„Gdy rodziłam mężowi córkę, ten flirtował z położną. Kilka miesięcy później owoc ich znajomości pojawił się na świecie”
„Gdy zaczęłam rodzić, przez kilkanaście godzin krzyczałam z bólu, trzymałam go za rękę i ufałam, że jest ze mną. Ale jego spojrzenie nie było przy mnie – ślizgało się po twarzy położnej, która uśmiechała się do niego zbyt śmiało. Jeszcze nie wiedziałam, że ten uśmiech oznaczał koniec mojego małżeństwa”.

- Redakcja
Byłam w ósmym miesiącu ciąży, kiedy mój mąż zaczął się dziwnie zachowywać. Myślałam, że to stres – w końcu zbliżał się poród, oboje byliśmy wykończeni. Ale niepokój w jego oczach i ta ciągła obecność telefonu w dłoni nie dawały mi spokoju.
Nie było go ze mną, choć stał obok
– Oddychaj, kochanie, dasz radę – szeptał mi do ucha.
W sali porodowej świat wydawał się zawężać tylko do bólu i jego dłoni, którą ściskałam tak mocno, że aż bolały mnie palce. Rodziłam naszą córkę – wymarzoną, wyczekaną. Płakałam z bólu i bezsilności, ale byłam szczęśliwa. Wiedziałam, że robię to dla niej. I dla niego. Tylko że on wcale nie był ze mną. Nie tak naprawdę.
Zauważyłam to po raz pierwszy, kiedy położna – młoda, opalona, z rozpuszczonymi blond włosami i paznokciami jak kocica – weszła do sali z dokumentami. Spojrzał na nią. Patrzył dłużej, niż wypadało. A ona? Uśmiechnęła się do niego kątem ust, jakby coś między nimi już istniało. Myślałam, że może tylko mi się wydawało. Może to hormony? Może miałam prawo być przewrażliwiona w tej sytuacji?
– Dzień dobry, przyszli rodzice. Jak tam, gotowi? – zapytała z tym głupim uśmiechem.
– Zdecydowanie bardziej ja niż ona – zażartował mój mąż, a potem razem się śmiali.
Zacisnęłam powieki. Ból skurczu rozdarł mnie od środka, ale nie był gorszy niż to ukłucie w sercu.
Zamiast mnie trzymać za rękę, patrzył na nią. Zamiast mi dodawać sił, rzucał komentarze, które rozśmieszały ją bardziej, niż powinny. A ja, między jednym skurczem a drugim, zrozumiałam, że coś się właśnie zmienia. I to nie będzie zmiana, na którą czekałam przez ostatnie miesiące.
„Życzliwa” położna
– Trzy centymetry, jeszcze trochę przed wami – powiedziała, zerkając na mnie, ale uśmiech kierowała do niego.
– No to chyba mamy czas na kawę, co, kochanie? – zażartował mój mąż, ale nawet na mnie nie spojrzał.
– Tylko nie uciekajcie za daleko – odparła, niby żartobliwie, ale jej głos był jakiś… ciepły. Zbyt ciepły.
Pielęgniarka od monitorowania tętna spojrzała na nią spod oka, ale nic nie powiedziała. A ja? W tamtej chwili naprawdę nie miałam siły robić scen. Skurcze zaczęły się robić coraz silniejsze, a między nimi byłam tak wyczerpana, że ledwo utrzymywałam oczy otwarte. Leżałam, sapiąc, a ich śmiechy unosiły się nad moją głową jak balon, który miał mnie porwać gdzieś daleko od tej sali, od tego bólu. I od tej nienazwanej jeszcze prawdy, która zaczęła się sączyć między nami.
W pewnym momencie, gdy położna znów wróciła, zauważyłam, że jej dłoń musnęła jego ramię, niby przypadkiem. A on? Ani drgnął. Nie cofnął się. Uśmiechnął się do niej szerzej niż do mnie przez ostatni miesiąc.
– Jakby pan potrzebował wody albo coś, proszę mówić, tu się znajdzie wszystko – rzuciła i mrugnęła jednym okiem.
Zacisnęłam powieki. Nie chciałam tego słyszeć. Nie w tej chwili. Nie teraz, kiedy byłam najbardziej bezbronna.
– To mnie pytaj, czy coś potrzebuję, nie jego! – syknęłam nagle, przerywając tę ich głupią grę.
Zamarli. Przez chwilę w sali było cicho, jakby nawet ból zrobił pauzę. Ale to była cisza przed burzą, która dopiero miała nadejść.
Ktoś trzeci
Córka przyszła na świat nad ranem. Była malutka, pomarszczona i czerwona, ale dla mnie – najpiękniejsza. Wzięłam ją w ramiona i wtedy naprawdę zapomniałam o wszystkim. O jego spojrzeniach, o położnej i jej tipsach, o własnym bólu. Liczyła się tylko ona. Maleńka istota, która była moim całym światem.
On stał obok, uśmiechał się, całował mnie w czoło, jakby nic się nie stało. Jakby przez te wszystkie godziny był przy mnie, myślami, sercem. Ale ja wiedziałam, że nie był.
– Piękna jest – powiedział cicho, ale jego wzrok błądził gdzieś za okno.
Po porodzie zostałam na oddziale. On przyjeżdżał codziennie, przynosił wodę, sok, zapiekanki. Niby obecny, a jednak nieobecny. Mówił, że jest zmęczony, że dużo pracy. Tłumaczyłam sobie, że to nowa sytuacja, że oboje uczymy się wszystkiego od początku. Ale coś we mnie się buntowało.
Przez całą ciążę marzyłam, że teraz będzie ten czas, kiedy będziemy najbliżej. Tymczasem on coraz częściej wychodził z sali, tłumacząc, że musi zadzwonić. Do kogo? Pracował w biurze – nikt normalny nie odbiera telefonów od szefa o dziesiątej wieczorem.
Raz weszłam za nim na korytarz i zobaczyłam, jak coś pisze. Na jego twarzy był ten sam uśmiech, który widziałam, gdy patrzył na położną.
Wrócił do mnie, jakby nic się nie stało.
– Mała śpi? – zapytał.
Nie odpowiedziałam. Leżałam w łóżku, patrząc w sufit. Wtedy właśnie poczułam, że między nami już stoi ktoś trzeci. I wcale nie chodziło o nasze dziecko.
Już myślałam, że jest dobrze
Dwa miesiące później, kiedy już jako tako nauczyliśmy się funkcjonować w nowej rzeczywistości – nocne karmienia, kolki, ciągłe pranie – coś się we mnie uspokoiło. Myślałam, że może przesadziłam, może moje podejrzenia były tylko efektem wyczerpania. Przecież był, pomagał, nosił małą po nocy. Ale był inny. Nieobecny. Obowiązkowy, ale zimny.
Pewnego dnia, kiedy wyszedł z domu, zostawił telefon na blacie. Zadzwonił. Ekran rozświetlił się imieniem: „Aneta (szpital)”. Zatkało mnie. Wiedziałam, kto to. Położna z porodu. Przez chwilę wahałam się, ręka mi drżała, serce tłukło. Odebrałam.
– Halo? – usłyszałam jej głos, miękki, zbyt pewny siebie.
Nie odpowiedziałam. Tylko słuchałam.
– Halo? To ty? – zapytała jeszcze raz. – Jesteś tam?
Po kilku sekundach ciszy rozłączyła się. Patrzyłam na ekran, na historię rozmów. Dzwonili do siebie codziennie. Czasem po kilka razy. A wiadomości? Jedno zdanie wystarczyło: „Tęsknię za tym, jak się wtedy na mnie patrzyłeś”.
Poczułam, jak osuwam się na podłogę. Telefon wypadł mi z ręki. Mała zapłakała w pokoju obok, a ja przez chwilę nie mogłam się ruszyć. Tylko siedziałam, wpatrując się w ekran, próbując pojąć, jak bardzo dałam się oszukać.
To się działo naprawdę. To nie był mój wymysł. On zakochał się w niej tam, kiedy ja krzyczałam z bólu, dając mu dziecko. A ona? Chyba bardzo chciała mu dać coś w zamian.
Dziecko w drodze
Nie zrobiłam awantury. Nie tego dnia. Schowałam telefon tam, gdzie był, wzięłam dziecko na ręce i tuliłam ją długo, aż zasnęła wtulona w moją szyję. Wiedziałam już, że nic nie będzie takie samo. Ale nie wiedziałam jeszcze, jak bardzo.
Nazajutrz powiedziałam mu, że wychodzę do apteki. Wróciłam po godzinie. Siedział z telefonem, zgarbiony, z zamyśloną miną. Pewnie właśnie pisał do niej. Poprosiłam, żebyśmy porozmawiali. Usiadł naprzeciwko mnie i spojrzał z lekkim niepokojem.
– Ty coś wiesz – rzucił pierwszy, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.
– Aneta. Położna. Dzwoniła do ciebie. I napisała. Widziałam.
Zbladł. Nie zaprzeczył. Nie kłamał. Po prostu zakrył twarz, jakby chciał się w niej schować.
– To się po prostu… wydarzyło – powiedział cicho. – Nie planowałem tego.
– A dziecko z nią też się po prostu wydarzyło?
Spojrzał na mnie gwałtownie. Nie spodziewał się tego pytania.
– Skąd wiesz?
– Powiedziała mi. Tak, zadzwoniłam do niej. Powiedziała, że jest z tobą w ciąży. Wiesz, co to znaczy? Że kiedy nasza córka miała miesiąc, ty z nią spałeś.
Nie płakałam. Mówiłam to chłodno, niemal bez emocji. A on siedział jak zbity pies. Już nawet się nie bronił. Może czuł ulgę, że już nie musi udawać.
Wstałam. Poszłam do pokoju dziecka, spojrzałam na jej twarz i wiedziałam jedno. On już tu nie pasował. I nie chciałam, żeby dorastała w cieniu jego zdrady.
Nigdy nie zapomnę
Spakował się dzień później. Bez kłótni, bez wrzasków, bez teatralnych gestów. Przyszedł wieczorem, kiedy mała spała, usiadł na brzegu łóżka i powiedział, że to nie ma sensu. Że nie chce prowadzić podwójnego życia, że chce być obecny w życiu tamtego dziecka, że między nami się wypaliło.
Nie powiedziałam ani słowa. Patrzyłam tylko, jak zbiera swoje rzeczy, nawet te, które mu nie przysługiwały. Zabrał część zdjęć, kilka książek, które kupiliśmy razem. Nawet ten kubek z napisem „Najlepszy tata na świecie”, który dostał ode mnie na Dzień Ojca, jeszcze zanim nasza córka się urodziła.
Zamknęłam za nim drzwi. Potem długo stałam w korytarzu, nie wiedząc, co dalej. Nie płakałam. Czułam tylko zimno. Nagle ten dom, który miał być pełen miłości, stał się pustym pudełkiem, w którym każdy dźwięk odbijał się echem.
Nigdy nie zapomnę, jak mnie zostawił. Nie fizycznie. Bo to stało się później. Zostawił mnie tam, na sali porodowej, kiedy potrzebowałam go najbardziej. Zostawił mnie w moim największym bólu, wybierając flirt z kobietą, która powinna była być tylko pomocą medyczną, a stała się jego kochanką.
Nie życzę jej źle. Wiem, że też ją zostawi. Może nie od razu. Może dopiero, gdy ona będzie rodzić drugie dziecko i też będzie szukać jego spojrzenia. Ale wtedy on już będzie gdzie indziej. A ja? Mam córkę. Mam siebie. I choć serce nadal boli, wiem, że teraz już będzie tylko lepiej.
Iwona, 33 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Urządzałam mężowi sceny zazdrości, aż w końcu spakował walizki. Dziś żałuję że nie docisnęłam go jeszcze bardziej”
- „Zrobiłam wnukom kotyliony na Dzień Niepodległości, a oni mnie tylko wyśmiali. Młodzi mają 0 poczucia patriotyzmu”
- „W moim małżeństwie panował listopadowy chłód. Sąsiad dawał mi więcej ciepła niż kaloryfery w zimny wieczór”