Reklama

Gdy w dzieciństwie patrzyłam, jak wieczorami rodzice kładą taborety na szafie, żeby zrobić miejsce na rozłożenie kanapy w szesnastometrowym pokoju (w kuchni spała babcia), marzyłam o własnym domu. Leżałam nocą na niewygodnym łóżku i chodziłam po pokojach, kładąc podłogi, malując ściany, meblując. Kiedy wyszłam za mąż i zamieszkaliśmy z Radkiem w wynajętej kawalerce z trzymetrową łazienką z prysznicem, miałam już w głowie projekt.

Reklama

Marzyłam o własnym domu

Mijały lata, z kawalerki przeprowadziliśmy się do wynajętego M3, urodziłam dziecko. Nie miałam już czasu na próżne marzenia o domu. I wtedy los zachichotał i pomachał mi przed nosem okazją. Okazja miała postać właśnie budowanego osiedla domów szeregowych na obrzeżach miasta o wdzięcznej, acz nieco pretensjonalnej nazwie „Rajski Zakątek”. Kilka rzędów budynków, a każdy składał się z pięciu piętrowych lokali i garażu. Ogródek był za domem. Zupełnie jak w moich marzeniach.

Normalnie nie przeglądałam internetu, by masochistycznie katować się niedostępnymi dla nas domami, ale niedawno mąż dostał w jednej pracy solidną odprawę, a w innej został zatrudniony na lepszym stanowisku. Niespodziewanie było nas stać na wkład własny. Podekscytowałam się internetowym znaleziskiem i zaciągnęłam Radka przed ekran.

– Wybudują osiedle w ciągu pół roku – trajkotałam. – Oddadzą w stanie surowym, więc można sobie urządzić po swojemu. Proszę, kochanie, kupmy ten dom, to moje największe marzenie… – zaczęłam się przymilać. – No i popatrz, cena jest niższa niż mieszkania. A remont możemy rozciągnąć w czasie. Teraz tak dobrze zarabiasz…

Mąż miał inny pomysł, ale się zgodził

Mąż nie chciał domku. Myślał o mieszkaniu – najlepiej w kamienicy czy bloku. Żeby nie musieć samemu martwić się o remonty. I na pierwszym piętrze, żeby nas nie zalało, jakby przyszły powodzie, no i okraść trudniej, a człowiek nie żyje za kratami jak w więzieniu. Tak, mój mąż jest pełen lęków, mniej lub bardziej uzasadnionych. Ale jest też preppersem.

Zobacz także

– No i zwróć uwagę na to, że w piwnicy będziesz mógł zrobić sobie magazyn na wszystkie rzeczy, które mogłyby się przydać w czasie jakiejś katastrofy… – nęciłam.

Radek popatrzył na mnie z kpiną w oczach. Doskonale wiedział, że chcę go przeciągnąć na swoją stronę. Ale usiadł do komputera i zaczął sprawdzać firmę, oglądać projekt. Niemal podskakiwałam w miejscu z radości. Następnego dnia pojechaliśmy na teren budowy, żeby obejrzeć to, co już zostało wybudowane. Robotnicy montowali okna, elektrycy zakładali instalacje. Wszystko wyglądało jak należy. Radek popatrzył na mnie, a ja zrobiłam słodkie oczy. Mój mąż westchnął i skapitulował. Dwa tygodnie później podpisaliśmy wstępną umowę z deweloperem, wybraliśmy dom z ostatnich trzech, które jeszcze nie zostały kupione, i złożyliśmy w banku wniosek o kredyt na budowę domu.

Wtedy zaczęłam śnić

Niemal każdej nocy wędrowałam uliczką obok budowy. Świecił księżyc w pełni. Dochodziłam do zamkniętej bramy. Szłam dalej wzdłuż ogrodzenia i natykałam się na dziurę. Przechodziłam przez nią schylona. Wtedy mój wzrok padał na metalowy przedmiot leżący pod jakimś krzaczkiem. Czułam, że powinnam wiedzieć, co to jest, ale ta wiedza mi umykała. Natomiast wybity na przedmiocie sześciocyfrowy numer w końcu zapamiętałam. Potem wędrowałam po budowie, po „naszym” domu. Oglądałam ściany, podłogi – i przeżywałam koszmar.

Widziałam w ścianach źle położone kable. Potykałam się na nierównej podłodze. Drzwi nie chciały się domykać, a okna miały takie szczeliny przy parapetach, że żadne ogrzewane w zimie by nie pomogło. Wiedziałam, że dach będzie przeciekać. Innymi słowy – fuszerka goniła fuszerkę. A kiedy wyglądałam przez okna strychu, widziałam cienie ludzi, którzy przemykali po terenie budowy. Pewnie coś kradli, myślałam. Cement, płytki… Ile to się w dzieciństwie nasłuchałam historii, jak to robotnicy na budowach wynosili tyle, że starczało im na budowę własnego domu. Pewnie nic się od tamtych starych czasów nie zmieniło.

Kiedy przy śniadaniu opowiadałam mężowi, co danej nocy mi się śniło, śmiał się ze mnie, że tak się cieszę, że moje największe marzenie się spełni, że aż się boję. Pomyślałam, że pewnie ma rację.

To było takie realne

Bank przyznał nam kredyt i szykowaliśmy się do sfinalizowania transakcji. Na dwie noce przed tym wielkim dniem znów miałam sen. Wszystko szło jak zawsze – ulica, brama, dziura, tajemniczy przedmiot pod krzaczkiem, dom, w którym już teraz wszystko się rozlatywało. Ale pojawił się nowy element – gdy jak zawsze wyjrzałam z okna strychu, na uliczce przed moim domem zobaczyłam dwa samochody. Rozpoznałam mercedesa. Marka drugiego była dla mnie tajemnicą. Z tego auta wysiadła kobieta. Przy mercedesie stał mężczyzna. Ruszył w stronę kobiety. Coś mówił – słyszałam głos, ale nie rozumiałam słów. Wtedy kobieta wysunęła rękę zza pleców i uniosła ją. W dłoni coś trzymała. Na sekundę przed strzałem, zorientowałam się, że to pistolet z dziwnie długą lufą. Padły dwa strzały, ciche, przytłumione. Mężczyzna opadł na kolana, a potem upadł na ziemię.

Stałam w tym oknie jak sparaliżowana. Jakbym oglądała film sensacyjny. Nic nie czułam, do momentu, kiedy kobieta uniosła głowę i spojrzała na mnie. Jakby mnie widziała.

Obudziłam się spocona, przerażona, z galopującym tętnem. Chyba krzyknęłam, bo Radek zapalił lampkę nocną i spojrzał na mnie z pytaniem w zaspanych oczach.

– Widziałam morderstwo. Na budowie. To chyba zły znak?

Przewrócił oczami.

– Mam nadzieję, że jak się wprowadzimy, to wreszcie twoja podświadomość się uspokoi – zgasił światło. – Idź spać.

Nie mogłam w to uwierzyć

Rano jak zwykle zawiozłam córeczkę do przedszkola i pojechałam do pracy. Koło piętnastej zadzwonił Radek.

– Olka, wyobraź sobie, że na budowie było morderstwo. Robotnicy rano znaleźli ciało zastrzelonego mężczyzny.

Zapadła cisza. Byłam w szoku. Od rana nie mogłam pozbyć się widoku kobiety strzelającej do mężczyzny. Ten sen dawno powinien się rozpłynąć, a wciąż był wyraźny i ostry, jakby był… wspomnieniem.

– To był sen – powiedziałam niepewnie.

– Niby tak… – odparł mój mąż. – Ale się spełnił. Podobno facet był jakimś gangsterem.

Przed oczami znów ujrzałam wpatrzone we mnie oczy kobiety. I jej twarz, wyraźną. Czy mnie widziała? Może zechce usunąć świadka? Poczułam strach i zezłościłam się sama na siebie. No nie, przecież mnie tam nie było. To był tylko sen.

– Jak myślisz, powinnam zgłosić to policji? Powiedzieć, że mogę opisać tę kobietę? – zapytałam męża.

– I co? Powiesz, że to wyśniłaś? Nie uwierzą ci – słusznie zauważył Radek.

Musiałam to zrobić

Tego dnia Radek odbierał Sonię z przedszkola, więc po pracy pojechałam na zakupy do hipermarketu. Stałam w kolejce do kasy, kiedy zobaczyłam idących dwóch policjantów. Na piersi mieli odznaki. Z sześciocyfrowym numerem. I nagle zrozumiałam, co widziałam we śnie za dziurą w płocie – to była policyjna odznaka. Z numerem identyfikacyjnym policjanta, który zapewne ją zgubił. Już wiedziałam, jak sprawić, żeby mi uwierzono.

Dowiedziałam się po zapamiętanym numerze, kto był właścicielem owej odznaki. A potem zgłosiłam się do niego i powiedziałam, co widziałam we śnie. Policjant wysłuchał mnie uprzejmie i już miał mi podziękować za rewelacje, wyprosić i zapomnieć, że kiedykolwiek mnie widział, gdy wspomniałam o zagubionej odznace.

Nie zgubiłem mojej odznaki – powiedział ze zdziwieniem.

– Jest pan pewien?

Policjant wyciągnął swoją odznakę z kieszeni i położył na biurku. Przyjrzałam się jej.

– To ciekawe – mruknęłam. – Wygląda tak samo, numer ten sam, ale tamta we śnie pod spodem miała jakby ptaszka. Gołębia.

– Gołębia? – policjant nagle zbladł.

A jednak mi uwierzył

A potem całe jego lekceważące nastawienie zmieniło się. Powiedział, że chce, żebym przyjrzała się pewnym zdjęciom. Wśród twarzy wielu kobiet na ekranie, znalazłam tę, którą widziałam we śnie. Oczywiście, nie mogłam być świadkiem. Policjant zamierzał oświadczyć, że cynk dostał od swojego informatora. Kiedy wychodziłam, spytałam, co dla niego znaczył ten gołąb.

Mężczyzna zawahał się.

– Mój ojciec też był kiedyś policjantem – powiedział cicho. – I miłośnikiem gołębi pocztowych. Czasem wysyłał mi gołębia z wiadomością. Zmarł kilka lat temu.

Reklama

Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy poruszeni implikacjami tych wydarzeń. Policjant znalazł morderczynię i dostał nagrodę. A ja pomyślałam, że skoro morderstwo okazało się prawdziwe, to może reszta także. Dlatego nie kupiliśmy tej „okazji”. Dziś właściciele domów procesują się z deweloperem, gdyż ich wymarzony „Rajski Zakątek” okazał się prowincjonalnym piekiełkiem z rozsypującymi się budynkami.

Reklama
Reklama
Reklama