Reklama

Poranki w lesie były dla mnie jak modlitwa. Cisza, przerywana jedynie szelestem liści i stukotem dzięcioła, koiła wszystkie moje myśli. Lubiłem wstawać jeszcze przed świtem, kiedy świat był półprzytomny, a mgła snuła się między sosnami jak biały dym z ogniska. Wkładałem kalosze, chwytałem kosz i zanurzałem się w las, który od lat znałem lepiej niż ludzi. Grzyby nigdy mnie nie zawodziły – trzeba było tylko cierpliwości i oka. A ja miałem jedno i drugie. Czasem śmiałem się w duchu, że znam już nawet zapach miejsc, gdzie rosną najlepsze podgrzybki. Las nie zadawał pytań, nie oceniał, nie zmuszał do rozmów. W lesie byłem sobą. Mama powtarzała nieraz:

Reklama

– Tomek, ty więcej gadasz do grzybów niż do ludzi.

Może miała rację. Ale od dawna właśnie w tym znajdowałem spokój. Zbieranie to jedno, sprzedawanie – drugie. Co tydzień znosiłem kosze na rynek, gdzie między hałasem, przekrzykiwaniem się handlarzy i stukiem skrzynek czułem się jak obcy przybysz. Jednak miałem swoich stałych klientów. Najdziwniejsze było to, że od kilku tygodni przychodziła tam też ona – dziewczyna o jasnych włosach, które zawsze trochę wymykały się z gumki. Kupowała tylko ode mnie, nawet jeśli obok ktoś sprzedawał tańsze borowiki.

– Dzień dobry – mówiła zawsze, uśmiechając się nieśmiało.

– Dzień dobry – odpowiadałem, podając jej siatkę.

I to wszystko. Zero rozmowy, zero pytań. A jednak coś sprawiało, że wybierała właśnie moje stoisko. Zastanawiałem się, czy to przypadek, czy może kryje się za tym coś więcej.

Zrobiłem pierwszy krok

Rynek powoli budził się do życia. Ludzie ustawiali skrzynki z warzywami, z sąsiedniego stoiska czuć było świeży chleb, a obok mnie Pan Zbyszek układał jabłka w równych piramidkach, jakby od tego zależało, czy ktoś je kupi.

– Tomek – mruknął z przekąsem, zerkając w moją stronę. – Ta twoja blondyneczka idzie. Zobaczysz, jeszcze się okaże, że podkochuje się w tobie.

– Daj spokój – machnąłem ręką, choć poczułem, jak policzki robią mi się czerwone. – Kupuje dla babci, pewnie ma tylko swoje przyzwyczajenia.

– Przestań. Jakby chciała, to dawno kupowałaby od kogo innego. A ona zawsze ląduje przy twoim stoliku.

Udawałem, że nie słyszę. A jednak serce zaczęło mi walić mocniej, gdy zobaczyłem, jak Ola podchodzi. Miała na sobie granatowy płaszcz i zwykły szalik, ale w moich oczach wyglądała jak ktoś z innego świata.

– Dzień dobry – powiedziała jak zawsze i sięgnęła po siatkę.

Przełknąłem ślinę. To był ten moment. Musiałem coś powiedzieć, cokolwiek.

Pani lubi… grzyby? – wyrwało mi się głupio.

Ola uniosła wzrok, a w jej oczach zatańczyły iskierki rozbawienia.

– Lubię – przyznała. – Ale to nie ja gotuję. Kupuję je dla babci.

– Aaa… – wymamrotałem, czując, jak ulatuje ze mnie całe napięcie. Ulgę zmieszało jednak z czymś na kształt rozczarowania. Nie dla niej, tylko dla babci.

– Babcia mówi, że pana grzyby zawsze są najlepsze – dodała jeszcze i uśmiechnęła się szerzej.

Chciałem coś odpowiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Podałem jej siatkę, a ona odeszła, machając lekko ręką na pożegnanie. Pan Zbyszek parsknął śmiechem.

– No, brawo, Tomek. Rozmowa jak z podręcznika!

Nie odzywałem się. Całą drogę do domu analizowałem, czy zrobiłem z siebie idiotę i czy ona w ogóle zechce jeszcze do mnie podejść.

Czekałem tylko na nią

Minął tydzień, a ja przez cały czas myślałem tylko o tym, co powiedziałem i czego nie powiedziałem. Wmawiałem sobie, że Ola już nie wróci, że uzna mnie za jakiegoś dziwaka, który nie potrafi sklecić jednego normalnego zdania. A jednak, w sobotę z samego rana, kiedy rozkładałem kosze, zobaczyłem ją w tłumie. Szła wolno, z torbą przewieszoną przez ramię, jakby miała pewność, że zdąży.

– Dzień dobry – powiedziała, a ja tym razem zebrałem się na odwagę.

– Dzień dobry. Wie pani, dziś w lesie było pięknie… mgła wisiała tak nisko, że wyglądało, jakby grzyby rosły w chmurach.

Ola uśmiechnęła się lekko.

– Lubi pan opowiadać o lesie, prawda?

– Może trochę za bardzo – przyznałem, czując, że znowu się czerwienię. – Ale las to mój drugi dom.

Od tego dnia nasze rozmowy trwały coraz dłużej. Zaczęło się od pogody. Potem pytała, które grzyby nadają się do sosu, a które lepiej ususzyć. Czasem wspominała coś o babci, że ta zna wszystkie przepisy na świecie, że kiedyś sama chodziła na grzyby.

Pan Zbyszek oczywiście nie odpuszczał.

– Tomek, jak tak dalej pójdzie, to ja wam ślub na rynku zorganizuję – mruczał pod nosem, układając swoje jabłka.

Aż w domu mama zaczęła się dopytywać.

– A ta twoja klientka, co tak często kupuje? – zapytała niby mimochodem, kiedy obierała ziemniaki. – Ładna dziewczyna, co?

– Mamo, daj spokój. To tylko klientka – burknąłem, ale w duchu wiedziałem, że to już nie tylko to.

Każde kolejne spotkanie z Olą było dla mnie jak małe święto. Nie przyznawałem się przed nikim, ale coraz bardziej czekałem na te sobotnie poranki – nie dla grzybów, nie dla rynku, tylko dla niej.

Serce biło mi jak młotem

Tamtego dnia rynek był wyjątkowo głośny. Ludzie przekrzykiwali się, ceny warzyw spadały z godziny na godzinę, a ja – zamiast liczyć drobne – nie mogłem oderwać wzroku od Oli. Stała kawałek dalej, przy swoim koszyku, obok starszej kobiety w szalu. W pierwszej chwili nie zwróciłem uwagi, ale potem usłyszałem słowo „babcia” i zrozumiałem, że to właśnie ona.

– Olciu, ile można się krępować? – babcia mówiła donośnym, zdecydowanym głosem. – Ten chłopak to porządny grzybiarz, a ty od miesięcy kupujesz tylko u niego. Zamiast się tak czaić, zaproś go wreszcie na kawę!

Zamarłem, udając, że poprawiam kosz z podgrzybkami. Ola spuściła głowę, a jej policzki pociemniały.

– Babciu, cicho… – wyszeptała, ale starsza pani nie miała zamiaru uciszyć się.

– Co cicho? Tyle razy ci mówiłam. Widzisz, jak on się na ciebie patrzy?

Miałem wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Zrozumiałem, że to nie była tylko moja wyobraźnia, że Ola naprawdę myślała o czymś więcej niż o grzybach. Zanim zdążyłem się zastanowić, wyszedłem zza stoiska. Podszedłem do niej, ignorując rozbawione spojrzenie Pana Zbyszka.

– Ola… – głos mi się załamał, ale nie mogłem się już wycofać. – Chciałbym… to znaczy… może spotkamy się kiedyś poza rynkiem? Na kawę?

Ola podniosła na mnie wzrok. W jej oczach mieszało się zaskoczenie, nieśmiałość i coś jeszcze – coś, co dodało mi odwagi.

– Dobrze – odpowiedziała cicho, ale z uśmiechem, który rozjaśnił cały ten hałaśliwy rynek.

Pan Zbyszek gwizdnął teatralnie.

– No, wreszcie! – rzucił, a ja miałem ochotę go uciszyć, ale tym razem nawet jego żarty nie mogły zepsuć tej chwili.

Wiedziałem tylko jedno, że właśnie zrobiłem krok, którego najbardziej się bałem.

Coś miękło mi w środku

Umówiliśmy się w małej kawiarni niedaleko rynku. Zwykle przechodziłem obok niej obojętnie, bo ceny wydawały mi się zbyt wysokie, a i tak nie miałem z kim tam siadać. Tym razem jednak wszedłem z sercem bijącym jak młotem. Ola siedziała już przy stoliku przy oknie. Miała rozpuszczone włosy i wyglądała inaczej niż na rynku – bardziej swobodnie, a jednocześnie tak… dorosło. Kiedy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się niepewnie.

– Cześć – powiedziałem, siadając naprzeciwko. – Mam nadzieję, że nie czekałaś długo.

– Tylko chwilę – odparła. – I tak lubię patrzeć, jak ludzie przechodzą.

Rozmowa zaczęła się nieporadnie. O pogodzie, o tym, jak głośno bywa na rynku, o cenach kawy. Śmialiśmy się z własnej niezdarności, aż w końcu lody stopniały. Opowiadałem jej o lesie – o tym, jak potrafię godzinami chodzić bez słowa, jak znam miejsca, gdzie jesienią podgrzybki rosną jak dywan. Ona mówiła o studiach, o marzeniach, o tym, że czasem woli być wśród drzew niż wśród ludzi.

– Wiesz – przerwała mi nagle – od początku kupowałam tylko u ciebie. Nie dlatego, że twoje grzyby są lepsze. Choć są. Ale… bo miałeś najcieplejszy uśmiech.

Zamilkłem. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Czułem tylko, jak coś mięknie mi w środku, jakby ktoś zdjął ze mnie ciężar, którego nawet nie byłem świadomy.

– To… bardzo miłe – wymamrotałem, a ona roześmiała się lekko.

Chwilę potem zapadła cisza, w której czułem, że dzieje się coś ważnego. Patrzyliśmy na siebie, jakby każde chciało się upewnić, że to nie sen. A jednak obok radości czaił się lęk. Wiedziałem, że Ola studiowała w innym mieście. Bałem się, że to wszystko może się skończyć, zanim na dobre się zaczęło.

Trafiło mnie jak grom

Po naszym spotkaniu byłem jak odurzony. Wróciłem do domu, a mama od razu zauważyła, że coś jest inaczej.

– No, no… – zaśmiała się pod nosem. – Chyba nie tylko grzyby ci dziś humor poprawiły.

Nie odpowiedziałem, bo sam próbowałem zrozumieć, co się ze mną dzieje. Radość mieszała się ze strachem. Tydzień później Ola przyszła jak zawsze na rynek, ale tym razem, kiedy oddawałem jej siatkę, powiedziała cicho:

– Za tydzień wracam na uczelnię.

Zamarłem. To jedno zdanie brzmiało jak wyrok. Przecież to oznaczało, że zobaczymy się dopiero za miesiąc, może dwa. A może wcale.

Wieczorem usiadłem obok Pana Zbyszka, który kończył pakować swoje jabłka.

– Panie Zbyszku, co by pan zrobił… gdyby miał coś ważnego, ale ryzykownego? – zapytałem.

Staruszek spojrzał na mnie spod krzaczastych brwi i uśmiechnął się krzywo.

– Tomek, całe życie człowiek stoi przed takimi wyborami. Albo się boisz i zostajesz sam z koszem grzybów, albo idziesz za sercem.

Proste słowa, a trafiły mnie jak grom. Wróciłem do domu, leżąc w łóżku przewracałem się z boku na bok. Wyobrażałem sobie Olę w mieście, otoczoną ludźmi, których nawet nie znam. A ja? Zostanę tutaj, z lasem i ciszą. Następnego dnia, kiedy spotkałem ją przypadkiem w drodze z rynku, zatrzymałem się.

– Ola… – powiedziałem niepewnie. – Nie chcę, żeby to było tylko kilka rozmów przy stoisku. Chciałbym… pojechać do ciebie. Do miasta. Spotkać się tam.

Patrzyła na mnie przez chwilę, jakby nie dowierzała, że to ja mówię. Potem uśmiechnęła się delikatnie.

– Naprawdę byś chciał?

– Naprawdę – odpowiedziałem, choć serce waliło mi jak oszalałe.

Może czas wyjść z lasu

Kiedy zostałem sam w lesie, kosz pełen grzybów stał przy mojej nodze, a ja nie mogłem się skupić na zbieraniu. Myśli krążyły wokół Oli. Powiedziałem to, co od dawna we mnie siedziało, że chcę spróbować, wyjść z tej ciszy, którą zawsze uważałem za swój azyl. Teraz miałem przed sobą drogę, która prowadziła nie w głąb boru, ale do miasta, hałaśliwego i obcego.

Bałem się. W mieście wszystko było inne – ludzie, tempo, rozmowy. A jednak czułem, że jeśli nie spróbuję, będę żałował przez resztę życia. Grzyby zawsze będą. Las zawsze na mnie poczeka. Ale taka dziewczyna jak Ola mogła już nigdy się nie pojawić. Wieczorem mama spojrzała na mnie podejrzliwie, gdy dłużej niż zwykle siedziałem przy stole.

– Coś kombinujesz, Tomek. Znam cię.

– Może… – uśmiechnąłem się lekko. – Może czas wyjść z lasu.

Ola miała wrócić na uczelnię za kilka dni. Obiecałem sobie, że wtedy wsiądę do autobusu i pojadę do jej miasta. Nie wiedziałem, co z tego wyniknie. Może uzna, że to za dużo, że przesadzam. Może się rozczaruję. Ale pierwszy raz w życiu poczułem, że chcę zaryzykować. Trzymałem w dłoni bilet, jakby był najważniejszym trofeum, większym niż pełen kosz prawdziwków. I pomyślałem, że jeśli mam zgubić się w tym świecie, to tylko po to, żeby móc znowu odnaleźć się przy niej.

Tomasz, 24 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama