Reklama

Nigdy nie miałam w sobie szczególnego sentymentu do rzeczy, a już na pewno nie do czterech ścian i zakurzonego strychu, który w dzieciństwie przyprawiał mnie o ciarki. Dla mnie dom był po prostu domem – miejscem do spania, jedzenia i przeczekania, aż będzie można stamtąd wyjść. A że był „rodzinny”? Cóż, to tylko słowo. Ojciec nazywał go „gniazdem”, jakbyśmy byli jakimiś ptakami. I tak samo, jak ptaki – ja dawno z tego gniazda wyleciałam. Dlatego, kiedy kilka miesięcy po śmierci mamy pojawiła się oferta kupna, nie wahałam się długo. Pieniędzy potrzebowałam jak tlenu. Ojciec oczywiście się nie zgodził. Tylko że dom był przepisany na mnie jeszcze za życia mamy – nie musiałam go pytać. Sprzedałam. A ojciec... przestał się do mnie odzywać. Żadnego telefonu, żadnego SMS-a, cisza jak makiem zasiał. Aż do dnia, w którym przyszedł ten list.

Reklama

Podjęłam decyzję

– Chyba nie mówisz poważnie – ojciec oparł się o framugę drzwi.

– Mówię – odpowiedziałam spokojnie, choć w środku gotowało mi się wszystko. – Dom jest na mnie, tato. I kosztuje mnie więcej, niż mogę udźwignąć. Nie dam rady go utrzymać.

– A kto ci każe go utrzymywać? – burknął. – Mieszkam tu, płacę rachunki. Ty masz swoje mieszkanie, swoje życie...

– I swój kredyt – przerwałam mu. –Jesteś na emeryturze, ale ja haruję po dwanaście godzin dziennie i ledwo zipię. Ten dom to dla mnie kula u nogi.

Ojciec spojrzał w bok. Od śmierci mamy minął rok, a on wciąż spał na kanapie w salonie, jakby nie chciał dotykać ich sypialni. W lodówce światło i musztarda, a ja dokładałam się do wszystkiego.

– Nie chcę z tobą walczyć – westchnęłam. – Chcę się dogadać. Bo decyzję już podjęłam.

Nie odpowiedział. Po prostu wyszedł z kuchni i zamknął za sobą drzwi. Bez krzyku, bez dramatów. Tydzień później dom był sprzedany. A ojciec się wyprowadził, nie mówiąc nawet dokąd.

Ręce mi drżały

Przez pierwsze tygodnie po sprzedaży miałam wrażenie, że cisza dzwoni mi w uszach. Ojciec zniknął z mojego życia jak wyparowany. Nie odbierał telefonów, nie odpisywał na wiadomości. Raz nawet podjechałam pod jego działkę, ale furtka była zamknięta na łańcuch.

– Może on po prostu potrzebuje czasu – próbował mnie uspokoić Andrzej, mój partner, gdy trzeci raz w ciągu jednego wieczoru spojrzałam na ekran komórki.

– Albo po prostu mnie wykreślił – burknęłam. – Sprzedałam dom, czyli złamałam jakąś niewidzialną przysięgę. Nie powiedział jej na głos, ale przecież wszystko było jasne. Miałam trzymać ten dom jak relikwię. Nie ruszać. Nie oddychać.

– Dom to tylko dom. On chciał, żebyś miała coś swojego.

– No właśnie. Miałam. I sprzedałam.

– Bo musiałaś – Andrzej uniósł brwi. – Kredyt, życie, rachunki. Jesteś dorosłą kobietą, nie dziewczynką w warkoczykach.

Pokiwałam głową, ale nie odpowiedziałam. Bo prawda była taka, że coś mnie jednak gryzło. Nie tyle dom, ile sposób, w jaki to się skończyło. Bez słowa. Bez pożegnania. Jakbym przekreśliła wszystko, co było między nami. Ojciec potrafił się obrazić na sąsiada o źle zaparkowany samochód, ale nigdy wcześniej nie zniknął tak po prostu. Bez jednego „żegnaj”. I wtedy to się stało. Półtora miesiąca później w skrzynce znalazłam list. Koperta wymięta, ale pismo – jego. Pismo, które znałam od dziecka. Drżały mi ręce, gdy ją otwierałam.

Zaskoczył mnie

Koperta była złożona na pół i pachniała dymem. Przez chwilę patrzyłam tylko na moje imię, napisane długopisem z lekko drżącą ręką. „Celina”. Bez „kochanie”, bez „córko”. Tylko tyle.

W środku był list. Kilka kartek w kratkę, zapisanych gęsto, niemal bez marginesów.

„Jeśli to czytasz, to znaczy, że przestałem się dąsać. Chociaż może lepszym słowem byłoby: milczeć z przekonaniem. Bo nie było mi ani trochę wszystko jedno. Celina, ja wiem, że dom był na ciebie. Ale on był też częścią mnie. Nas. Twój pokój z kredkami na ścianie, kuchnia, gdzie matka smażyła schabowe. I łazienka, w której nauczyłaś się sama myć głowę – pamiętasz, jak woda zalała cały dywanik?”

Przerwałam czytanie. Gardło miałam suche jak pieprz, więc sięgnęłam po szklankę z herbatą, ale ta zdążyła już wystygnąć. Zadzwonił Andrzej, ale nie odebrałam. Chciałam dokończyć.

„Nie odezwałem się, bo nie umiałem. Nie wiedziałem, jak powiedzieć, że czuję się jak gość bez adresu. Ale nie piszę, żeby ci wyrzucać. Piszę, bo muszę ci coś powiedzieć. Coś, o czym nie wiesz. Coś, co mama chciała ci powiedzieć, ale nie zdążyła. Coś, co może ci wywrócić ten twój nowy porządek do góry nogami. Jeśli masz chwilę, przyjedź do mnie. Wiesz, gdzie mnie szukać”.

Nie podpisał się. Tylko:

„Tato”.

Zamarłam

Zajęło mi trzy dni, zanim w końcu wsiadłam do samochodu. Tyle dokładnie potrzebowałam, żeby się pozbierać i przestać udawać, że ten list mnie nie ruszył. Znałam to miejsce. Stara leśniczówka po babci, gdzie ojciec czasem jeździł na „reset”. Żadnej kanalizacji, piec kaflowy, a zasięg tylko na jednej górce. Zawsze mówił, że tam oddycha mu się najlepiej. Z dala od wszystkiego i wszystkich. Nawet ode mnie. Zajechałam pod bramkę, a on już czekał. Stał z rękami w kieszeniach, w tym swoim granatowym swetrze, który nosił od dekady. Przez chwilę tylko na mnie patrzył.

Myślałem, że nie przyjedziesz – rzucił cicho.

– Myślałam, że nie chcesz mnie widzieć – odpowiedziałam, wysiadając z auta.

Przez moment milczeliśmy. Patrzyliśmy na siebie jak dwa obce znaki zapytania.

– Napisałeś w liście, że... mama czegoś mi nie powiedziała?

Ojciec skinął głową i odwrócił się, wskazując na werandę.

– Chodź, napijemy się herbaty.

Weszłam za nim do środka. Wnętrze pachniało drewnem i starym kurzem. Usiedliśmy naprzeciw siebie. Dopiero teraz zauważyłam, jak bardzo się zmienił. Jakby zeszło z niego powietrze.

– Mama zostawiła ci coś – powiedział, kładąc na stole małą, bordową szkatułkę. – Kazała mi to przekazać, kiedy... kiedy sprzedasz dom. Powiedziała, że wtedy będziesz gotowa.

Zamarłam.

Głos ugrzązł mi w gardle

W szkatułce były trzy rzeczy: złoty pierścionek z zielonym oczkiem, pożółkłe zdjęcie mamy z jakimś mężczyzną i stara, zgięta na pół koperta bez znaczka. Pierścionek znałam – mama nosiła go, zanim jej palce spuchły od reumatyzmu. Jednak te zdjęcia... nie widziałam nigdy wcześniej.

Kto to? – zapytałam, dotykając palcem krawędzi fotografii.

Ojciec nie odpowiedział od razu. Wstał i dolał sobie herbaty. Dopiero potem, z westchnieniem, wrócił na miejsce.

To twój ojciec – powiedział, patrząc mi prosto w oczy.

– Słucham?

– Biologiczny – dodał cicho. – Nazywał się Jerzy. Twoja mama była bardzo młoda, on wyjechał za granicę. Nawet nie wiedział, że istniejesz.

– Przecież... przecież ty mnie wychowałeś.

– Bo tego chciałem. Bo pokochałem twoją matkę. A ciebie od pierwszego dnia, kiedy cię wziąłem na ręce.

Usiadłam ciężko. Próbowałam coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mi w gardle.

– Nie mówiłem, bo obiecałem, że jeśli kiedyś się dowiesz, to nie ode mnie. Twoja mama nie zostawiła listu. Tylko to zdjęcie. I pierścionek, który dostała od niego.

Wpatrywałam się w twarz mężczyzny ze zdjęcia. Miał brodę. I oczy... moje oczy.

– I on... żyje?

Ojciec skinął głową.

– Tak. Wciąż żyje.

Niczego nie żałowałam

Droga powrotna minęła mi jak przez mgłę. W głowie miałam kakofonię obrazów, niedopowiedzianych rozmów i jeden portret – twarz mężczyzny, który był moim ojcem. Wieczorem usiadłam z Andrzejem na kanapie.

– I co teraz? – zapytał.

– Nie wiem. Może... może spróbuję go odnaleźć. Jerzego. Nie dlatego, że szukam ojca. Tylko żeby zamknąć to wszystko w sobie. Żeby nie chodzić z dziurą w brzuchu.

Andrzej tylko skinął głową. Umiał słuchać. To była jedna z tych rzeczy, za które pokochałam go najbardziej.

– A z tatą... z tym, który cię wychował?

Uśmiechnęłam się blado.

– Z tatą wszystko dobrze. Pogadaliśmy. Nie od razu, ale potem... Wiesz, że pierwszy raz od lat zapytał mnie, co u mnie w pracy?

– Tylko nie mów, że był zainteresowany twoim zarządzaniem projektami.

Nie udawał, że rozumie, ale słuchał – parsknęłam. – A to dużo.

Spojrzałam na szkatułkę, którą położyłam na półce w salonie. Wzięłam ją do ręki.

– Wiesz, co jest najdziwniejsze? – mruknęłam.

– Co?

– Że mimo wszystko nie żałuję. Ani sprzedaży domu, ani tego, że pojechałam do ojca. Czasem trzeba coś oddać, żeby odzyskać coś innego.

Zamknęłam wieczko szkatułki.

– A ja poznałam prawdę.

Celina, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama