„Gdy wygrałam 100 tysięcy, córka z zięciem zobaczyli we mnie bankomat. Miałam inny plan, więc dostali figę z makiem”
„Nie miałam planów, kiedy wrzuciłam ten paragon do koperty. To była loteria paragonowa, gdzie wygrywasz za zakupy. Pani w kolejce mruknęła, że i tak pewnie tylko cwaniaki wygrywają, ale ja miałam kopertę w torebce. Wysłałam. Nie dla wygranej. Żeby poczuć się trochę mniej przezroczysta”.

- Redakcja
Cisza. To najpiękniejszy dźwięk mojego życia. Gdy zamknę drzwi od mieszkania, zdejmę pantofle i zrobię sobie herbatę z miodem – taką parzącą, że trzeba ją siorbać powoli – wreszcie mogę usiąść z książką i odetchnąć. Mieszkanie w bloku na trzecim piętrze, w którym spędziłam ponad czterdzieści lat, wydaje się puste od śmierci mojego Stefana. Ale dla mnie to puste nie znaczy samotne. Mam swoją codzienność. Zakupy z siatką na kółkach, warzywniak u pana Miecia, który zawsze dołoży koperek. Biblioteka na rogu, gdzie pani Grażyna odkłada mi książki o wojnie i miłości – „bo pani Zosiu, pani lubi, jak w środku cierpią, ale się kochają”. No i mam herbatę. Zawsze o tej samej porze.
Córka Kasia dzwoni co kilka dni. Czasem wpadnie z wnukami, ale od kiedy Marek, mój zięć, zmienił pracę na lepiej płatną, mają mniej czasu. Cóż, ja to rozumiem. Każde pokolenie pędzi szybciej niż poprzednie. Ja już nie pędzę. Ja po prostu jestem. Nie miałam planów, kiedy wrzuciłam ten paragon do koperty. Ot, przy kasie w spożywczym mignęła mi ulotka: „Loteria paragonowa – wygrywasz za zakupy!”. Pani w kolejce mruknęła, że „i tak tylko cwaniaki wygrywają”, ale ja... miałam kopertę w torebce. Wysłałam. Nie dla wygranej. Dla sportu, z nudów, może, żeby poczuć się trochę mniej przezroczysta. A potem, któregoś październikowego poranka, zapukał listonosz.
– Pani Zofio, polecony. Z Warszawy. Poważna sprawa! – zażartował.
Podpisałam, wzięłam kopertę. Uszczelniłam czajnik i dopiero wtedy otworzyłam.
„Szanowna Pani, z radością informujemy, że w loterii paragonowej wygrała Pani nagrodę pieniężną w wysokości 100 000 złotych. Prosimy o kontakt z naszym biurem w celu potwierdzenia danych”.
Zakręciło mi się w głowie. Uszczypnęłam się. Woda zaczęła bulgotać w czajniku, ale ja dalej patrzyłam w ten papier, jakby miał się zaraz na moich oczach spalić. A potem zadzwoniłam.
– Kasiu, usiądź… wygrałam 100 tysięcy!
Nie pytali, czego ja chcę
Kasia przyjechała jeszcze tego samego dnia. Zdyszana, z rozwianymi włosami, wpadła do mojego mieszkania jak burza i od razu mnie przytuliła.
– Mamo, to cudownie! Sto tysięcy! – prawie piszczała z zachwytu. – Nareszcie coś dobrego!
Usiadłyśmy przy stole. Parowały dwie herbaty, które zrobiłam chwilę wcześniej. Kasia cały czas powtarzała, że to znak, że coś się wreszcie odmieni, że szczęście się uśmiechnęło. A ja... ja wciąż nie umiałam tego ogarnąć myślami. Siedziałam trochę obok tej radości. Pół godziny później przyszedł Marek. Przywitał się, uśmiechnął, ale jego spojrzenie od razu poleciało do koperty leżącej na stole.
– To ta z loterii? – zapytał.
Kasia kiwnęła głową. Marek wyjął list, przeczytał dokładnie, jakby miał sprawdzić, czy to na pewno prawda. Potem oparł się o oparcie krzesła i powiedział spokojnym, chłodnym tonem:
– Trzeba to dobrze zainwestować, mamo.
Spojrzałam na niego. Nie powiedział: „gratulacje”, nie powiedział: „ale się cieszę, że to spotkało właśnie ciebie”. Od razu – zainwestować.
– Myślałem, że może dołożyłabyś nam do wkładu. Wiesz, mieszkanie większe, bliżej szkoły. No i samochód nowy by się przydał. Ten nasz to już ledwo zipie. Poza tym dzieci rosną, koszty też. A może jakaś lokata? Żeby nie rozeszło się na głupoty. Zaniemówiłam. Kasia wtrąciła się od razu, widząc moją minę.
– Mamo, oczywiście zrobisz, co chcesz. Przecież to twoje pieniądze. Ale faktycznie – teraz wszystko drogie, dzieciom trzeba zapewnić przyszłość. I to nie są jakieś zawrotne miliony, tylko rozsądna kwota, która mogłaby naprawdę pomóc. Tobie też, żebyś już nie musiała sobie wszystkiego odmawiać.
Kiwnęłam głową, ale nie odezwałam się. Słuchałam ich, jakby mówili o czymś, co nie miało ze mną nic wspólnego. Pieniądze nagle zmieniły ton ich głosu, tempo mówienia, sposób patrzenia. Kasia była podekscytowana, Marek skupiony, rzeczowy. Tylko ja czułam się tak, jakby ktoś przesunął mnie o krok do tyłu, jakby nagle wszystko zaczęło się dziać beze mnie.
Przez resztę wieczoru rozmawiali głównie oni. O ratach, o leasingu, o remoncie, o przedszkolu dla młodszej. Nie pytali mnie, czego ja chcę. Nie pytali, jak się z tym czuję. Ja tylko siedziałam, trzymając filiżankę z herbatą, która zdążyła już całkiem wystygnąć. Gdy zamknęły się za nimi drzwi, usiadłam z powrotem przy stole i długo siedziałam w milczeniu. Nie umiałam się cieszyć. Czułam się, jakbym dostała coś, co wcale nie było moje.
Nie mogłam zasnąć tamtej nocy. Leżałam, patrząc w sufit, z głową pełną głosów Kasi i Marka. Powinnam się cieszyć, ale czułam tylko zmęczenie. Pomyślałam o pani Ewie z naprzeciwka. Kiedyś powiedziała, że bez tej fundacji już by jej nie było. Pomagali jej w najgorszym czasie – opłacili badania, leki, nawet dojazdy na chemię. Gdy jej córki załamywały ręce, ktoś obcy podał dłoń. Rankiem nie zrobiłam herbaty. Nie włączyłam radia. Usiadłam przy komputerze. Zalogowałam się na konto. Przelałam całą kwotę na rzecz fundacji. Bez żadnego komentarza. Bez oczekiwania na podziękowanie. To nie były moje pieniądze. Przyszły przypadkiem i miały odejść tam, gdzie naprawdę mogły coś zmienić. Wzięłam głęboki oddech. Było mi cicho. I spokojnie.
Nie czułam żalu, ani skruchy
Minął tydzień, zanim Kasia zadzwoniła.
– Mamo, słuchaj… Myśleliśmy z Markiem, że może spotkalibyśmy się w weekend? Pogadamy sobie o tych pieniądzach. Trzeba powoli działać, nie?
Wzięłam telefon do drugiej ręki i usiadłam.
– Kochanie… tych pieniędzy już nie ma.
Z drugiej strony zapadła cisza. Potem tylko:
– Co to znaczy, że nie ma?
– Przelałam wszystko na fundację. Tę, która pomogła pani Ewie. Wiedziałam, że zrobią z tego dobry użytek.
– Mamo… – głos Kasi stawał się coraz wyższy. – Ty chyba żartujesz? Całe sto tysięcy?
– Tak. Wszystko.
– Mamo, jak mogłaś?! Przecież to twoja szansa na spokojną starość!
– Mam spokój. A komuś może dałam życie.
Wieczorem przyjechali oboje. Kasia zapłakana, Marek zaciśnięte usta, wzrok wbity w podłogę.
– Naprawdę nie pomyślałaś, że mogłaś, chociaż część zostawić? – mówiła Kasia, wycierając nos chusteczką. – Przecież dzieci… my…
– Wiem. Ale uznałam, że tak trzeba było. Tam bardziej się przydadzą.
Marek patrzył na mnie długo. W końcu powiedział cicho, prawie z pogardą:
– Naiwność.
Nie odpowiedziałam. W tej chwili już nie czułam żalu ani potrzeby tłumaczenia. Wiedziałam, co zrobiłam. I wiedziałam dlaczego.
Od tamtej rozmowy Kasia przestała dzwonić. Marek nie przyszedł nawet po święconkę na Wielkanoc. Wnuki też się nie pojawiały. Nie miałam im tego za złe. Wolałam ciszę niż tłumaczenia, które i tak nie zmieniłyby niczego. Wróciłam do swoich dni – książki, herbaty, biblioteka, krótki spacer wokół bloku. Z panią Ewą widywałyśmy się jak zawsze – co wtorek przynosiła mi kawałek ciasta, zwykle sernik, bo „pani Zofio, wiem, że pani lubi”. Tego dnia też przyszła. Bez dzwonka – tylko lekkie pukanie w drzwi.
– Upiekłam sernik, taki jak lubisz. Chodź, napijemy się herbaty.
Nie pytała o wygraną. Nie mówiła nic o pieniądzach. Po prostu usiadła naprzeciwko mnie i nalała wrzątku do filiżanek. W milczeniu jadłyśmy ciasto, a za oknem powoli szarzało. Patrzyłam na jej zmęczoną twarz, na dłonie z ciemniejszymi plamkami po leczeniu i pomyślałam, że niczego nie żałuję. Nie wszystko trzeba mówić. Nie wszystko trzeba wiedzieć.
Zrobiłam to, bo tak czułam
Czasem myślę, że gdyby Stefan jeszcze żył, spojrzałby na mnie z uśmiechem i powiedział tylko: „Dobrze zrobiłaś, Zośka”. Nie był hojny w słowach, ale miał tę swoją cichą pewność, która mi teraz towarzyszy. Rodzina już mnie pewnie nigdy do końca nie zrozumie. Dla nich będę tą starą wariatką, co lekką ręką rozdała majątek. I dobrze. Nie muszą rozumieć. Nie robiłam tego dla uznania. Nie dla chwały.
Zrobiłam to, bo tak czułam. Bo nie chciałam patrzeć, jak za pieniądze, które mogły przedłużyć komuś życie, kupuje się nowy samochód albo firanki do salonu. Wystarczy, że jedno życie będzie trwać dłużej. To więcej niż nowy telewizor, więcej niż moja cisza, więcej niż spokój w rodzinie. Patrzę na pusty talerzyk po cieście, sięgam po łyk herbaty. Jest słodka, mimo że nie dodałam cukru. I myślę – to wystarczy.
Zofia, 69 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Myślałam, że poznałam księcia z bajki. Czar szybko prysł, gdy się okazało, że zasiał nasionko w ogródku innej królewny”
- „Na weselu kobieta w bakłażanowej sukni wręczyła mi tajemniczą kopertę. Dopiero wtedy z twarzy mojego męża opadła maska”
- „Teściowa upokorzyła mnie na moim własnym weselu. Gorsza od tego, była tylko reakcja mojego świeżo upieczonego małżonka”