„Gdy złożyliśmy przysięgę i zjedliśmy tort z truskawkami, nadszedł czas na prawdę. Oboje nie chcieliśmy tego małżeństwa”
„W końcu podszedł bliżej, stanął obok łóżka. W jego oczach nie było radości ani czułości. Jego dłoń dotknęła mojej, ale odruchowo się cofnęłam. Nie potrafiłam już udawać”.

- Redakcja
Nie jestem pewna, kiedy dokładnie zaczęłam rezygnować z siebie. Może wtedy, gdy przestałam mówić „nie” mojej mamie, a może jeszcze wcześniej – gdy nauczyłam się, że bycie dobrą dziewczynką to przepustka do jej uznania. Byłam zaręczona z synem sąsiadów, z człowiekiem, którego znałam właściwie od zawsze. Wszyscy mówili, że pasujemy do siebie. Tylko ja milczałam.
– A co ty w ogóle myślisz o tym ślubie? – zapytała mnie kiedyś Magda, moja przyjaciółka od liceum.
Miałyśmy wtedy przerwę w pracy, siedziałyśmy na zapleczu z kawą i suchymi waflami.
– No… będzie dobrze, prawda? – odpowiedziałam półgłosem, uciekając wzrokiem w ścianę. – Paweł jest porządny. Rodzice się cieszą. Mama już ma sukienkę.
– Nie pytałam o twoją mamę. Tylko o ciebie. Cieszysz się?
– Cieszę się, że mama nie narzeka – próbowałam zażartować, ale Magda tylko pokręciła głową.
– To nie jest odpowiedź. Chcesz za niego wyjść?
Zawahałam się. Chciałam powiedzieć „tak”. Chciałam to poczuć. Zamiast tego przyszło westchnienie. Oparłam głowę o chłodną ścianę zaplecza.
– Nie wiem. Czasem mam wrażenie, że to wszystko się dzieje obok mnie, ale... nie wiem, czy naprawdę tego chcę.
– To powiedz mamie, Pawłowi. Zrezygnuj. Jeszcze możesz – powiedziała cicho, niemal szeptem.
Spojrzałam na nią z bólem. Tylko ona potrafiła tak mówić. Jakby wszystko było proste.
– Nie mogę jej tego zrobić – odpowiedziałam. – Ona tego nie przeżyje.
I zamilkłyśmy. Wiedziałyśmy obie, że to nieprawda. Przeżyje. To ja nie byłam gotowa przyjąć konsekwencji tej prawdy. Jeszcze nie.
Złamałam się
W kuchni pachniało rosołem, choć nikt nie miał już ochoty jeść. Mama krzątała się przy zlewie. Siedziałam przy stole w sukience, której nigdy nie lubiłam i skubałam skórkę od chleba. W głowie pustka. W sercu – ścisk. W końcu powiedziałam to, co nosiłam w sobie od tygodni:
– Nie chcę tego ślubu.
Mama odwróciła się powoli. W dłoniach miała mokrą ściereczkę. Zamarła, jakby ktoś właśnie powiedział, że świat się kończy.
– Co ty wygadujesz? – głos jej zadrżał. – Przecież wszystko już gotowe. Suknia wisi, sala opłacona, ksiądz... Jak to „nie chcesz”?
– Nie wiem, czy kocham Pawła. Nie jestem pewna. I... – urwałam, bo zobaczyłam, jak łzy zbierają się jej w oczach.
– Po tylu miesiącach przygotowań?! Ty teraz sobie przypominasz, że „nie wiesz”?! – Głos mamy nagle się podniósł, jakby chciała mnie spoliczkować słowami. – Całe serce włożyłam w ten ślub! Całe oszczędności! Twoja babcia nie doczekała tylko dlatego, że zmarła w grudniu, a ty mi teraz mówisz, że się rozmyśliłaś?!
– Mamo, ale to moje życie – wyszeptałam. – Nie chcę żyć jak... jak w teatrze.
Mama odwróciła się do okna. Milczała. A potem, cicho, jakby mówiła do samej siebie:
– Jesteś samolubna. Myślisz tylko o sobie. Ja wszystko dla ciebie robiłam. A ty? Ty robisz mi to... dzień przed...
– Przepraszam – powiedziałam i się złamałam. – Dobrze. Zrobię to. Zrobię to dla ciebie.
Mama nie odpowiedziała. Po chwili usłyszałam, jak otwiera lodówkę, jakby nic się nie stało. Jakby właśnie wygrała wojnę.
Coś we mnie pękło
W dniu ślubu wszystko działo się jakby obok mnie. Makijażystka, fryzjerka, przesuwające się po mieszkaniu kobiety, szelest tiulu i lakier do włosów unoszący się w powietrzu. Byłam jak marionetka – podnoszono mi ręce, układano włosy, mówiono, żebym „usiadła prosto” i „nie marszczyła brwi”. W końcu zostałam sama w pokoju. Za oknem padał deszcz, mimo że prognozy obiecywały słońce. Siedziałam przed lustrem w sukni ślubnej i patrzyłam na siebie jak na kogoś obcego. Wtedy zapukał tata.
– Mogę? – zapytał spokojnie, stając w drzwiach.
Skinęłam głową. Wszedł i usiadł na łóżku, po drugiej stronie pokoju. Milczał przez chwilę. A potem powiedział tylko jedno zdanie:
– Nie musisz tego robić, jeśli nie chcesz.
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Przełknęłam ślinę, nie mogąc nic odpowiedzieć. Spojrzałam na niego – siwe włosy, spokojne oczy, twarz zmęczoną latami pracy i życia obok mojej matki. Patrzył na mnie bez oceny. Tylko z troską.
– Tato... – zaczęłam, ale głos mi się załamał.
Wstał. Podszedł i delikatnie położył mi dłoń na ramieniu.
– Cokolwiek postanowisz, jestem po twojej stronie.
Nie odpowiedziałam. Siedziałam nieruchomo ze ściśniętym gardłem. Chciałam coś powiedzieć. Nie miałam odwagi. Nie wtedy. Nie w tej sukni.
– Lepiej już pójdę – powiedział i odszedł tak cicho, jak przyszedł.
A ja zostałam. W białej sukni, z dłońmi splecionymi na kolanach, gotowa do życia, którego nie wybrałam.
Serce biło mi mocno
Kościół był pełen ludzi. Szmer rozmów, przesuwanie się sukienek, cichy gwar modlitw. Pachniało kadzidłem i deszczem. Słońce przebiło się przez chmury w chwili, gdy weszłam, prowadzona przez tatę. Czułam, jak drży mi ręka, ale szłam. Krok za krokiem jak we śnie. Paweł stał przy ołtarzu. Serce biło mi mocno. Stanęliśmy się obok siebie.
– Ładnie wyglądasz – powiedział Paweł cicho, bez emocji.
– Dziękuję – odpowiedziałam, ledwo poruszając ustami.
– Gotowa? – zapytał, nie patrząc mi w oczy.
Zamiast odpowiedzieć, spojrzałam na jego twarz. Tak dobrze mi znaną. I zupełnie obcą. Przez ułamek sekundy pomyślałam, że mogłabym po prostu wybiec. Zrzucić tę suknię i uciec. Moje stopy tkwiły w miejscu. Kiedy ksiądz zadał pytanie, czy chcemy dobrowolnie zawrzeć związek małżeński, mój głos był obcy. Mechaniczny. Wymieniliśmy się obrączkami. Jego dłoń była chłodna. Z daleka ktoś zaklaskał. Organy zagrały marsz weselny. Ludzie się cieszyli. Tylko ja miałam wrażenie, że ktoś właśnie zamknął za mną drzwi, z których nie ma wyjścia.
Robiłam to z wygody
W samochodzie, który wiózł nas na salę weselną, Paweł siedział cicho. Patrzył przez okno, bawiąc się obrączką. Miałam ochotę zapytać go, co czuje, ale nie mogłam wykrztusić słowa. Wiedziałam, że i tak nie powie prawdy. Zresztą, ja sama nie potrafiłabym odpowiedzieć na to pytanie. Zamknęłam oczy i wróciły wspomnienia.
Pamiętam wieczór, gdy powiedział mi, że mnie kocha. Siedzieliśmy na ławce przy placu zabaw, jedliśmy lody. Spojrzał mi w oczy i wypowiedział te słowa z takim przekonaniem, jakby wypowiedział zaklęcie. Uśmiechnęłam się i odpowiedziałam „ja też”. Nie dlatego, że to czułam. Tylko dlatego, że tak wypadało. Pamiętam też rozmowę z Magdą, kilka tygodni po zaręczynach.
– Boisz się być sama? – zapytała wtedy prosto, bez owijania.
– Nie wiem... Może trochę. Przecież nie jestem sama, mam Pawła...
– To nie to samo.
Zamilkłam. Magda zawsze trafiała tam, gdzie bolało. I dlatego tak rzadko chciałam z nią rozmawiać szczerze. Bo rozrywała moje wymówki jak stare bandaże. I pokazywała rany, o których wolałam zapomnieć.
– Powinnam być szczęśliwa, prawda? – zapytałam ją wtedy. – Wszyscy mówią, że to dobre życie. Stabilne. Porządne.
– Tylko nie twoje – odpowiedziała.
Czułam się jak w klatce
Pokój hotelowy był chłodny, mimo że klimatyzacja była wyłączona. Siedziałam na brzegu łóżka w sukni, której nie miałam siły zdjąć. Paweł stał przy oknie, z dłonią opartą o framugę. Patrzył w ciemność, w miasto, które bawiło się jeszcze głośno i obojętnie.
– Chcesz coś do picia? – zapytał w końcu, nie odwracając się.
– Nie. Dziękuję.
Cisza zawisła między nami. W końcu podszedł bliżej, stanął obok łóżka. W jego oczach nie było radości. Ani czułości. Tylko zmęczenie i... jakiś cień, którego wcześniej nie umiałam nazwać.
– Chciałem, żeby było dobrze – powiedział cicho.
– Ja też – odpowiedziałam, patrząc w przestrzeń. – Ale nie jest.
Usiadł obok. Jego dłoń dotknęła mojej, ale odruchowo się cofnęłam. Nie dlatego, że go nie lubiłam. Dlatego, że nie potrafiłam już udawać.
– Czuję się jak w klatce – powiedziałam, ledwo słyszalnie. – Jakby to wszystko było nie moje.
Nie spojrzał na mnie. Milczał długo. A potem odetchnął głęboko i powiedział tylko dwa słowa:
– Ja też.
To były najsmutniejsze słowa tego dnia. Usiadłam na podłodze, plecami oparta o ścianę, i zaczęłam rozsznurowywać suknię. Nie było we mnie złości. Tylko cisza i wyczerpanie.
– Co teraz? – zapytał Paweł.
– Nie wiem – odpowiedziałam.
Nie miałam złudzeń
Poranek był cichy. W pokoju hotelowym pachniało kawą, którą Paweł zamówił do łóżka. Siedział na fotelu przy oknie, jeszcze w koszuli ślubnej, z potarganymi włosami. Usiadłam naprzeciwko, trzymając filiżankę w dłoniach.
– Nie uciekłaś – powiedział z lekkim uśmiechem.
– Myślałam o tym – przyznałam. – Coś mnie zatrzymało.
– Co?
Zastanowiłam się chwilę. Nie miałam jednej odpowiedzi.
– Może nie wszystko jest zbudowane na kłamstwie – powiedziałam. – Może po prostu nigdy nie nauczyliśmy się ze sobą rozmawiać.
Skinął głową. Po chwili bardzo niepewnie wyciągnął rękę i położył ją na mojej. Tym razem się nie odsunęłam.
– Może możemy spróbować... inaczej – zaproponował.
Uśmiechnęłam się lekko. Nie miałam złudzeń, że wszystko nagle się odmieni. W jego spojrzeniu pierwszy raz od dawna nie było oczekiwań. Tylko nadzieja.
– Dobrze – powiedziałam. – Tym razem chcę, żebyśmy poznali od nowa.
– Od czego zaczynamy?
– Od kawy – odpowiedziałam. – Reszta może przyjść z czasem.
Wtedy pomyślałam, że być może miłość to nie zawsze błysk. Czasem to cicha decyzja, by dać komuś i sobie jeszcze jedną szansę.
Alina, 29 lat
Czytaj także:
- „Wyjechałam zrywać truskawki w Niemczech, by rodzina miała na chleb z masłem. Mąż w tym czasie zadbał o ogródek sąsiadki”
- „Mój były mąż jada francuskie pasztety, a ja w lodówce mam tylko światło. Nie interesują go nawet własne dzieci”
- „Gdy mąż wyczekiwał adoptowanego syna, we mnie kiełkowało cudze nasionko. Ta zdrada słono mnie kosztowała”