Reklama

Miałam 29 lat, byłam graficzką w dużej agencji i żyłam według zasady: kontrola to podstawa. Nikt z biura nie znał mnie naprawdę, wolałam takie powierzchowne znajomości. Tego dnia wszystko szło jak zwykle — do momentu, gdy winda zatrzymała się między piętrami. Z kim? Z Tomkiem z działu architektury. Kojarzyłam go z kuchni. Niby przystojny, ale… właśnie wtedy stał się moim największym problemem.

Reklama

Wpadłam w panikę

– No pięknie – mruknęłam, stukając palcami w przycisk alarmowy. – Czy ty przypadkiem nie nacisnąłeś wszystkiego naraz?

– A może to twoja torba przeciążyła system? – odpowiedział chłodno. – Zresztą, jakbyś nie wpadła tu jak huragan, może byśmy zdążyli zjechać.

– Serio? To teraz moja wina, że winda stanęła?

– Nie no, po prostu… nie ułatwiłaś sprawy – wzruszył ramionami, opierając się o ścianę.

Zrobiło się duszno. Najpierw z nerwów, potem z braku powietrza. Miałam wrażenie, że ściany się zbliżają. Schyliłam się, próbując złapać głębszy oddech. Tomek spojrzał na mnie z ukosa, ale jego ton był łagodniejszy.

– Wszystko okej?

– Nie. Mam lęk przed ciasnymi przestrzeniami. I nie planowałam dziś sesji terapeutycznej w windzie – odpowiedziałam, czując, jak drży mi głos.

– Oddychaj powoli. Patrz na mnie, nie na ściany.

Zrobiłam, jak kazał. Jego głos, wcześniej irytujący, teraz działał dziwnie kojąco. Siedliśmy na podłodze. Nie było sensu stać i czekać.

– Nigdy wcześniej nie gadaliśmy, prawda? – zapytał.

Pracujesz piętro wyżej.

– Tak. A ty zawsze z tą torbą i kawą. Kojarzę cię.

Uśmiechnęłam się mimo wszystko.

– Wiesz, że jesteś pierwszą osobą, z którą mogę tak po prostu pogadać?

Nie odpowiedziałam od razu. Bo poczułam to samo.

Byłam zaskoczona

Czas zaczął się rozciągać. Patrzyliśmy na swoje telefony, ale i tak nie było zasięgu. Tomek westchnął i spojrzał w sufit.

– Zawsze myślałem, że jak już utknę w windzie, to ze staruszką albo z kimś, kto gada o pogodzie. A tu proszę, los się postarał.

– Masz szczęście – powiedziałam z lekkim uśmiechem.

Zaczęliśmy mówić o rodzinie. Żadne z nas nie miało idealnych świąt. Ani idealnych relacji.

– Moja siostra mieszka w Norwegii, widuję ją raz w roku. A i tak częściej niż moją byłą narzeczoną – rzucił.

Spojrzałam na niego zaskoczona. Nie spodziewałam się, że ktoś taki jak Tomek – pewny siebie, wygadany – mógł przejść przez coś takiego.

– A ty? – zapytał ostrożnie.

– Miałam… kogoś. Ale okazało się, że on miał też kogoś innego. Od tamtej pory trzymam dystans.

– Rozsądnie. Ale chyba nie da się tak zupełnie nie ryzykować, co?

– Nie wiem. Jeszcze godzinę temu nie chciałam z tobą rozmawiać. A teraz... jest mi jakoś lżej.

Zamilkliśmy na chwilę. W tej ciszy było coś przyjemnego. Coś ciepłego.

Nie sądziłam, że utknę w windzie i znajdę w niej... no, kogoś.

Tomek spojrzał na mnie i się uśmiechnął.

– Może to winda terapeutyczna.

Moje policzki zrobiły się czerwone

Kiedy usłyszałam głos z zewnątrz, aż podskoczyłam. Technik mówił przez interkom, że wszystko jest pod kontrolą, że jeszcze chwila i nas wyciągną. Po dwóch godzinach w małej przestrzeni z obcym człowiekiem, światło awaryjne nagle wydało się zbyt ostre.

No to koniec naszej przygody – powiedział Tomek i wstał pierwszy, wyciągając do mnie rękę.

Zawahałam się, ale ją chwyciłam. Była ciepła, pewna. Gdy drzwi w końcu się rozsunęły, światło korytarza raziło mnie bardziej, niż się spodziewałam. Ktoś z obsługi coś mówił, ktoś inny zadawał pytania. Ja tylko skinęłam głową, nie słuchając. Tomek też nic nie mówił. Poszliśmy kilka kroków razem, potem stanęliśmy przy schodach.

– No… to chyba wracamy do normalności – powiedziałam, próbując zabrzmieć swobodnie.

–Tak. Do komputerów, maili, prezentacji. Chyba nie tęskniłaś?

– Tęskniłam mniej, niż myślałam.

Zamilkliśmy na moment. Było coś dziwnie niezręcznego w tym pożegnaniu. Jakbyśmy nie wiedzieli, czy to się liczy, czy nie.

Może... kawa? Taka terapeutyczna? – zapytał, drapiąc się po karku. – Żeby odreagować.

– Tylko kawa – powiedziałam, unosząc brwi. – Nie zakochuj się od razu.

Roześmiał się, a ja poczułam, że moje policzki robią się czerwone. Cholera. Ja też się śmiałam. Cicho. Trochę z niego. Trochę z siebie. Tego dnia nie wróciliśmy już do pracy. Poszliśmy na kawę. Tylko kawę. Na razie.

Byłam zszokowana

Od tamtego dnia minęło sześć miesięcy. Wszystko zaczęło się od tej jednej kawy, która miała być „tylko terapeutyczna”. Ale potem była druga, trzecia, spacer w deszczu i nieoczekiwane kino w środku tygodnia. Nawet niedzielne zakupy w osiedlowym markecie stały się naszym rytuałem. Bałam się. Naprawdę się bałam. Bo z każdym dniem czułam, że robię coś, co przysięgałam sobie już nigdy nie robić – otwieram się. A Tomek... nie pchał się na siłę. Był obecny. Cierpliwy. Śmiał się z moich projektów i potrafił milczeć, gdy miałam dość wszystkiego. Któregoś wieczoru wracaliśmy z pracy razem. Winda się otworzyła, pusta. Spojrzeliśmy na siebie jednocześnie.

– Znowu winda? – zapytałam z uśmiechem, przekraczając próg kabiny.

Tym razem to zaplanowałem – powiedział cicho, zamykając drzwi i wciskając przycisk STOP.

Spojrzałam na niego z zaskoczeniem. Myślałam, że chce po prostu chwilę spokoju. A on… uklęknął.

– Serio?! – jęknęłam, trochę zszokowana, trochę rozbawiona.

Z kieszeni kurtki wyjął małe pudełeczko. Otworzył. W środku – pierścionek.

– Wiem, że to szalone. Ale może właśnie dlatego… może to najlepsze miejsce, żeby zapytać.

Zamilkł. I nagle wszystko znów się zatrzymało. Tak jak wtedy. Tylko że teraz... ja już nie chciałam, żeby to się kończyło.

Czułam się wyjątkowo

Patrzyłam na pierścionek, potem na jego twarz, potem w sufit windy. I zaczęłam się śmiać. Nie głośno, nie nerwowo. Po prostu śmiać się szczerze, jakby coś we mnie właśnie pękło i puściło – napięcie, niepewność, kontrola. Tomek nadal klęczał, trochę zmieszany, ale z błyskiem w oczach, który mówił, że niczego nie oczekuje – tylko pyta. Tylko proponuje.

Tak – powiedziałam po chwili, wciąż się śmiejąc.

Wstał, delikatnie wsunął pierścionek na mój palec, a potem objął mnie tak, jakbyśmy stali na środku świata, a nie między parterem a pierwszym piętrem.

– Może po prostu musieliśmy się zatrzymać, żeby się naprawdę zobaczyć – powiedział cicho.

Ten moment był inny niż wszystkie filmy romantyczne. Bez orkiestry, bez tłumu klaskającego ludzi. Tylko my i mechaniczne buczenie niedziałającej windy. A jednak... wszystko było na swoim miejscu. Zawsze bałam się zamknięcia, unieruchomienia, stania w miejscu. Ale może właśnie dlatego winda była dla mnie takim przełomem. Bo pierwszy raz w życiu coś musiało się zatrzymać, żebym mogła ruszyć dalej. W jego stronę. Nie widziałam, co będzie. Nie miałam planu. Ale po raz pierwszy od bardzo dawna – nie bałam się tego nie wiedzieć. Miłość… przyszła pomiędzy piętrami. I została.

Ewelina, 33 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama