Reklama

Zamieszanie zaczęło się cztery tygodnie temu

W ten niedzielny poranek obudziłam się jak zawsze, czyli około siódmej rano i chciałam iść do łazienki. A w zasadzie to tylko taki był mój zamiar, bo kiedy chciałam postawić pierwszy krok, jedna z moich kończyn stwierdziła, że nie ma ochoty współpracować i omal nie runęłam jak długa na podłogę. No cóż...

Reklama

Najwidoczniej przybrałam niewłaściwą pozycję podczas snu i teraz mam typowe odrętwienie. Z trudem doczłapałam do toalety, a następnie do kuchni, aby zaparzyć kawę dla siebie i mojego małżonka, który w najlepsze chrapał w sypialni. Czas płynął, a odrętwienie w stopie wcale nie ustępowało. Co więcej, dołączyło do tego osobliwe drżenie dłoni. Lekceważyłam to, ponieważ skupiałam się na domowych zadaniach i pracy. Problem w tym, że następnego dnia sytuacja znów dała o sobie znać.

– Słuchaj, kochanie – zwróciłam się do Darka z samego rana. – Chyba coś mi dolega.

– Ale o co chodzi? – mąż spojrzał na mnie przelotnie, odrywając wzrok od porannej prasy i talerza ze smażonymi jajkami na boczku, które pałaszował.

– Sama nie wiem. Mam przeczucie, że powinnam wybrać się do przychodni.

Zobacz także

– W takim razie leć.

Jak zawsze, mistrz celnych odpowiedzi. Zachęcona tymi słowami, udałam się do lekarza rodzinnego. Wysłuchał mnie, zbadał i porozmawialiśmy. W końcu doszedł do wniosku, że jego wiedza w tej kwestii jest niewystarczająca i dał mi skierowanie do neurologa. Ten z kolei opukał mnie tymi swoimi zabawnymi młoteczkami i stwierdził, że muszę zrobić rezonans. „No super”, przeszło mi przez myśl. Kolejne kilkaset złotych pójdzie z dymem, ale co poradzić. Rzecz jasna, musiałam się umówić na wizytę, poczekać w kolejce, przejść to okropne badanie, a potem przez kilka długich dni wyczekiwać na wyniki.

Tego pamiętnego dnia wszystko się zmieniło

Męża nie było w mieszkaniu, wyjechał służbowo. Ja z kolei udałam się do lekarza, gdzie otrzymałam wyniki badań w zapieczętowanej kopercie. Wskoczyłam do taksówki, a podczas jazdy do domu przeczytałam diagnozę. Schorzenie okazało się poważne i mogło wiązać się z najgorszym. Zupełnie nie pamiętam, jak weszłam po schodach na nasze trzecie piętro. Jedyne co wiem, to że płakałam jak małe dziecko, nie mogąc się uspokoić.

– Darek... – zaszlochałam do telefonu. – Mam wyniki. Co mam teraz zrobić?

– Izuniu, wyluzuj, damy radę. Znajdziemy jakieś dobre leczenie, zobaczymy co i jak – starał się mnie wyciszyć. – Sorry, ale w tej chwili nie mogę dużo rozmawiać, jutro już będę z powrotem, wtedy pogadamy. Na razie postaraj się trochę uspokoić, wyluzować. Okej?

Jak miałam wyluzować? Czarno na białym miałam wypisane, co mnie spotka. A jakby tego było mało, to jak ostatnia kretynka zaczęłam przeglądać strony w sieci. Nogi dosłownie się pode mną ugięły, gdy doczytałam o możliwych skutkach tej przypadłości. Ledwo skończyłam 40 lat, a tu nagle pojawiła się przede mną wizja życia przykuta do wózka inwalidzkiego!

Mąż przyszedł następnego dnia. Teoretycznie starał się dodawać mi otuchy i mnie wspierać, ale na marne. Dobrze, że jako przedstawiciel medyczny miał dojścia w niektórych szpitalach. W jednej z takich placówek przyjęli mnie niemal natychmiast. Kolejne testy, kroplówka, a następnie dołączenie do tak zwanego programu lekowego. Brzmiało to super w założeniach. A jak wyglądało w rzeczywistości? Zastrzyki co drugi dzień, ciągłe zmęczenie, senność, brak chęci do czegokolwiek, a co najgorsze – wieczna depresja. No pewnie, że starałam się ogarnąć, lekceważyć symptomy, nie zwracać uwagi na to, że nogi mam całe w sińcach. Dalej zajmować się pracą i naszym wychuchanym mieszkaniem, ale nic z tego nie wychodziło.

Nie wytrzymał tego

Ten stan utrzymywał się przez rok. Dołek psychiczny narastał. A żeby mi było jeszcze fajniej w życiu, ukochany mąż pewnego dnia rzucił, że ma już tego wszystkiego powyżej uszu.

– Czego konkretnie masz powyżej uszu? Mnie? – spytałam, wręczając mu kubek z parującą kawą.

– Iza, co się z tobą dzieje? Dawniej tryskałaś energią i motywacją, a teraz tylko wałęsasz się bez celu. Pamiętasz, jak przywiązywałaś dużą wagę do swojego wyglądu? A teraz. Ech… – westchnął głęboko.

– Aha – burknęłam pod nosem. – Czyli chcesz powiedzieć, że przestałam o siebie dbać, zrobiłam się leniwa i sprzątanie już mnie nie kręci jak dawniej, tak? – poczułam narastającą irytację. – A może zapomniałeś, że zmagam się z chorobą? Jakoś ci to umknęło?

– Choroba, oczywiście, że o niej wiem. Ale przecież masz świetną opiekę medyczną, wspaniałego doktora i skuteczne leki. Więc o co ta cała afera? Inni ludzie z tym normalnie funkcjonują i jakoś nie robią wielkiego halo.

– Koniec, kropka! Będę robić awantury i nic mnie nie powstrzyma! – wrzasnęłam. – Dla ciebie to pewnie żaden kłopot, ale ja każdego ranka błagam Boga, żeby moje nogi dalej mnie słuchały! Nie kapujesz tego?! Oczywiście, że nie, przecież ty masz zdrowe!

– Mam i ja...

– No słucham. Gadaj, co ci leży na wątrobie i nie owijaj w bawełnę, bo to bez sensu. Masz jakąś inną?

– No więc...

– No tak, jasne. Pewnie jeździ na tym swoim rowerku, podczas gdy ja ledwo zipię, gotuje pyszności, na które ja już nie mam siły, spaceruje po lesie, a dla mnie to wyprawa przejść te kilka kroków do osiedlowego, co nie?

– Ech, no wiesz, jak to jest. Tak wyszło – odłożył kubek na blat.

– To ja ci teraz coś powiem – chwyciłam kubek z resztkami kawy i cisnęłam nim o zlewozmywak. – Zabieraj się stąd, skoro patrzenie na moje cierpienie jest dla ciebie takie trudne. No idźcie, bądźcie razem szczęśliwi po wsze czasy. Papiery rozwodowe złóż sobie sam. Kasy na dzieci nie potrzebuję, a że mieszkanie jest moje, no i robotę nadal jakąś tam mam, to jakoś sobie poradzę. No a teraz won mi stąd!

Niech idzie do tej drugiej

Darek, który jak sądziłam, był moją drugą połówką, chwycił aktówkę i opuścił mieszkanie. Szlochając histerycznie, zaczęłam w amoku pakować jego graty do reklamówek i kartonów, a następnie wystukałam wiadomość, informując go, że może odebrać swoje rzeczy spod drzwi, a klucze ma zostawić w skrzynce na listy.

Ryczałam jak bóbr przez cały wieczór i mimo świadomości, że nie powinnam, opróżniłam całą butelkę ulubionego wina. Targały mną różne uczucia – od żalu, przez rozgoryczenie, złość, aż po całkowitą niemoc. Pod wpływem chwili zdecydowałam się podzielić swoimi przeżyciami na forum w mediach społecznościowych. Pod moim wpisem pojawiło się sporo odpowiedzi w stylu „dasz radę, wszystko się ułoży”, jednak tylko jedna z nich naprawdę mnie zaciekawiła.

Iza, czy to na pewno ty? Tutaj Małgosia, mam nadzieję, że mnie kojarzysz?

Małgosia? Która Małgosia? Odwiedziłam jej konto i rzucił mi się w oczy obrazek oraz informacja o szkole średniej, do której ja również kiedyś chodziłam. Nosiła inne nazwisko niż dawniej, ale to pewnie po mężu. Wystukałam do niej wiadomość w prywatnej skrzynce i szybciutko dostałam odpowiedź. Faktycznie, to była ona! Ale co robiła na tym forum? Pogadałyśmy jeszcze chwilkę i wszystko stało się jasne. Podałyśmy sobie nawzajem numery telefonów, zadzwoniła.

– Kochana, ależ to niesamowite, że udało nam się spotkać po tylu latach – w telefonie rozbrzmiał radosny chichot.

– Wiesz, jak to mówią, świat jest mały – odparłam z uśmiechem, ocierając łzy, które dopiero co popłynęły po moich policzkach.

– Co słychać? Jak leci?

– Ach, raczej niewiele się dzieje, w sumie to głównie zajmuję się rozliczaniem podatków. Wiesz, tak jest po prostu łatwiej, mniej kombinowania, no i nie muszę się szarpać z tymi dojazdami. Sama rozumiesz, jak to teraz jest z tą zarazą.

– Że co? Że niby ty również? – kompletnie mnie zatkało.

– Tak, kotku, u mnie to samo. Szok, nie? Dobra, nie ma sensu teraz truć. Jesteś w stolicy? Tutaj mieszkasz? Bo jak tak, to wpadam do ciebie w tę sobotę. Pasuje?

– Eee… No dobra… – jakoś wydusiłam z siebie.

– No to do zobaczenia. Przyszykuj kawkę i jakieś ciastko! Trzymaj się!

W niej miałam wsparcie

Przed południem pojawiła się u mnie przyjaciółka, z którą nie miałam okazji się spotkać od ponad dwóch dekad. Rzuciłyśmy się sobie w objęcia, a radość ze spotkania po tak długim czasie była ogromna.

– Nim przejdziemy do luźniejszych tematów, opowiedz mi co u ciebie słychać – powiedziała, wygodnie rozsiadając się w fotelu.

– Dokładnie opisałam ci to w wiadomości. Ta sytuacja mnie przerasta. Kompletnie się pogubiłam, nie mam pojęcia jak sobie z tym poradzić i jak dalej funkcjonować.

– To całkowicie zrozumiałe, nikogo by to nie pozostawiło obojętnym. Ale mam nadzieję, że korzystasz z pomocy specjalistów i jakoś sobie radzisz?

– Racja, ale co z tego, kiedy moje myśli to istny chaos.

– Rozumiem cię doskonale, bo sama przez to przechodziłam. Zdiagnozowali u mnie to schorzenie dekadę temu, więc zdążyłam się oswoić. Bywają lepsze i gorsze dni, ale zapewniam cię, że z tym można normalnie funkcjonować. Trzeba tylko przestrzegać kilku reguł.

– O jakich regułach mówisz?

– Przede wszystkim, nie zawracać sobie głowy bzdurami z sieci. Następnie, przynajmniej w moim przypadku, nie uczęszczać na spotkania grup wsparcia. Miałam okazję, ale to nie moja bajka. Wiadomo, ludzie potrzebują się wygadać, ale słuchanie tego tylko wpędza w dołek, a po co to komu. I wreszcie, ruszyć cztery litery.

– Podobnie jak ty, pracuję zdalnie.

– Okej, to sobie pracuj w domu. Ale od czasu do czasu wybierz się gdzieś między ludzi. Nic ci się od tego nie stanie, a wręcz przeciwnie – nabierzesz sił, bo przestaniesz ciągle o tym rozmyślać. Zdarza się, że noga trochę cierpnie? No cóż, takie rzeczy się zdarzają. Nie masz jakichś poważniejszych problemów, paraliżu czy innych dziwactw, więc dasz radę doczłapać do pobliskiej kafejki. I jeszcze jedna sprawa. Nie zapominaj, że nie jesteś w tym sama. Skoro udało nam się odnaleźć wśród tego internetowego tłumu, to chyba nie bez powodu, nie uważasz?

– Chyba masz rację – parsknęłam śmiechem.

– No i super. Idziemy do fryzjera, szukamy nowych fatałaszków. W końcu masz kupę wolnej przestrzeni w szafie po tym nieudaczniku. I zaczynamy wszystko od zera. Umowa stoi?

– Umowa stoi – przytaknęłam, pociągając nosem.

Zgodnie z obietnicą, regularnie spotykamy się na kawie. Przyjaciółka odwiedza mnie też w domu, zachęcając do dbania o siebie. Ja również o nią dbam, przynosząc jej domowe posiłki. Teraz, kilka lat po moim rozwodzie i rozpoczęciu wszystkiego od nowa, mam wrażenie, że znalazłam pokrewną duszę. Mimo choroby, nie ma drastycznego pogorszenia. Czasami pojawiają się pewne incydenty, ale nic poważnego.

Coraz częściej dochodzę do wniosku, że pozytywne nastawienie rzeczywiście ma duże znaczenie. Niewątpliwie istotna jest też obecność kogoś, kto jest obok i wspiera bez względu na okoliczności. Gosiu, jestem Ci wdzięczna. To dzięki Tobie nie czuję się samotna. I tak właśnie powinno być.

Reklama

Iza, 45 lat

Reklama
Reklama
Reklama