„Gdy teściowa dała mi swój przepis na sernik, wiedziałam, że czegoś chce. Nie sądziłam, że czegoś tak obrzydliwego”
„W moim domu mama wolała makowce i keksy z kandyzowanymi owocami, których i tak nikt potem nie jadł. U męża za to choinka pachniała prawdziwym lasem, kolędy leciały z winylowej płyty, a stół uginał się od jedzenia. I ten sernik. Z idealnie gładką, jasnokremową masą i delikatną glazurą na wierzchu”.

- Redakcja
W naszej rodzinie święta zawsze miały smak sernika. Ten konkretny sernik, pieczony przez moją teściową, był obiektem westchnień, tajemniczym cudem, który pojawiał się tylko raz w roku. Nikt nie znał przepisu. Próbowaliśmy go odtworzyć, zgadywaliśmy składniki, ale efekt nigdy nie dorównywał oryginałowi. Dlatego, kiedy pewnego grudniowego popołudnia moja teściowa usiadła naprzeciwko mnie z filiżanką herbaty i powiedziała, że zdradzi mi swój sekretny przepis, poczułam się wyróżniona. Podekscytowana, wdzięczna i... podejrzliwa. Znałam ją zbyt dobrze, by wierzyć w jej bezinteresowność. Miała swój plan. A to, co usłyszałam w zamian, sprawiło, że herbata zatrzymała mi się w gardle.
Przestałam próbować
W moim domu nie było tradycji pieczenia sernika. Mama wolała makowce i keksy z kandyzowanymi owocami, których i tak nikt potem nie jadł. Dlatego kiedy poznałam mojego męża i pierwszy raz pojechałam na święta do jego rodziców, poczułam się jak w zupełnie innym świecie. Choinka pachniała prawdziwym lasem, kolędy leciały z winylowej płyty, a stół uginał się od jedzenia. I wtedy wjechał ten cud – sernik. Na cienkim, kruchym spodzie, z idealnie gładką, jasnokremową masą i delikatną glazurą na wierzchu. Jadłam powoli, uważnie, starając się zapamiętać ten smak. Jakby miał mi umknąć. Od tamtej pory ten sernik stał się dla mnie symbolem świąt. Teściowa zawsze piekła go sama, nie dopuszczała nikogo do kuchni. Próbowałam ją wypytać, zagadywać niby od niechcenia, ale tylko się uśmiechała tajemniczo i mówiła:
– Ach, dziecko, to stary rodzinny przepis. Nawet twój mąż go nie zna.
Z czasem stało się to dla mnie obsesją. Marzyłam, żeby choć raz upiec ten sernik, poczuć, że mam tę samą moc, co ona – czar sernika. Co roku robiłam swoją wersję, ale zawsze kończyło się rozczarowaniem. Albo zbyt ciężki, albo zbyt suchy, albo opadał w środku. W końcu odpuściłam i przestałam próbować. Do czasu tamtego grudnia. Była środa, padał śnieg, siedziałam w kuchni z kubkiem kakao, gdy nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. To była ona. W płaszczu z futrzanym kołnierzem, z miną jakby miała do mnie interes.
Nie ma nic za darmo
Usiadła przy stole bez zaproszenia, jakby od lat mieszkała w tym mieszkaniu. Znała każdy kąt, każdy szmer w tej kuchni, nawet moje nerwowe stuknięcia w blat. Patrzyłam, jak ściąga rękawiczki, zdejmuje płaszcz i rozkłada na stole cienką kartkę, złożoną na czworo.
– Przepis na sernik – oznajmiła, przesuwając ją w moją stronę. – Ten prawdziwy.
Nie ruszyłam się. Czułam, że za tym musi coś się kryć. Gdyby naprawdę chciała się podzielić, zrobiłaby to dawno temu. Uniosła jedną brew, jakby czytała moje myśli.
– Wiem, że ci zależy. Od lat próbujesz. Twoje wersje… no, starania były miłe. Ale to nigdy nie będzie to samo. A ja... jestem już zmęczona. Może czas przekazać pałeczkę komuś młodszemu.
Serce zaczęło mi szybciej bić. W głowie już układałam plan: kupić składniki, upiec próbny sernik, sprawdzić, czy naprawdę działa. Już niemal czułam ten zapach unoszący się po mieszkaniu. Sięgnęłam po kartkę, ale w tej samej chwili cofnęła rękę.
