Reklama

Przez większość życia próbowałam godzić wszystkich wokół siebie. W szkole byłam tą, która sadzała koleżanki przy jednym stoliku po kolejnej kłótni. W pracy zawsze to ja „łagodziłam atmosferę”. W domu pełniłam rolę łącznika między Tomkiem a światem, bo on łatwo tracił cierpliwość i potrzebował kogoś, kto potrafi zatrzymać burzę, zanim zdąży się rozpędzić. Czasem miałam wrażenie, że to moje główne zadanie. I chociaż męczyło mnie to, trzymałam się tej roli, bo dawała mi poczucie kontroli.

Z Tomkiem mieszkaliśmy razem od trzech lat. Kochaliśmy się, planowaliśmy ślub, a jednocześnie oboje czuliśmy, że są obszary, o których lepiej chwilowo nie mówić. Jednym z nich były nasze rodziny. Moi rodzice – eleganccy, poukładani, wiecznie zastanawiający się, czy wszystko na pewno wypada. Jego rodzice – serdeczni, rozgadani, zawsze spontaniczni i ubrani tak, jak im wygodnie. Widziałam te różnice bardzo wyraźnie, lecz nigdy nie przypuszczałam, że zderzenie tych światów może nas tak mocno uderzyć.

Pomysł wspólnej Wigilii wyszedł od Tomka. Siedzieliśmy wtedy przy kuchennym stole. On kręcił nerwowo palcami wokół szyjki szklanki, a ja udawałam, że przeglądam notatki do pracy.

– Myślisz, że to dobry moment? – zapytałam cicho. – Na pewno chcemy to robić?

– Musimy w końcu zacząć tworzyć jedną rodzinę – odpowiedział, choć zabrzmiało to, jakby próbował przekonać samego siebie.

Następnego dnia rozmawiałam z mamą. Widziałam, jak patrzy na swoje perfekcyjnie ułożone włosy w lustrze, zanim odezwała się tonem, mającym uspokoić mnie i ją jednocześnie.

– Zawsze warto pokazać klasę, Magdo. Goście muszą czuć się zaopiekowani.

Kilka godzin później Tomek dzwonił do swoich rodziców. Usłyszałam głos jego taty, głośny i pogodny jak zawsze:

– U nas bez spiny, synu. Przyjedziemy, jak będziemy, najważniejsze, że razem.

Niby nic złego, a jednak poczułam, jak w moim brzuchu pojawia się twardy supeł. Mijały kolejne dni, a zamiast radości przedświątecznej narastało we mnie dziwne napięcie, którego nie potrafiłam nazwać. Coś podpowiadało mi, że ta Wigilia będzie inna niż wszystkie.

Zderzenie dwóch światów

Kiedy otworzyłam drzwi, moi rodzice stali już idealnie wyprostowani na klatce schodowej, jakby podświadomie przyjęli pozycję do rodzinnego zdjęcia. Mama poprawiła kołnierzyk płaszcza, tata skinął mi głową. W ich oczach widziałam czujność. Czekali, co ich tu zastanie. Zanim zdążyłam ich zaprosić dalej, z windy wysunęli się rodzice Tomka. Rozgadani, ciepło uśmiechnięci, z wielką torbą, z której wystawały pojemniki. Jego mama już z daleka machała do moich rodziców.

– Ale elegancko się państwo wystroili! – rzuciła wesoło, zatrzymując się przed nimi.

Mama uśmiechnęła się uprzejmie, jednak jej spojrzenie zsunęło się na sportowe buty pani Jadzi. Widziała je pewnie pierwszy raz w wersji „do świątecznej kolacji”.

– A my tak bardziej po domowemu – dodał tata Tomka, jakby chcąc rozładować ciszę, która właśnie zapadła.

– Najważniejsze, żeby było wygodnie – odpowiedział mój tata, choć słyszałam w jego głosie lekkie spięcie.

Weszli do mieszkania niemal jednocześnie, a ja poczułam, jak moje ramiona robią się sztywne. Od razu zaczęli rozglądać się po salonie. Moi rodzice oceniali ustawienie stołu, rodzice Tomka chwalili choinkę, choć mieli miny, jakby trochę ich onieśmielała.

– Pachnie barszczem – powiedziała mama, oddychając głębiej. – Mam nadzieję, że klarowny…

– A my wolimy taki swojski, z wkładką – przerwała jej mama Tomka, stawiając torbę na podłodze. – Dlatego trochę przywieźliśmy. Zawsze można pomieszać.

Złapałam Tomka wzrokiem. Udawał, że nie słyszy. Podszedł do mnie i szepnął:

– Wytrzymamy. Nie może być aż tak źle.

Kiedy nadszedł czas dzielenia się opłatkiem, zrobiło się nieznośnie formalnie. Moi rodzice wygłosili życzenia pełne starannie dobranych zdań, jakby recytowali przemówienie. Rodzice Tomka odpowiadali z serdecznością, klepiąc ich po ramionach, co wywołało u mojej mamy gwałtowne drgnięcie.

– Obyśmy tworzyli jedną rodzinę – powiedział tata Tomka, ściskając dłoń mojego ojca.

– Oby wszystko przebiegało w zgodzie – odrzekł tata, z tym swoim nienagannym tonem.

Stałam między nimi jak ktoś, kto próbuje jednocześnie trzymać dwie rozchodzące się linki. Czułam, jak po policzkach zaczyna przebiegać mi gorąco. Tak bardzo chciałam, żeby ten wieczór się udał. Tak bardzo wierzyłam, że wystarczy dobra wola.

Kolacja rozkręca się… ale nie w dobrą stronę

Kiedy wszyscy zasiedli do stołu, przez krótką chwilę panowała zgoda, jednak trwało to tylko do pierwszych komentarzy przy jedzeniu. Mama spojrzała na półmisek z karpiem, który przywieźli rodzice Tomka.

– W karpiu nie powinno być tak dużo przypraw – powiedziała łagodnym tonem, który wcale nie był łagodny.

– A kto to powiedział? – odparł ojciec Tomka. – Każdy robi po swojemu, prawda?

Tomek, zamiast zareagować, wziął duży łyk kompotu. Jego oczy zaczęły błądzić po stole, jakby szukał ucieczki. Nachylił się do mnie. Wtedy mama Tomka postanowiła ocieplić atmosferę żartem o tym, że „u nich to nawet śledź potrafi mówić”, lecz moja mama skwitowała to sucho:

– Czasem cisza jest bardziej na miejscu.

Nikt już nie udawał, że te wymiany zdań są niewinne. Rodzice Tomka próbowali dodać lekkości, moi rodzice próbowali przywrócić powagę, a ja czułam się, jakby stół stawał się coraz dłuższy i wszyscy odsuwali się ode mnie po kawałku. W środku narastało mi gorące rozczarowanie. To miały być moje spokojne święta, nasz pierwszy wspólny wieczór, który miał pokazać, że damy radę. Tymczasem obserwowałam, jak dwie rodziny próbują nawzajem poprawiać swoje światy, zamiast spróbować je zrozumieć.

Drugi dnia świąt był jeszcze gorszy

Obudziłam się w dziwnej ciszy. Wyszłam do salonu i zobaczyłam, że moi rodzice już się spakowali. Mama poprawiała rękaw płaszcza, tata zakładał szalik.

– Nie chcemy robić zamieszania – powiedziała mama. – Pomyśleliśmy, że wrócimy wcześniej.

Nie protestowałam. W ich tonie nie było pretensji, tylko rezygnacja. Kilkadziesiąt minut później to samo zrobili rodzice Tomka. Pożegnali się serdecznie, jakby nic się nie wydarzyło, ale czułam w powietrzu sztywność. Kiedy drzwi się zamknęły, Tomek po chwili sięgnął po kurtkę.

– Pojadę na chwilę do swoich – rzucił.

– A ja? – zapytałam.

– To tylko moment.

Po swojemu. To zabrzmiało tak, jakby święta przestały być nasze. Zostałam sama w mieszkaniu, które jeszcze wczoraj było pełne głosów, a teraz było puste w sposób, którego wcześniej nie znałam. Zadzwoniłam do mamy.

– Wszystko w porządku, kochanie – odpowiedziała. – Jesteście młodzi, sami to poukładacie.

Rozmawiałam też z ojcem Tomka. Mówił krótko, jakby chciał uniknąć tematu:

– Bywa różnie, Magda. To minie.

W środku narastało mi nieprzyjemne wrażenie, że Wigilia była tylko powierzchnią, a pod nią siedziało coś głębszego. Coś, co istniało między mną a Tomkiem już od dawna. Zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę wystarczy dobra wola, czy są rzeczy, których nie da się pogodzić.

Oskarżenia, łzy i niedopowiedzenia

Tomek wrócił późnym wieczorem. Mieszkanie było już uporządkowane, ale atmosfera pozostawała ciężka. Stałam przy kuchennym blacie i udawałam, że coś sprzątam, chociaż od dawna nie miałam co zbierać.

– Wróciłem – powiedział cicho.

– Widzę.

Zdjął kurtkę, ale nie podszedł bliżej. W jego ruchach było coś nerwowego, jakby bał się, że dotyk może uruchomić lawinę.

– Chciałem, żeby rodzice dobrze się poczuli – zaczęłam. – Naprawdę się starałam. A ty nawet nie próbowałeś tego zatrzymać.

– Nie mogę brać odpowiedzialności za wszystko – odpowiedział ostro. – Twoi też nie byli aniołami.

– Nigdy mnie nie słuchasz – wyrwało mi się. – Mówiłam, że się boję tej Wigilii, że to za duży ciężar na raz.

– A ty zawsze musisz wszystko kontrolować! – podniósł głos. – Zamiast pozwolić, żeby to się potoczyło normalnie, trzymasz wszystkich w napięciu.

– Normalnie? – zapytałam zduszonym głosem.

Zrobił krok w moją stronę, ale nie dotknął mnie.

Nie chcę, żebyśmy się ranili – powiedział ciszej. – Ale dziś nie wiem, jak o tym rozmawiać.

– Ja też nie – przyznałam.

Pomiędzy nami zawisło coś, co było większe niż kłótnia. Coś, co przypominało przepaść. Miałam wrażenie, że jeśli teraz powiemy jedno zdanie za dużo, runie to, co przez lata budowaliśmy.

Nieplanowana wizyta u rodziców

Rano obudziłam się z wrażeniem, że w mieszkaniu unosi się coś ciężkiego, czego nie potrafię nazwać. Tomek spał na kanapie, odwrócony plecami. Nie chciałam z nim rozmawiać. Nie chciałam też zostać sama. Wzięłam płaszcz i wyszłam, zanim zdążył otworzyć oczy. Droga do rodziców była krótka, ale czułam, jakby prowadziła mnie przez gąszcz niechcianych myśli. Kiedy otworzyła mi mama, spojrzała na mnie z takim niepokojem, jakby wiedziała, że coś we mnie pękło.

– Co się stało? – zapytała.

– Dlaczego byliście tacy chłodni wobec rodziców Tomka? – wyrzuciłam z siebie od razu. – Co wam przeszkadzało?

Mama spojrzała na tatę i nagle zrobiło się cicho. Usiadłam przy stole, a oni usiedli naprzeciwko mnie, jakby szykowali się na rozmowę, której od dawna chcieli uniknąć.

– Nie chodziło o ich zachowanie – zaczęła mama. – Chodzi o coś, o czym nie wiedziałaś.

– O co?

Tata poprawił okulary, choć wcale ich wtedy nie potrzebował.

– Znam jego ojca – powiedział spokojnie. – Dawno temu pracowaliśmy razem. I nie rozstaliśmy się dobrze.

– Co to znaczy?

Mama złączyła dłonie, jakby chciała powstrzymać drżenie palców.

Kiedyś bardzo nas zawiódł. A twojemu tacie wyrządził krzywdę, o której długo nie potrafiliśmy zapomnieć.

Przez chwilę nie mogłam oddychać.

– Dlaczego mi nie powiedzieliście?

– Nie chcieliśmy wpływać na twoją relację z Tomkiem – odpowiedziała mama. – Myśleliśmy, że to przeszłość. Ale przy wigilijnym stole wszystko wróciło.

Poczułam, jak ogarnia mnie złość. Nie na nich. Na to, że całe moje wysiłki były z góry skazane na niepowodzenie, bo nikt nie wyjaśnił mi, z czym tak naprawdę się mierzę.

– Magda – powiedział tata. – Chcieliśmy dla ciebie spokoju. A dziś już nie wiemy, czy ten spokój jeszcze da się odzyskać.

Wstałam od stołu. Miałam wrażenie, że wszystko, co próbowałam posklejać, rozsypało się i nie miałam pojęcia, jak to złożyć na nowo.

Przez lata wierzyłam, że moim zadaniem jest łagodzenie napięć i łączenie ludzi. Teraz po raz pierwszy musiałam przyznać, że nie jestem w stanie naprawić wszystkiego, zwłaszcza jeśli niektórzy wolą milczeć, niż dopuścić kogoś do swojej historii. Może właśnie w tym kryła się lekcja tej Wigilii: że dorosłość zaczyna się wtedy, gdy przestajemy brać odpowiedzialność za cudze światy i zaczynamy budować własny.

Magda, 28 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama