Reklama

Rodzinne urodziny dziadka – coroczna parada kotletów, kompotu i uprzedzeń. Oczywiście nie mogło mnie zabraknąć. Przecież jak się raz nie pojawię, to już do końca życia będę „tym, co się wypiął na rodzinę”. Więc choć straciłem pracę, wciąż mieszkam z rodzicami, a samo pojęcie „przyszłość” wywołuje u mnie wysypkę – przyjechałem. Jak co roku, do ciotki Wiesi. Wszyscy byli, jak zawsze: ciotka z kotem, wujek z pretensjami, kuzynki z filtrami na twarzy i babcia, która pamięta, że kiedyś to byłem „taki zdolny chłopak”.

Reklama

Od progu czułem się jak podejrzany – nie wiem tylko, czy o biedę, czy o brak ambicji. Ciotki zerkały na mnie tak, jakby obawiały się, że poproszę je o pieniądze. A ja tylko chciałem zjeść kawałek tortu i przetrwać do deseru. Jeszcze nie wiedziałem, że to będzie mój ostatni spokojny dzień w tej rodzinie.

Posądzili mnie o kradzież

Wszystko zaczęło się całkiem niewinnie – ciasto, kawa, tort z napisem „Sto lat, dziadku!”. Było głośno, śmiesznie, nawet ja zacząłem się rozluźniać. Do momentu, aż ktoś zauważył, że z przedpokoju zniknęła torba. Nie byle jaka – ta, w której były zbierane pieniądze dla dziadka. Ot, symboliczna koperta, tylko że wrzucona do dużej torby. Bo przecież „tak będzie bezpieczniej”.

– Wiesiu, gdzie jest ta torba? – zapytała babcia, zerkając w stronę korytarza.

– Jak to, była przy szafce… – ciotka poderwała się z krzesła. – Marek, ty ją widziałeś?

– Widziałem. Ale godzinę temu. Teraz jej nie ma — powiedział wujek z miną detektywa z kiepskiego serialu.

Zrobiło się cicho. Nawet dzieci przestały biegać. A potem padło to nieszczęsne zdanie:

– Może ktoś przez przypadek zabrał…? – babcia powiedziała to takim tonem, jakby zaraz miało się okazać, że winny sam się przyzna.

Wiedziałem, co nastąpi sekundę później. I nie pomyliłem się.

– No wiecie… Czasy są trudne. A jak ktoś stracił pracę… – rzuciła ciotka Basia, nie patrząc na nikogo konkretnego, ale wszyscy spojrzeli na mnie.

– Maciek, może ty przez przypadek…? – dodał kuzyn Robert, aż nazbyt uprzejmie.

– Serio? Myślicie, że ukradłbym pieniądze na oczach całej rodziny? – powiedziałem cicho, ale w głowie miałem wyłącznie wrzask.

Nikt nie odpowiedział. Patrzyli tylko. Jak na ciekawostkę przyrodniczą.

Nikt nie wierzył, że jestem niewinny

Spotkanie rozpadło się szybciej niż sernik ciotki Haliny. Ludzie pakowali się w pośpiechu, jakby ktoś ogłosił alarm bombowy. Tylko nikt nic nie mówił. Tyle że spojrzenia – ciężkie, podejrzliwe – mówiły więcej niż słowa.

W samochodzie panowała cisza tak gęsta, że słyszałem komara na tylnej szybie. Biedak chciał się wydostać, a nie mógł.

– Jestem pewna, że to jakieś nieporozumienie – powiedziała w końcu mama, ale zabrzmiało to bardziej jak obowiązkowy komentarz niż wsparcie.

– Mhm – odparł ojciec i włączył radio. Zaczęliśmy słuchać prognozy pogody z takim skupieniem, jakby od niej zależało nasze życie.

W domu usiadłem przy kuchennym stole i gapiłem się w lodówkę. Tak po prostu. Nie miałem siły sięgnąć po telefon, choć pewnie i tak nikt by nie pisał.

Następnego dnia od rana panowała pustka. Nawet ciocia Hela nie przesłała zdjęcia tortu. Czułem się jak duch.

– Może zadzwoń do kogoś, pogadaj, wyjaśnij – zaproponowała mama, stawiając mi herbatę.

– Jasne, zadzwonię i powiem: „Cześć, nie ukradłem wam pieniędzy, fajnie, prawda?” – parsknąłem. – To przecież absurd.

Ale nie było mi do śmiechu. Bo chyba naprawdę nikt nie wierzył, że jestem niewinny.

Winowajczyni sama się wydała

Nie miałem planu. Po prostu wsiadłem na rower i pojechałem do babci. Może liczyłem, że mnie przytuli jak kiedyś, da herbatę malinową i powie: „Wnusiu, wszystko się ułoży”. Albo przynajmniej nie będzie patrzeć na mnie jak na złodzieja. Drzwi były uchylone. Już samo to mnie zaniepokoiło – babcia zamykała wszystko na dwa zamki, nawet gdy szła wynieść śmieci. Zatrzymałem się w przedpokoju, gdy usłyszałem rozmowę z kuchni.

– Wiesia, ja już dłużej nie mogę milczeć – to był głos cioci Ireny. – Maciek to przecież dziecko naszej rodziny!

– Myślisz, że mi z tym lekko? – odezwała się Wiesia. – Spać nie mogę. Ale co miałam zrobić? W jednej kopercie było więcej niż mam na koncie od miesięcy. A komornik... Stał w progu, Irena. W progu mojego domu!

– Ale to nie był twój pieniądz. I nie twoja decyzja. Wzięłaś coś, co nie należało do ciebie i pozwoliłaś, żeby cała rodzina patrzyła wilkiem na niewinnego chłopaka.

Stałem jak sparaliżowany. Nie wiedziałem, czy wejść, czy uciec. Ale nogi same mnie poniosły.

– No pięknie – powiedziałem, stając w drzwiach kuchni. – Teraz już przynajmniej wiem, kto naprawdę potrafi grać.

Wiesia zbladła. Irena zesztywniała.

— Maciek... ja chciałam tylko... Ja to oddam – wyjąkała ciocia.

A co mi oddasz? Własną godność? Zaufanie całej rodziny? – spojrzałem na nią zimno.

Nie miała odpowiedzi. Za to ja miałem ochotę zniknąć – niczym ta torba.

Ciotka była w trudnej sytuacji

Wiesia usiadła ciężko przy kuchennym stole, jakby ktoś odciął jej prąd. Nie płakała głośno – łzy po prostu ciekły jej po policzkach, a ręce drżały, gdy próbowała sięgnąć po filiżankę.

– Po śmierci Stefana wszystko zaczęło się walić – zaczęła cicho. – Byłam pewna, że dam radę. Ale raty rosły, a ja udawałam, że jest normalnie. Brałam chwilówki, żeby spłacić inne... i nagle nie miałam już z czego żyć.

Patrzyłem na nią, próbując jakoś zszyć tę wersję Wiesi z tą, która na rodzinnych spotkaniach rozdawała sernik i rady o oszczędzaniu.

– A kiedy zobaczyłaś torbę, pomyślałaś, że to znak z nieba? – zapytałem.

– Nie. Pomyślałam, że jak jej nie wezmę, to mnie wyrzucą z mieszkania. Że i tak wszyscy o mnie zapomnieli, więc co za różnica. A potem... było za późno.

– Ale nie za późno, żeby pozwolić, by wszyscy patrzyli na mnie jak na złodzieja?

Wzruszyła ramionami, bez siły.

Nie miałam odwagi. Codziennie sobie powtarzałam, że jutro się przyznam. Ale nie potrafiłam.

– No to ja zostałem uznany za winnego za ciebie. Przez całą rodziną.

Wstałem. Nie czekałem na kolejne łzy. Wyszedłem z mieszkania, a w uszach dźwięczało mi tylko jedno: „Nie potrafiłam”.

Nikt nie chciał mnie skrzywdzić

Zorganizowałem spotkanie w domu rodziców. Babcia, moi rodzice, ciotka Wiesia, wujek Marek, ciotka Irena i kuzynka Ola – wszyscy, którzy patrzyli na mnie tamtego dnia jak na sprawcę. Wchodzili po kolei, trochę zdezorientowani, trochę skrępowani. Jakby czuli, że coś się święci, ale nikt nie wiedział co.

Stałem na środku salonu.

– Mam coś do powiedzenia. I dobrze, żebyście wszyscy to usłyszeli naraz – zacząłem.

Zapadła cisza. Nawet kot przestał się myć.

– Torba z pieniędzmi... Zabrała ją ciocia Wiesia. Sama się do tego przyznała. Długi, komornik, panika – wszystko rozumiem. Ale nie to, że pozwoliliście, żeby oskarżano mnie. Że nikt nie powiedział: „Może Maciek jednak mówi prawdę”.

– To nie tak… – próbowała Wiesia, ale babcia podniosła rękę, uciszając ją ruchem.

– To dokładnie tak – wtrąciłem. – I wiecie, co boli najbardziej? Nawet nie to, że ktoś zabrał pieniądze. Tylko że nikt, absolutnie nikt, nie stanął za mną.

Mama ruszyła, by mnie objąć, ale się odsunąłem.

– Maciek, przepraszamy… – powiedziała ciocia Irena. – Nikt nie chciał cię skrzywdzić.

– Może i nie chcieliście. Ale skrzywdziliście. I nie wiem, czy da się to cofnąć.

Nikt już nic nie powiedział.

Zaufanie to bardzo delikatna rzecz

Po tamtym spotkaniu nie odbierałem telefonów. Nie dlatego, że nie chciałem. Po prostu nie wiedziałem, co miałbym powiedzieć. „Dziękuję za przeprosiny”? „Miło, że w końcu mnie nie uważacie za złodzieja”? Dostałem SMS-a od cioci Wiesi. Długiego, pełnego żalu i tłumaczeń. Nie odpisałem. Może kiedyś. Może nie. Spakowałem się i wyjechałem na kilka tygodni. Małe miasteczko nad jeziorem, cisza, zasięg ledwo zipie – idealne warunki, żeby przewietrzyć głowę. Czasem myślę o rodzinie. O tym, że można znać ludzi całe życie i nie poznać ich wcale.

Nie wiem, czy wrócę na kolejne urodziny dziadka. Może tak, z nową pracą i podniesioną głową. Może nie, bo nie mam już siły udawać, że nic się nie stało. Jedno wiem na pewno – zaufanie to delikatna rzecz. Łatwo je zniszczyć, trudno odbudować. A najtrudniej udawać, że wszystko gra, gdy w środku wszystko się wali. Na razie uczę się ufać sobie. I to, wbrew pozorom, wcale nie jest takie proste.

Maciek, 31 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama