„Gdy wygrałam 6 milionów, wszyscy sobie o mnie przypomnieli. Ale nie jestem naiwna i nie dam się oskubać na kasę”
„Na moment naprawdę pomyślałam, że moje życie się odmieniło. Miałam środki, by naprawić błędy świata. I wtedy się zaczęło. Codziennie odbierałam po kilkanaście wiadomości. Każdy czegoś chciał. Zaczęłam się zastanawiać, co by było, gdybym nie wygrała. Czy ktokolwiek wtedy by do mnie zadzwonił?”.

- Redakcja
Nigdy nie byłam typem osoby, która ma wielkie wymagania. Życie nauczyło mnie, że jak się czegoś bardzo chce, to się tego najpewniej nie dostanie. A przynajmniej nie tak, jakby się chciało. Nie miałam lekkiego życia. Mąż odszedł, kiedy nasza córka miała osiem lat. Zakochał się w jakiejś trenerce zumby i tyle go widziałyśmy. Od tamtej pory nie było z czego odłożyć. Kredyt na mieszkanie, potem korepetycje dla Oli, pomoc tacie, bo jego emerytura ledwo starczała na leki. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz kupiłam sobie coś tylko dla siebie. Liczyłam każdy grosz. Aż któregoś dnia… wygrałam w totolotka. Tak po prostu. Kupiłam kupon przy okazji i się udało. 6 milionów złotych. Cała Polska mogła mi zazdrościć. Usiadłam na kanapie i nie wierzyłam.
Na początku był płacz. Śmiech. Niedowierzanie. Sprawdzanie trzy razy, pięć razy, telefon do totalizatora, potwierdzenie. A potem... Zaczęłam robić listę. Spłata kredytu Oli – bo wzięła na studia i mieszkanie. Spłata taty – bo miał zadłużoną kartę. Spłata mojej siostry – wiecznie coś nie tak, a to samochód się zepsuł, a to komornik zapukał. Chciałam ich wszystkich uratować. A potem? Potem... może nowa pralka. Może spokojne wakacje w górach. Przez chwilę pomyślałam, że jestem wolna. Ale tylko na chwilę.
Chciałam pomóc bliskim
– Nie wierzę… Naprawdę to zrobiłaś? – głos mojej siostry drżał, a w oczach miała łzy.
Siedziała naprzeciwko mnie, trzymając w dłoni pismo z banku.
– Spłaciłaś mój kredyt… Jesteś aniołem.
Nie odpowiedziałam. Patrzyłam tylko, jak ściska ten papier, jakby był biletem do lepszego życia. Może był. Zawsze była impulsywna. Gubiła się w długach, brała chwilówki na kosmetyki, a potem płakała w słuchawkę. Ale to była moja siostra. A rodzina to rodzina.
– Nawet nie wiem, jak ci się odwdzięczę… – mówiła dalej Grażyna, ścierając łzy chusteczką. – Ty jesteś z innego świata, naprawdę. Nikt już nie robi takich rzeczy…
Zacisnęłam usta, ale nic nie powiedziałam.
– Nie będziesz już musiał oszczędzać na lekach – powiedziałam tego samego wieczora do mojego ojca, wręczając mu kartę płatniczą. – I nie, nie dyskutujemy o tym. Już wystarczająco długo się martwiłeś.
Przytulił mnie wtedy pierwszy raz od lat. Tak naprawdę przytulił. Mocno.
– To wszystko, co robisz… Bóg ci wynagrodzi.
Na moment naprawdę pomyślałam, że moje życie się odmieniło. Miałam środki, by naprawić błędy świata. I wtedy się zaczęło.
– To dla ciebie drobnostka, a dla mnie to całe życie. Potrzebuję tylko dwudziestu tysięcy, żeby ruszyć z nową firmą. Rodzina jest od tego, żeby sobie pomagać, nie?
Codziennie odbierałam po kilkanaście wiadomości. Każdy czegoś chciał. Zaczęłam się zastanawiać, co by było, gdybym nie wygrała. Czy ktokolwiek wtedy by do mnie zadzwonił?
Nie chciałam się kłócić
– No i co, dałaś kasę wujkowi Romkowi? – zapytała córka, kiedy usiadłyśmy przy kawie.
Zakręciłam łyżeczką w filiżance, ale nie spojrzałam jej w oczy.
– Tylko pięć tysięcy – mruknęłam. – Powiedział, że to na start, że odda...
– Mamo! – Ola spojrzała na mnie tym swoim spojrzeniem, jakim kiedyś ja patrzyłam na nią, kiedy zrobiła coś głupiego. – Przestań. On ci nic nie odda. Wiesz o tym.
Zacisnęłam usta. Nie chciałam się z nią kłócić. Ale poczułam ukłucie w brzuchu. To był ten moment, kiedy człowiek wie, że ktoś właśnie mówi prawdę, a ty nie chcesz jej słyszeć.
– Ale on... on mówił, że to ważne. Że nie ma nikogo. Że jeśli mu nie pomogę, to się załamie.
– Mamo, ile jeszcze osób się „załamie”, jeśli im nie pomożesz? A ty? Ty się jeszcze nie załamałaś?
Patrzyła mi prosto w oczy. I nagle, zupełnie niespodziewanie, zapytała:
– Zostawiłaś coś dla siebie?
– Co?
– No, z tych sześciu milionów. Zostawiłaś coś dla siebie. Na swoje marzenia?
Nie odpowiedziałam. Poczułam, jak gardło mi się ściska.
– Ty im nie musisz nic. Serio. Pomyśl w końcu o sobie.
– Ale jak mam im odmówić? Oni są w potrzebie… a ja przecież mam – wyszeptałam.
I wtedy uświadomiłam sobie, że to zdanie powtarzam wszystkim.
– Los dał ci szansę. Ale to nie znaczy, że masz się dać wykorzystać.
Uśmiechnęłam się smutno.
– Jak tak dalej pójdzie, to obudzisz się z pustym kontem. Bez żadnego „dziękuję” w zamian.
Próbowałam się bronić. Mówiłam, że dobro wraca. Że nie mogę patrzeć, jak ludzie cierpią. Ale im dłużej mówiłam, tym bardziej czułam, że mówię jakąś bajkę, w którą sama już nie wierzę. Po jej wyjściu córki długo siedziałam sama. Z laptopem na kolanach. Sprawdziłam stan na konta. Z sześciu milionów zostało… trzy z kawałkiem. A minął ledwie miesiąc.
Wszyscy traktowali mnie jak bankomat
Przyszło nowe powiadomienie. Nie widziałam tego nazwiska od... chyba podstawówki. Kliknęłam z ciekawością.
„To naprawdę ty?! Zobaczyłam cię w telewizji! No szok! Pamiętasz mnie? Z ławki w szóstej B?! Musimy się spotkać!!!”
Zatkało mnie. Ostatni raz widziałam Edytę, kiedy miałyśmy po trzynaście lat, a teraz chciała się spotkać. Napisała jeszcze, że ma małą kwiaciarnię, dwójkę dzieci i trudny czas. I że byłaby przeszczęśliwa, gdybyśmy mogły „powspominać stare czasy”.
Spotkałyśmy się w kawiarni na rogu. Miała te same oczy, tylko teraz doszły zmarszczki. Pachniała tanimi perfumami i mówiła szybko. Jakby się bała, że nie zdąży opowiedzieć wszystkiego.
– Pamiętasz tego Sebka? Tego, co nas zaczepiał na przystanku? No, on teraz jest we Włoszech. Ale jaki zbrzydł, matko jedyna. Ja ci pokażę zdjęcia… Ale najpierw... wiesz co? – zawahała się, ściszyła głos. – Mam problemy z czynszem. Kwiaciarnia nie idzie. Mąż w Anglii, ale przestał wysyłać pieniądze. Dzieci małe... Jakbyś mogła, chociaż... no, tysiąc?
Wiedziałam, że pieniądze zmieniają ludzi. Ale nie sądziłam, że aż tak bardzo. Następnego dnia odezwał się kolega z pracy.
– Wiem, że to może dziwnie zabrzmi, ale... moja żona choruje. Leczenie kosztowne. Jakbyś mogła choć trochę… pożyczyć, oczywiście, pożyczyć.
Pożyczyć. Pomóc. Wsparcie. Darowizna. Przelew. Wieczorami już nie miałam sił zaparzyć sobie herbaty.
Nie miałam siły na nic
Odwiedziłam tatę bez zapowiedzi.
– Co ty tu robisz w środku tygodnia? – uśmiechnął się, kiedy otworzył drzwi.
– Muszę z kimś porozmawiać – odpowiedziałam, wchodząc do środka.
Usiedliśmy przy stole w kuchni.
– Wszystko w porządku?
– Nie wiem – odpowiedziałam.
Podniósł na mnie wzrok.
– Ja chyba już nie wiem, kim jestem.– głos mi się załamał.
I wtedy się rozsypałam. Powiedziałam mu wszystko i płakałam, jakbym znów miała osiem lat. A on słuchał. Nie przerywał. Tylko siedział obok i od czasu do czasu ścisnął moją dłoń.
– Nie uratujesz całego świata – powiedział w końcu cicho – I nie każdy, kto się do ciebie uśmiecha, życzy ci dobrze.
Wzięłam głęboki oddech.
– I nikt nawet nie zapytał, czy jestem szczęśliwa.
– A jesteś?
Spojrzałam na niego i uświadomiłam sobie, że nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam szczęśliwa.
– Nie – wyszeptałam.
– Pomyśl o sobie. Póki jeszcze możesz.
Wyszłam od ojca późnym wieczorem, otulona wełnianym szalem. W drodze do domu wyłączyłam telefon. I po raz pierwszy od tygodni... poczułam ulgę.
Musiałam być stanowcza
Grażyna przyszła bez zapowiedzi. Pachnąca papierosami i żalem do całego świata.
– Mam świetny pomysł! – krzyknęła od progu. – Tylko posłuchaj!
Wzięłam głęboki wdech. Wiedziałam, co to znaczy.
– Można się wkupić w inwestycję. Przecież to okazja! Potrzebuję tylko trzydzieści tysięcy na wkład. Tylko.
–Nie licz na mnie – powiedziałam powoli.
– Jak to? Przecież masz! – spojrzała na mnie, jakby nie słyszała, co mówię. – To dla nas obu!
Zamknęłam oczy na moment.
– Nie. Nie dam ci tych pieniędzy.
Cisza.
– Co? – Grażyna się zaśmiała, nerwowo. – Żartujesz, prawda?
– Nie żartuję. Pomogłam ci. Spłaciłam kredyt. Dwa razy.
– Ale ty masz! Ty możesz! To cię nic nie kosztuje! W głowie ci się poprzewracało – fuknęła. – Wszystko wszystkim dasz, a siostrze żałujesz?!
Spojrzałam jej prosto w oczy.
– Nie, bo wam nie chodziło o mnie. Tylko o moje pieniądze.
Przez chwilę myślałam, że się rozpłacze. Ale nie.
– Samolubna baba – syknęła. – Żebyś wiedziała, że jak to wszystko przepadnie, to zostaniesz sama!
Trzasnęły drzwi. Tego dnia przestałam odbierać nieznane numery. Zablokowałam Romana, Edytę, znajomych z pracy, których nie widziałam latami, a teraz nagle chcieli „kawy i rozmowy o życiu”. Po raz pierwszy nie czułam się słaba. Tylko spokojna.
Uczę się siebie na nowo
Siedziałam na ławce w parku. Tym samym, w którym kiedyś spacerowałam z Olą, kiedy była mała. Było cicho. Bez śmiechu, bez telefonów, bez próśb i dramatów. Na koncie zostało mi trochę ponad dwa miliony. Kiedyś to brzmiało jak góra pieniędzy. Teraz? Nie wiem. Już nie myślę w tych kategoriach. Nie kupiłam nowego mieszkania. Nie pojechałam na Bali. Nie mam nowego samochodu. Mam święty spokój. Ola zaprosiła mnie ostatnio na weekend do siebie.
– Musisz odpocząć. I nie chodzi o wyjazd. Chodzi o to, żebyś znów była sobą.
Spojrzałam na nią wtedy, taką dorosłą, taką mądrą. I pomyślałam, że może jednak coś mi się udało. Zaczęłam pisać pamiętnik. Po raz pierwszy od podstawówki. Nie dla nikogo. Dla siebie. Żeby zapamiętać, co się działo. Żeby nie dać się oszukać kolejny raz. Pieniądze nie zmieniają ludzi. Może po prostu pokazują, kim są naprawdę. A ja? Ja uczę się znowu być Basią. Tą, która lubi ciszę. Która siada na ławce z herbatą w termosie. Która umie powiedzieć „nie”. I która wie, że życie nie zaczyna się wtedy, kiedy masz na koncie sześć milionów.
Barbara, 46 lat