Reklama

6 grudnia. Dzień, który przez ostatnie sześć lat nosił w sobie coś magicznego. Mikołajki – nasza mała rocznica. Nie ślubna, nie zaręczynowa, nie żadna „oficjalna”. Po prostu ten dzień, kiedy ją pierwszy raz zobaczyłem. Kiedy jej rękawiczka wylądowała na chodniku, a ja – kompletnie wtedy rozbity po poprzednim związku – podniosłem ją i oddałem, zanim zdążyła wejść do autobusu.

– Chyba coś zgubiłaś – powiedziałem wtedy. I ona, z rozwianymi włosami, spojrzała na mnie tymi oczami – trochę zmęczonymi, trochę uśmiechniętymi – i po prostu odpowiedziała:

– Dzięki. Dobrze wiedzieć, że są jeszcze tacy faceci, co podnoszą rękawiczki, zamiast tylko się gapić.

Zaczęliśmy gadać. Najpierw o pogodzie, później o tym, że nie lubi świąt, bo są dla niej zbyt sztuczne. I że ma dziś wolne, więc jedzie do mamy, bo obiecała upiec sernik. Pamiętam to, jak dziś. I pamiętam, że kiedy wsiadła do autobusu, miałem ochotę za nią pobiec. Ale nie musiałem – zostawiła mi numer telefonu zapisany na bilecie.

I tak to się zaczęło. Od jednej rękawiczki.

A teraz? Sześć lat później. Ta sama data. Ta sama pora roku. Ten sam śnieg, który nie zdążył się jeszcze przykleić do ziemi, a raczej leniwie unosi się w powietrzu, jakby też nie miał pewności, gdzie wylądować. I ten sam ja – tylko trochę bardziej zmęczony. Trochę bardziej zawiedziony. Paulina dziś rano nawet nie spojrzała na mnie przy śniadaniu. Zrobiła sobie kawę, zabrała laptopa i powiedziała tylko:

– Muszę zostać dłużej w pracy.

Nie było „cześć”, nie było „miłego dnia”. Nie było nawet tego suchego „wszystkiego najlepszego”, które zwykliśmy sobie mówić co roku 6 grudnia, udając, że to jakiś rodzaj rytuału, który trzeba wykonać, choćby z grzeczności. I wtedy coś we mnie pękło. Bo ile razy można przypominać komuś, że to właśnie dziś podniosłem dla niego tę rękawiczkę?

Dziś jest rocznica, ale tylko dla mnie

– Paulina, dziś jest szósty grudnia – powiedziałem cicho, kiedy sięgała po klucze.

Zatrzymała się na moment. Naprawdę myślałem, że się odwróci, że powie choćby „wiem”. Ale nic. Wzruszyła ramionami i rzuciła przez ramię:

– Wiem. Mam spotkanie, nie wiem, o której wrócę.

I już jej nie było. Zostałem sam w kuchni, z zimną jajecznicą i mokrą filiżanką po jej kawie. Jeszcze unosił się zapach wanilii z mleka, które zawsze dolewa. To było wszystko, co po niej zostało tego poranka – zapach i kubek z pękniętym uchem. I to głuche „wiem”. Kiedyś nie było tak cicho. Kiedyś robiliśmy sobie drobne niespodzianki – ja kupowałem jej czekoladę z nadzieniem pomarańczowym, ona zostawiała mi liścik z serduszkiem w mojej torbie. Kiedyś śmialiśmy się, że nasza historia jest jak z filmu. Że to wszystko przez tę rękawiczkę. Przez przypadek. Przez śnieg, który padał tego dnia niemal identycznie jak dziś.

Ale teraz? Nie wiem, kiedy to się stało. Kiedy przestaliśmy się dotykać mimochodem. Kiedy „kocham” stało się czymś do wyciskania z gardła. Może wtedy, gdy zaczęliśmy mówić o pracy zamiast o marzeniach. Albo, gdy jej telefon był ważniejszy niż moje spojrzenie. Dziś nie będzie kolacji. Nie będzie wspomnień. Nie będzie nawet rozmowy. Dziś jest rocznica, ale tylko dla mnie.

Ale zmieniło się wszystko

O piętnastej zamknąłem laptopa. Nawet nie próbowałem nikomu tłumaczyć, dlaczego wychodzę wcześniej. W pracy i tak już od dawna byłem „tym cichym z działu analiz”, co raczej nie rzuca się w oczy. Zresztą, co miałbym powiedzieć? „Wychodzę uczcić rocznicę związku, który się sypie, przejść się samotnie tą samą drogą, gdzie sześć lat temu podniosłem rękawiczkę i przypadkiem zakochałem się w kobiecie, która dziś rano nawet nie spojrzała mi w oczy”?

Miasto było zasypane. Taki śnieg, który nie robi hałasu – otula, ale nie cieszy. Jak rozmowy, które ostatnio prowadzimy. Szedłem powoli, znaną trasą – przystanek tramwajowy, kiosk, ten sam krzywo ustawiony kosz na śmieci. Nawet ławka pod sklepem nadal była obdrapana, jakby ktoś chciał mi powiedzieć: „spokojnie, nic się nie zmieniło”. Ale zmieniło się wszystko.

I wtedy ją zobaczyłem. Leżała przy krawężniku, samotna, zmięta od śniegu – rękawiczka, tak jak wiele lat temu ta Pauliny. Podniosłem ją odruchowo, jakbym znów miał dwadzieścia parę lat i znów coś miało się zacząć. Chwilę później wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do Pauliny.

– O której wrócisz?

– Nie wiem. Nie czekaj z kolacją – odpowiedziała chłodno. Tylko tyle.

Nie zapytała, jak się czuję. Nie zapytała, po co dzwonię. Nie zapytała o nic. Zostałem na tym przystanku jeszcze chwilę. Śnieg coraz mocniej padał, a ja ściskałem w kieszeni tę małą rękawiczkę. Zupełnie jakby miała mi coś powiedzieć.

Nie chcę już udawać

Wróciła po dwudziestej. Bez słowa. W przedpokoju zrzuciła płaszcz i torbę, jakby miała dość wszystkiego, w tym mnie.

– Zrobiłem kolację – powiedziałem cicho.

Nie jestem głodna – rzuciła, siadając na kanapie i sięgając po pilot. Telewizor zakrzyczał ciszę między nami.

Usiadłem obok. Przez chwilę patrzyliśmy na ten ekran, który mrugał światłem, ale żadne z nas nie widziało, co się tam naprawdę dzieje.

– Paulina… coś jest nie tak, prawda?

Milczenie. Potem odłożyła pilot.

– Nie wiem – powiedziała. – Naprawdę nie wiem. Ostatnio coraz częściej czuję, że się w tym wszystkim gubię.

Próbowałem zrozumieć.

– Gubisz się? W czym?

Wzruszyła ramionami. Unikała mojego wzroku.

– Bo w naszym związku wszystko zaczęło być takie... mechaniczne. Jakbyśmy tylko odgrywali sceny z życia, których już nikt nie chce grać.

Chciałem jej powiedzieć, że przecież się staram. Że pamiętam każdy szczegół z dnia, kiedy ją poznałem. Ale nie umiałem.

– Nie chcę już udawać – powiedziała cicho. – Nie chcę być twoją „rocznicą”. Nie wystarcza mi już wspomnienie rękawiczki.

Te słowa bolały. Jak drzazga w sercu. Patrzyłem na nią długo, a ona spuszczała wzrok. A potem powiedziała coś, co do dziś brzmi mi w głowie jak echo:

– My chyba jesteśmy razem tylko dlatego, że kiedyś znalazłeś coś, co zgubiłam. Ale co, jeśli po drodze zgubiliśmy siebie?

Już dawno się poddałem

Miałem nadzieję, że jak Paulina zobaczy stół, świeczki, świece o zapachu cynamonu, które zawsze kupowałem na Mikołajki. Że może... coś w niej drgnie. To był przecież nasz dzień. Ale się myliłem.

– Adam, nie wiem, co mam ci powiedzieć. Czuję, jakbyśmy się mijali w tym mieszkaniu od miesięcy. Jesteśmy tu razem, ale jak cienie. Jak dwa duchy, co nie potrafią się dotknąć.

– To, czemu nie walczysz?

– A ty walczysz? – odbiła błyskawicznie. – Co robisz oprócz patrzenia na mnie z wyrzutem i robienia herbaty w milczeniu?

Zamarłem. Bo miała rację. Ja też już dawno się poddałem w głębi duszy.

– Więc co teraz? – spytałem. – Rozstajemy się? Bez krzyku? Bez dramatów?

Paulina nie odpowiedziała. Zamiast tego usiadła. Po raz pierwszy od dawna. Naprzeciwko mnie. I tylko spojrzała – smutno, bez walki, bez obietnicy. I wtedy zrozumiałem, że jesteśmy już po drugiej stronie. Nawet jeśli nadal pod jednym dachem.

Może już mnie straciłeś

Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, w milczeniu. Między nami talerze z kolacją, której nikt nie dotknął. Cynamonowy zapach świecy, który teraz wydawał się groteskowy. I to napięcie – ciężkie jak śnieg na dachu, który lada moment może runąć.

– Pamiętasz, jak pierwszy raz u mnie nocowałaś? – powiedziałem w końcu. – Bałaś się zostać. Mówiłaś, że będzie niezręcznie.

Paulina uśmiechnęła się słabo. – A ty powiedziałeś: „Nie musimy nic robić, po prostu zostań”. I wtedy… pierwszy raz od dawna zasnęłam spokojnie.

– A teraz? – zapytałem. – Czujesz się przy mnie spokojnie?

Zawahała się. Długo.

Czuję się... zmęczona. Jakbym ciągle udawała, że wszystko działa. A nie działa, Adam. Ty to wiesz. Tylko nie chcesz tego powiedzieć.

– Bo nie chcę cię stracić.

– Ale może już mnie straciłeś – powiedziała cicho. – I ja ciebie też.

Zatkało mnie. Nie miałem nic. Żadnej odpowiedzi, żadnej kontry. Po prostu… siedziałem i na nią patrzyłem.

– Nie chcę się rozstawać w złości – dodała. – Nie chcę robić z tego dramatu. Ale nie chcę też dalej udawać.

– Więc co? Wyprowadzisz się?

– Może powinnam. Albo ty. Albo oboje gdzieś wyjedźmy, osobno. Żeby... złapać oddech.

I wtedy pierwszy raz pomyślałem, że to nie koniec świata. Że może musimy się rozpaść, żeby kiedyś się spotkać inaczej. Mądrzej. Bez oczekiwań.

– Dobrze – powiedziałem. – Zgadzam się.

Paulina pokiwała głową. Nie było ulgi. Ale też nie było już tego duszącego ciężaru. Tego wieczoru spałem na kanapie. Ona w sypialni. Bez krzyku. Bez walizek. Bez wyjaśnień dla znajomych. Po prostu cisza. Jakbyśmy po sześciu latach oddali sobie wolność, której oboje baliśmy się wziąć.

Jakub, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama