„Gdy utopiłem swój interes, narzeczona mnie rzuciła. Jak ostatni przegryw musiałem wrócić na garnuszek rodziców”
„Jechałem do rodziców z takim entuzjazmem, jakbym szedł na egzekucję. Kiedy zaczną mnie maglować, wyjdzie na jaw, że jestem spłukany i samotny jak palec… Liczyli na to, że przyjadę ze stolicy i zasypię ich historiami o osiągnięciach, którymi będą mogli puszyć się w towarzystwie”.

Jechałem jak na ścięcie
Przy drodze rosły ogołocone z liści drzewa, których poskręcane konary przypominały uniesione w górę ramiona. Tylko tu i ówdzie pośród nich wyrastały dumne świerki, niczym strażnicy pilnujący porządku. Skojarzenie nasunęło mi się samo – to wygląda jak jakiś przeklęty obóz wojskowy, przemknęło mi przez myśl. Tyle się naznoiłem, żeby wyrwać się z tego miejsca, a teraz najchętniej schowałbym się w swojej starej sypialni i poszedł spać.
– Ej, Marek – skarciłem się na głos. – Może powinieneś był zostać świnką morską, a nie biznesmenem, co?
W końcu mama i tata spodziewali się zobaczyć kogoś, kto odniósł w życiu sukces, a nie ofermę, którą zrobił w konia rzekomy przyjaciel. Ten sam, który ulotnił się z jego narzeczoną i kasą ze wspólnego biznesu. Chociaż tyle dobrego, że nie musiałem się dłużej zadręczać z powodu Nikoli – była zwykłą zołzą, niczym więcej. Zwolniłem pedał gazu i całe szczęście, bo nagle zza wzniesienia wypadła podrasowane BMW pełne osiłków.
Nawet przy szczelnie pozamykanych oknach dotarł do mnie dźwięk dudniącego nieopodal basu, więc instynktownie zjechałem na bok drogi. Ruszyłem z miejsca dopiero po chwili, a zjeżdżając w dół zbocza, dostrzegłem gwałtownie hamujący na dole szary samochód kombi. Z auta jako pierwsza wyskoczyła mała dziewczynka, a po chwili z fotela kierowcy wyleciała kobieta, ewidentnie usiłująca ją zatrzymać. Kiedy podjechałem na miejsce, obie nachylały się nad czymś, co leżało w przydrożnym rowie.
– Przepraszam, mogę jakoś pomóc? – przystanąłem.
– Łajdaki, specjalnie potrącili pieska! Nawet nie stał na drodze – kobieta drżała na całym ciele.
– Ale damy radę go uratować, no nie, mamuś? – zapytała mała dziewczynka.
Zastanawiało mnie, dlaczego kilkulatka potrafi zignorować ludzką niegodziwość i skoncentrować się na tym, co da się jeszcze naprostować?
– Pomoże nam pan? – dziewczynka skierowała na mnie wzrok.
– Zostaw pana w spokoju, Zosiu – odezwała się jej mama. – Przynieś kocyk z samochodu, musimy jakoś przetransportować tego zwierzaka.
– Chce go pani wziąć? – dopytałem się.
– A czy mam inne wyjście? – kobieta kiwnęła głową w stronę córki grzebiącej w pojeździe. – Jak pan to sobie wyobraża? Mam powiedzieć małej: dajmy sobie z tym spokój i ruszajmy w końcu do tego zoo, o które trujesz mi głowę od miesiąca?
Piesek był naprawdę młody
Zaparkowałem samochód i wyszedłem na zewnątrz, w głębi duszy błagając, żeby pies nie ucierpiał zbyt mocno. Od najmłodszych lat omdlewałem na widok krwi, więc nigdy nie mam pewności, jak zareaguję w takich sytuacjach. Nogi miałem jak z waty, kiedy podszedłem do zwierzęcia spoczywającego w przydrożnej trawie.
Piesek był jeszcze szczeniakiem. Chyba jakaś krzyżówka z owczarkiem. Kiedyś, w odległej przeszłości, miałem takiego czworonoga. Razem przeżyliśmy wiele niezapomnianych przygód w najwspanialszych latach mego życia.
– Co za... – wyrwało mi się mimowolnie, na co kobieta zganiła mnie sykiem, pokazując jednocześnie zbliżającą się pociechę.
Przykucnąłem i przyjrzałem się stworzeniu, starając się go zbytnio nie dotykać. Na łopatce widniało zakrwawione rozcięcie, a z przednią kończyną też było coś nie tak. Piwne oczy spojrzały na mnie na wpół przytomnie i przez moment wydawało mi się, że patrzę na Morgana.
– Morgan? – dziewczynka pociągnęła mnie za rękaw bluzy. – Zna pan tego pieska? Wie pan, gdzie mieszka?
– Niestety nie, kochanie – odebrałem od niej kocyk. – Po prostu mi kogoś przypomniał. Masz naprawdę wspaniały słuch.
– O tak, to prawda – zgodziła się jej mama. – Zastanawiam się, gdzie w okolicy znajdziemy weterynarza… Szczególnie takiego, który pracuje w niedzielę.
Wciąż się trzęsła, jednak powoli dochodziła do siebie i zaczęła kombinować. Ja również. Zastanawiałem się, czy nie lepiej byłoby zawieźć obie do rodziców. Wtedy może udałoby mi się uniknąć lawiny dociekliwych pytań i jeszcze trochę wmawiać im, że mają syna bohatera, a nie totalnego ciamajdę.
– Mój tata to weterynarz, już wprawdzie nie pracuje zawodowo, ale nadal pomaga okolicznym zwierzakom – w końcu się przełamałem. – Mieszka dziesięć kilometrów stąd, akurat teraz jadę do nich z okazji rocznicy ślubu.
– Nie wypada tak robić – stwierdziła kobieta. – Akurat w dniu takiego święta?
Wytłumaczyłem jej, że u mnie w rodzinie nigdy specjalnie nie świętowało się takich jubileuszy i najprawdopodobniej to tylko wymówka, żebym nie mógł się migać od przyjazdu.
– A tam mieszkają jakieś zwierzaki? – dociekała dziewczynka.
– Zosiu, to nie są odwiedziny!
Chcieliśmy go uratować
Podsunęliśmy kocyk pod czworonoga i ostrożnie umieściliśmy go w bagażniku kombi, a następnie postanowiliśmy, że dziewczyny pojadą za mną. Wyruszyłem w drogę, lecz po kilku minutach dotarło do mnie, że na drodze za moimi plecami nie ma nikogo. Co jest?
– Nie mogę jechać – gdy zawróciłem, zobaczyłem, że kobieta siedzi z głową opartą na kierownicy. – Ciągle mną trzęsie.
Zostawiłem swój samochód na poboczu, chwyciłem kluczyki i poszedłem do nich, proponując, że ja poprowadzę.
– O rany, wielkie dzięki – kobieta z ulgą przesiadła się na miejsce pasażera, a następnie wyciągnęła do mnie rękę. – Tyle pan dla nas zrobił. Mam na imię Iwona.
– Marek – uścisnąłem jej skostniałe z chłodu dłonie. – I proszę mnie nie wynosić pod niebiosa. Po prostu przy obcych uniknę drobiazgowego przesłuchania, o to chodzi.
– Niezłe posunięcie – na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, który sprawił, że dostrzegłem w niej coś ujmującego.
– Hej, a dlaczego nikt nas nie pyta o zdanie? – usłyszeliśmy głos dochodzący z tylnego siedzenia. – Nazywam się Zosia, a mój piesio to Morgan.
Uniosłem brwi, spoglądając na Iwonę. Zastanawiałem się, czy to dobrze, że dziewczynka już przypisała sobie tego czworonoga. Może powinna najpierw porozmawiać o tym z ojcem?
– To ja tu decyduję – dała mi znak, żebym ruszał z miejsca. – I wygląda na to, że od teraz mamy pod dachem psa, czy nam się to podoba, czy nie.
Gdy rodzice zobaczyli dziewczyny, oszaleli
Liczyłem się z tym, że Iwona i Zosia przykują uwagę moich rodziców, ale że aż tak im odbije na ich punkcie to przeszło moje najśmielsze oczekiwania! Tata od razu zadecydował o przeniesieniu Morgana do gabinetu i poprosił Iwonę żeby mu asystowała. Nie omieszkał przy okazji nadmienić, że mam problem z widokiem krwi. Mama chwyciła Zosię i poszła z nią na górę obejrzeć kotki na strychu. A ja stałem pośrodku kuchni jak kołek z tą torbą, jakbym był sierotą porzuconą przez wszystkich.
– Niemożliwe – wykrzyknąłem z niedowierzaniem.
Skierowałem się zatem w stronę kuchennego królestwa i zacząłem buszować po garnkach. Kulinarne dzieła mamy były niezrównane, a mnie od pewnego czasu brakowało funduszy na takie specjały.
– Nieładnie tak podkradać jedzenie – Zosia wtargnęła do kuchni niczym duch. – Kulturalny człowiek tego nie robi!
– Sama prawda – mama najwidoczniej zdążyła już zawrzeć pakt z młodą. – W ramach pokuty pozmywasz naczynia po obiedzie, mój drogi.
Tata i Iwona najwyraźniej doszli do jakiegoś porozumienia, bo po wyjściu z pokoju lekarskiego co rusz patrzyli na siebie znacząco.
– Z psiaka będzie jeszcze pociecha, ale na razie musi pobyć u mnie w lecznicy – oznajmił ojciec. – Ktoś musi się nim zająć, aplikować zastrzyki i lekarstwa.
Dziewczynka zrobiła nieszczęśliwą minę.
– Oby tylko był zdrowy – przezwyciężyła się.
– Myślałem, że może... – odezwał się ojciec. – Ale nie, raczej się nie skusisz...
– Może co?
– A nic, pewnie nie przepadasz za kociakami.
– Wcale nie! – dziewczynka poczuła się urażona. – Mogłabym wziąć tego białego w łatki? Mogę? No proszę?
– Pies albo kot, Zosieńko – dodała od siebie mama.
– Porozmawiacie po jedzeniu – rzucił tata, mrugając porozumiewawczo w stronę Iwony. – Burczy mi w brzuchu, jakbym od tygodnia nic nie jadł, więc zaraz nakryjemy do stołu.
Czy oni w coś grają?
– Marek – tata złapał mnie w kuchni, korzystając z okazji, gdy nikt nie patrzył. – Jak się miewa twoja Nikola?
– Zerwaliśmy ze sobą.
– Ekstra – tata pokazał uniesiony w górę kciuk. – Iwonka to świetna babka, dużo lepsza.
– Słuchaj tato, ja jej nie znam – spróbowałem schłodzić jego entuzjazm.
– Ot, taka luźna sugestia z mojej strony – przybrał minę aniołka. – Żadna inna asystentka nie była tak błyskotliwa.
Wiecie co? Ten dzień był naprawdę super, dawno się tak dobrze nie bawiłem. Chyba muszę wpadać tu częściej, zwłaszcza teraz, gdy wszystko jest już jasne i nie mam żadnych tajemnic... Powiedziałem rodzicom o zamknięciu biznesu, a oni przyjęli to bez mrugnięcia okiem. Wyruszyliśmy od nich pod wieczór: ja i Iwona z górą ciasta, a Zosia z kotkiem w wiklinowym koszyczku.
– Nie czuje zawodu? – zagadnąłem, kiedy Iwonka pomagała pakować graty do auta.
– Widziałeś u niej jakieś przygnębienie? – parsknęła śmiechem. – Pomysł tej wymiany wyszedł od twojego ojca, ponoć od dawna marzyli o własnym czworonogu. Morganowi również wyjdzie na dobre życie na wsi. A my poradzimy sobie z kotem, z psem byłoby ciężko – jesteśmy poza domem przez pół dnia.
– Przepraszam za moich rodziców, czasem zachowują się jak natrętne chwasty – rzuciłem. – To potrafi wprawić w zakłopotanie.
– Daj spokój, Marku – poprawiła mi kołnierzyk bluzki. – Fajnie było choć przez chwilę poczuć, że należy się do tak zgranej rodzinki…
– Hej tam – Zosia wyjrzała przez szybę samochodu. – Całuski, całuski?
– Jeszcze nie! – odkrzyknąłem.
– Słuchaj, już ci tłumaczyłam, że na pierwszej randce się nie całuje – uzupełniła Iwona. – No i przymknij to okno, kotek się przeziębi.
– To kiedy ta następna randka? – zdobyłem się na odwagę.
– Zośka ma zaproszenie od twojego taty na przyszły tydzień – jej usta rozciągnęły się w uśmiechu. – I coś mi się wydaje, że żadne wykręty nie przejdą, dopóki mała sama nie sprawdzi, czy piesek wrócił do zdrowia.
Iwona pomknęła w stronę samochodu, a już po chwili ujrzałem, jak przejeżdża nieopodal i macha mi na pożegnanie.
– Na sto procent się pojawię! – wrzasnąłem. – Jak w banku! Do zobaczenia w niedzielę!
Marek, 32 lata