Reklama

Nie lubię narzekać. Od zawsze powtarzam sobie, że inni mają gorzej. Ale prawda jest taka, że byłam po prostu zmęczona mieszkaniem w maleńkich kawalerkach, w których słychać każdy kaszel sąsiada. Zmęczona gotowaniem na kuchence, na której nie można postawić większego garnka, bo się przechyla. Zmęczona przeliczaniem każdej złotówki w sklepie i udawaniem, że nie mam ochoty na coś słodkiego, bo stać mnie tylko na chleb i margarynę.

Ledwo wiązałam końce

Pracowałam w małym biurze rachunkowym – nudno, stabilnie, byle jak. Klientów niewielu, pensja skromna, ale przynajmniej nie musiałam się wdzięczyć ani walczyć o uwagę. Byłam niewidzialna. I trochę mi to pasowało. Aż pojawił się Filip.

Poznałam go na imprezie u mojej przyjaciółki, która zaciągnęła mnie tam niemal siłą. Włożyłam swoją najlepszą bluzkę i pomalowałam rzęsy. Nie spodziewałam się niczego poza winem i plotkami. Ale kiedy wszedł Filip, cała sala ucichła. Przystojny, w eleganckiej koszuli, pewny siebie jak bohater z serialu. Usiadł obok mnie, podał mi lampkę prosecco i powiedział:

– Masz w sobie coś prawdziwego. Ludzie się starają, a ty po prostu jesteś.

Zaśmiałam się, sądząc, że żartuje. Ale on patrzył poważnie. Już tego samego wieczoru zaprosił mnie do siebie. Myślałam, że to żart, ale nie – zawiózł mnie pod willę z basenem, jak z katalogu. Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Przecież ja jestem tylko dziewczyną z oszczędnościami schowanymi w puszce po herbacie. Co taki mężczyzna mógł widzieć we mnie? A jednak – pocałował mnie tamtego wieczoru.

Czułam się nieswojo

Wprowadziłam się do Filipa po niecałych trzech tygodniach znajomości. Sama się sobie dziwiłam, ale jego pewność siebie i spokój były jak kołdra, którą wreszcie mogłam się otulić. Miałam wtedy dwa kartony, torbę z ubraniami i wiele obaw. On pomógł mi wszystko wnieść, a potem rozpakować. Na koniec zaparzył kawę, postawił filiżankę przede mną i powiedział, że od teraz mam żyć lekko.

Na początku faktycznie tak było. Śniadania na tarasie z widokiem na ogród, wspólne wyjazdy do miejsc, o których wcześniej nawet nie marzyłam. Filip mówił, że wreszcie spotkał kogoś normalnego, kto nie chce jego pieniędzy, tylko naprawdę go rozumie. Czułam się wyróżniona. Robił mi prezenty – drobne i większe – czasem bez okazji. A ja mówiłam sobie, że przecież zasłużyłam. Że może to właśnie mnie miało się w końcu udać.

Pierwszy raz zrobiło mi się nieswojo podczas kolacji, którą zorganizował u siebie. Były jego matka i siostra. Wystroiłam się, starałam się być uprzejma, uśmiechnięta, nie za głośna. Powitały mnie z lodowatą uprzejmością. Rozmawiały ze sobą o markach ubrań, wystawnych przyjęciach, jakichś znajomych z zagranicy. Czasem zadawały mi pytania, ale bardziej po to, żeby mieć powód do komentarzy niż z ciekawości.

Oceniały mnie

Wszystko jednak przebiło jedno zdanie. Matka Filipa, poprawiając serwetkę na kolanach, rzuciła niby mimochodem:

– Naprawdę ci współczuję. Przecież bez Filipa nadal klepałabyś biedę.

Słowo po słowie brzmiały mi w głowie, jakby powiedziała je przez megafon. Filip nie zareagował. Uśmiechnął się tylko lekko, jakby jego matka opowiedziała kiepski żart. Udawałam, że tego nie słyszałam. Miałam nadzieję, że zaraz zmieni się temat, że ktoś mnie z tego wyciągnie. Ale nikt nie zrobił nic. Później, gdy zostaliśmy sami, zapytałam go o to. Uśmiechnął się tylko i powiedział:

– Mama jak zwykle przesadza. Nie przejmuj się nią. Po prostu nie zna cię jeszcze.

Nie znała mnie, to fakt. Ale nie próbowała też poznać. Wyszłam wtedy na taras i długo patrzyłam na wodę w basenie. Zastanawiałam się, czy naprawdę ktoś, kto mnie kocha, powinien pozwalać, by inni traktowali mnie jak problem do przykrycia uśmiechem.

Nie pasowałam tam

Z czasem zaczęłam słyszeć coraz więcej uwag, które brzmiały jak pochwały, ale zostawiały po sobie nieprzyjemny ślad. Znajomi Filipa żartowali, że „dobrze, że cię uratował”, albo że „Filip to ma gest, bo nie każdy byłby taki hojny”. Śmiali się, patrząc przy tym na mnie jak na ciekawostkę. Kiedy próbowałam porozmawiać o tym z Filipem, tylko wzruszał ramionami.

– Oni są zazdrośni. Nie każdy ma tyle szczęścia co ja, że spotkał taką kobietę – powiedział, całując mnie w czoło.

Miałam ochotę w to wierzyć. Ale zaczęłam zauważać, że Filip coraz częściej mówił mi, co powinnam założyć na spotkanie, jak się wyrażać, z kim lepiej nie rozmawiać. Mówił to łagodnie, niby w trosce, niby z miłością. Ale coś we mnie się spinało.

W końcu powiedziałam mu, że nie czuję się traktowana na równi. Że mam wrażenie, że ciągle coś udowadniam, zamiast po prostu być sobą. Patrzył na mnie chwilę w milczeniu, a potem powiedział chłodno:

– Zrobiłem dla ciebie wszystko, a ty jeszcze narzekasz?

Nie odpowiedziałam, ale w środku zrodziło się pytanie, które już nie chciało odejść: czy on naprawdę mnie kocha, czy tylko stworzył sobie kogoś, kto dobrze wygląda przy jego boku?

Miarka się przebrała

To było przyjęcie u jednego z kolegów Filipa. Willa, catering, kelnerzy w białych koszulach. Stałam przy stoliku z lampką wina, kiedy Paweł – znajomy Filipa, którego ledwo znałam – nachylił się do mnie i powiedział:

– Dobrze, że dałaś się uratować. Mało kto w twojej sytuacji miałby tyle szczęścia.

Poczułam, jak wino robi mi się kwaśne w ustach. Uśmiechnęłam się uprzejmie i odeszłam, żeby nie powiedzieć czegoś, czego potem będę żałować. W drodze powrotnej nie wytrzymałam.

– Mam dość – powiedziałam, zanim jeszcze zamknęły się za nami drzwi. – Dość tych tekstów, dość tej roli, którą wszyscy mi narzucili. Nie jestem nikim, kogo trzeba było ratować.

Filip odwrócił się do mnie spokojnie i powiedział:

– Ale ja naprawdę cię uratowałem. I trochę wdzięczności by nie zaszkodziło.

W tamtej chwili zrozumiałam wszystko. Dla niego nie byłam partnerką, tylko potwierdzeniem jego wielkoduszności. Dowodem, że potrafi wziąć kogoś „z biedy” i pokazać mu świat. A kiedy zaczęłam mówić własnym głosem, zrobiłam się niewygodna.

Nie chciałam litości

Spakowałam się w środku nocy. Wrzucałam rzeczy do walizki, jak popadnie. Filip się obudził, stanął w drzwiach i oparł się o framugę.

– Naprawdę myślisz, że poradzisz sobie sama? – zapytał spokojnie, jakby pytał, czy na pewno wezmę parasol, bo ma padać.

Zapięłam walizkę, podniosłam ją z podłogi i spojrzałam na niego. Nic nie odpowiedziałam. Nie potrzebowałam jego pozwolenia ani jego wiary.

– Tacy jak ty nie wiedzą, co to luksus – dodał jeszcze. – Ale może jak się znów pomęczysz, docenisz, co straciłaś.

Znalazłam pracę w kawiarni. Zaczynałam od zmywaka, potem uczyłam się obsługi ekspresu. To było jak pęknięcie zapory. Filip odezwał się raz, przysłał mi kwiaty. Duży bukiet, bez liściku. ALe ja nie szukałam już miłości. Szukałam siebie, tego, co naprawdę chcę czuć, mówić, robić. Nie było łatwo. Czasem wciąż budziłam się z pustką, ale każdego dnia ta pustka była trochę mniej ciężka.

Kinga, 28 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama