Reklama

Gdyby ktoś zapytał mnie jeszcze kilka miesięcy temu, czy jestem szczęśliwa, odpowiedziałabym bez wahania: tak. Moje życie może nie było idealne jak z obrazka, ale miałam wszystko, co naprawdę się liczy – męża, który wracał do domu punktualnie, dwójkę zdrowych dzieci i pomoc w postaci młodej, energicznej niani.

Reklama

Nie należałam do tych matek, które pieką chleb i robią ozdoby z filcu. Raczej zasypiałam nad zimną kawą i myślałam, jakim cudem znów przegapiłam umówioną wizytę u pediatry. Basia była wymagającym niemowlakiem – nie znosiła być odkładana, spała krótko, budziła się często. A Olek, nasz sześciolatek, właśnie zaczął zerówkę i miał milion pytań, z których połowy nie rozumiałam.

Na szczęście była Kasia. Pomagała nam od roku – drobna blondynka z dołeczkami w policzkach i wiecznie rozczochranymi włosami. Dzieci ją uwielbiały. Olek mówił na nią „ciocia”, Basia śmiała się do niej częściej niż do mnie. Ufałam jej. Zostawiałam jej klucze do mieszkania, wiedziała, gdzie trzymam leki i zapasowe pampersy. I nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że…

– Basia już po drzemce, a Olek poszedł rysować! – powiedziała Kasia z entuzjazmem, podając mi niemowlę.

– Serio? Ciekawe, co tym razem narysował – szepnęłam do siebie z uśmiechem, jeszcze nieświadoma, że zwykły rysunek mojego syna wkrótce rozwali moje życie na kawałki.

Bawili się w zakochanych

– Mamo, zobacz! – Olek wbiegł do kuchni z kartką w ręce. – To dla ciebie!

Miałam jeszcze jedną rękę wolną, więc wzięłam rysunek. Kredki, jak zwykle – czerwony, niebieski, dużo zielonego. Postacie rozpoznawalne: dom, drzewo, piesek… Ale coś mnie tknęło. Dwie postacie w centrum. Dorosły mężczyzna z ciemnymi włosami i kobieta z blond kucykiem. Stali blisko. Bardzo blisko. Ich głowy były pochylone, a usta – złączone w całusie w samym środku salonu.

– Olek… a kto to? – spytałam, siląc się na spokój.

To tatuś i ciocia Kasia. Robili buziaka. Takiego długiego!

Zamrugałam. Serce zabiło szybciej.

– Gdzie to widziałeś?

– No… jak wróciłem z przedszkola i ty byłaś z Basią u lekarza. Oni byli w salonie. Myślałem, że się bawią w zakochanych. A potem się śmiali.

Poczułam, jakby ktoś ściągnął mi powietrze z płuc. To tylko dziecko – próbowałam się uspokoić. Dzieci mają wyobraźnię. Może Kasia dała Maćkowi całusa w policzek na powitanie. Może coś sobie ubzdurał.

Ale kiedy wieczorem Kasia podała mi herbatę z tym samym uśmiechem, co zawsze, nie potrafiłam jej odwzajemnić.

A Maćka nie pytałam. Jeszcze nie. Może nie chciałam znać odpowiedzi.

Zrobiłam się podejrzliwa

Od rysunku Olka nie minęły dwa dni, a ja czułam się tak, jakby ktoś zasiał we mnie małe ziarno paranoi. Ono rosło, pęczniało i przebijało się przez spokój, który wcześniej uznawałam za oczywistość.

Zaczęłam obserwować. Po cichu, z ukrycia. Kasia i Maciek nigdy nie robili nic podejrzanego, przynajmniej nie wprost. Ale dostrzegłam drobiazgi. Gdy się mijali w przedpokoju – to nie były zwykłe spojrzenia. Jakby porozumiewawcze. A raz, gdy wróciłam wcześniej ze spaceru, przyłapałam ich przy drzwiach – Maciek śmiał się z czegoś, a Kasia nerwowo poprawiała włosy. Zamilkli na mój widok.

– Co wam tak wesoło? – zapytałam, próbując zabrzmieć naturalnie.

– A, nic… Głupi żart – odpowiedział Maciek i szybko zmienił temat.

W nocy nie spałam. Przewracałam się z boku na bok, a Maćkowi ledwie rzuciłam „dobranoc”.

W końcu nie wytrzymałam.

– Maciek, zauważyłam, że… jesteście z Kasią dość zżyci, co?

Podniósł na mnie wzrok znad telefonu.

– Co ty znowu wymyślasz?

– Olek narysował, jak ją całujesz. W salonie. I mówi, że to widział.

Wstał. Prawie się roześmiał.

– Zwariowałaś. To dziecko! Narysuje, że widział smoka i też uwierzysz?

Patrzyłam na niego, jakby mówił obcym językiem.

– A ty byś uwierzył, gdybyś zobaczył taki rysunek?

– Nie wiem – rzucił krótko i wyszedł do kuchni.

Zostałam sama w sypialni. I to było chyba najgorsze – że po raz pierwszy od dawna poczułam się naprawdę sama.

Wpadłam w furię

Tego dnia wróciłam do domu wcześniej, niby przypadkiem. Coś nie dawało mi spokoju. Może to było nieobecne spojrzenie Maćka, a może zapach perfum, który czułam na jego koszulach.

Weszłam po cichu. Buty zdjęłam w przedpokoju. I wtedy usłyszałam głosy z salonu.

– Maciek, my nie możemy tego tak ciągnąć… – głos Kasi. Drżał. – To nie fair wobec Ewy. I dzieci…

– Wiem. Ale… Nie wiem, co robić – odpowiedział Maciek. – Czuję się przy tobie… jak nigdy wcześniej.

Serce waliło mi jak młot. Cicho przekręciłam klamkę i weszłam do salonu.

Co to ma znaczyć?! – wrzasnęłam.

Maciek zamarł. Kasia odskoczyła jak poparzona.

– Ewa… ja… – zaczął Maciek, ale głos mu ugrzązł.

– To nie miało się tak skończyć… – szepnęła Kasia, zasłaniając usta dłonią.

– Więc to prawda?! – krzyczałam. – Zdradzasz mnie?! Z nianią naszych dzieci?!

– To nie było... – próbował coś wydukać, ale nie pozwoliłam mu mówić.

WYNOŚ SIĘ! – krzyknęłam do Kasi. – JUŻ!

Wybiegła, z twarzą mokrą od łez.

Zostałam z Maćkiem. Stał bez ruchu, jakby nie wiedział, co się właśnie wydarzyło. Ja też nie. Ręce mi się trzęsły, serce pękało, a w głowie powtarzało się tylko jedno pytanie:

Jak mogłeś mi to zrobić?

Byłam taka naiwna

Noc po tamtym dniu była najdłuższa w moim życiu. Nie spałam ani minuty. Siedziałam w kuchni w szlafroku, z kubkiem zimnej herbaty, który trzymałam tylko po to, żeby czymś zająć dłonie. Maciek spał na kanapie. Albo udawał. Nie interesowało mnie to.

Olek rano przydreptał do kuchni w piżamie, z oczami jeszcze na wpół zamkniętymi.

– Mamusiu… a dlaczego ciocia Kasia nie przyszła? – zapytał z niewinnością sześciolatka.

Zrobiło mi się duszno.

– Ciocia Kasia już do nas nie przyjdzie, kochanie – powiedziałam, głaszcząc go po włoskach. – Tak czasem bywa. Dorośli… czasem przestają się dogadywać.

– A tatuś krzyczał na nią, prawda? Słyszałem…

Zamarłam. Przyciągnęłam go do siebie.

– To nie twoja wina, rozumiesz? Absolutnie. Jesteś dzielny. I bardzo cię kocham.

Wieczorem, gdy dzieci spały, usiadłam sama na łóżku z albumem zdjęć. Nasz ślub. Wakacje w Chorwacji. Pierwszy dzień Olka w przedszkolu. I ja – młodsza, z ufnością w oczach, ręka w rękę z Maćkiem. Patrzyłam na te fotografie, jakby to były zdjęcia obcych ludzi.

W głowie dudniło tylko jedno: Jak mogłam być tak ślepa? Jak mogłam nie widzieć?

Próbowałam to zrozumieć

Długo zbierałam się, żeby z nim porozmawiać. Przez kilka dni unikałam go jak ognia – milczałam, omijałam wzrokiem, wstawałam wcześniej, chodziłam później spać. Ale to niczego nie zmieniało. Był wciąż pod naszym dachem. Zbyt blisko, by o nim zapomnieć. Za daleko, by jeszcze traktować go jak męża.

W końcu, kiedy dzieci usnęły, stanęłam w progu salonu.

– Powiedz mi jedno – powiedziałam cicho.

Podniósł wzrok znad telefonu. Bez słowa skinął głową. Usiadłam na fotelu naprzeciwko niego, z dłońmi splecionymi w nerwowy supeł.

Dlaczego?

Spojrzał w bok. Długo milczał.

– Nie wiem. Wiesz… wszystko zaczęło się tak niewinnie. Ona była… po prostu była. A ja czułem się… niewidzialny.

Zacisnęłam pięści.

– Niewidzialny?! Miałeś rodzinę, dzieci, dom, mnie! Myślisz, że ja nie byłam zmęczona, nie czułam się samotna?! Ale nie poszłam szukać pocieszenia u niani!

Westchnął.

– Kasia mnie słuchała. Śmiała się z moich głupich żartów. Przypomniała mi, że jeszcze jestem kimś. A ty… zniknęłaś w pieluchach i zmęczeniu.

Bo opiekowałam się NASZYM dzieckiem! – wyrzuciłam. – To miało być partnerstwo, pamiętasz?

Zamilkliśmy. W powietrzu wisiało coś ciężkiego. Nie padło żadne „przepraszam”. Nie było łez. Tylko cisza.

I chłód, który zajął miejsce wszystkiego, co kiedyś było między nami ciepłe.

Nie umiem mu wybaczyć

Maciek wciąż mieszka z nami, choć więcej go nie ma, niż jest. Czasem śpi na kanapie, czasem wraca późno, czasem znika na weekend „do pracy”. Nie pytam. Nie proszę. Nie oczekuję.

Jestem matką dwóch dzieci. Mam teraz tylko jedno zadanie – przetrwać. Olek znów rysuje, ale już nie pokazuje mi obrazków tak entuzjastycznie. Jakby wiedział, że jeden z nich zniszczył coś ważnego.

Basia rośnie. Uczy się siadać, zaczyna gaworzyć. Czasem, gdy patrzę na nią, myślę o tym, jak bardzo chciałam, żeby miała pełną rodzinę. A potem widzę Maćka wychodzącego z domu bez słowa i… czuję ulgę.

Nie wiem, czy mu wybaczę. Nie wiem nawet, czy chcę. Ale wiem, że coś się we mnie skończyło. Coś pękło i już nie da się tego skleić.

Zbieram się. Krok po kroku. Z bólu. Z zawodu. Z żalu. W lusterku patrzy na mnie inna kobieta niż ta sprzed kilku miesięcy – bardziej ostrożna. Cichsza. Ale też silniejsza. Choć jeszcze nie wie, co dalej.

Pewnego dnia Olek znów przyniósł mi rysunek.

– Mamo, to my. Ty, ja, Basia i piesek. Tatuś jest w pracy – powiedział poważnie.

Uśmiechnęłam się słabo. Bo to była jego wersja. I może wystarczy, że ona będzie dla niego prawdziwa.

W mojej głowie został tylko jeden obraz. I jedna myśl: Nie wiem, czy kiedykolwiek mu wybaczę.

Ale wiem, że już nigdy nie będę patrzeć tak samo na rysunki mojego syna.

Ewa, 34 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama