Reklama

Jestem mechanikiem samochodowym. Nie z wyboru, ale z potrzeby. Moje życie to nie była żadna ścieżka kariery, raczej szarpanina między tym, co chciałem robić, a tym, co musiałem. Ale kiedy poznałem Magdę, wszystko jakoś się uspokoiło. Po prostu trafiłem w miejsce, gdzie po raz pierwszy czułem się jak u siebie.

Reklama

Z teściem złapaliśmy kontakt od razu. Może dlatego, że on widział we mnie kogoś, komu naprawdę zależy. Przychodziłem do warsztatu nawet w soboty, czasem tylko po to, by wypić herbatę i popatrzeć, jak dłubie przy starym silniku. Czasem wystarczyło to jedno zdanie:

– Dawaj klucz siedemnastkę – rzucał, nawet nie patrząc.

To było jak zaszczyt. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, jak bardzo się z tym wszystkim zrosnę. I jak dużo mnie to będzie kosztować. Ze szwagrem miałem od początku szorstki kontakt. Miły, ale chłodny. Jakby między nami była szyba. On ze swoją koszulą z mankietami i laptopem w torbie, ja – w smarze po łokcie. Nie rozmawialiśmy za dużo, nie było wspólnego języka. Warsztat to nie był jego świat.

A potem przyszedł ten dzień, kiedy teść się zachwiał w warsztacie. Od razu zadzwoniłem po karetkę. Tydzień później, kiedy usiedliśmy razem przy kuchennym stole, wyciągnął z szafy skrzynkę z narzędziami.

To wszystko jest twoje. Chcę, żebyś to przejął. Warsztat. Mój świat.

A potem spojrzał mi prosto w oczy.

– Tomek nigdy nie chciał, a ty masz do tego serce.

Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że za tym gestem pójdzie burza. I że stanie się coś, co rozbije nas wszystkich na kawałki.

Próbowałem zachować spokój

– Ty chyba sobie kpisz – Tomek rzucił mi w twarz kartkę, na której teść zapisał mi warsztat. – Ojciec był chory, zmanipulowałeś go!

– Uspokój się. Przecież wiesz, że ja nigdy... – zacząłem, ale nie dał mi skończyć.

– Nie wiedział, co robi. Był pod twoim wpływem. Chodziłeś za nim jak pies, przynosiłeś herbatki, ścierki, robiłeś z siebie idealnego zięcia. A teraz co? Dostałeś nagrodę?! – krzyczał, jakbyśmy byli na ulicy, nie w domu jego rodziców.

– Przecież nigdy cię to nie interesowało... – powiedziałem cicho, próbując zachować spokój. – Sam mówiłeś, że ten smar i stukot to nie twoja bajka.

– Bo to nie znaczy, że można oddać wszystko komuś obcemu! – Wstał gwałtownie od stołu. – Jesteś tylko zięciem! Nie masz w tej rodzinie żadnych praw!

Zamarłem. Te słowa zabolały. Po tylu latach... Po tylu wspólnych naprawach z teściem, po świętach spędzonych razem, po tym, jak zawoziłem teściową do lekarza, gdy Tomek był w Paryżu czy Mediolanie. Nie odpowiedziałem. Zamiast tego spojrzałem na teścia, który siedział w fotelu, blady, z twarzą jak papier. Chciał coś powiedzieć, ale tylko pokręcił głową i westchnął. A we mnie rosło coś dziwnego. Bo w głębi duszy wiedziałem, że w tym warsztacie zostawiłem swoje życie. I nie muszę się nikomu z tego tłumaczyć.

Poczułem się zdradzony

– Dlaczego mi nic nie powiedziałaś? – zapytałem wieczorem, kiedy siedzieliśmy w kuchni, każde z nas z kubkiem herbaty, której nikt nie pił.

Spojrzała na mnie znad parującego naparu, jej twarz była zmęczona, zamyślona. Wiedziałem już, że wie od dawna.

Tata powiedział mi miesiąc temu – przyznała cicho. – Ale kazał mi milczeć. Chciał ci to przekazać sam.

– A ty się na to zgodziłaś? Tak po prostu?

– Co miałam zrobić? Pokłócić się z ojcem, który leży półżywy i ledwo chodzi? – odpowiedziała ostro, jakby broniła się przed czymś, co nie padło.

Poczułem się zdradzony. Nie przez teścia – jego rozumiałem. Ale przez nią. Moją żonę. Moją Magdę.

– Przecież wiedziałaś, co to znaczy. Wiedziałaś, jak Tomek zareaguje. I że to ja dostanę po głowie – powiedziałem, nieco zbyt głośno.

– Tomek miał całe życie, żeby zainteresować się warsztatem! A teraz się obudził, bo nagle coś przegapił?! – wybuchła.

– Ale to twój brat! A ja? Ja jestem tylko...

– Tylko kim? Mężem? Ojcem naszych dzieci? Człowiekiem, który od lat dźwiga ten warsztat, gdy mój brat siedzi w korpo i zmienia fryzury co sezon.

Zamilkliśmy. Powietrze zgęstniało. Wstałem i poszedłem do drugiego pokoju. A kiedy zamknąłem drzwi, dopadła mnie myśl, że może rzeczywiście w tej rodzinie nie było dla mnie miejsca.

Coś dusiło mnie od środka

Wszedłem po klucze do warsztatu. Miałem wejść, zabrać je i wyjść. Tyle. Ale kiedy zbliżyłem się do kuchni, usłyszałem głos teściowej. Zatrzymałem się. Może nie powinienem podsłuchiwać... Ale słowa, które padły, wbiły mnie w ziemię.

– Tomek nie miał prawa tak na Pawła naskakiwać. Wiesz, że nie zależy mu na warsztacie. Nigdy nie chciał w nim pracować.

– Wiem, ale on myśli, że coś mu odebrałem. A przecież on nigdy nie chciał tego świata – odpowiedział Edward cicho, z tym swoim zmęczonym, ale stanowczym tonem. – A Paweł... Paweł jest jak syn.

Zamarłem.

– On naprawdę cię słucha. Nie tylko kiwa głową, ale słucha, uczy się. Jest jak ty, tylko młodszy. Z pasją. Tomek to dobre dziecko, ale...

– To była najtrudniejsza decyzja w moim życiu – szepnął Edward. – Ale wiem, że słuszna.

Wtedy przypadkiem szturchnąłem drzwi łokciem. Zaskrzypiały. Teściowa zerknęła w moją stronę i zamarła. Teść uniósł głowę.

– Paweł? – powiedział spokojnie.

– Przepraszam. Nie chciałem... – wydukałem, czując, jak mnie dusi od środka.

Teść uśmiechnął się lekko. Ruchem ręki zaprosił mnie do kuchni.

– Chodź. Nie uciekaj. Jeśli już słyszałeś... to dobrze. Bo musisz wiedzieć jedno. To nie była decyzja z rozsądku. To była decyzja z serca.

Usiadłem. I poczułem, że teść jest dla mnie jak ojciec.

Było mi jednocześnie ciepło i zimno

– Tomek był inny od początku – zaczął teść, gdy siedzieliśmy sami przy kuchennym stole. – Jako dziecko lubił książki, liczby, wszystko, co można było poukładać w rządki. Warsztat go męczył. Smród oleju, hałas młotka... Uciekał.

Milczałem. Wpatrywałem się w zmęczoną twarz starego majstra, który już chyba wiedział, że nie zdąży zrobić porządku ze wszystkimi sprawami.

– Próbowałem go nauczyć, zainteresować. Czasem zmuszałem. Ale nie miał tego błysku w oczach. Nie jak ty. Ty patrzysz na silnik jak na zagadkę, a nie na przeszkodę.

– I bolało cię to? – zapytałem cicho.

– Jasne, że bolało. Każdy ojciec chce, żeby syn go rozumiał. Ale z czasem zrozumiałem, że nie mogę na siłę robić z niego kogoś, kim nie jest. Ale wtedy pojawiłeś się ty.

Zacisnąłem dłonie na kubku z herbatą. Było mi ciepło i zimno jednocześnie.

– Ale on ma do mnie żal. I może mieć rację. Wszedłem do rodziny, pokochałem warsztat... ale nie jestem twoim synem.

– Syn to nie tylko geny. To ten, kto zostaje, gdy inni odchodzą. Ty zostałeś. Ty się nie odwróciłeś. I nie chodzi o narzędzia. Chodzi o serce. To, co po mnie zostanie, to nie metal, tylko człowiek, który będzie tym żył.

Tego wieczoru po raz pierwszy pomyślałem, że może... jestem godzien.

Nie było mi z tym dobrze

Zadzwoniłem do Tomka i zaproponowałem spotkanie. Zgodził się. Umówiliśmy się w barze na rogu, gdzie kiedyś razem piliśmy piwo po imieninach Magdy. Siedział już, gdy wszedłem. Nie podał ręki.

– Po co to wszystko? – zaczął bez ceregieli. – Chcesz mi teraz udowodnić, że jesteś lepszy ode mnie?

– Nie – odpowiedziałem. – Chcę, żebyś wiedział, że ja też tego nie planowałem. Nie prosiłem taty, żeby oddał mi warsztat.

Tomek spojrzał w bok. W oczach miał cień zmęczenia.

– Wiesz, że nie chodzi o warsztat? Nigdy nie chodziło. Mam gdzieś ten złom. Ja po prostu... nie mogę znieść, że ojciec ciebie wybrał. Ciebie, a nie mnie. Swojego syna.

Nie odpowiedziałem od razu. Słowa uderzyły we mnie jak klucz pneumatyczny.

– Wiem – powiedziałem po chwili. – I wiesz co? Wcale się z tym dobrze nie czuję. Ja po prostu... byłem. Z nim. Codziennie. Przez lata.

Szwagier kiwnął głową.

– A ja... wolałem nie być. Bo bałem się, że jak stanę obok niego, to znów usłyszę, że wszystko robię źle. Że „nie trzymam klucza jak facet”, że „nie czuję maszyny”. Więc uciekłem. Do świata, w którym mogę być kimś.

Zapadła cisza. Każdy z nas walczył ze sobą.

– I co teraz? – spytał w końcu.

– Nie wiem – przyznałem. – Ale wiem, że nie będę udawał, że to wszystko mnie nie rusza. Bo rusza.

Tomek pokiwał głową. I w końcu – pierwszy raz – spojrzał mi w oczy.

– Obaj musimy z tym jakoś żyć.

Było mi ciężko na sercu

Teść odszedł w marcu. Cicho. Bez szumu. Na pogrzebie staliśmy osobno. Szwagier z teściową, a ja z Magdą. Było cicho. On nie przemówił. Ja też nie. Ale czułem, że patrzy. I że wie. Po wszystkim wróciłem do warsztatu. Śmierdział jak zawsze. Olej, żelazo, pył. Przekręciłem klucz w drzwiach i przeszedłem przez halę, jakbym czegoś szukał. Ale nie szukałem. Po prostu szedłem. Dotknąłem starych narzędzi. Klucze wiszące na gwoździach. Wiertarka, której używaliśmy wspólnie. Szafka z częściami, podpisana jego charakterem pisma.

I wtedy poczułem to naprawdę. Ciężar. Nie triumf, nie dumę. Tylko odpowiedzialność. Bo to nie była tylko praca. To było jego życie. A teraz... moje.

Paweł, 36 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama