„Gdy z kieszeni wypadły mu lśniące kasztany, już czułam, co jest grane. Stary grzyb przygruchał sobie młodą jesieniarę”
„Z kieszeni coś wypadło. Kilka lśniących kasztanów – gładkich, świeżych, jeszcze pachnących jesienią. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Kasztany zawsze kojarzyły mi się z nami – z tamtym spacerem w parku, gdy dopiero się poznawaliśmy. Ale zaraz coś mnie ukuło. Od lat przecież tam nie byliśmy”.

- Redakcja
Czasami mam wrażenie, że nasze małżeństwo powoli rozchodzi się jak stary sweter – nitka po nitce. Jeszcze się trzyma, ale wystarczy jedno pociągnięcie i wszystko się rozpadnie. Kiedyś potrafiliśmy rozmawiać o wszystkim. Teraz z Rafałem milczymy przy kolacji, jakby każde z nas miało w ustach garść kamieni. On wpatrzony w ekran telefonu, ja w talerz. Czasem chciałabym coś powiedzieć, zapytać go o dzień, o cokolwiek, ale wtedy przypominam sobie jego krótkie:
– Daj spokój, Iwona, jestem zmęczony.
I milknę. Uczę w liceum. Lubię moich uczniów, choć bywają nieznośni. Przynajmniej z nimi czuję, że ktoś mnie słucha. W domu – tylko echo. Rafał, odkąd awansował w tej swojej firmie reklamowej, wraca coraz później. Pachnie drogimi perfumami, obcy mi już zapach. Tego dnia robiłam porządki w przedpokoju. Wzięłam jego kurtkę, żeby sprawdzić, czy nadaje się do prania. Z kieszeni coś wypadło. Kilka lśniących kasztanów – gładkich, świeżych, jeszcze pachnących jesienią. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Kasztany zawsze kojarzyły mi się z nami – z tamtym spacerem w parku, gdy dopiero się poznawaliśmy. Ale zaraz coś mnie ukuło. Od lat przecież nie chodziliśmy razem po parku... Wieczorem zapytałam:
– Skąd masz te kasztany w kurtce?
Rafał wzruszył ramionami.
– A, nie wiem… może zostały z zeszłego roku.
Zamarłam. Wzięłam jeden do ręki – gładki, połyskujący, jeszcze świeżutki. Nie, nie mógł być sprzed roku. Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Obracałam w dłoni ten kasztan, jakby miał mi odpowiedzieć, skąd się wziął.
Zobaczyłam serce z kasztanów
Następnego dnia, podczas przerwy w pokoju nauczycielskim, przeglądałam telefon. Z przyzwyczajenia otworzyłam media społecznościowe, choć zwykle nie miałam na to ochoty. Przewijałam bezmyślnie zdjęcia znajomych – ktoś z dzieckiem, ktoś z wakacji, ktoś z psem – aż nagle coś mnie zatrzymało. Zdjęcie młodej kobiety. Długie rude włosy, uśmiech jak z reklamy pasty do zębów. Lidia. Kojarzyłam ją – kiedyś Rafał o niej wspominał. Pracowała z nim w agencji. Na ławce, na tle parku, ułożone kasztany tworzyły serce. Podpis: „Jesień z najlepszym towarzyszem”. Z oznaczonych osób – Rafał. Serce mi stanęło. Przewinęłam zdjęcie, potem wróciłam, jakbym miała halucynacje. Nie. Był tam oznaczony. Kliknęłam. W kolejnych fotografiach – te same kurtki, te same miejsca, a na jednym zbliżenie dłoni mężczyzny. Rafała. Wieczorem, kiedy wrócił do domu, czułam, że drży mi głos.
– Rafał… widziałam zdjęcie. To z Lidką.
Podniósł na mnie wzrok znad talerza.
– Jakie zdjęcie?
– Z parku. Kasztany ułożone w serce.
Zamarł tylko na sekundę, ale to wystarczyło.
– To głupi żart z pracy. Nie rób afery.
– Żart? – powtórzyłam. – Z sercem z kasztanów?
Wzruszył ramionami, ale w jego oczach pojawił się cień irytacji.
– Iwona, naprawdę przesadzasz. To nic nie znaczy.
Tylko, że ja już wiedziałam, że znaczyło. W jego tonie była obrona, w oczach – coś, czego wcześniej nie znałam. Strach. Tej nocy nie mogłam patrzeć na niego. Leżał obok, oddychając spokojnie, a ja czułam w dłoni chłód tego cholernego kasztana. Tego samego, który wypadł z jego kurtki.
Zrobiło mi się zimno
Przez kolejne dni nie mogłam skupić się na niczym. Nawet lekcje prowadziłam jak automat – mówiłam, ale sama siebie nie słyszałam. Uczniowie śmiali się z jakiegoś żartu, a ja czułam tylko to znajome kłucie pod żebrami. Obraz Lidii z tamtego zdjęcia nie dawał mi spokoju. Po pracy wróciłam do domu i włączyłam komputer. Wpisałam jej nazwisko w wyszukiwarkę. Otworzyłam profil. Na kilku zdjęciach – ona i Rafał. Nie w objęciach, nie bezwstydnie, ale… blisko. Zbyt blisko. Na jednym śmiali się przy ognisku, na innym – siedzieli obok siebie w restauracji, kieliszki w dłoniach. Na jednym z wyjazdu firmowego – Rafał w tej samej kurtce, w której znalazłam kasztany. Zrobiło mi się zimno. Tak zimno, że musiałam owinąć się kocem, choć w mieszkaniu grzały kaloryfery. Wieczorem, gdy wrócił, spróbowałam jeszcze raz.
– Rafał, powiedz mi prawdę. To tylko koleżanka?
Westchnął.
– Iwona, ile razy mam to powtarzać? Tak, tylko koleżanka.
– A to zdjęcie z sercem z kasztanów?
– Boże, czy ty naprawdę musisz się czepiać każdej bzdury? To był żart!
– Żart? – głos mi zadrżał. – Bo wyglądało jak coś więcej.
Rafał odsunął krzesło z takim impetem, że aż szurnęło głośno o podłogę.
– Naprawdę, zaczynasz być nie do zniesienia! Nie ufaj mi, jeśli chcesz, ale nie rób z siebie paranoiczki!
Stałam, wpatrując się w jego plecy, gdy sięgał po kurtkę.
– Dokąd idziesz? – spytałam cicho.
– Przewietrzyć się. Bo nie zniosę tych przesłuchań.
Drzwi trzasnęły. W mieszkaniu została tylko cisza i zapach jego perfum. Usiadłam przy stole, wysypałam kasztany, które znalazłam w kurtce. Ułożyłam z nich małe serce. Takie samo jak na zdjęciu Lidii. Patrzyłam długo. Potem jedno z serca odsunęłam – jakby chciałam zobaczyć, jak wygląda pęknięte.
Serce mi się ścisnęło
Tydzień później wróciłam z pracy wcześniej, bo jedna z uczennic zemdlała na lekcji i skrócono nam zajęcia. W mieszkaniu panowała cisza, ale z kuchni dochodził przytłumiony głos. Zatrzymałam się w przedpokoju, kiedy rozpoznałam ton Rafała. Rozmawiał przez telefon.
– Wiem, Lidka… spokojnie, nikt się nie dowie… – mówił cicho, z tą miękkością w głosie, której dawno przy mnie nie miał.
Krótka pauza. Potem jeszcze ciszej:
– Tak, pamiętam te kasztany… też mi było dobrze wtedy.
Serce mi ścisnęło. Poczułam, że nogi robią się jak z waty. Telefon, który trzymałam w dłoni, prawie wypadł mi z palców. Weszłam do kuchni powoli, jakby w śnie, z którego nie da się obudzić.
– Kto się nie dowie, Rafał? – zapytałam cicho.
Podskoczył. Odwrócił się gwałtownie, z telefonem w dłoni.
– Iwona… to nie tak, jak myślisz.
– Nie? To jak? – przeszłam kilka kroków w jego stronę. – Bo słyszałam wystarczająco dużo, żeby zrozumieć.
Zawiesił wzrok gdzieś na ścianie, jakby tam szukał odpowiedzi.
– To… to nic poważnego. Po prostu… potrzebowałem oddechu.
– Oddechu? – powtórzyłam głucho. – Od czego? Ode mnie? Od nas?
Rafał spuścił głowę.
– Nie chciałem cię zranić. To tylko kilka spacerów. Naprawdę.
Parsknęłam gorzkim śmiechem.
– Ze świeżymi kasztanami w kieszeni? Z sercem ułożonym w parku? To takie twoje „nic”?
Milczał. W ciszy słyszałam tykanie zegara, swoje przyspieszone tętno i ten głos w głowie, który powtarzał, że to już koniec. Nie krzyczałam. Nie miałam siły.
– Wiesz, Rafał… nie chodzi nawet o to, że ją masz. Chodzi o to, że mnie już nie ma w twoim świecie.
Odwróciłam się i wyszłam z kuchni, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. W sypialni, na stoliku nocnym, czekał ten jeden kasztan – błyszczący, gładki. Symbol wszystkiego, co właśnie pękło.
Czułam też dziwną ulgę
Wieczorem siedziałam przy kuchennym stole, wciąż w płaszczu, jakby rozebranie się oznaczało przyjęcie, że to wszystko naprawdę się dzieje. Na blacie leżały kasztany. Te same, które kilka dni wcześniej układałam w serce. Teraz rozsypane, jakby ktoś celowo zniszczył kształt, żeby nic już nie przypominało miłości. Wzięłam jeden do ręki. Gładki, brązowy, pachniał dla mnie jesienią. Jesienią, którą kiedyś uwielbiałam. Bo wtedy chodziliśmy razem po parku, piliśmy gorącą czekoladę z bitą śmietaną i robiliśmy zdjęcia przy pożółkłych liściach. Śmialiśmy się, że kasztany przynoszą szczęście.
– Wiesz, że jeśli nosisz kasztan w kieszeni, to nigdy nie zabraknie ci miłości? – powiedział kiedyś Rafał.
Dziś te słowa brzmiały jak okrutny żart. Podniosłam wzrok na zegar. Dziewiętnasta. Nie wrócił. Nie zadzwonił. Nawet nie napisał. Tylko cisza, ciężka jak ołów. Wstałam, otworzyłam szafę i zaczęłam pakować rzeczy. Kilka sukienek, kosmetyczka, książka, notes. To wszystko, czego potrzebowałam. W walizce zmieścił się też mały kartonik z kasztanami. Otworzyłam go i wysypałam zawartość na stół. Spojrzałam na nie po raz ostatni.
– Nie potrzebuję już twojego szczęścia – powiedziałam półgłosem, jakby do samej siebie.
Powietrze na klatce schodowej pachniało kurzem i chłodem. Wychodząc na ulicę, miałam wrażenie, że każdy krok jest lżejszy. Jakby ze mną wychodziła też cisza, która od miesięcy dusiła nasz dom.
Wreszcie przestałam udawać
Kilka dni później wróciła prawdziwa jesień. Taka, jaką zawsze lubiłam – chłodna, pachnąca dymem i mokrym liściem. Poszłam do parku. Tego samego, w którym Lidia zrobiła swoje zdjęcie. Nie wiem, po co tam szłam. Może chciałam zobaczyć to miejsce na własne oczy. Może zamknąć coś w sobie, zanim przejdę dalej. Ścieżka była zasypana liśćmi, a powietrze niosło cichy szelest.
Usiadłam na ławce. Chyba nawet tej samej, którą rozpoznałam na zdjęciu. Przez chwilę tylko słuchałam wiatru. Potem włożyłam rękę do kieszeni płaszcza i natrafiłam na coś twardego. Kasztan. Mały, błyszczący, zapomniany. Musiał się tam zaplątać w dniu, gdy pakowałam walizkę. Trzymałam go w dłoni. Potem położyłam obok siebie, na desce ławki. Tak po prostu. Jakby zostawienie go tutaj miało być moim ostatnim pożegnaniem z tym wszystkim, co już się skończyło.
Telefon zawibrował w kieszeni. Wiadomość od Rafała: „Przepraszam. Byłem głupi. Chciałbym cofnąć czas”. Nie odpisałam. Długo patrzyłam na ekran, aż słowa rozmazały mi się od łez. Bo przecież nie można cofnąć jesieni. Ona przychodzi zawsze wtedy, gdy coś w nas umiera. Wstałam, otuliłam się szalem i ruszyłam w stronę drzew. Czułam chłód na policzkach, ale też coś nowego – spokój. Nie radość, nie ulgę. Po prostu spokój. Ten, który przychodzi, gdy wszystko już runęło i wreszcie można przestać udawać, że się stoi.
Iwona, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Gdy mój mąż mnie zostawił, myślałam, że moje życie się skończyło. To uczynny sąsiad ożywił we mnie ukryte pragnienia”
- „Mój mąż był spokojny i cichy, a ja mu ufałam. Dopiero od obcej kobiety dowiedziałam się, z kim żyłam pod jednym dachem”
- „Gdy dostałam mieszkanie w spadku, od razu uciekłam od matki. Ciotka zostawiła mi też koperty z dziwną zawartością”