Reklama

Ilekroć widzę przez okno dzieciaki maszerujące do szkoły, moja myśl natychmiast biegnie pod Londyn. Co robi teraz nasza Lilianka? – zastanawiam się. Jakoś mi się nie chce wierzyć, by była równie radosna jak dziewczynki spod mojego bloku… Wciąż mam biedactwo przed oczami – tak płakała, gdy się dowiedziała, że za kilka dni wracają do Anglii. A potem uciekła; nieźle się strachu wszyscy najedliśmy, zanim mamuni przyszło do głowy, żeby w psiej budzie sprawdzić, bo się Bary dziwnie zachowuje.

Reklama

– Nie chcę lecieć samolotem! – mała wierzgała jak źrebak, gdy ją w końcu wespół w zespół wyciągnęliśmy. – Chcę mieszkać u babci, bawić się z Piotrusiem i Ewunią. I z pieskiem!

– Ojej, my też byśmy chcieli, żebyś została, kochanie – babcia wzięła wnusię w ramiona i obsypała pocałunkami. – Ale to już musisz porozmawiać z tatą i z mamą. My nie mamy nic do powiedzenia.

– Wielkie dzięki, mamo – moja siostra złapała córkę za rękę i pociągnęła do domu. – Naprawdę potraficie być niesamowicie pomocni! – krzyknęła jeszcze w drzwiach.

– Tak jakbym kłamała – żachnęła się nasza mama. – Słowa nie można powiedzieć, bo zaraz obraza! Nie tylko pieniądze się liczą!

Zobacz także

Tamci nie byli zainteresowani

Moim zdaniem, motorem wszystkich zmian od początku był szwagier. Jacuś to taka cicha woda: zawsze uprzejmy, niby z lekka nieprzytomny, ale jak już jakaś idea zalęgnie mu się w głowie, to czarna mogiła. Nagle, gdy Lilianka miała rok, stwierdził, że on w tym kraju się marnuje. Rozumiem, że szef go oskubał, ale ostatecznie nie jego pierwszego, prawda? Ludzie zmieniają robotę i żyją dalej, ale ten wyleciał do Anglii, po trzech miesiącach wrócił, zabrał Ankę z maleństwem i tyle ich widzieli.

Mama z ojcem bardzo to przeżyli. Już wcześniej mieli do córki prawie 100 kilometrów, a teraz? Przecież do samolotu żadne z nich nie wsiądzie, bo nigdy nie latali, autem też się nie wybiorą, kto w ich wieku wytrzyma tyle godzin jazdy? Próbowali się dogadać z rodzicami Jacka, żeby stworzyć wspólny front i razem przekonać młodych do powrotu. Niestety, tamci nie byli zainteresowani. Podobno powiedzieli nawet, że malutka będzie tam miała lepsze warunki rozwoju. Córkę już mają w Holandii, to przyzwyczajeni, że żadne wnuki im tu głowy nie zawracają.

Ja, a szczególnie mój mąż, uważaliśmy, że Jacek z Anką z czasem ochłoną. Zaoszczędzą trochę grosza, poznają nie tylko blaski, ale i cienie życia na obczyźnie, i zanim Lilianka będzie w wieku szkolnym, wrócą. Zawsze zresztą mówiliśmy tak naszym dzieciom, kiedy pytały, dlaczego po cudownych wspólnych wakacjach u dziadków na wsi muszą się rozstawać z kuzyneczką. Tłumaczyliśmy, że wujek z ciocią pracują za granicą, ale jak już zarobią dużo pieniążków, na pewno kupią domek koło nas. Moja Ewunia już nawet kwiatki zaczęła wtykać za płotem, przekonana, że tam zamieszka jej ulubiona kuzynka!

A potem mała zniknęła…

Odkąd Anka zaczęła w Anglii pracować, skończyły się wspólne święta i teraz spotykaliśmy się wszyscy tylko w wakacje u rodziców na wsi. W tym roku nawet krócej niż zwykle, bo piętnastego sierpnia Lilianka szła pierwszy raz do szkoły. W wieku pięciu lat!

– No nie, to jest jakieś chore! – żachnęłam się, gdy siostra pokazała nam w telefonie zdjęcie mundurka, który kupiła małej. – Okradacie dziecko z dzieciństwa!

– To raczej coś w rodzaju zerówki, nie tragizuj – Anka wzruszyła ramionami. – Dzieci przyzwyczajają się do działania w grupie.

– Od tego jest podwórko i przedszkole – powiedziałam.

– Daj jej jeszcze rok swobody – wtrąciła się mamunia. – Może tutaj zostać, jak nie masz czasu się nią zajmować. Ona by chciała…

– Ale Liliana się cieszy, że idzie do szkoły – ucięła od razu siostra.

Tylko że jak moje dzieci zaczęły z nią rozmawiać, to się okazało, że guzik prawda. Wcale nie chciała wracać, szczególnie że mój mąż akurat przywiózł wielki dmuchany basen i rozstawiał go w sadzie rodziców. Śmialiśmy się nawet, że schowamy Liliankę w porzeczkach i zostanie tutaj, opowiadaliśmy, jak się zbiera grzyby jesienią, jak żurawie się zbierają na łąkach przed odlotem do ciepłych krajów… A potem mała zniknęła…

Cyrku pan nigdy w życiu nie widział?!

– Jak się coś stanie mojemu dziecku – Anka złapała mnie za ramiona – to możecie sobie pogratulować, cholerne mąciwody! Raz byście pilnowali swojego nosa, zamiast go wściubiać w czyjeś życie!

– O co ci chodzi? – strząsnęłam jej ręce. – To ty oddzielasz dziecko od rodziny, od korzeni. Zawsze ci mało, zawsze chcesz więcej… Kiedy w końcu będziesz miała dość i wrócisz?

– Wrócić? – spojrzała na mnie dziwnie. – Skąd ci to przyszło do głupiego łba, Olka, że w ogóle zamierzam kiedykolwiek wracać do tego kartoflandu?!

Po trzech godzinach Lilianka się znalazła w budzie u Barego, a nazajutrz przyleciał z Londynu Jacek, spacyfikował małą jakimiś obietnicami i całą trójką wrócili do Anglii. Mamunia do ostatniej chwili prosiła, żeby się opamiętali, moje dzieciaki buczały, nawet taksówkarz, który miał Jacków zabrać na lotnisko, nie wiedział, co ma robić, aż siostra, zapakowawszy wszystko, huknęła na niego:

– Jedź pan wreszcie, co, cyrku pan nigdy w życiu nie widział?!

Tyle dobrego, że zadzwoniła potem do rodziców i przeprosiła za ten „cyrk”. Ale już do mnie nie raczyła się odezwać. Z początku myślałam, że może nie ma czasu, potem ja sama nie miałam go za wiele, bo zaczął się wrzesień i także moje dzieci szły do placówek. Prawdę mówiąc, w tym codziennym wirze wydarzenia z końcówki wakacji zbladły i złość mi zdążyła prawie wyparować. Potem, dziewiętnastego, gdy mój mąż miał urodziny, i Anka z Jackiem tradycyjnie przysłali mu łyskacza, uznałam, że stosunki wróciły do normy. Było niemiło, fakt, ale, ostatecznie, kłótnie w rodzinie mają prawo się zdarzyć, prawda?

Samoloty latają w obie strony

Gdy zadzwoniłam, by podziękować za prezent, żartem spytałam:

– To jak, siostra, kiedy znów się spotkamy w kartoflandzie?

Na to Anka odpowiedziała:

– Nie wiem, Olka, jakoś straciłam zamiłowanie do tych wycieczek. Oboje z Jackiem mamy krótkie urlopy, pewnie będziemy chcieli ze znajomymi wyskoczyć na Teneryfę, w końcu raz się żyje, nie?

Aż mnie zatkało.

– To rodzina się już nie liczy? – zapytałam przez ściśnięte gardło.

– My was zawsze, siostra, chętnie ugościmy – zapewniła Anka. – Samoloty latają w obie strony. Czas, żebyście zobaczyli, jak tu jest, bo na razie potraficie tylko krytykować.

W nosie to mam! Są gazety i telewizja, nie muszę się włóczyć osobiście po świecie. Chodzi o rodzinę! A mamunia co? Ma życiem ryzykować, żeby własną wnuczkę zobaczyć?

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama