„Gdy Romek dał mi na Dzień Kobiet gadżet, o którym sam marzył, byłam wściekła. Niech nie myśli, że jest taki cwany”
„Przez chwilę stałam w przedpokoju, patrząc na Romka, jakby mówił w obcym języku. Nic mi się nie podobało, bo niczego nie widziałam. Bukietu nie było, romantycznej kolacji też nie. Za to Romek siedział rozparty na kanapie, z miną człowieka, który właśnie podarował mi bilety na Malediwy”.

- Redakcja
Od rana byłam w dobrym nastroju. To w końcu Dzień Kobiet – jedyny dzień w roku, kiedy Romek faktycznie musi się postarać. Może to staroświeckie, ale lubię dostawać kwiaty. Nie jakieś tam praktyczne prezenty, nie sprzęty do domu, tylko zwykły bukiet tulipanów lub róż. Nie oczekuję wiele. W pracy co chwila któraś z koleżanek chwaliła się upominkami. Hania dostała bukiet lilii od męża, Anka róże od narzeczonego, nawet nowy chłopak Klaudii, z którym jest raptem od dwóch miesięcy, przysłał jej kurierem tulipany. Co chwilę zerkałam na telefon, czekając na wiadomość od Romka. Nic.
Gdy wróciłam do domu, wzięłam głęboki oddech i otworzyłam drzwi, gotowa na romantyczny gest. Ale w przedpokoju nie czekał na mnie żaden bukiet. Nie było kwiatów na stole, nie było ich w wazonie w salonie. Za to Romek siedział na kanapie zadowolony z siebie.
– No i jak, podoba ci się? – zapytał dumnie.
Spojrzałam na niego zdezorientowana.
– Ale… co?
Byłam wściekła
Przez chwilę stałam w przedpokoju, patrząc na Romka, jakby mówił w obcym języku. Nic mi się nie podobało, bo niczego nie widziałam. Bukietu nie było, romantycznej kolacji też nie. Za to Romek siedział rozparty na kanapie, z miną człowieka, który właśnie podarował mi bilety na Malediwy.
– No… niespodzianka! – dodał, widząc moje zmieszanie.
Zrobiłam krok w głąb mieszkania i wtedy zobaczyłam. Na kuchennym blacie stało wielkie, lśniące pudło. Wystarczyło jedno spojrzenie na napis „Gotuj jak szef kuchni”, by całe moje oczekiwanie na kwiaty zamieniło się we wściekłość.
– Romek... – zaczęłam ostrożnie, zaciskając palce na pasku torebki – Co to jest?
– No przecież widzisz! – odparł entuzjastycznie. – Teraz gotowanie będzie łatwiejsze!
Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu.
– Chcesz mi powiedzieć, że na Dzień Kobiet dostałam… robota kuchennego?
Romek spojrzał na mnie, jakby nie rozumiał, w czym problem.
– Przecież nie lubisz gotować, to ci pomoże. Sama mówiłaś, że nie masz czasu, że to męczące… No to masz coś, co cię odciąży.
Oddychałam powoli, żeby się nie zagotować.
– To znaczy, że teraz mam więcej gotować, tak? Bo już nie ma wymówki, że zajmuje to czas?
– No… w sumie to tak – rzucił niewinnie, wzruszając ramionami.
Zacisnęłam zęby.
– A co byś powiedział, gdybym na Dzień Mężczyzny kupiła ci odkurzacz?
– No ale to nie to samo… – zaczął, ale przerwałam mu ruchem ręki.
– To dokładnie to samo! – uniosłam głos. – Zamiast prezentu dla mnie, kupiłeś coś, co ułatwi ci życie!
– Ale ja tego nie będę używać…
– Oczywiście, że nie będziesz! – parsknęłam. – Bo to znowu ja mam to obsługiwać!
Romek wzruszył ramionami i wstał.
– No to oddam, jeśli aż tak ci nie pasuje…
– Nawet tego nie rozpakowuj! – rzuciłam przez ramię, wychodząc z kuchni.
Dzień Kobiet był skończony.
Zrobiło mi się gorąco
Następnego dnia wciąż byłam obrażona. Romek niby zauważył, że coś jest nie tak, ale nie wykazywał żadnych oznak skruchy. Jakby naprawdę wierzył, że zamiast bukietu kwiatów na Dzień Kobiet powinno mnie uszczęśliwić kolejne domowe obowiązanie w pudełku. A potem przypadkiem usłyszałam jego rozmowę przez telefon. Byłam w sypialni i szukałam skarpetek, kiedy dotarł do mnie jego głos z kuchni.
– Stary, serio, to był genialny pomysł – chichotał. – Teraz Monika nie ma wymówki, że gotowanie zajmuje za dużo czasu.
Poczułam, jak robi mi się gorąco.
– No, mówiła, że niby nie chce, ale zobaczysz, jak wkręci się w gotowanie. Kobiety tak mają – ciągnął Romek, nieświadomy, że jego słowa mnie ranią.
Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech. Więc to nie była „niespodzianka”. To była kalkulacja. Romek nie chciał mnie uszczęśliwić – on chciał, żebym częściej gotowała! Wyszłam z sypialni i oparłam się o futrynę drzwi, krzyżując ręce na piersi.
– No, no… jakie to ciekawe – powiedziałam lodowatym tonem.
Romek aż podskoczył i od razu się rozłączył.
– Monia… to nie tak…
– Nie? – uniosłam brew. – To znaczy, że nie powiedziałeś właśnie swojemu kumplowi, że dzięki temu robotowi „będziesz miał obiad codziennie”?
Przez chwilę stał jak przyłapany uczniak.
– No… powiedziałem, ale…
– Ale co, Romek? – zrobiłam krok do przodu. – Myślałeś, że teraz będę się zachwycać gotowaniem, bo maszyna za mnie coś wymiesza?!
Nie odpowiedział, ale jego mina mówiła wszystko. Wtedy w mojej głowie narodził się plan. Może i Romek uważał się za sprytnego, ale zapomniał, że ja też potrafię kombinować. I zamierzałam dać mu nauczkę.
Dałam mu nauczkę
Kiedy Romek wrócił do domu, od razu poczuł zapach pieczonego mięsa. W kuchni unosiła się woń przypraw, a na stole stały półmiski pełne jedzenia. Pieczeń z sosem, pieczone ziemniaki, sałatka, nawet domowy deser. W tle cicho grała muzyka, a ja stałam przy kuchennym blacie, uśmiechnięta jak nigdy.
– Wow – mruknął Romek, rozglądając się z niedowierzaniem. – Sama to wszystko zrobiłaś…?
– A kto inny? – rzuciłam wesoło, wycierając ręce w ścierkę. – W końcu mam swój wspaniały robot kuchenny!
Romek usiadł do stołu, podziwiając ucztę, którą mu przygotowałam. Nałożył sobie solidną porcję i wbił widelec w soczystą pieczeń.
– No i co, mówiłem, że to świetny zakup? – powiedział, przełykając pierwszy kęs.
Pochyliłam się nad nim z uśmiechem.
– Cieszę się, że ci smakuje. Ale teraz muszę odpocząć, bo tyle się napracowałam!
– Jasne, kochanie. W pełni zasłużyłaś – powiedział, krojąc kolejne kawałki.
– No właśnie. Więc… – wskazałam na stertę brudnych naczyń w zlewie. – Miłej zabawy.
Romek spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem, jakby nie zrozumiał.
– Czekaj… czyli mam to wszystko pozmywać?
– No pewnie! – klasnęłam w dłonie. – Skoro ja teraz gotuję, to ty zmywasz. W końcu mamy podział obowiązków, prawda?
Uśmiech Romka powoli zniknął.
– Ale…
– Żadnego „ale” – przerwałam mu, biorąc kieliszek wina i wychodząc z kuchni. – Ja idę odpoczywać.
Usiadłam w salonie z książką i przez kolejną godzinę słuchałam brzdęku talerzy i cichego mamrotania mojego męża. Teraz dopiero zrozumiał, że każdy „ułatwiający życie” gadżet może mieć swoją cenę.
Moja zemsta była słodka
Przez następne dni konsekwentnie trzymałam się swojego planu. Gotowałam obiady, używając tego wspaniałego „prezentu”, ale ani razu nie tknęłam brudnych naczyń. Za każdym razem, gdy kończyliśmy jeść, wstawałam od stołu, rozciągałam się i rzucałam beztrosko:
– Uff, ale się napracowałam! No dobrze, teraz twoja kolej, kochanie.
Romek początkowo traktował to jako żart. Myślał, że to jednorazowa kara za niefortunny wybór prezentu. Ale gdy kolejnego dnia zobaczył w zlewie górę naczyń, zaczął się krzywić.
– Może byś czasem pomogła? – mruknął, opierając się o blat.
– Oj, nie przesadzaj – uśmiechnęłam się słodko. – Gotowanie zajmuje mi teraz mniej czasu, ale przecież dalej jest męczące. W końcu maszyna nie obiera ziemniaków, nie kroi warzyw… – westchnęłam teatralnie. – To tylko uczciwy podział obowiązków.
Romek nie miał argumentów. Wiedział, że jeśli zacznie protestować, usłyszy całą litanię o tym, jak łatwo jest dorzucać komuś kolejne zadania, kiedy samemu się nic nie robi. I tak oto Romek został oficjalnym zmywaczem naczyń w naszym domu.
Nie odpuszczałam
Minął tydzień, potem kolejny. Romek z coraz większą wprawą obsługiwał swój ukochany Robot 3000, a ja z dumą obserwowałam, jak wreszcie przejmuje część obowiązków. Pierwsze dni były pełne narzekań – że coś się przypaliło, że sos nie smakuje tak, jak powinien, że przepis był „głupi”. Ale nie odpuszczałam. Za każdym razem odpowiadałam tylko:
– No widzisz, teraz rozumiesz, dlaczego gotowanie mnie męczy?
A on cicho kiwał głową i wracał do swoich eksperymentów kulinarnych. Któregoś wieczoru wróciłam później z pracy i już w progu poczułam zapach czegoś pysznego. Romek krzątał się po kuchni, a na stole stała parująca zapiekanka.
– No proszę, co tu się dzieje? – spytałam z uśmiechem.
– Pomyślałem, że skoro maszyna i tak już tu stoi… to mogę ją wykorzystać – wzruszył ramionami. – W sumie to nawet całkiem fajna zabawa.
Usiadłam przy stole i z czystą satysfakcją zajęłam się jedzeniem. W końcu Romek zrozumiał, że kuchnia nie musi być tylko moim królestwem – że to, co było „moim obowiązkiem”, równie dobrze może być podzielone. Robot został, ale przestał być symbolem „ułatwienia życia Monice”. Stał się sprzętem, którego używaliśmy razem. A ja w końcu mogłam cieszyć się obiadem… bez konieczności zmywania.
Magda, 35 lat