„Gdy widziałem jak syn traktuje przyszłą żonę, aż mnie telepało. Chętnie bym go wyręczył i zadbał o jej potrzeby”
„Mój syn zachowywał się, jakby był sam u siebie. Beztrosko, z nonszalancją. Mówił o czymś śmieszkując, nie zważając na to, że dziewczyna przy nim siedzi spięta jak struna. Nie przedstawił jej, nie zapytał, czy czegoś nie potrzebuje, nie ułatwił tej sytuacji. Był obojętny. Coś mnie wtedy ukłuło”.

- Redakcja
Gdy mój syn przyprowadził do domu swoją nową dziewczynę, nie przypuszczałem, że ta wizyta tak wiele zmieni w moim życiu. Na początku widziałem w niej tylko miłą, nieśmiałą dziewczynę, która nie za bardzo wie, jak się zachować w naszej rodzinie. Ale z czasem zacząłem zauważać, jak bardzo się stara. I jednocześnie, jak bardzo mój syn to ignoruje. Patrzyłem na to z rosnącym zdumieniem i złością. Z czasem zacząłem ją wspierać, pomagać, a potem… rozpieszczać. Tak jak ona na to zasługiwała. I aż sam przed sobą musiałem przyznać, że chciałbym być na jego miejscu.
Coś mnie wtedy ukłuło
– Tato, to jest Weronika – powiedział mój syn, stając w progu z dziewczyną, która wyglądała, jakby zaraz miała uciec.
Skinąłem głową, próbując ukryć zaskoczenie. Nie dlatego, że przyprowadził dziewczynę – to w jego wieku nic dziwnego. Zaskoczyło mnie, że była tak… zwyczajna. W ciemnych spodniach, bez grama makijażu, z nieśmiałym uśmiechem i dłońmi zaciśniętymi w pięści. Jakby się bała, że zaraz ją ocenimy i odesłemy z kwitkiem.
– Wejdźcie, obiad gotowy – powiedziałem spokojnie, choć w głowie krążyło mi tysiąc pytań.
Usiadła cicho przy stole, tylko raz spojrzała mi w oczy. Zaczęła jeść z taką ostrożnością, jakby każde ukłucie widelca było decyzją życia i śmierci.
– Dobre? – spytałem.
– Bardzo… – odpowiedziała cicho, ledwo słyszalnie.
Mój syn zachowywał się, jakby był sam u siebie. Beztrosko, z nonszalancją. Mówił o czymś śmieszkując, nie zważając na to, że dziewczyna przy nim siedzi spięta jak struna. Nie przedstawił jej, nie zapytał, czy czegoś nie potrzebuje, nie ułatwił tej sytuacji. Patrzyłem na nią uważnie. Na jej ruchy, niepewność, delikatność. I na jego obojętność. Coś mnie wtedy ukłuło. Coś, czego jeszcze nie umiałem nazwać. Weronika spojrzała w moją stronę. Przez chwilę. Krótką. Ale wystarczającą, żebym zrozumiał, że czuje się bardziej samotna niż ja w pustym domu po śmierci żony.
Zacząłem patrzeć na nią inaczej
To miało być zwykłe niedzielne spotkanie. Wyszło, jak zwykle – ja przy garach, syn z nosem w telefonie, a Weronika… cicho, grzecznie, prawie przezroczysta. Gdy podałem rosół, zauważyłem, że skubie tylko makaron. Uśmiechnąłem się.
– Nie lubisz marchewki?
– Lubię… Tylko… trochę się stresuję – przyznała, rumieniąc się po uszy.
Nie śmiałem się. Zamiast tego przesunąłem w jej stronę talerzyk z moją domową szarlotką.
– To spróbuj tego. Mówią, że działa lepiej niż melisa.
Uśmiechnęła się wtedy po raz pierwszy. Prawdziwie. I nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale pomyślałem, że dawno nikt tak się tu nie uśmiechał. Syn nawet nie spojrzał. Zajęty był opowiadaniem o nowym projekcie w pracy. Weronika próbowała się wtrącić, coś dopowiedzieć, ale on ją zbył jednym spojrzeniem.
– To chyba dobrze, że dostałeś ten projekt – powiedziałem, gasząc napięcie. – A ty, Weroniko, co porabiasz?
– Studiuję pedagogikę. Trzeci rok.
– No proszę – powiedziałem z uznaniem. – Ciężki kierunek, ale potrzebny. Dzieciaki to niełatwa sprawa.
Spojrzała na mnie z wdzięcznością. Mój syn przewrócił oczami.
– Tato, nie zaczynaj o dzieciach, bo zaraz cię poniesie.
– Czasem warto porozmawiać o czymś poważnym – odparłem spokojnie. – Nawet przy rosole.
Od tamtego dnia zacząłem patrzeć na nią inaczej. Jakby ktoś niewidzialny szturchnął mnie w bok i powiedział: „Zobacz, chłopie. Ona nie pasuje do niego. Ale mogłaby pasować… do ciebie”.
Po prostu nie mogłem przestać
Mój syn nigdy nie wyrósł z roli egoistycznego chłopca. Choć miał dwadzieścia osiem lat, wciąż zachowywał się, jakby dom był jego zabawką, a wszyscy inni – tylko dodatkiem. Weronika starała się dostosować, ale każde jego milczenie, każdy brak zainteresowania, ranił ją bardziej, niż sama przyznawała. Obserwowałem to wszystko z ukrycia, czując w sobie narastającą złość i bezradność.
– Mógłby pan coś powiedzieć? – zwróciła się do mnie nieśmiało podczas jednego z wieczorów, gdy mój syn znów zajęty był telefonem. Spojrzałem na nią uważnie i uśmiechnąłem się zachęcająco.
– Chcesz, żebym powiedział coś miłego? – zagaiłem. – To dobrze trafiłaś, bo szczerze mówiąc, zasługujesz na o wiele więcej, niż on potrafi ci dać.
Weronika spojrzała na mnie zaskoczona. Nie wiem, czy bardziej ucieszona, czy zawstydzona, ale widziałem, że te słowa sprawiły jej ulgę. Syn uniósł brew i przewrócił oczami, nie rozumiejąc, że czasem trzeba coś zrobić dla kogoś, kogo się kocha, a nie tylko dla własnej wygody. W kolejnych dniach zacząłem drobnymi gestami pomagać jej w codziennych sprawach. Przynosiłem kawę, podsuwałem ulubione książki, pilnowałem, by niczego jej nie brakowało. Robiłem to dyskretnie, tak, by mój syn nie zauważył, ale każdy drobiazg był dla Weroniki jak dowód, że ktoś naprawdę się nią interesuje. Nie wiedziałem jeszcze, że sam zaczynam się angażować emocjonalnie bardziej, niż powinienem. Pewnego wieczoru, gdy sprzątałem po kolacji, usłyszałem jej ciche westchnienie:
– Tato, dzięki… naprawdę.
Wtedy dotarło do mnie, że robię coś, czego nigdy nie powinienem zaczynać – rozpieszczałem kobietę mojego syna. Ale nie mogłem przestać. Coś we mnie nie pozwalało odejść.
Poczułem ciepło w sercu
Nie mogłem już patrzeć, jak mój syn traktuje Weronikę. Zamiast przeprosin, uwagi czy choćby zwykłego zainteresowania, przynosił jej tylko pusty uśmiech i odwracał wzrok. Postanowiłem działać. Nie od razu wpadłem na pomysł, który miał w sobie coś zakazanego – najpierw były drobne gesty, a potem coraz bardziej wyrafinowane. Chciałem, by czuła się doceniona i zauważona, nawet jeśli nie ode mnie powinna tego oczekiwać.
– Znalazłem coś, co ci się spodoba – powiedziałem pewnego popołudnia, wręczając jej niewielką, elegancką bransoletkę. – Pomyślałem o tobie.
Jej oczy rozbłysły, a uśmiech, który pojawił się na twarzy, sprawił, że poczułem ciepło w sercu. Syn spojrzał na nas z lekkim zdziwieniem i odwrócił głowę. Nie reagował, nie próbował nawet wyjaśnić, że to on powinien sprawiać jej przyjemność. Z czasem prezenty stawały się bardziej przemyślane. Książki, które chciała przeczytać, drobne kosmetyki, a nawet ulubione czekoladki. Zauważyłem, że jej spojrzenie wobec mnie zmieniało się – z nieśmiałego, ostrożnego, na pełne zaufania. Zaczęła otwierać się na rozmowy, dzielić drobnymi codziennymi radościami i problemami. Ja słuchałem, oferowałem pomoc i w pewien sposób byłem bliżej niej, niż mój własny syn. Pewnego wieczoru, gdy zostaliśmy sami w kuchni, spojrzała na mnie i szepnęła:
– Dziękuję. Naprawdę doceniam, że ktoś w końcu zauważa, że próbuję, a nikt tego nie widzi.
Słowa te zabiły we mnie coś, co trudno było nazwać. Był to dreszcz satysfakcji, ale też poczucie winy. Wiedziałem, że moje uczucia zaczynają wymykać się spod kontroli. Rozpieszczałem kobietę, którą mój syn powinien kochać i szanować i nie chciałem przestać. Każdy jej uśmiech był dla mnie nagrodą, której nie umiałem zignorować.
Wiedziałem, że nie powinienem
Nie zauważyłem, kiedy drobne gesty i prezenty przerodziły się w coś więcej. Zaczynałem czuć radość, gdy tylko mogłem spędzić z Weroniką chwilę samotności. Stałem się opiekunem, przyjacielem, a w głębi serca kimś więcej. Każdy uśmiech, każde spojrzenie, które odbijało wdzięczność, wzmagało moje poczucie winy, ale jednocześnie karmiło potrzebę bliskości. Wiedziałem, że przekraczam granicę, której nigdy nie powinienem przekroczyć – granicę emocjonalną i moralną.
Pewnego wieczoru, gdy mój syn wyszedł do kolegów, zaproponowałem Weronice wspólne oglądanie filmu. Siedzieliśmy na kanapie, a ja delikatnie podawałem jej kubek z herbatą. Nie mogłem odwrócić wzroku, obserwując, jak cieszy się prostym gestem. Poczucie zakazanego zbliżenia mieszało się w mojej głowie z rosnącą fascynacją. Jej obecność była bardziej pociągająca, niż bym kiedykolwiek przypuszczał.
– Dziękuję, że tu jesteś – szepnęła, nie patrząc na mnie. Jej słowa były niewinne, a jednak niosły w sobie coś, co mnie wciągnęło głębiej. Chciałem ją chronić, sprawić, by czuła się bezpieczna, ale też być blisko w sposób, który sam oceniałem jako nieodpowiedni.
W tym momencie zrozumiałem, że moje intencje, choć początkowo czyste, zaczęły mieszać się z czymś zakazanym. Każdy drobny gest, każda pomoc, przynosiły satysfakcję, której nie mogłem sobie odmówić. To był moment, kiedy zdałem sobie sprawę, że przestałem być tylko ojcem i opiekunem – zacząłem odgrywać rolę, która nie powinna należeć do mnie. Jednocześnie pojawił się ból świadomości, że syn jest obok, a ja wkraczam w przestrzeń, którą powinien wypełniać tylko on. To napięcie, mieszanka pożądania, winy i poczucia odpowiedzialności, stało się ciężarem, którego nie umiałem już dźwigać. Wiedziałem jedno, że jeśli nie zatrzymam się teraz, nic już nie będzie takie samo.
Było za późno, żeby się wycofać
Nie mogłem już cofnąć czasu ani zmienić tego, co się wydarzyło. Weronika stała się dla mnie kimś wyjątkowym, kimś, kto wypełnił pustkę, której nie potrafiłem nazwać. Każdy uśmiech, każdy gest wdzięczności wciągał mnie coraz bardziej. Wiedziałem, że moja rola w jej życiu nie powinna była być aż tak bliska, że przekroczyłem granice, które ojciec i syn powinien zachować wobec siebie. Ale nie potrafiłem się wycofać. Ta potrzeba opieki, bliskości i bycia zauważonym w jej oczach była silniejsza niż zdrowy rozsądek.
Z czasem zacząłem dostrzegać, jak bardzo mój syn zaniedbuje relację z nią. Jego obojętność, brak gestów, codzienna niechęć do wspólnego spędzania czasu sprawiały, że Weronika szukała uwagi i wsparcia gdzie indziej. Ja to dawałem. Z przyjemnością, ale też z poczuciem winy. Każdy drobiazg, który jej podarowałem, każda rozmowa, każdy drobny gest stawał się czymś więcej niż zwykłą pomocą. Z dnia na dzień coraz trudniej było mi zachować dystans.
Jednocześnie obserwowałem jej reakcje. Patrzyła na mnie z wdzięcznością, czasem z nieśmiałym uśmiechem, którego nie widziałem wcześniej u żadnego mężczyzny z jej otoczenia. Wtedy uświadomiłem sobie, że w pewnym sensie przywiązała się do mnie emocjonalnie. To poczucie wzmagało mój dylemat, bo wiedziałem, że to, co robię, jest moralnie niewłaściwe. Ale przecież nikt inny się nią nie opiekował. Nikt nie dawał jej uwagi, wsparcia ani troski.
I tak minęły miesiące. Z każdym dniem moja fascynacja rosła, a poczucie winy stawało się cięższe. Wiedziałem, że nie mogę się wycofać, że zbyt wiele zostało zbudowane między nami, by odwrócić sytuację. Moje serce chciało zatrzymać ją przy sobie, nawet jeśli oznaczało to konfrontację z własnym synem. Wiedziałem jedno, że nigdy już nie wrócę do stanu, w którym mogłem być tylko ojcem, a ona jedynie moją przyszłą synową. Teraz to było coś więcej – coś zakazanego, trudnego i nieodwracalnego.
Michał, 52 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zostałem na gospodarce, a brat woził się po świecie. Ziemia miała być moją zapłatą, ale Adam ograł mnie jak lichwiarz”
- „Nasze małżeństwo było przewidywalne jak schabowy w niedzielę. To niewinny flirt w pracy przywrócił mi smak życia”
- „Dla moich dzieci jestem tylko przykrym obowiązkiem. Nie podadzą mi na starość szklanki wody, bo czekają aż zniknę”