Reklama

Mój mąż odszedł siedem lat temu. Zostałam sama w trzypokojowym mieszkaniu z dywanem z PRL-u i kredensem, który dla mnie zawsze był ładny, ale dla synowej to „antyk nie w tym sensie”. Mówili mi:

– Mamo, nie narzekaj, dobrze masz, wszyscy ci pomagają.

A ja pytam: kto? Syn, który wpada na piętnaście minut? Czy synowa, która robi mi łaskę, że nie komentuje wszystkiego, co mówię, tylko przewraca oczami? Wszystko się jakoś jeszcze trzymało do tamtych Wszystkich Świętych. Wtedy zrozumiałam, że nie jestem już potrzebna nikomu. Ani jako matka. Ani jako teściowa. Ani jako człowiek.

Zostałam sama

– Gołąbki jak z baru mlecznego – mruknęła synowa, nawet nie patrząc w moją stronę.

Siedziała z telefonem w dłoni, przewijała coś kciukiem. Weszłam do kuchni, nalałam sobie herbaty i usiadłam przy stole. Po chwili syn przyszedł i powiedział:

– Mamo, bardzo ładnie wszystko przygotowałaś – powiedział, nie patrząc mi w oczy. – Musimy już lecieć, bo mały u teściów.

– Zjedzcie chociaż coś – powiedziałam, pokazując na gołąbki.

– Dzięki, mamo, ale Ewa ma wrażliwy żołądek. Kapusta jej szkodzi – rzucił szybko.

– Szkodzi jej gołąbek na parze, a pizza o drugiej w nocy już nie? – powiedziałam z uśmiechem, ale bardziej do siebie.

Ewa wzięła torebkę i szepnęła do mojego syna:

– Idziemy.

Zabrzmiało to, jak wyrok.

– Mamo, zadzwonię wieczorem – powiedział syn i cmoknął mnie w policzek.

Zostałam sama. I brytfanka pełna gołąbków.

Zrobiło mi się ciepło na sercu

Następnego dnia rano wyjęłam z lodówki tę samą brytfankę. Gołąbki leżały tam jak zarzut. Postawiłam je na blacie i przez chwilę się im przyglądałam. „Może zamrożę,” pomyślałam, ale zaraz przyszło drugie: A po co? Dla kogo? Włączyłam radio, by w kuchni nie było tak martwo. Mówili o diecie bezglutenowej. Przekręciłam gałkę. Kolejna stacja – audycja o nowoczesnym rodzicielstwie. Matka trójki dzieci mówiła, że nie karmi swoich dzieci zupami, bo „bulion to relikt przeszłości”. Westchnęłam i wyłączyłam wszystko. Chwilę później zadzwonił telefon.

– Mamo? – usłyszałam głos syna. – Słuchaj, nie gniewaj się o wczoraj, dobrze? Ewa była zmęczona.

Nie gniewam się – odparłam. – Przywykłam, że u was wszystko na „zmęczenie”. A to, że się nie je mojego jedzenia, to też „zmęczenie”?

– Oj, mamo… – westchnął. – Przecież wiesz, że twoje gołąbki są dobre.

– To, czemu nikt ich nie tknął?

– Bo… Ewa ma inne nawyki żywieniowe. Czasem po prostu nie chcę konfliktu.

– Konfliktu? A ja jestem konflikt?

Po drugiej stronie zapadła cisza. Usłyszałam w tle szum czajnika i głos wnuka:

– Tato! A kiedy do babci?

Zrobiło mi się ciepło na sercu.

– No właśnie – powiedziałam cicho. – Kiedy do babci?

Syn zawahał się chwilę, a potem rzucił szybko:

– Może w przyszłym tygodniu. Zadzwonię.

Rozłączył się, zanim zdążyłam zapytać o coś więcej.

Pocieszyła mnie

Następne dni mijały cicho. Nawet lodówka brzmiała jakby głośniej – buczała mi nad głową jak szept wyrzutów sumienia. Gołąbki zamroziłam. Zrobiłam to bardziej ze złości niż z rozsądku. W czwartek po południu zadzwoniła sąsiadka z dołu.

– Bożenko, żyjesz tam jeszcze, czy już cię młodzi całkiem zapomnieli?

– Żyję, Wandziu, ale jakby mnie nie było.

– To wpadaj na kawkę. Mam drożdżowe z rabarbarem. Prawdziwe, a nie z marketu.

Ubrałam się szybko i zeszłam piętro niżej. Wanda otworzyła drzwi w fartuchu i z wałkiem do ciasta w dłoni.

– Siadaj, siadaj. Coś taka zmarniała?

– A bo wiesz... miałam ostatnio gości, ale jakby ich nie było.

– Gości? Znaczy syn z tą… elegancką?

– Z synową, tak. I z cmentarza wróciliśmy.

Usiadłam przy stole i sięgnęłam po kawałek ciasta.

– Zrobiłam im obiad. Gołąbki. A ona spojrzała tak, jakby mi łaskę robiła, że oddycha przy moim stole.

Wanda zmarszczyła brwi.

– Ja to się pytam: gdzie te czasy, że jak teściowa coś ugotowała, to się jadło i mówiło „dziękuję”? A teraz? Teraz wszystko musi być bez laktozy, bez glutenu, bez smaku!

Albo bez szacunku – dodałam gorzko.

Wanda westchnęła i dolała mi herbaty.

Ty się nie daj. Jeszcze im pokażemy, że my się nie rozpadamy jak bułka w mleku.

Spojrzałam na nią i się uśmiechnęłam. Pierwszy raz od wielu dni.

Serce mi podskoczyło

W sobotę zadzwonił domofon. Myślałam, że to listonosz, ale gdy podeszłam do drzwi, usłyszałam:

– Babciu! To ja!

Serce mi podskoczyło jak u młodej dziewczyny. Otworzyłam szybko, prawie wyrywając klamkę. Na korytarzu stał mój wnuk, z wielkim plecakiem na plecach i uśmiechem od ucha do ucha.

– Co ty tu robisz sam? – zapytałam, obejmując go.

Tata mnie przywiózł, ale musiał jechać dalej. Powiedział, że mam u ciebie nocować!

Zajrzałam przez ramię. Syn w samochodzie, nawet nie wysiadł. Pomachał mi przez szybę i odjechał. W kuchni usiedliśmy do stołu. Podałam Filipowi naleśniki, bo gołąbków to już mu nie proponowałam. On sam zaczął:

– A babciu, masz jeszcze te twoje gołąbki? Te, co kiedyś mi robiłaś, jak byłem chory?

– Gołąbki?

– No, te. One są najlepsze.

Uśmiechnęłam się szeroko.

– W zamrażarce. Chcesz?

– Pewnie!

Włożyłam porcję do mikrofalówki. Patrzył, jakbym odprawiała jakiś rytuał. Kiedy po chwili wciągnął pierwszy kęs, zamruczał jak kot.

– Babciu, czemu mama ich nie robi?

– Bo nie umie. Albo nie chce. Albo szkodzi jej kapusta, kto wie – rzuciłam z przekąsem.

Filip spojrzał na mnie z przejęciem.

– Ewa czasem mówi, że jesteś dziwna. Że się wtrącasz. Że chcesz być ważna.

Zamarłam. Dlaczego macocha moich wnuków oczernia mnie za moimi plecami?

– A ja ci powiem, babciu, że jak umrzesz, to nie będzie już nikogo, kto umie robić te gołąbki.

I wtedy pękło mi coś w środku. Nie ze smutku. Z dumy.

Wtulił się we mnie

Wieczorem usiedliśmy razem na kanapie. Filip przyniósł swój tablet i pokazywał mi zdjęcia z wycieczki szkolnej. Pstryknęli im fotkę na tle zamku, wszyscy mieli takie same, granatowe bluzy.

A ten obok ciebie to kto?

– Michał. Najlepszy kumpel. Też nie ma babci, jego zmarła w tamtym roku.

– To może mu coś ugotujemy jutro? – zażartowałam.

– Babciu, serio? – zapaliły mu się oczy. – Możemy? On kocha pierogi!

– To zaraz mu nakleimy, pół zamrażarki mam pustej.

Filip rzucił się, żeby pomóc mi w kuchni. Lepiliśmy pierogi, gadając o wszystkim. W pewnym momencie spojrzał na mnie i powiedział:

– Babciu, a czemu tata tak rzadko tu bywa?

Zawahałam się. Nie chciałam oczerniać jego ojca, ale nie miałam też siły go bronić.

– Może myśli, że mi przeszkadza. Albo, że ma ważniejsze sprawy.

Filip skrzywił się.

– On się teraz ciągle śmieje z Ewą. Tylko że z nią nie można tak normalnie pogadać. Jak do niej coś mówię, to patrzy w telefon. Albo mówi, że mam sobie pogadać z kolegami.

Podeszłam i przytuliłam go.

– Ja cię zawsze wysłucham. Nawet jakbyś miał opowiadać trzy razy o tym samym meczu.

Roześmiał się i wtulił się we mnie.

– Babciu?

– Hmm?

Jesteś najlepszym człowiekiem na świecie.

A ja poczułam, że nie tylko jestem potrzebna. Ja jestem niezastąpiona.

Spojrzałam na to inaczej

W niedzielę rano, gdy Filip jeszcze spał, usiadłam przy stole z kubkiem kawy i patrzyłam na garnek pełen pierogów. Mój dom znów pachniał jedzeniem, a nie samotnością. Pomyślałam: to wszystko jest może nie nowoczesne, nie modne, ale moje. Zadzwonił dzwonek. Drzwi otworzył Filip, jeszcze w piżamie.

Tata! – zawołał, ale głosu radości w nim nie było.

– Cześć, młody. Gotowy?

– Jeszcze nie – rzucił i wszedł do kuchni. – Babciu, zrobisz mi kanapkę na drogę?

Syn stanął w progu. Zmierzył wzrokiem kuchnię, zapach pierogów, mnie z wałkiem w dłoni.

– Mamo, ja wiem, że czasem Ewa coś palnie… Ale ona cię lubi. Tylko… no, wiesz…

– Wiem, wiem. Jest nowoczesna, ma swoje zdanie. Ja też mam – powiedziałam spokojnie.

– Może… może wpadniemy kiedyś razem. Na obiad? Na te gołąbki?

Spojrzałam na niego, jakby mówił w innym języku.

– Ja zawsze gotuję na dwie osoby więcej, tak na wszelki wypadek.

– To może teraz się nie zmarnują – uśmiechnął się lekko.

Filip przytulił mnie na pożegnanie, a kiedy wyszli, nie zamknęłam drzwi od razu. Stałam i patrzyłam za nimi. Nie, nie byłam zbędna. Teraz wiem, że czasem wystarczy jeden wieczór, jeden gołąbek i jeden chłopięcy uśmiech, żeby znów poczuć, że się żyje.

Bożena, 69 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama