Reklama

Całe życie mieliśmy poukałdane

Początkowo wydawało się, że podzielenie naszego wspólnego dobytku nie przysporzy nam kłopotów, jednak pojawiła się nieoczekiwana przeszkoda... W porządku, mam walizkę, kilka drobnych rzeczy. Muszę jeszcze zabrać Pusię i gotowa jestem do rozpoczęcia nowego etapu. Bezradnie rozglądałam się po pokoju, a w myślach przewijały mi się obrazy ostatnich ośmiu lat.

Reklama

Nawet w najczarniejszych scenariuszach nie myślałam, że tak to się zakończy – wyobrażałam sobie siebie i Adama razem na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie, aż po kres naszych dni. Przecież tak mieliśmy złożyć sobie przysięgę: ja w spódnicy z tiulu i z dużym wiankiem z prawdziwych kwiatów, a Adam w garniturze z lnu.

Planowaliśmy zorganizować ceremonię na zielonej, otoczonej drewnianymi stolikami łące, gdzie mieliśmy się bawić z naszymi gośćmi aż do świtu. Właśnie taki ślub zawsze pragnęliśmy sobie urządzić. Miał się odbyć za cztery miesiące; już wybraliśmy gospodarstwo agroturystyczne z łąką idealnie odpowiadającą naszym wizjom i załatwiliśmy urzędnika, który miał nam udzielić ślubu.

Chcieliśmy spędzić razem resztę życia

Po dekadzie od zaręczyn, pierwsze dwa lata przeżyliśmy widując się raz u Adama, raz u mnie. Następnie przez osiem lat zbudowaliśmy sobie swój własny, mały kącik w mieszkaniu, które Adam otrzymał w prezencie od swoich rodziców. Były tam tylko dwa niewielkie pomieszczenia w bloku na peryferiach miasta, które musieliśmy odnowić na własny koszt – nauczyliśmy się nawet sami układać płytki, korzystając z poradników w internecie – czuliśmy się tu jak w raju. To było nasze własne miejsce, które stworzyliśmy wspólnymi siłami i w którym planowaliśmy urządzić całe wspólne życie.

Wszystko, co tylko mnie otaczało, przywodziło mi na myśl różne momenty z naszej wspólnej przeszłości. Na przykład, ta urocza mała szafka – otrzymaliśmy ją od kuzynki, która chciała ją wyrzucić, gdy zmieniała wystrój swojego domu. Zdjęcia wiszące na ścianie – te w odcieniach niebieskiego z naszych wakacji nad morzem, oraz te pogrążone w bieli zdjęcia z gór, gdzie pod czujnym okiem mojego narzeczonego starałam się nauczyć jeździć na nartach, co skutkowało ciągłymi upadkami na małej, choć dość stromej łące.

Adam ostatnio sprawił mi prezent w postaci książki, która wpadła mu w oko w księgarni. Kupił ją, ponieważ usłyszał, jak opowiadałam mojej przyjaciółce, że bardzo chciałabym ją mieć. Nawet zwykły mikser przypominał mi o czasie, kiedy przypadkiem doprowadziliśmy do awarii prądu, próbując uruchomić stary sprzęt do ubijania białek. Całe mieszkanie nagle pogrążyło się w ciemności, ale mimo że musieliśmy szukać licznika na oślep, więcej było przy tym śmiechu niż złości czy zrzędzenia typu: „to przez ciebie, bo to ty włączyłaś ten mikser”. Ach, to były naprawdę dobre czasy, pełne wspaniałych wspomnień. Co się jednak z tym wszystkim stało teraz?

Przestało nam się układać

Nagle nasza relacja zaczęła się psuć. Nie doszło do żadnej eksplozji, zdrady, ukrywania długów, nałogów czy sekretów, ani do żadnych wielkich nieszczęść, które mogłyby załamać jedno z nas. Po prostu – z dnia na dzień, zaczęło się pojawiać coraz więcej zarzutów, oskarżeń, syczenia, niedopowiedzeń i wiecznego: „bo to twoja wina, ty zaczęłaś”, „sama tego chciałaś”. Teraz widzę, że nie tylko Adam nie starał się wystarczająco, ale ja również wymagałam za dużo i nie potrafiłam dojść do kompromisu. Wygląda na to, że po okresie motyli w brzuchu i picia sobie nawzajem z dzióbków, codzienność nas przytłoczyła.

Podobnie jak u wielu innych par, tak i u nas doszło do podziału majątku. Zachowaliśmy jednak na tyle zdrowego rozsądku, aby ustalić szczegóły związane z rozstaniem. Nie było wątpliwości, że mieszkanie należy do Adama i to on ma w nim pozostać. Chociaż przez wiele lat dokładałam się do wspólnych wydatków – dołożyłam się do zabudowy kuchni, zakupiłam pralkę, a także wiele innych potrzebnych drobiazgów. Ale nie zamierzałam zabierać szafy na wymiar czy pralki, która idealnie pasowała do wnęki za wanną – nie jestem tak złośliwa. Adam miał za to spłacić moją część w kilku ratach.

Myślałam nawet, że to dobra sytuacja, bo za te fundusze mogę sobie wynająć mieszkanie na kilka miesięcy i spokojnie zastanowić się nad swoją przyszłością. Co się tyczy rzeczy, które kupiliśmy razem i drobiazgów, które mają dla nas wartość sentymentalną, Adam hojnie stwierdził:

– To ja zostaję z mieszkaniem, więc jestem na wygranej pozycji. Zabierz, co tylko zechcesz.

Musiałam zacząć wszystko od nowa

Wraz z bratem przetransportowałam do niego moje ciuchy i komputer, a teraz przeglądałam drobiazgi. Podobały mi się fotografie, które razem zrobiliśmy, ale nie chciałam ich ze sobą zabierać, bo nie chciałam, żeby przywoływały mi na myśl dawne, dobre czasy. Zdecydowałam, że skupię się na rzeczach bardziej praktycznych. Adam niby coś tam robił w kuchni, ale co chwilę patrzył w moją stronę.

– Grillowa patelnia, etniczne pudełka na przyprawy, wiszące doniczki – wymieniałam jedno po drugim, wkładając do pudła, a Adam nic nie mówił. Zauważyłam pewien obraz – nowoczesny, ale stylizowany tak, aby przypominał antyk. Bardzo mi się podobał i chciałabym go mieć u siebie.

– Obraz – oznajmiłam.

Adam nic nie odpowiedział. Następnie otworzyłam szafę i zauważyłam walizkę. Była to wspólna walizka, z której korzystało to z nas, kto akurat jej potrzebował. Teraz przydałaby się mi.

– Torba z motywem rombów – rzekłam cichszym tonem, na wypadek gdyby mój były partner również chciał ją zatrzymać.

Ale on milczał. Przejrzałam pokój jeszcze raz. Och, jest jeszcze kubek z ciekawym wzorem, który znaleźliśmy na pchlim targu. Adam uwielbiał z niego pić herbatę, ale gdy teraz go pakowałam, nie zareagował w żaden sposób. Książki, płyty, zabawna mała figurka krasnoluda – niech to wszystko zostanie tu.

– Mam nadzieję, że załatwiliśmy już wszystko – oznajmiłam Adamowi z uśmiechem na twarzy, ciesząc się, że cały proces przeprowadzki przebiegł bez problemów.

Następnie wyjęłam z torebki pęczek kluczy, odłączyłam klucz od mieszkania, które opuszczałam, położyłam go na stole i skierowałam się w stronę wyjścia.

– Żegnaj. Powodzenia – pożegnałam Adama ostatni raz, a potem zawołałam:

– Pusia, idziemy! I wtedy nagle zapanowało ogromne zamieszanie, jakby nadszedł koniec świata.

– Co??? – wrzasnął Adam, jakby otrzymał cios. – Niby dlaczego Pusia? Dlaczego mówisz, że idziemy? Przecież ona zostaje ze mną!!!

Zaczęliśmy walkę o kota

Nie pozwolił mi się odezwać, wściekł się tak jak podczas naszych ostatnich sporów. Najbardziej irytujące było to, że podobnie jak wtedy, nie rozumiałam, czego od niego chce. Przecież nie trzeba było żadnych umów, aby wiedzieć, że kocica jedzie ze mną. Co z tego, że wspólnie adoptowaliśmy Pusię ze schroniska. To w końcu ja była dla niej matką. To ja pielęgnowałam jej futro, jeździłam z nią do weterynarza, kupowałam przysmaki, pozwalałam jej spać z nami w łóżku i nie złościłam się, że zostawiała sierść na wszystkim. Skąd Adam mógł w ogóle pomyśleć, że ona zostanie z nim?!

– Oszalałeś! – krzyknęłam. – Pusia jest moim kotem, nie ma o czym rozmawiać.

– To jest jej dom. Zna tu każdy zakątek, wszyscy sąsiedzi ją znają. Jeśli by uciekła przez okno i się zgubiła, każdy by ją przyprowadził – mówił zaczerwieniony z gniewu. Miał pewnie rację, ale jaki to opiekun, który pozwala uciec swojemu podopiecznemu przez okno.

– U mnie nie ucieknie. Ja zaopiekuję się nią tak, że nie będzie chciała wychodzić – powiedziałam z pogardą, patrząc na Adama.

Wypadło wiele innych słów i obietnic, było wiele krzyków. Pusia stała z zamkniętymi oczami, wyraźnie zdezorientowana, obserwując krzyczących ludzi. Nie wyglądało na to, że dojdziemy do porozumienia, aż w końcu Adam powiedział:

– Dobrze, niech sama podjęcie decyzję. Spróbuj ją zawołać i jeśli pójdzie za tobą, to będzie oznaczało, że tak chce.

Mój były chyba nie do końca wiedział, o czym mówi! Byłam wdzięczna za to losowi, bo przecież było oczywiste, że kotka pójdzie za mną nawet w największe niebezpieczeństwo. Szerzej otworzyłam drzwi, wyszłam na korytarz i pewna siebie zawołałam:

– Pusia, wychodzimy, wracamy do domu.

Tak jak się spodziewałam, kotka powoli zaczęła iść w moją stronę. Ukochany zwierzak, pozostała wierna swojej pani. Z triumfem patrzyłam na Adama, kiedy Pusia podchodziła do progu; była już o krok od pożegnania się na zawsze z tym mieszkaniem i... I nagle zawróciła, kilkoma skokami popędziła w głąb pokoju, a potem wskoczyła na kanapę i zwinęła się w kłębek na swoim ulubionym kocu. Wyglądało na to, że nie ma zamiaru ruszyć się z miejsca.

Nawet kotka mnie nie chciała...

Prawie zapłakałam. Adam patrzył na mnie z wyraźną przewagą.

– Mądre zwierzę – powiedział w kierunku pokoju.

Powtarzałam jakieś magiczne formuły, mając nadzieję, że Pusia okaże się mądrzejsza, ocknie się i wróci do mnie, ale nic z tego. Kotka mruczała głośno, co było sygnałem, że jest zadowolona i nie potrzebuje nigdzie wychodzić – dobrze jest jej w tym miejscu, w którym była. Byłam zła, smutna, nawet na małego kota, ale w końcu... to ona wybrała. W ten sposób pokazała mi swoje miejsce. Być może ten Adam nie był aż tak zły, jeśli zwierzę wolało zostać z nim? Gdy delikatnie zamykałam drzwi za sobą, usłyszałam:

– Sylwia, możesz przecież przychodzić do Pusi, oczywiście jeśli masz taką ochotę – powiedział do mnie Adam bez żadnej złośliwości w swoim głosie.

Byłam mu za to bardzo wdzięczna. W końcu, jeżeli rodzice mogą ustalić zasady opieki nad dziećmi, to myślę, że my także damy radę dojść do porozumienia odnośnie naszego kota... W taki sposób zwierzę nie straci żadnego z ludzi, do których jest przyzwyczajona. Będę z nią spacerować po lesie i kto wie – może z czasem będę mogła zabrać ją na całe weekendy.

Reklama

Szkoda tylko, że z Adamem udało nam się dojść do takiego porozumienia i uświadomienia sobie, że jesteśmy w stanie pójść na kompromisy i porozumieć się dopiero na koniec naszej wspólnej drogi.

Reklama
Reklama
Reklama