– Poczekaj. Jest jeden warunek.
Zamarłam w bezruchu, z dłonią w powietrzu. Wiedziałam, że nie ma nic za darmo, szczególnie od niej. Skrzywiła się lekko, jakby sam temat był jej niemiły, ale nie zamierzała się wycofać.
– Chcę, żebyś zrobiła coś dla mnie. W zamian za przepis. To nic trudnego, naprawdę. Po prostu... delikatna przysługa. Rodzinna sprawa.
Spojrzała mi prosto w oczy. Przepis leżał tuż przede mną, pachniał jak obietnica. A ja czułam, że wchodzę na grunt, z którego nie będzie powrotu.
Warunek nie do przełknięcia
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, oparła się o blat i zaczęła mówić. Ton miała spokojny, wręcz przyjazny, ale każde kolejne zdanie wbijało mi się w skórę jak zimna igła.
– Twój teść... od jakiegoś czasu ma... znajomą. Mówiąc wprost – kochankę. Wiem o tym od dawna. A on myśli, że nic nie zauważyłam. Przychodzi do domu, pachnie damskimi perfumami, a potem zachowuje się, jakby wszystko było w porządku. Jestem już zmęczona tym cyrkiem.
Siedziałam w milczeniu, próbując zrozumieć, do czego to wszystko zmierza. Jej spojrzenie nie drgnęło ani na moment.
– Chcę, żebyś pojechała tam, gdzie się spotykają. Ona mieszka w Ząbkach. Mam adres. – Wyjęła z torebki świstek papieru. – Zrób zdjęcie, cokolwiek, żebym miała dowód. Nie pytaj mnie, po co. Po prostu to zrób. A przepis będzie twój.
Patrzyłam na nią jak zahipnotyzowana. W głowie tłukły mi się pytania: dlaczego ja? czemu nie załatwi tego sama? co mam potem zrobić z tymi zdjęciami? Ale najbardziej bolało mnie co innego – miała mnie. Wiedziała, że to zadziała. Wystarczyło jedno słowo: sernik.
– Przecież to chyba nie można tak kogoś... – próbowałam się bronić.
Wzruszyła ramionami.
– Jesteśmy rodziną. Pomagamy sobie. A ja nie proszę o wiele. Chcę tylko wiedzieć, z kim sypia mój mąż.
Nie było we mnie siły, by powiedzieć nie. Tylko cicha zgoda. Podała mi adres i kartkę z przepisem. I wtedy poczułam, że sprzedałam cząstkę siebie za kawałek lukrowanego ciasta.
Smak, który już nie cieszy
Pojechałam tam tydzień później. Wzięłam wolne w pracy, ubrałam się niepozornie, założyłam okulary przeciwsłoneczne, jakbym brała udział w jakiejś kiepskiej szpiegowskiej komedii. Ząbki były szare, zasypane śniegiem, a ulica, na którą trafiłam, wyglądała jak wymarła. Niskie domki, ciasne podjazdy, ogrody pod grubą warstwą białego puchu. Serce waliło mi jak młotem, gdy zobaczyłam znajomy samochód teścia zaparkowany przy krawężniku.
Stałam tam kilkanaście minut, próbując znaleźć sens w tym, co robię. W końcu wyciągnęłam telefon i zrobiłam kilka zdjęć. Potem jeszcze jedno, kiedy z drzwi wyszła kobieta w czerwonym płaszczu, podeszła do auta i wsiadła obok niego. Odpalili i odjechali. Wracałam do domu z pustką w brzuchu. Nie poczuciem zwycięstwa, nie satysfakcją, tylko czymś zimnym i lepkim, jakby śnieg przeniknął mi do środka. Przepis trzymałam w kieszeni płaszcza, ale nie potrafiłam się nim cieszyć. Zamiast tego myślałam o tym, że właśnie zostałam częścią czegoś, czego nie chciałam rozumieć. Czegoś, co mogło rozbić rodzinę. Czegoś, co na pewno nie miało smaku sernika.
Wieczorem, z mechanicznej potrzeby, wyjęłam miskę, jajka, cukier i zaczęłam mieszać składniki zgodnie z instrukcją. Robiłam wszystko dokładnie tak, jak napisała teściowa. Piekłam długo, czujnie. A potem czekałam, aż wystygnie. Kiedy w końcu spróbowałam pierwszego kawałka, miałam łzy w oczach. Nie ze wzruszenia. Ze smutku. Bo choć smak był identyczny jak ten świąteczny – dla mnie już nic nie było takie samo.
Rodzinne piekło pod lukrem
Wigilijny wieczór był dokładnie taki jak co roku. Światła, kolędy, dzieci biegające między pokojami, zapach barszczu i kapusty. Na stole mój sernik stał na honorowym miejscu, dokładnie w tej samej paterze, której używała zawsze teściowa. Upiekłam go dzień wcześniej, z troską i niemal nabożnym skupieniem. Nawet mąż był zaskoczony, jak bardzo przypominał oryginał.
– Smakuje jak u mamy – powiedział z uśmiechem, a jego słowa powinny mnie cieszyć, ale sprawiły, że wszystko ścisnęło mi się w środku.
Teściowa przyszła z szerokim uśmiechem, jakby między nami nie było żadnej umowy. Była radosna, rozmowna, rozdawała prezenty, śmiała się z dziećmi. Nie wspomniała słowem o tym, co jej dałam. O zdjęciach. O kobiecie z Ząbek. Ani razu nie spojrzała na mnie inaczej. Tylko raz, kiedy nalewałam sobie kompotu, pochyliła się do mnie i szepnęła:
– Wiedziałam, że ci mogę zaufać. Wysłałam mu zdjęcia. Wrócił wczoraj do domu wcześniej niż zwykle. Nawet przytulił mnie na dobranoc.
Zostawiła mnie z tym zdaniem i wróciła do krojenia śledzi. Stałam z tym kompotem w ręce, z gorącym policzkiem i gęsią skórką na karku. Wszystko we mnie krzyczało, że to nie tak powinno wyglądać. Że sernik nie powinien być walutą w takiej grze. Pod koniec kolacji ktoś zaproponował, bym piekła go co roku. Wszyscy bili brawo. Mąż był dumny. Teściowa zadowolona. A ja czułam się jak ktoś, kto właśnie podpisał pakt, którego nie potrafi już cofnąć.
Sernik, który zmienił wszystko
Minął miesiąc od Wigilii, a ja wciąż nie mogłam spojrzeć na ser bez odrazy. Kartkę z przepisem schowałam głęboko w szufladzie z dokumentami, jakby to był dowód przestępstwa. Nikt w rodzinie nie wiedział, co się wydarzyło naprawdę. Dla nich byłam bohaterką, która odtworzyła legendarny sernik. Dla teściowej byłam sojuszniczką. A dla siebie – już nie wiedziałam kim. Teść rzeczywiście się zmienił. Wracał wcześniej, był milszy, bardziej obecny. Udawał przed sobą i żoną, że nic się nie stało. Ona grała z nim w tę samą grę. A ja... byłam jedyną, która znała zasady. I której nikt nie zapytał, czy chce w niej uczestniczyć.
Przez kilka tygodni rozważałam, czy powinnam powiedzieć mężowi prawdę. W końcu to jego rodzice, jego dom. Ale ilekroć zbierałam się na odwagę, coś mnie zatrzymywało. Może strach, może lojalność, a może poczucie, że i tak nic dobrego z tego nie wyniknie. On nie zauważył we mnie zmiany. Dla niego byłam żoną, która w końcu upiekła idealny sernik. Zdarzały się wieczory, gdy siedziałam sama przy kuchennym stole, z filiżanką herbaty i myślami cięższymi niż całe ciasto. Czy było warto? Czy warto było dotykać czegoś, co powinno było pozostać nietknięte? Nie umiałam odpowiedzieć. Jedno wiedziałam na pewno – sernik może być doskonały. Ale jeśli jego cena to sumienie, to nigdy nie będzie smakował dobrze.
Elżbieta, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W tym roku zrozumiałem, że Święta to trudny czas dla seniorów. Nie mogłem patrzeć jak babcia smuci się w samotności”
- „Sąsiedzi co roku dają czadu w sylwestra, ale ostatnio przeszli samych siebie. Gdy otworzyli drzwi, zamurowało mnie”
- „Chciałam pomóc w domu przed świętami, ale matka ględzi, że do niczego się nie nadaję. Ma mnie za życiową niedorajdę”