Reklama

Nie chciałam pozbywać się wszystkiego

Ludzkie losy są skomplikowane i pokręcone. Bywają też niczym droga, która w pewnym momencie rozdziela się na dwie ścieżki rozchodzące się w dwóch różnych kierunkach, by w pewnej chwili i miejscu znów się zejść i stworzyć szeroką aleję… W ubiegłym roku mama poprosiła mnie oraz braci o pomoc przy remoncie domu zmarłej niedawno babci. Wszystkim nam było jej bardzo brak. Jakoś nie mogliśmy zebrać się do tych porządków, gdyż to znaczyłoby definitywne pożegnanie. Tak więc przeciągaliśmy sprawę z miesiąca na miesiąc, ale w końcu musieliśmy to zrobić.

Reklama

Moja babcia, jak chyba większość starych ludzi, była chomikiem i zbierała wszystko, co mogłoby się jej przydać. Od drucika począwszy, a na szafce skończywszy. Dodam szafce, która stała na kuferku, a ten na komodzie, która też do czegoś się być może kiedyś nada. Tak więc rupieci była cała masa. Moi bracia chcieli zamówić kontener i wywalić wszystko, ale nie pozwoliłam na to.

– Może w tych kuferkach i komódkach jest coś ciekawego – stwierdziłam i zabrałam się do systematycznego przeglądania.

Nie chodziło mi o precjoza czy zachomikowane pieniądze. Wszyscy wiedzieli, że jestem zapaloną archiwistką życia rodziny.

– Może dlatego – orzekł kiedyś Krzysiek, najstarszy z naszej trójki – dotąd nie miałaś czasu wyjść za mąż.

Zobacz także

– Już ty się nie bój – pewnego dnia ofuknęła go żyjąca jeszcze babcia. – Na każdego przychodzi pora. Ty machnąłeś dzieciaka w wieku 18 lat, więc nie wypominaj innym, że do małżeńskich kłopotów im nie śpieszno.

To było coś wyjątkowego

Babcia zawsze potrafiła odpowiedzieć tak, żeby w pięty poszło. Ale tacy są ludzie starej daty. Może dlatego bracia marudzili, a ja spokojnie przeglądałam półka po półce. No i trafiłam na prawdziwy skarb. To było kilkanaście listów przewiązanych zwykłym sznurkiem. Pierwszy zaczynał się od słów: „Najmilsza mojemu sercu, najcudowniejsza i najukochańsza Eleonoro”. Dalej było jeszcze lepiej.

Nadal nie mogę zapomnieć naszego ostatniego spotkania. Tak długo na ciebie czekałem. Odwróciłaś się wówczas, gdy powiedziałem te słowa. Serce zaczęło bić nam mocniej w piersi. Zaczęłaś mnie całować. Najpierw delikatnie muskałaś wargą o wargę. Potem próbowałaś moich ust koniuszkiem języka, by na koniec rzucić się na mnie zgłodniała. Świat wokół mnie zawirował tęczą barw. Tak długo na ciebie czekałam – szepnęłaś, czując, jak kładę dłoń na twoich piersiach. Wciągnęłaś głęboko w płuca powietrze, przyciągając moją głowę mocno ku sobie. Czułem, jak wszystko wokół mnie wiruje i kręci się… coraz szybciej… i szybciej. Dreszcze falami przechodziły przez twoje ciało, a skóra pachniała słodkim zapachem jabłka, czekającą na mnie rajską pokusą.

– Toż to erotyka w najczystszej postaci – orzekł mój najmłodszy brat. – Kiedy to zostało napisane?

Spojrzałam na datę na pożółkłej karce.

– 12 stycznia 1917 roku.

– To ludzie już wtedy tak świntuszyli?

– Na pewno pisali piękne listy, które nie ociekały pornografią – ucięłam rozmowę i dalej przeglądałam korespondencję.

Kiedy przeczytałam wszystkie 22 listy, miałam już jako tako wyrobiony obraz, kto i do kogo pisze. Początkowo sądziłam, że to listy babci, gdy była młoda i korespondowała z dziadkiem, który na jakiś czas wraz z piłsudczykami trafił do niemieckiego obozu jenieckiego. Okazało się jednak, że romans rozgrywał się między jakąś Eleonorą Z. i Leopoldem. W jednym z listów trafiłam na fotografię Leopolda i jako kronikarka rodzinna rozpoznałam na niej babcinego wuja, Leopolda K.

Romans z księdzem

Jego postać była w rodzinie stawiana za wzór. Otóż Leopold swego czasu poszedł do seminarium i został księdzem. Dwa lata po wyświęceniu wyjechał do Chin, gdzie zajął się pracą misyjną. Niestety, w roku 1920 zachorował na tyfus i po kilku tygodniach zmarł. Jego ciało spalono na stosie wraz z innymi zmarłymi, żeby zapobiec rozprzestrzenianiu się zarazy. Rodzina postawiła mu w Polsce symboliczny grób, na który jak pamiętała moja mama, w pierwszych miesiącach po śmierci wuja przychodziła jakaś zawoalowana dama.

Kim była tajemnicza Eleonora Z.? Z datowania listów wynikało, że ów płomienny romans toczył się w czasie, gdy Leopold… był już księdzem. Przed jego wyjazdem do Chin. Nie wiem, co mnie pchnęło do tego, żeby następnego dnia pojechać na cmentarz. Zapaliłam świeczkę na symbolicznym grobie krewniaka i zaczęłam zastanawiać się nad złożonością losu. W pewnym momencie poczułam, że ktoś stoi obok mnie. Spojrzałam – to był młody mężczyzna.

– Przepraszam – powiedział.– Czy jest pani może krewną pana Leopolda?

– Dlaczego pan pyta? Co pan o nim wie? – zaciekawiłam się.

– To długa historia.

– Mam czas – odpowiedziałam. – I tak, jestem krewną Leopolda.

– No tak… To ja może się przedstawię. Jestem Emil Z. Jakkolwiek by na to spojrzeć, jesteśmy rodziną – popatrzył na mnie, unosząc brew, zaciekawiony, jak zareaguję.

Poczułam dreszcz. Rodzina… Ciekawość zaczęła mnie zżerać. Najwyraźniej wiedział coś więcej o romansie Leopolda z Eleonorą. Ale jeśli jest rodziną…

– Kim była dla pana Eleonora Z.? – spytałam.

Uśmiechnął się.

– Moją prababcią.

– Musi mi pan o wszystkim opowiedzieć – powiedziałam stanowczo. – Jestem Katarzyna. Leopold był bratem mojej prababci.

Poznałam historię Eleonory

Wyciągnęłam do niego rękę, którą pocałował. Kiedy jego ciepłe wargi dotknęły mojej skóry, poczułam dreszcz, ale zupełnie inny niż ten zrodzony z ciekawości. I nagle do mnie dotarło.

– Skoro mówi pan, że jesteśmy rodziną…

– Zapraszam do kawiarni na herbatę, bo jak widzę, ma pani już zgrabiałe ręce.

To prawda, było zimno jak diabli. Usiedliśmy w kawiarni nieopodal cmentarza. Najpierw ja opowiedziałam, co wiem o Leopoldzie, a nawet dałam Emilowi do przeczytania kilka listów, które miałam przy sobie. Wzięłam je… właściwie nie wiem dlaczego. Może dlatego, że wiedziałam, że grób Leopolda jest atrapą, a ja potrzebowałam czegoś, żeby czuć jego obecność. Listy pisane jego ręką i przepełnione jego emocjami – były idealne.

Potem Emil opowiedział historię nieszczęśliwej miłości, która doprowadziła do śmierci Eleonory. Otóż Eleonora jeszcze jako młodziutka dziewczyna została wydana za znanego handlarza towarami kolonialnymi i przyjęła nazwisko Z. To nie było szczęśliwe małżeństwo, ale w tamtych czasach nikt nie przejmował się takimi głupstwami. Wkrótce okazało się, że pan Z. jest bezpłodny, co wtedy stanowiło jego wstydliwą tajemnicę.

– Pewnego dnia – opowiadał Emil – prababcia spotkała na rekolekcjach młodego księdza i oboje się w sobie zakochali. To był płomienny romans, w efekcie którego Eleonora zaszła w ciążę. Wówczas na scenę wkroczył jej mąż. Ponieważ żona była brzemienna, mógł pochwalić się potomkiem, zatem księżulo był już zbędnym balastem. Pan Z. porozmawiał z Leopoldem i jak znam życie, w trakcie rozmowy padło wiele gróźb. W tamtym czasie zniszczona reputacja kobiety, jak i księdza, mogła wykluczyć oboje z tzw. dobrego towarzystwa, a duchownego narazić jeszcze na społeczny ostracyzm…

Emil snuł swoją opowieść, a ja słuchałam tego z wypiekami na twarzy.

– Podobno zrozpaczony Leopold zgłosił się na misję, co Eleonora bardzo przeżyła. Kiedy zaś przyszła wiadomość, że zmarł w Chinach, załamała się. Przez kilka miesięcy podobno codziennie chodziła na jego grób, a potem ze sobą skończył. Ponieważ rodzina jej męża była bardzo bogata, sprawę udało się zatuszować i jej ciała nie pochowano pod cmentarnym płotem. Następnie pan Z. wraz z synem Eleonory, a moim dziadkiem, wyjechali do Stanów Zjednoczonych.

– Dlaczego nazywasz go per pan? Był twoim pradziadkiem przecież.

– Z. to był zły człowiek. Po cichu zgadzał się na romans swojej żony, a potem ją i jej dziecko znienawidził. Mój dziadek wiele od niego wycierpiał.

– Dziwna opowieść – powiedziałam.

Poznałam powód jego wizyty na cmentarzu

– Życie bywa dziwne – zakończył Emil. – Jak już wspomniałem, moja rodzina przeniosła się do Stanów. Mój dziadek był obrotnym człowiekiem i dorobił się majątku. Tata nie był gorszy. Przez te wszystkie lata nie mieliśmy właściwie kontaktu z rodziną Eleonory. Dopiero kilka miesięcy temu dowiedzieliśmy się o całej historii. Zmarła córka siostry Eleonory, Maria. Notariusz miał za zadanie znaleźć potomków Eleonory, by przekazać im list. Maria opisała w nim historię swojej ciotki. Poprosiła, byśmy zadbali o jej grób…

– Przyjechałem do Polski w sprawach naszej firmy i postanowiłem spełnić prośbę. Pomyślałem też, żeby odwiedzić grób prawdziwego pradziadka. Znalazłem numer kwatery w administracji cmentarza, no i się spotkaliśmy. Czy to nie dziwny zbieg okoliczności?

Reklama

Nie wiem, czy można nazwać to zbiegiem okoliczności, czy działaniem jakiejś niewytłumaczalnej siły. Przecież jeszcze kilka dni wcześniej nie miałam pojęcia o Eleonorze, a pół roku później byłam już żoną jej prawnuka. Kiedy Emil całował mnie przed ołtarzem, przypomniałam sobie słowa babci, gdy Krzysiek wytykał mi staropanieństwo: „Już ty się nie bój. Na każdego przychodzi jego pora”. No i sprawdziło się.

Reklama
Reklama
Reklama