„Gdy wracał do domu i pachniał tandetnymi perfumami, wiedziałam, że coś tu śmierdzi. To był odór kłamstw”
„Wrócił późno. O 22:43, co do minuty. Ubrany jak zwykle, ale buty miał rozsznurowane, jakby zakładał je w pośpiechu. I pachniał. Nie jego żelem, nie moim balsamem, nie domem. Pachniał słodko. Waniliowo? Jak cukiereczek. Tandetny zapach perfum, który nigdy wcześniej się u nas nie pojawił”.

- Redakcja
Zawsze uważałam się za osobę, którą trudno wyprowadzić w pole. Mam szósty zmysł do wyczuwania, kiedy coś jest nie tak. Ludzie mogą się uśmiechać, mówić komplementy, a ja i tak wiem, kiedy kłamią. Zwłaszcza mój mąż – Tomek. Przez lata nauczyłam się czytać z jego twarzy jak z otwartej książki. Dlatego kiedy ostatnio zaczął wyciszać telefon, wychodzić z pokoju podczas rozmów i wracać do domu z tym głupim półuśmieszkiem, wiedziałam, że coś się dzieje.
Na początku tłumaczyłam sobie, że to praca, stres, może niespodzianka na urodziny. Ale z każdym dniem narastało we mnie to znajome ukłucie – niepokój, który rozlewa się powoli, jak mleko po blacie, zostawiając lepką smugę podejrzeń. A potem był ten jeden wieczór, który zdmuchnął ostatni płomień mojego spokoju. Bo widzisz, kiedy kobieta nagle zaczyna przeglądać jego wiadomości i sprawdzać paragony z kieszeni – to już nie jest tylko podejrzenie. To robi się już poważnie.
Pachniał tanimi perfumami
Wrócił późno. O 22:43, co do minuty. Ubrany jak zwykle, ale buty miał rozsznurowane, jakby zakładał je w pośpiechu. I pachniał. Nie naszym praniem. Nie jego żelem pod prysznic, nie moim balsamem, nie obiadem, który zrobiłam. Pachniał… słodko. Waniliowo? Albo jakoś kokosowo? Tandetny zapach perfum, który nigdy wcześniej się u nas nie pojawił.
– Gdzie byłeś? – zapytałam z pozornym spokojem, patrząc, jak zdejmuje kurtkę.
– U Damiana. Graliśmy w FIFĘ. Długo zeszło – odpowiedział z tą swoją neutralną miną, jakby naprawdę uwierzył, że jestem idiotką.
– Mhm. I co, Damian kupił sobie nowe perfumy? – rzuciłam niby mimochodem, udając, że przeglądam gazetę.
– Co?!
– No bo pachniesz, jakbyś właśnie wyszedł z reklamy taniego balsamu do ciała.
Zamarł na sekundę, ale po chwili wzruszył ramionami.
– Może Basia coś rozlała. Wiesz, jego siostra. Kręciła się po domu.
– Basia? Ta, co studiuje we Wrocławiu?
– No… wróciła na weekend – odparł zbyt szybko.
Patrzyłam na niego długo, zbyt długo jak na zwykłą rozmowę. A potem wstałam i bez słowa poszłam do łazienki. Nie płakałam. Po prostu nie mogłam na niego patrzeć. I poczułam jakiś drażniący zapach. To był na pewno odór jego kłamstwa.
Pisała do niego jakaś „K”
Następnego dnia postanowiłam, że nie będę się bawić w Sherlocka Holmesa. Po prostu wzięłam jego telefon, kiedy brał prysznic. Zwykle miał blokadę, ale zapomniał ją włączyć. Zdarza się. A może los po prostu był po mojej stronie. Powiadomienia nie kłamały. Trzy wiadomości od „K”. Sama litera. Jakby był nastolatkiem, który ukrywa romans przed mamą. „Dzięki za wczoraj” i minka z buziaczkiem, „Jeszcze czuję Twój dotyk…”, „Spotkamy się jutro?” Nie kliknęłam. Jeszcze nie. Ale to wystarczyło.
– Tomek! – krzyknęłam z łazienki, trzymając jego telefon w dłoni jak brudny dowód zbrodni.
– Co? – zapytał zza drzwi, z pianą na ramieniu i tą swoją beztroską miną.
– Kto to jest „K”? – spytałam tak spokojnie, że aż sama się siebie przestraszyłam.
Wyszedł, owijając się ręcznikiem. Patrzył na mnie, jakby szukał szybkiej odpowiedzi w katalogu kłamstw.
– Koleżanka z pracy. Kasia. Przesyłała mi notatki z zebrania.
– Z emotikonką całusa i dziękując za twój dotyk?
– To... taki żart.
– Aha. A jutro też będziecie tak sobie „żartować”?
Przez chwilę nic nie mówił. Wziął telefon z mojej ręki i schował go, jakby to mogło cokolwiek cofnąć.
– Jowita, to naprawdę nic takiego.
– Wiem. Na razie. Ale zbliżamy się do „czegoś takiego” z prędkością światła.
Robił ze mnie idiotkę
Tomek zaczął wracać później. Niby projekt. Niby „ciężki tydzień”. Niby szef go ciśnie. Tylko że ja mam oczy. I uszy. I znajomą z jego pracy – Olę z kadr. Z którą raz poszłam na jogę, a potem na wino. A wino sprzyja prawdzie.
– On wychodzi normalnie, koło siedemnastej. Wczoraj to nawet o szesnastej czterdzieści. Mówi, że ją boli głowa czy coś – powiedziała, nalewając sobie drugą lampkę.
– Mnie boli, ale od jego kłamania – mruknęłam.
Tego wieczoru nie gotowałam. Czekałam w kuchni przy zapalonej jednej świeczce, jak postać z kiepskiego dramatu. Weszło to coś, co kiedyś było moim mężem. Zadowolony, opalony jak ze starego solarium i z tą samą waniliową nutą w powietrzu.
– Cześć, skarbie. Coś się stało? – zapytał, widząc mnie przy stole.
– Nic. Tylko próbuję zrozumieć, czy bardziej mnie boli, że mnie okłamujesz, czy że robisz to tak nieudolnie.
Zatrzymał się.
– O czym ty mówisz?
– Tomek. Ty nie jesteś pracoholikiem. Ty jesteś idiotą. Masz może jeszcze kontakt do tej twojej koleżanki Kasi? Chętnie bym jej napisała to i owo.
Zbladł. I pierwszy raz nie miał gotowej odpowiedzi.
Zatkało mnie zupełnie
Przez następne dni chodził po domu jak duch. Nie próbował się tłumaczyć. Widać kombinował, jak odkręcić to wszystko bez przyznania się do winy. Klasyka. Zamiast „przepraszam” – milczenie. Zamiast wyjaśnienia – kwiaty. A ja? Czekałam. Nie na skruchę. Na kolejny błąd. I doczekałam się. W piątek. Dzwoni telefon. Nie mój. Nie jego. Stacjonarny. Kto jeszcze dzwoni na stacjonarny, oprócz naciągaczy i... pomyłek? Odebrałam bez słowa.
– Cześć, Tomek? To ja. Miałam dzwonić na komórkę, ale tam nie odbierasz... Możemy dziś zostać u ciebie, czy ten „babski weekend” aktualny?
Przez chwilę nie odpowiedziałam. Zatkało mnie.
– Tomek właśnie maluje paznokcie na różowo. Robimy sobie salon piękności. Zostaw wiadomość po sygnale – powiedziałam spokojnie i się rozłączyłam.
Stał w przedpokoju. Trzymał telefon w dłoni i patrzył na mnie, jakbym była z innej planety.
– Kto dzwonił? – spytał.
– Twoje sumienie. Ale się nie przebiło. Za dużo tuszu i zapachu obcej kobiety.
– Jowita, ja...
– Daruj sobie. Wersję dla idiotki już słyszałam. Teraz opowiedz mi wersję dla żony. Albo przynajmniej dla kobiety, która kiedyś ci ufała.
Kazałam mu się wyprowadzić
W końcu usiadł. Na skraju kanapy, jak skazaniec przed egzekucją. Bez telefonu, bez uśmiechu, bez tej swojej idiotycznej pewności siebie. Cisza dzwoniła mi w uszach, ale nie zamierzałam jej przerywać. Nie tym razem.
– To nie tak, jak myślisz – zaczął.
– Naprawdę chcesz iść tą drogą? – przerwałam. – „To nie tak”? Bo co? To nie zdrada, tylko eksperyment społeczny?
Westchnął. Opadły mu ramiona. W końcu powiedział:
– Poznałem ją przypadkiem. W biurze. Na jednym projekcie. Było miło. Potem... nie wiem. Zaczęło się od kawy. Potem kilka wiadomości. Spotkaliśmy się. Raz. I jeszcze raz.
– Ile razy?
Zawahał się.
– Trzy. Może cztery.
– Cztery razy za dużo – powiedziałam i sięgnęłam po szklankę wody. Wypiłam ją duszkiem. Zimna. Odświeżająca. Prawdziwa.
– Jowita, to był błąd. To tylko... chwilowe. Nic dla mnie nie znaczy.
– A ja? Ile znaczę?
Zamilkł.
– Wiesz, Tomek... mogłam to przeczuwać. Ale nigdy nie myślałam, że zrobisz to w taki... tani sposób. Perfumy z dyskontu. Litera „K”. I jeszcze to: „jeszcze czuję twój dotyk”.
Wstałam i spojrzałam mu prosto w oczy.
– Chcę, żebyś się wyprowadził. Dziś. Nie wiem, co dalej. Ale na teraz – nie chcę czuć zapachu tej waszej taniej przygody w moim domu.
Nie dam się już robić w balona
Trzy tygodnie bez Tomka wystarczyły, żeby zrozumieć więcej, niż przez całe nasze małżeństwo. Nie chodziło tylko o zdradę. O kobietę z beznadziejnymi perfumami, o wiadomości o dotyku jak z piosenki disco polo. Chodziło o to, że ja przez cały ten czas byłam gotowa walczyć o coś, co dla niego było opcjonalne. Był obecny, ale tylko połowicznie. Wracał do domu, ale myślami był gdzie indziej. I nagle zrozumiałam, że nie zdradził mnie tylko fizycznie – zdradził też moją lojalność, zaufanie, czas. Te wszystkie wspólne obiady, które jadł z miną, jakby były za karę. Te rozmowy, w których nie słuchał, tylko czekał, aż przestanę mówić. I to wieczne: „spoko, Jowita, nie przesadzaj”.
A jednak – przez chwilę żałowałam. Bo tak łatwo się przyzwyczajamy. Do kubka po kawie zostawionego na blacie. Do tego, że ktoś śpi po lewej stronie łóżka. Do zapachu kogoś w łazience. Ale jeszcze łatwiej się odzwyczaić, kiedy ten ktoś przestaje być tym, kim był. Dziś wstałam wcześniej. Zaparzyłam kawę. Włączyłam muzykę. I tańczyłam sama w kuchni. Bo mogę. Bo nikt nie patrzy. Bo nikt nie będzie się krzywił i mówił, że to głupie. Zostawił po sobie pustą szafkę i pełny folder wymówek. Ja staje się kobietą, która już się nie da zrobić w balona. Bo zdrada nie zawsze kończy się dramatem. Czasem kończy się początkiem – spokojniejszym, cichszym, ale wreszcie prawdziwym.
Jowita, 49 lat
Czytaj także:
- „Moja matka zatruła moje małżeństwo i oskarżyłem żonę o straszne rzeczy. Gdy poznałem prawdę, było za późno”
- „Żona potrzebowała ode mnie tylko jednego. Gdy po 9 miesiącach dostała to, czego chciała, stałem się zbędnym balastem”
- „Moja dawna wielka miłość, okazała się ogromnym rozczarowaniem. Już na początku apetycznej randki miałam ochotę wiać”