„Gdy teściowa zaproponowała mi układ, zgodziłem się ze strachu. Byłem pionkiem w jej brudnej grze, ale chyba nie żałuję”
„Przez kolejne dni nie mogłem wyrzucić tej rozmowy z głowy. Ola zauważyła, że coś mnie gryzie, ale nie chciałem jej mówić, że jej matka pytała mnie o takie rzeczy. Nie wiem, co by sobie pomyślała. A ja wciąż nie wiedziałem, czy mam się śmiać, czy uciekać. Ale serio, jej matka chyba przesadziła”.

- Redakcja
Nigdy nie przypuszczałem, że jedno popołudniowe spotkanie z przyszłą teściową może tak bardzo wywrócić moje życie do góry nogami. Sądziłem, że po prostu wypijemy kawę, porozmawiamy o pogodzie, może o planach na ślub z jej córką. Tymczasem już po pierwszych piętnastu minutach rozmowy zorientowałem się, że to nie będzie zwykła, uprzejma wizyta. Zaczęła zadawać pytania, które brzmiały jak test. Wtedy jeszcze myślałem, że chce tylko sprawdzić, czy nadaję się na męża dla jej córki. Nie wiedziałem, że jej plan był zupełnie inny. I znacznie bardziej pokręcony.
Byłem kompletnie zbity z tropu
– Michał, tylko się nie denerwuj, ale mama chce z tobą porozmawiać. Sam na sam. – powiedziała spokojnie Ola, moja narzeczona, ledwo zdjęła płaszcz.
– Sam na sam? – zdziwiłem się, zerkając w stronę salonu, skąd już dochodził odgłos nalewania herbaty i stukanie filiżanek.
– Tak. Nie wiem, o co chodzi. Powiedziała, że „to męska sprawa”. – wzruszyła ramionami, jakby to było najnormalniejsze na świecie.
Wszedłem niepewnie do pokoju. Pani Wanda siedziała wyprostowana jak struna, ubrana w elegancki, choć surowy kostium. Uśmiechnęła się tylko kącikiem ust i wskazała mi fotel naprzeciw.
– Michał, nie będę owijać w bawełnę. Chcę wiedzieć, kim naprawdę jesteś. – zaczęła, jakbyśmy byli w jakimś przesłuchaniu, a nie w jej mieszkaniu.
– Pracuję w marketingu, z Olą jesteśmy razem od dwóch lat… – zacząłem jak uczeń przy tablicy.
– Nie o to pytam. Chodzi mi o twoje ambicje, majątek, plany. – weszła mi w słowo, z herbatą uniesioną do ust. – Czy planujesz mieć wspólnotę majątkową z moją córką?
– My… Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy. – zająknąłem się, kompletnie zbity z tropu.
Patrzyła na mnie jak na inwestycję. Ani przez chwilę jak na przyszłego zięcia. Wydawało mi się, że testuje mnie, żeby upewnić się, czy nie jestem „kolejnym nieudacznikiem”, jak to kiedyś powiedziała o byłym Oli. Ale to, co miało się wydarzyć, przerosło wszelkie moje wyobrażenia.
Zrobiło mi się potwornie duszno
Przez kolejne dni nie mogłem wyrzucić tej rozmowy z głowy. Ola zauważyła, że coś mnie gryzie, ale nie chciałem jej mówić, że jej matka pytała mnie o konta bankowe, zarobki i… zdolność kredytową. Powiedziałaby, że to typowa Wanda. A ja wciąż nie wiedziałem, czy mam się śmiać, czy uciekać.
– Dobrze, że chociaż nie zapytała, ile razy dziennie się myję. – rzuciłem żartem, gdy Ola próbowała mnie rozchmurzyć. – Ale serio, twoja mama chyba przesadziła.
– Zawsze była… bezpośrednia – przyznała, ale spojrzenie miała niepewne.
Kilka dni później znowu dostałem zaproszenie do niej. Sam. Ola powiedziała, że mama ma dla mnie jakąś propozycję. Brzmiało to bardziej, jak zwiastun horroru niż zaproszenie na kawę. Ale poszedłem. Czekała na mnie w tym samym fotelu. Tym razem nawet nie udawała uprzejmości.
– Michał, przejdźmy do konkretów. Wiem, że nie macie pieniędzy na wesele. Ola mówi, że chce skromnie, ale ja wiem, że to nieprawda. Ona marzy o czymś większym.
– Mamy trochę oszczędności, jakoś to ogarniemy… – zacząłem, ale machnęła ręką.
– Nie. Ja to sfinansuję. Ale w zamian za coś.
Zamarłem. Spojrzałem na nią uważnie, czekając, aż się zaśmieje. Ale ona była całkiem poważna.
– Potrzebuję mężczyzny, który pomoże mi w pewnej sprawie – powiedziała, jakby to była zwykła umowa.
Zrobiło mi się duszno. Jeszcze nie wiedziałem, o co chodzi, ale już czułem, że to nie będzie nic normalnego.
Teściowa miała propozycję
– Mam kilka mieszkań na wynajem, ale ostatnio jedno z nich… no cóż, przestało przynosić zyski – zaczęła, wkładając cukier do herbaty z precyzją chirurga.
– Przestało? – spytałem, zbyt spięty, by zrozumieć, do czego zmierza.
– Lokatorzy zalegają z czynszem. A ja nie mogę sobie pozwolić na bezczynność – spojrzała mi w oczy. – Chcę, żebyś się tam wprowadził.
– Co? – wyrwało mi się. – Wprowadził?
– Tak. Jako „nowy najemca”. Oficjalnie. Przy okazji zrobisz tam porządek. Pogadasz z tymi, którzy nie płacą. Przejmiesz kontrolę nad budynkiem. Trzeba go odświeżyć, zrobić remont w piwnicy, poprowadzić rozmowy z administracją. Mnie nikt już tam nie słucha.
– A Ola? – zapytałem, zdezorientowany. – Ona o tym wie?
– Nie. I tak ma teraz dużo pracy. Po co ją mieszać w coś, co jest między nami?
– Ale… ja nie znam się na wynajmie, na remontach…
– Nauczysz się. W zamian opłacę wesele, dam ci prowizję od każdego nowego najemcy. I to będzie oficjalnie wasze mieszkanie – powiedziała spokojnie. – No, chyba że wolisz urządzić przyjęcie na działce i spać z moją córką na tapczanie w kawalerce.
Patrzyła na mnie twardo, jakby właśnie ustalała warunki kontraktu. Nie była zła. Nie szantażowała mnie otwarcie. Ale wszystko, co mówiła, śmierdziało na kilometr jedną wielką pułapką.
– Przemyśl to, Michał. Masz tydzień – dodała i podniosła się z fotela.
Czułem, że coś jest nie tak
Przez tydzień chodziłem jak cień. W pracy nie mogłem się skupić, z Olą rozmawiałem jak automat. Ona coś mówiła o menu weselnym, a ja miałem w głowie tylko słowa jej matki. „W zamian opłacę wesele”. Propozycja brzmiała logicznie, nawet korzystnie, ale nie umiałem się pozbyć wrażenia, że coś jest nie tak. Że to nie była propozycja. To była transakcja. Nie powiedziałem Oli ani słowa. Nie chciałem jej mieszać w ten układ. Może dlatego, że się bałem, że wybierze matkę. A może, że nie zrozumie, dlaczego mnie to tak gryzie. W końcu zadzwoniłem do pani Wandy.
– Zgadzam się – powiedziałem krótko.
– Mądra decyzja – odpowiedziała bez cienia zaskoczenia. – Jutro jedziemy zobaczyć mieszkanie.
Kamienica wyglądała jak relikt minionej epoki. Odrapane ściany, zapach stęchlizny na klatce, kable wystające z sufitu. Mimo wszystko czułem, że to może mieć potencjał. Gdyby nie fakt, że miałem się tu wprowadzić jako „nowy właściciel z jej ramienia”, pewnie nawet bym nie narzekał.
– Przede wszystkim pani Weronika z drugiego piętra. Jest problematyczna. Zalega z czynszem od pół roku, robi awantury sąsiadom. Musisz sobie z nią poradzić – rzuciła teściowa, jakby chodziło o usunięcie chwastu z ogródka.
– A co, jeśli mnie pogoni?
– No to nie nadajesz się na męża dla mojej córki – powiedziała to z takim spokojem, że aż się zatrząsłem. – Zobaczymy, ile jesteś wart, Michał.
Patrzyłem na klatkę schodową, a potem na nią. I dopiero wtedy dotarło do mnie, że ten ślub to nie był tylko związek z Olą. To był wstęp do układu, który dopiero się zaczynał.
Zaczęła mnie szanować
Wprowadziłem się pod koniec marca. Ola sądziła, że to tylko „okres przejściowy”, bo chciałem „zaoszczędzić na wynajmie przed ślubem”. Kłamałem gładko. Tak, jak nauczyłem się kłamać pani Weronice, że jestem nowym zarządcą z ramienia właścicieli. Właścicielką była oczywiście przyszła teściowa, ale nie mogłem tego ujawnić.
– Młody pan z góry to teraz będzie tu rządził? – syknęła sąsiadka pierwszego dnia. – Już tu jednego takiego mieliśmy...
– Ja tylko chcę, żeby wszystko działało – próbowałem grzecznie. – Jakby pani miała jakieś uwagi, to zapraszam.
Uwagi miała. Codziennie. A po tygodniu przyłapała mnie w piwnicy i wrzeszczała, że „nie będzie się jej tu żaden chłystek panoszył”. Miałem ochotę wszystko rzucić, ale wtedy pojawiła się Wanda. Nie wiem, skąd wiedziała, że mam dość.
– Musisz to przeczekać. Ona zaraz się wyprowadzi. Mam kupca na jej mieszkanie, ale potrzebuję, żebyś ją delikatnie… zmęczył – powiedziała, nie patrząc mi w oczy.
– Czyli mam ją wykurzyć?
– Mówię, tylko żebyś nie ułatwiał jej życia. Robisz to świetnie, Michał.
Czułem się jak najemny chłopiec od brudnej roboty. A jednocześnie… wciągało mnie to. Widziałem efekty. Remont ruszył, ludzie zaczęli płacić czynsz, a Wanda – zaczęła mnie szanować. Nawet zaczęliśmy sobie mówić po imieniu. Absurd. Z Olą rozmawialiśmy o sukni ślubnej, a jej matka planowała, komu sprzedać mieszkania. Byłem częścią większego planu. I chyba po raz pierwszy w życiu miałem wrażenie, że coś naprawdę zależy ode mnie.
Ciągle słyszałem głos Wandy
Dzień ślubu był piękny. Ola wyglądała tak, że brakowało mi słów. Gdy szliśmy razem do ołtarza, chciałem wierzyć, że to jest właśnie ten moment, o którym mówi się w filmach – „na zawsze”. Ale gdzieś z tyłu głowy ciągle słyszałem głos Wandy. Jej zimne, wyważone zdania, jej kalkulacje, jej sposób patrzenia na ludzi jak na pionki. Nawet, teraz kiedy siedziała w pierwszym rzędzie, z uśmiechem godnym matki roku, wiedziałem, że to tylko poza. Między nami była umowa. I oboje o niej pamiętaliśmy.
Po ślubie wprowadziliśmy się do naszego mieszkania. Ola wiedziała, że to mieszkanie jej matki, ale sądziła, że jest ruderą. Zachwycała się nową łazienką, świeżo położonym parkietem i tym, że „udało nam się stanąć na nogi”. A ja? Codziennie witałem sąsiadów, zbierałem skargi, ogarniałem kolejne drobiazgi. Oficjalnie byłem zarządcą. Nieoficjalnie – pionkiem w brudnej grze Wandy. Czasem łapałem się na tym, że zaczynałem się w tym wszystkim odnajdywać. Przynosiło mi satysfakcję, że ludzie się ze mną liczyli. Że Wanda już nie traktowała mnie jak przesłuchiwanej łajzy, tylko jak kogoś, kogo warto mieć po swojej stronie. I tylko nocami zastanawiałem się, czy to jeszcze życie, czy już układ. Wanda przestała mnie testować, bo nie musiała. Dostała dokładnie to, czego chciała – lojalnego wspólnika. A ja? W zamian miałem Olę, dach nad głową i święty spokój. Pytanie tylko, jak długo.
Michał, 31 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Odkryłam, że mąż mnie zdradza, ale nie mogłam się na niego wściekać. Sama miałam sumienie czarne jak listopadowa noc”
- „Moja córka chciała się bawić w Halloween, a teściowa mówiła, że pójdzie za to do piekła. Co z niej za babcia?”
- „Nad trumną ojca poznałam jego tajemnicę. To zabolało mnie bardziej niż jego śmierć”