Reklama

Informacja o mojej niepłodności wyszła na jaw zupełnie niespodziewanie. Moja kuzynka Ola od dłuższego czasu bezskutecznie starała się o dziecko, więc w końcu zdecydowała się pójść do lekarza, żeby dowiedzieć się, czy w ogóle może zostać mamą.

Reklama

To wyszło przypadkiem

– Chodź, proszę, ze mną na to pierwsze spotkanie, będę się czuła pewniej z kimś bliskim. Artur był tam wcześniej. Okazało się, że z jego strony wszystko jest okay. To oznacza, że nasze problemy z zajściem w ciążę to moja wina. Okropnie się tym przejmuję – błagała mnie.

Towarzyszyłam jej w trakcie wizyty, choć w sumie niczego konkretnego się nie dowiedzieliśmy. Doktor zlecił Oli wykonanie całej masy różnych badań i ponowne przyjście, gdy będą dostępne wyniki. Powiedział, że to będzie zaledwie wstęp do dalszego procesu diagnozowania. Po paru miesiącach okazało się, że z moją kuzyneczką jest wszystko w porządku.

Jak to się ma do mnie? Cóż, wszystkie rozmowy z Olą dotyczące kwestii zdrowotnych wzbudziły we mnie chęć sprawdzenia własnej płodności. Bez specjalnego powodu, po prostu z czystej ciekawości. W tamtym czasie nie byłam w żadnym związku ani nie snułam planów o posiadaniu dzieci, jednak zależało mi na poznaniu stanu faktycznego dla własnej wiedzy.

Dysponowałam pieniędzmi potrzebnymi na prywatne konsultacje lekarskie, więc nikt nie zadawał niewygodnych pytań w stylu: „po co ci to?”. W rezultacie okazało się, że jestem po prostu niepłodna.

Zobacz także

Nie przejęłam się tym

Nie powiedziałabym, że byłam zadowolona z życia, ale też nie popadałam w totalną rozpacz i nie planowałam desperackich kroków. Jaki sens ma pogrążanie się w smutku i sprzeczanie się z przeznaczeniem? I tak niczego to nie zmieni. Najlepiej otrzepać się z tego i ruszyć do przodu.

W tamtym czasie to kariera zawodowa pochłaniała większość mojej uwagi. Owszem, od czasu do czasu pojawiał się w moim życiu jakiś mężczyzna, ale były to jedynie przelotne znajomości bez perspektyw na coś więcej i bez myślenia o poważnym związku.

Bezpłodność była dla mnie nawet w pewien sposób wygodna. Można powiedzieć, że ułatwiała mi życie. Kiedy spotykałam się z facetem, nie musiałam się obawiać, że zajdę w niechcianą ciążę. Nie afiszowałam się jednak ze swoim problemem. Nie uważałam, żeby było się czym chwalić i nie czułam potrzeby dzielenia się tym z innymi. W końcu nie planowałam wiązać się z żadnym z tych mężczyzn na stałe.

Półtora roku temu los zetknął mnie z Piotrem. Zdarzyło się to na jubileuszowym przyjęciu z okazji trzydziestych urodzin mojej najbliższej koleżanki, z którą pracuję. Niewiele brakowało, a to spotkanie w ogóle by nie doszło do skutku. Feralnego dnia obudziłam się z przeraźliwym bólem głowy, który dręczył mnie od samego rana. Kiedy wybiła trzecia po południu, sięgnęłam po telefon i wykręciłam numer do Mileny, by poinformować ją, że raczej odpuszczę sobie imprezę. Stanowczo odmówiła przyjęcia tego do wiadomości.

Nie przyjęła odmowy

– Łyknij piguły, odwal się jak księżniczka i zaraz wpadaj do klubiku. Będzie mój kuzyn. W końcu go poznasz! – oznajmiła.

– Ale ja serio kiepsko się czuję… Nawet jeszcze z łóżka się nie wygrzebałam, a już po czwartej po południu – skomliłam.

– Nie zrzędź. Dobrze wiesz, że byle panience bym go nie pokazała. Ale ty jesteś spoko. Mówię ci, jak go zobaczysz, to się zauroczysz i momentalnie zapomnisz o bólu głowy – stwierdziła.

W efekcie dałam się jej przekonać i ustąpiłam, bo nie miałam serca jej odmawiać. Zresztą sama byłam zaintrygowana, kim jest wspomniany Piotrek. Milena dużo mi o nim mówiła. Powtarzała, że to absolutnie wyjątkowy mężczyzna. Podobno oprócz atrakcyjnej aparycji, cechuje go też bystrość umysłu, wrażliwość, troska o innych oraz odpowiedzialność i przedsiębiorczość. Twierdzi też, że dziewczyna, którą obdarzy uczuciem, będzie miała w życiu ogromne szczęście. Kiedy czasami przysłuchiwałam się jej słowom, odnosiłam wrażenie, że gdyby nie łączyło ich kuzynostwo, to pewnie sama by się w nim zadurzyła po uszy.

Dotarłam do klubu z opóźnieniem. Mimo zażycia proszka, ból wciąż nie dawał mi spokoju. Planowałam zatem, żeby trochę się zabawić, wznieść toast za jubilatkę z resztą towarzystwa, a następnie chyłkiem się ulotnić i iść do domu. Kiedy jednak Milena zapoznała mnie z Piotrem, mój cały plan momentalnie wyleciał mi z głowy.

Oczarował mnie totalnie

Koleżanka wcale nie kłamała, gość faktycznie prezentował się imponująco. Każda laska na imprezie wlepiała w niego maślane oczy, ale to na mnie zwrócił uwagę. Całą noc rozmawialiśmy swobodnie i szaleliśmy na parkiecie. Kiedy impreza dobiegała końca, dotarło do mnie, że wcale nie chcę się z nim żegnać.

Mogłabym spędzić wieczność wtulona w jego ramiona. Dlatego gdy zaproponował, że zadzwoni do mnie jutro i zaprosi na małą kawkę, bez chwili namysłu wręczyłam mu mój numer komórki. Nasza znajomość rozpoczęła się niewinnie, bez żadnych zobowiązań. Po pewnym czasie przerodziło się to w coś poważniejszego.

Gdy minęło pół roku naszej znajomości, podjęliśmy decyzję o wspólnym mieszkaniu. Byłam wniebowzięta! Piotr otaczał mnie opieką i traktował z należytym szacunkiem, a do tego podzielał moje poglądy na życie, co było dla mnie niezwykle istotne. Świetnie się rozumieliśmy, nawet w codziennych, błahych kwestiach. Z każdą chwilą, gdy poznawałam go coraz lepiej, moje uczucie do niego pogłębiało się jeszcze bardziej.

Nie mogłam zaprzeczyć, że coś między nami iskrzyło. Było to dla mnie oczywiste. W moich najśmielszych snach nie spodziewałam się jednak, że się oświadczy. Co więcej, wcale nie marzyłam o tym! W końcu oznaczałoby to, że musiałabym wyznać mu prawdę o tym, że nie mogę mieć dzieci… Przerażała mnie ta perspektywa, nie miałam pojęcia, jak to przyjmie. Zastanawiałam się, czy to będzie koniec naszej relacji?

Bałam się tej chwili

Kiedyś Milena opowiadała mi, że Piotr w przeszłości był zaręczony z kobietą, która go zraniła i oszukała. Takie przeżycia zwykle sprawiają, że człowiek nie myśli o ślubie. Byłam zatem pewna, że nasze życie będzie toczyć się jak do tej pory – w nieformalnym związku, ciesząc się wzajemnie swoją obecnością i czasem spędzanym razem. Chciałam, aby to trwało jak najdłużej. Jednak mój ukochany miał zupełnie inne zamiary.

Tego popołudnia zaskoczył mnie telefonem, informując, że po skończonej robocie zabierze mnie prosto do knajpy. Ani mi przez myśl nie przeszło, że planuje zaręczyny. Częste wspólne wizyty w restauracjach nie były niczym nadzwyczajnym, dlatego liczyłam po prostu na miłe spędzenie czasu we dwoje.

Już od progu, kiedy tylko rzuciłam okiem przez szybę i dostrzegłam płomyki świec i bukiet kwiatów, przeczuwałam, że szykuje się coś wyjątkowego. Ogarnął mnie strach! Najchętniej wzięłabym nogi za pas i zadzwoniła, że muszę odwołać spotkanie, bo coś mi wypadło. Pech chciał, że Piotrek mnie wypatrzył i nie mogłam się już wycofać. Potem wszystko potoczyło się niczym w jakiejś komedii romantycznej. W pewnej chwili podniósł się z krzesła i przyklęknął tuż przede mną.

– Zostaniesz moją żoną? Jestem w tobie szaleńczo zakochany i pragnę u twego boku być aż po kres swoich dni, wychowywać nasze dzieci… – z trudem wydusił z siebie przejęty, podając mi pierścionek.

Kompletnie mnie zaskoczył

W głowie zostało mi tylko ostatnie słowo, które wypowiedział.

– Dzieci? – wydukałam.

– No tak! Wspaniale byłoby mieć dwójkę, ale nawet gromadka dziesięciorga to byłoby coś pięknego! Zaraz, zaraz, czyżbyś nie przepadała za dziećmi? – w jednej chwili ogarnął go niepokój.

– Przepadam, tylko że… – zaczęłam, ale słowa uwięzły mi w gardle.

– Jasne, że nie od razu. Dopiero, gdy poczujesz się na to gotowa. Nie ma potrzeby się śpieszyć. Mamy jeszcze czas, jesteśmy młodzi. Zgodzisz się zostać moją małżonką? – wpatrywał się we mnie, a w jego oczach widziałam nadzieję.

Przełknęłam z trudem ślinę.

– Tak, pewnie, że zostanę twoją żoną – w końcu zdołałam z siebie wydusić.

Restauracja zdecydowanie nie była odpowiednim miejscem na takie wyznania. Uznałam, że lepiej będzie przełożyć to na kolejny dzień. Nie zamierzałam burzyć tej cudownej atmosfery. Minęły już dwa miesiące, odkąd się zaręczyliśmy. Piotr zaczął coraz częściej wspominać, że najwyższy czas, byśmy wybrali datę ślubu i rozejrzeli się za jakimś lokalem na wesele i innymi sprawami organizacyjnymi…

Musiałam jej to wyznać

– Nieraz trzeba rezerwować termin nawet rok wcześniej. Nie ma sensu zwlekać – ciągle to powtarza, a ja tylko przytakuję z uśmiechem, obiecuję, że lada moment się tym zajmę, ale w rzeczywistości mam ochotę się rozpłakać.

Strasznie się z tym męczę, ponieważ do tej pory nie wyjawiłam mu faktu, że nie będę mogła zostać mamą. Parę razy chciałam mu o tym powiedzieć, ale zawsze w ostatnim momencie się wycofywałam. Miałam obawy i wciąż się boję, że jak dowie się prawdy, to mnie zostawi. No bo który normalny chłopak zdecydowałby się na ślub z kobietą, która nie może zajść w ciążę?

Jakiś czas temu odwiedziłam moją kuzynkę. Tę samą, której zawdzięczam zrobienie badań. Wypłakałam się jej w ramię i poprosiłam, żeby coś mi doradziła, bo tylko ona z całej rodziny zna prawdę o mojej niepłodności. Była totalnie załamana.

– Cholera, strasznie mi przykro… To wszystko moja wina. Jakbym cię wtedy nie wyciągnęła do tego lekarza i nie zanudzała gadaniem o tym bez przerwy, nie poszłabyś się zbadać i nic byś o tym nie wiedziała. W spokoju zajmowałabyś się planowaniem ślubu, wesela, robieniem listy gości. Cała sprawa wyszłaby na jaw dopiero wtedy, kiedy starałabyś się o dziecko…

Czuję się rozdarta

– Ale znam prawdę – westchnęłam.

– A nie możesz udawać, że jej nie znasz? – zapytała.

– Próbowałam… Ale nie daję rady – przyznałam.

– No to powiedz mu. On cię bardzo kocha i na pewno cię nie zostawi – pocieszała mnie, choć po jej minie widziałam, że sama nie jest do końca o tym przekonana.

Ten sekret, który skrywam, staje się nie do zniesienia. Kiedy jest mi już naprawdę ciężko, uciekam do toalety i tam daję upust łzom. Okropnie się czuję, oszukując Piotra, ale perspektywa rozstania przeraża mnie jeszcze bardziej… Więc jak powinnam postąpić? Powiedzieć mu całą prawdę czy mimo wszystko trzymać język za zębami i ukrywać przed nim fakt o niepłodności?

Reklama

Ewelina, 33 lata

Reklama
Reklama
Reklama