„Cieszyłam się, że teściowie się rozwodzą. Do czasu, aż teść stanął z walizką w naszym domu”
„I wtedy, mimo szoku wszystkich obecnych, ja poczułam coś niespodziewanego. Ulgę. Ogromną, cichą ulgę. Pomyślałam naiwnie: Wreszcie. Koniec tych szopek. Teraz każdy zajmie się sobą. Teraz wreszcie będzie spokój... Nie mogłam się bardziej mylić”.

- Redakcja
Przez lata każde rodzinne spotkanie z Karolem, moim mężem, i jego rodzicami było dla mnie jak gra w ruletkę. Nigdy nie wiedziałam, co wywoła wybuch – zupa za słona, dziecko za głośne, spojrzenie zbyt chłodne. Zofia zawsze znajdowała powód, by poczuć się urażona, a Tadeusz? On przez większość czasu milczał. Obecny, ale jakby nieobecny. Tyle że jego milczenie było jak cień, który unosił się nad stołem, gotów w każdej chwili zamienić się w burzę.
– Daj spokój, to tylko starsza kobieta – powtarzał Karol. A ja zaciskałam zęby i z uśmiechem nalewałam kolejną porcję rosołu, choć marzyłam tylko o tym, by uciec.
Z czasem wykształciłam w sobie umiejętność psychicznego wyciszania się. Kiedy Zofia mówiła z wyższością o „dobrym wychowaniu” i zerkała przy tym na mnie, odpływałam myślami. Wyobrażałam sobie, że siedzę na werandzie gdzieś w Bieszczadach, z kubkiem kawy i psem u stóp. Że jestem daleko stąd, gdzie nikt nie ocenia, nie poprawia, nie wchodzi z buciorami w moje życie.
A potem, podczas jednej z rodzinnych kolacji, stało się coś, co zaskoczyło nas wszystkich. Tadeusz, który dotąd głównie milczał, wstał i powiedział:
– Rozwodzimy się.
Zofia nie zaprzeczyła. Wręcz przeciwnie – potwierdziła to chłodnym tonem, jakby właśnie informowała, że zabrakło soli. I wtedy, mimo szoku wszystkich obecnych, ja poczułam coś niespodziewanego. Ulgę. Ogromną, cichą ulgę. Pomyślałam naiwnie: „Wreszcie. Koniec tych szopek. Teraz każdy zajmie się sobą. Teraz wreszcie będzie spokój”. Nie mogłam się bardziej mylić.
Poczułam ulgę
Zaczęło się niewinnie, jak zawsze. Zupa, mięso, kompot. Stół jak zwykle zastawiony z przesadą, talerze w równej odległości, sztućce błyszczące jak z katalogu. Zofia krzątała się przy kuchence, kontrolując każdy szczegół, choć jedzenie przyniosła z restauracji i tylko je podgrzała. Karol siedział napięty, jakby przeczuwał, że coś wisi w powietrzu. Tadeusz dziwnie ożywiony, a Kacper, nieświadomy niczego, uśmiechnięty, bujał nogami przy stole.
Zofia usiadła, poprawiła serwetkę i spojrzała na nas wszystkich tym swoim lodowatym spojrzeniem. Tadeusz odchrząknął i odsunął krzesło, jakby zamierzał wygłosić mowę.
– Chciałbym coś powiedzieć – zaczął, a jego głos zadrżał lekko, jakby sam nie był pewien, czy powinien kontynuować. – Zofia i ja... podjęliśmy decyzję. Rozwodzimy się.
Karol uniósł brwi, wbił wzrok w ojca i przez chwilę wyglądał, jakby nie zrozumiał, co usłyszał.
– Słucham? – rzucił, bardziej zaskoczony niż zdenerwowany.
Zofia sięgnęła po kubek, upiła łyk i odpowiedziała spokojnie:
– Po prostu uznaliśmy, że nie ma sensu dłużej się męczyć.
Nastąpiła cisza. Kacper coś mamrotał pod nosem, zajęty rysowaniem po serwetce, nieświadomy ciężaru tej chwili. Ja natomiast... musiałam bardzo się postarać, żeby nie uśmiechnąć się z ulgą. Tyle lat udawania, grania w jakąś rodzinną komedię pomyłek, tyle kolacji w napięciu, które można było kroić nożem. A teraz koniec. Skończyło się.
– Wreszcie – pomyślałam. – Wreszcie koniec tych szopek.
Zofia spojrzała na mnie, jakby słyszała moje myśli.
– Tadeusz od dawna nie szanuje tego, co wspólne – powiedziała. – Liczy się tylko on i jego milczenie. Ile można żyć z człowiekiem, który nawet nie potrafi porozmawiać?
Tadeusz uniósł głowę, a w jego oczach pojawił się gniew.
– Lepiej milczeć niż krzyczeć jak ty. Nikt nie zniesie ciągłego kontrolowania. Każde śniadanie, każdy obiad – wszystko musiało być po twojemu.
Karol nerwowo odsunął krzesło.
– Może to nie jest dobry moment... – zaczął, próbując załagodzić sytuację.
– A kiedy będzie dobry? – wtrąciła Zofia, nie spuszczając wzroku z Tadeusza.
Siedziałam cicho. Miałam ochotę powiedzieć coś złośliwego, zapytać, czemu tak długo zwlekali, ale ugryzłam się w język. Wolałam zachować tę dziwną, zaskakującą ulgę tylko dla siebie. Czułam się, jakbym właśnie odzyskała oddech.
– Nie musicie się kłócić – rzucił Karol. – Jeśli już podjęliście decyzję, po co teraz się rozliczać?
Zofia spojrzała na syna, jej twarz jak zwykle niewzruszona.
– Bo trzeba nazwać rzeczy po imieniu. Ludzie nie rozwodzą się z nudów. Są powody.
Tadeusz wzruszył ramionami i wstał.
– Dość. Powiedzieliśmy, co mieliśmy powiedzieć. Więcej chyba nie trzeba.
Zabrał marynarkę z oparcia krzesła i wyszedł z jadalni. Zofia siedziała jeszcze chwilę, jakby czekała, aż ktoś jej przytaknie. Potem też wstała i ruszyła za nim.
Kacper spojrzał na mnie, nie rozumiejąc, co się dzieje.
– Mama, czy dziadek i babcia się pokłócili?
– Trochę – odpowiedziałam, głaszcząc go po głowie. – Ale to nie twoja sprawa, kochanie. Dorośli czasem robią dziwne rzeczy.
Wiedziałam, że ta kolacja będzie początkiem zmian. Ale nie sądziłam, że tak szybko wszystko wymknie się spod kontroli.
Od tamtej pory dzwoniła codziennie
Zaczęło się dzień po tej kolacji. Telefon zadzwonił o ósmej rano, kiedy właśnie siadałam do komputera. Na wyświetlaczu – Zofia.
– Dzień dobry, Wioletko. Masz chwilkę?
Głos miała dziwnie miękki. Już wiedziałam, że nie chodzi o przepis na zupę.
– Chciałam tylko pogadać. Źle spałam. Wszystko się rozsypało, rozumiesz?
Nie miałam siły protestować, więc słuchałam. O tym, jak Tadeusz ją zawiódł, jak bardzo się starała, jak nikt jej nie rozumie. Mówiła długo, nie pytając, czy w ogóle chcę tego słuchać. Na końcu rzuciła:
– Jesteś jedyną osobą, z którą mogę porozmawiać.
Nie byłam. Ale mnie wybrała.
Od tamtej pory dzwoniła codziennie. Rano albo wieczorem. Mówiła o pustce, o niesprawiedliwości, o zmarnowanych latach. Czasem płakała. Czasem milczała, a ja nie wiedziałam, czy coś powiedzieć, czy poczekać, aż się rozłączy.
– Może zadzwonisz do Karola? – zaproponowałam raz, ostrożnie.
– Karol? On nic nie rozumie. A ty… ty mnie słuchasz.
Karol, gdy wspomniałam o tym wieczorem, wzruszył ramionami.
– To tylko starsza pani. Bądź dla niej wyrozumiała.
Wtedy coś we mnie zadrżało. Po raz pierwszy miałam wrażenie, że jestem sama. Że nikt nie widzi, jak jestem już tym zmęczona.
„Chwilowo się do nas wprowadzi”
Wszystko zaczęło się od słów Karola rzuconych mimochodem przy kolacji.
– Tata chwilowo się do nas wprowadzi.
Odłożyłam widelec.
– Co to znaczy „chwilowo”?
Karol westchnął, nie patrząc mi w oczy.
– Po prostu... nie ma się gdzie podziać. Mama wyrzuciła go z domu. Przecież wiesz.
– Karol, my mieszkamy na sześćdziesięciu metrach. Ja pracuję z domu. Gdzie on niby będzie spał? Gdzie ja mam pracować?
– Przecież się jakoś pomieścimy.
– A mnie ktoś zapytał?
Nie odpowiedział.
Dwa dni później Tadeusz stanął w progu z dwiema walizkami. Przywitał się uprzejmie, wszedł, jakby zawsze tu mieszkał. Zostawił buty krzywo przy drzwiach, postawił torby w salonie i zapytał, czy może zaparzyć sobie kawę.
Nagle wszędzie go było pełno. W łazience, w kuchni, na balkonie. Siadał do stołu, gdy pracowałam. Komentował wiadomości, rozmawiał z Kacprem, czytał mi gazety na głos.
– Jak sądzisz, Wioletko, ile jeszcze ten rząd pociągnie?
Nie sądziłam nic. Chciałam tylko ciszy. Karol wracał z pracy, rozmawiali jak starzy kumple, a ja czułam się jak lokatorka we własnym mieszkaniu. Z dnia na dzień traciłam przestrzeń. Biurko oddałam Kacprowi, sama pracowałam w kuchni, przy stole. Każdy dźwięk – westchnienie, szuranie kapci – wywoływał we mnie napięcie. Wieczorem, gdy siedziałam w łazience, pomyślałam: nie chcę tak żyć. Nie tak to miało wyglądać.
Nie mogłam tego dalej ignorować
Usłyszałam to przez drzwi. Siedziałam w pokoju Kacpra, kończyłam projekt, gdy dobiegł mnie głos Tadeusza z salonu.
– Ona się tylko obraża. Nic więcej. Ciche dni i wielkie fochy. Twoja żona to egoistka.
Zamarłam. Cisza. Potem cichy głos Karola:
– Nie mów tak o niej.
Ale brzmiał bez przekonania. Jakby bardziej z obowiązku niż z potrzeby obrony.
Wstałam, nie myśląc. Wyszłam do salonu.
– Macie mnie za darmową służącą?
Karol się wyprostował, zaskoczony.
– Wioletko…
– Nie kończ. Wiem, co słyszałam. Wiem też, co czuję. A czuję się jak mebel, który przestawia się, gdzie wygodniej.
Tadeusz chciał coś powiedzieć, ale machnęłam ręką i poszłam do łazienki.
Zamknęłam drzwi. Usiadłam na podłodze. Płakałam długo, w ciszy, tak żeby Kacper nie słyszał. W tym wszystkim był przecież najmniej winny.
Nie pamiętam, jak długo tam siedziałam. W pewnym momencie zrobiło mi się chłodno. Oparłam głowę o ścianę. I wtedy pierwszy raz naprawdę pomyślałam, że może powinnam się wyprowadzić. Choćby na kilka dni. Choćby dla siebie.
Albo teść, albo ja
Czekałam, aż Kacper zaśnie. Wyszłam z jego pokoju i zamknęłam za sobą drzwi. Karol siedział przy stole, coś przeglądał w telefonie. Usiadłam naprzeciwko.
– Musimy porozmawiać.
Spojrzał na mnie, zniecierpliwiony, jakby już sam ton mojego głosu zapowiadał kłótnię.
– Znowu?
– Tak. Bo nic się nie zmienia. Tadeusz musi się wyprowadzić.
Zamilkł. Popatrzył na mnie przez chwilę, jakby próbował zrozumieć, czy naprawdę mówię poważnie.
– Przecież mówiłem, że to chwilowe. On nie ma dokąd pójść.
– Ja też nie mam dokąd. To jest mój dom. I ja się w nim nie czuję na swoim miejscu. Rozumiesz?
Nie odpowiedział.
– Albo on, albo ja. Nie chcę wybierać, ale zostawiasz mi coraz mniej opcji.
– To tylko chwilowy kryzys – próbował jeszcze.
– Nie. To narasta od miesięcy. Przekroczone granice. Unieważnianie moich potrzeb. To wszystko się kumuluje, Karol.
Patrzył na mnie długo. Nie było w nim złości, raczej zagubienie. Jakby dopiero teraz naprawdę zauważył, że jestem na skraju wytrzymania.
– Myślisz o jakiejś separacji?
Skinęłam głową.
– Tak. Jeśli to ma otworzyć ci oczy, to może to jest jedyne wyjście.
Nie powiedział nic. Nie próbował mnie zatrzymać. I to bolało najbardziej.
Pojechałam tam, gdzie mogłam odpocząć
Spakowałam się w nocy. Niewiele – tylko to, co potrzebne na kilka dni. Zostawiłam liścik dla Kacpra, krótkie słowa: „Mama potrzebuje trochę odpoczynku. Kocham cię”. Wiedziałam, że Karol mu wytłumaczy po swojemu.
Pojechałam do przyjaciółki. Była zaskoczona, ale nie zadawała pytań. Dała mi herbatę, pościeliła kanapę. Kiedy zostałam sama w pokoju, usiadłam przy oknie. Ulice były puste, tylko pojedyncze światła w mieszkaniach przypominały, że gdzieś ktoś jeszcze nie śpi.
Nie płakałam. Czułam się pusta. Nie wiedziałam, co dalej. Czy Karol zrozumie. Czy będziemy jeszcze rodziną. Następnego dnia napisał. Krótko: „Nie chcę cię stracić. Ale nie wiem, jak to naprawić”.
Nie odpowiedziałam od razu. Potrzebowałam ciszy. I przestrzeni, której tak długo mi brakowało.
– Nie jestem służącą – powiedziałam cicho. – Mam prawo żyć swoim życiem.
Wioletta, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także: