Reklama

Codzienność to rutyna. U mnie to kawa rozlewająca się z ekspresu i pieczywo w tosterze, cichutkie szepty dzieci pakujących plecaki i odgłos kroków Filipa w korytarzu. Chociaż od miesięcy właściwie się mijamy, on nadal chodzi tym samym rytmem. Punkt siódma wchodzi do kuchni, całuje dzieci w czubek głowy, sprawdza telefon i wypija kawę do połowy. Nawet mnie już nie całuje na pożegnanie. Nie pamiętam, kiedy przestaliśmy to robić.

Zauważam to wszystko z roli obserwatorki. Patrzę z boku, jakby to była scena z filmu. Dobrze znany kadr, bez emocji. Chyba dlatego jeszcze tego nie ruszyłam. Bo kiedy nie grzebiesz w tym, to możesz udawać, że nic się nie dzieje.

A jednak wiem. Wiem, że coś się zmieniło. W jego oczach nie ma już czułości. W jego słowach nie ma mnie. Czasem znika na wieczór. Tłumaczy się jakąś „kolacją z klientem”. Jeszcze rok temu dzwonił, tłumaczył się, teraz już nawet nie udaje. Przyjaciółka mówi, że mam urojenia. Ale ja czuję to całym ciałem. Przez sen zaciskam pięści. Potrafię obudzić się w nocy z myślą, że on właśnie wtedy… że tam jest. Że nie jestem już jego domem. Tego ranka nie wytrzymałam.

Śniadanie, które zburzyło spokój

Siedział naprzeciwko mnie i rozsmarowywał dżem na toście, jakby nic się nie działo. Zimne światło poranka wpadało przez okno, rozlewając się na blat stołu. Filiżanka kawy parowała między nami. Zbyt długo milczałam, zbyt długo się bałam. Ale dzisiaj… dzisiaj już nie mogłam.

– Wiem o Sylwii – powiedziałam spokojnie, patrząc mu prosto w oczy.

Jego ręka zamarła w pół ruchu. Odruchowo odłożył nóż. Spojrzał na mnie. Bez zdziwienia. Bez szoku. Jakby tylko czekał, aż to powiem.

To nie tylko ona – odparł po chwili. – Były też inne.

Zamilkłam. Serce waliło mi jak oszalałe, ale z zewnątrz byłam lodowata.

– Justyna. I… była też jedna kobieta z konferencji w Gdańsku. Nie pamiętam imienia. I ta z siłowni, ale to było krócej – mówił dalej. Szeptem. Tonem człowieka, który recytuje listę zakupów.

Patrzyłam na niego, ale nie słuchałam już słów. Czułam tylko, jak coś się we mnie rozszczelnia. Jakby trzymająca mnie dotąd całość zaczynała przeciekać.

– I mówisz to tak, jakbyś mówił, że zapomniałeś wynieść śmieci – wyszeptałam. – Tak po prostu?

Filip opuścił wzrok. Nie bronił się. Nie przepraszał. Jakby wszystko już dawno przemyślał.

Wstałam. Krzesło zaskrzypiało na podłodze. Poczułam, że muszę się ruszyć, bo jeśli zostanę jeszcze sekundę, to się rozpadne na kawałki.

– Magda... – zaczął, ale uniosłam rękę.

– Nie teraz.

I wyszłam. Nie wiem, gdzie. Byle dalej.

Czekałam aż dzieci zasną

Tego dnia nie wypowiedziałam już ani jednego słowa. Nie do niego. Nie do siebie. Nie płakałam. Nie krzyczałam. Po prostu chodziłam po mieszkaniu, układałam pranie, ścierałam blat, zmywałam po dzieciach, mechanicznie. Jakby wszystko we mnie się wyłączyło. Jakby ktoś nacisnął „pauzę”.

Filip wrócił po pracy wcześniej niż zwykle. Wszedł do mieszkania, jakby był gościem. Widział, że jestem. Siedziałam na kanapie, gapiąc się w wyłączony telewizor. Mimo to poszedł do kuchni, nalał sobie wody, zjadł kanapkę. W ciszy.

Wieczorem dzieci były wyjątkowo ciche. Jakby coś przeczuwały. Przy kolacji udawałam, że wszystko gra. Nawet się uśmiechnęłam, gdy Franek powiedział, że jego plastelinowy piesek ma na imię „Bąbel”. Żeby nie przestraszyć ich tym, co we mnie wrzało.

Dopiero gdy zasnęli, wróciłam do salonu. Stał przy oknie. Odwrócony plecami.

– Dlaczego? – zapytałam cicho.

Odwrócił się powoli. Wzrok miał nieobecny, jakby mnie tam nie było.

– Bo czułem się pusty – powiedział po chwili. – Jakby mnie już nie było. Jakbym… zniknął.

– Po co robiłeś wszystko, co mogło mnie zniszczyć? – głos mi zadrżał, ale nadal stałam.

– Nie chciałem cię ranić – powiedział. Tak. Tych słów się spodziewałam.

– To po co w ogóle się do mnie odzywasz? – podniosłam głos. – To twoje „nie chciałem”… to jakiś chory żart! – krzyknęłam, pierwszy raz od miesięcy tak naprawdę krzyknęłam. – Nie wiedziałeś, jak przestać? Naprawdę?

Zacisnął powieki. Pokiwał głową.

– Nie. Nie wiedziałem.

Zacisnęłam pięści. Nie po to, żeby go uderzyć. Żeby nie rozpaść się w tym momencie. Żeby nie pokazać, jak bardzo boli. Bo dopiero się zaczynało.

Więcej niż zdrada

Tej nocy nie zmrużyłam oka. Leżałam na kanapie, nasłuchując jego oddechu zza ściany. Nie płakałam. W głowie miałam pustkę – i jedno pytanie, które wracało, jak uparty echo. Dlaczego? O piątej rano wstałam, zrobiłam herbatę i usiadłam przy stole. Filip wszedł do kuchni zaspany, w dresie, jakby właśnie wrócił z biegania. Nie wiedział, czy ma się uśmiechnąć, czy zniknąć.

– Siadaj – powiedziałam tylko.

Usiadł. Nie patrzył na mnie.

– Była… któraś, która znaczyła coś więcej? – zapytałam.

Nie odpowiedział od razu. Wziął łyk wody. Odetchnął. I wtedy już wiedziałam.

– Tak – powiedział. – Z jedną z nich było inaczej.

– Jak się nazywała?

– Marta.

To imię zadziałało na mnie jak fałsz w dobrze znanej piosence.

– Ile to trwało?

– Pół roku. Może więcej. Widywaliśmy się regularnie. Rozmawialiśmy. Planowaliśmy… – urwał.

Spojrzałam na niego. Teraz już mogłam patrzeć. Bo to nie był już mój mąż. To był obcy facet siedzący przy moim stole.

– Co planowaliście?

– Wyjazd. Nowe życie. Miałem szukać pracy w Trójmieście. Ona tam miała kontakt i mieszkanie.

Wbiłam palce w stół, żeby się nie trząść.

– Czyli ze mną już skończyłeś dawno temu – szepnęłam.

– Nie… nie wiem. Nie potrafiłem odejść. Ale też nie potrafiłem zostać.

Przez długi czas nikt się nie odezwał. Tylko zegar w kuchni tykał złośliwie, odmierzając czas, którego już nie dało się cofnąć. Zrozumiałam wtedy jedno: zdrada to jedno. Ale to, że w jego wyobraźni już nie było dla mnie miejsca… to był prawdziwy koniec.

Nocna ucieczka

Była trzecia nad ranem, kiedy wstałam z łóżka. Nie mogłam już oddychać w tych ścianach. W tym łóżku, w którym leżałam przez tyle lat, nie czując, że wszystko już się sypie. Cicho włożyłam płaszcz, kluczyki wzięłam z szuflady bezszelestnie. Nie zostawiłam kartki.

Wsiadłam do auta. Radio włączyło się samo, ale od razu je wyłączyłam. Nie chciałam żadnych głosów. Żadnych słów. Jechałam bez celu. Najpierw przez znajome ulice. Potem dalej, przez ciemne, puste miasto. I w końcu wylądowałam pod hotelem. Tym, który Filip zawsze wymieniał przy okazji „delegacji”. Zawsze ten sam. Zawsze „bo tam dobrze karmią”.

Siedziałam w aucie może dziesięć minut, zanim weszłam do środka. Nocna recepcjonistka wyglądała na młodą, zmęczoną. Miała na sobie bluzę z kapturem i lakier do paznokci w kolorze śliwki.

– Przepraszam… – zaczęłam nieśmiało i pokazałam jej zdjęcie. – Mój mąż… Bywał tu? Często?

Dziewczyna spojrzała na mnie zaskoczona. Potem zerknęła w monitor, jakby odruchowo. I skinęła głową.

– Tak. Był naszym stałym gościem. Przynajmniej raz w miesiącu. Zawsze ten sam pokój. 302.

Pokiwałam głową, dziękując. Wyszłam na zewnątrz. Zimne powietrze przypomniało mi, że jeszcze żyję. Oparłam się o maskę samochodu. Patrzyłam na rozświetlone okna hotelu i nie czułam nic. Nie wiem, czego bardziej się bałam – że dowiem się jeszcze więcej, czy że nigdy nie przestanę szukać.

Dla nich nie mogłam się rozpaść

Wróciłam tuż przed szóstą. Dom był jeszcze cichy, tylko kot przemykał po korytarzu, jakby wyczuwał coś w powietrzu. Wzięłam szybki prysznic, ubrałam się w dres, spięłam włosy. Próbowałam wyglądać jak matka, która ma wszystko pod kontrolą.

Zrobiłam kanapki do śniadaniówek. Ułożyłam owoce w misce. Nalałam mleka do misek z płatkami. Filip jeszcze spał. Może nawet nie zauważył, że mnie nie było. Może w ogóle nie zasnął. Kiedy dzieci zeszły na dół, uśmiechnęłam się do nich, jak gdyby nigdy nic.

– Mamusiu, czemu płakałaś? – zapytała Zosia, siadając na krześle. Zmarszczyła brwi i spojrzała na mnie uważnie.

Nie sądziłam, że coś zauważy. Ale przecież nie jestem już tak dobra w grze pozorów.

– Tylko trochę – odpowiedziałam cicho. – Ale już nie będę.

Zosia pokiwała głową i znowu zanurzyła się w swojej misce z płatkami. Franek coś nucił pod nosem, zadowolony, że ma na śniadanie banany. Dla nich świat jeszcze się nie zawalił. Usiadłam przy stole. Spojrzałam na dwójkę najważniejszych ludzi w moim życiu. I poczułam coś, co ścisnęło mnie w środku. Nie mogłam się rozpaść.

– Kocham was bardzo – powiedziałam. – Bardziej niż kogokolwiek na świecie.

– My też ciebie, mamo – odparła Zosia i podała mi rękę przez stół.

W tym geście było więcej czułości niż w jakimkolwiek dotyku Filipa przez ostatni rok. Patrzyłam w ścianę i powtarzałam sobie jedno zdanie. Muszę być silna. Ale w środku czułam się jak dziecko – zagubione, przestraszone, zostawione samo w ciemnym pokoju.

Zostały popioły

Siedzę przy tym samym stole, przy którym zaczęło się wszystko. Kawa ostygła dawno temu. Za oknem przejeżdża autobus, dzieci idą do szkoły. Życie toczy się dalej, jakby nic się nie wydarzyło. Telefon leży na stole. Ekran miga. „Filip”. Nie odbieram. Nie czuję potrzeby.

Nie płaczę. Nie roztrząsam. Tego też już nie ma. Wszystkie emocje, które we mnie wrzały – złość, wściekłość, żal, lęk – gdzieś się wypaliły. Zostały popioły. Myślałam kiedyś, że najgorsze, co może mnie spotkać, to zdrada. Że zapach kobiecych perfum na jego kołnierzu, fałszywy uśmiech, nieodebrane wiadomości będą końcem świata. Że to będzie jak pęknięcie, po którym nic się nie da posklejać.

Wiem, że już nie żyję w iluzji. Czasem ludzie mówią, że prawda wyzwala. Może tak. Ale nikt nie mówi, że to wolność bardzo cicha. Bardzo samotna. Bardzo zimna. Patrzę przez okno na świat, którego nie potrafię na razie pokochać. Może kiedyś. Może. Ale nie dziś. Czasem wydaje mi się, że niewiedza to błogosławieństwo.

Magdalena, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama