Reklama

Kiedy byłam mała, mama zawsze powtarzała, że „porządek to spokój ducha”. A ja się tego kurczowo trzymam. Porządek w lodówce, porządek w szafkach, porządek w głowie. Zwłaszcza w głowie. Dlatego odkąd urodził się Antek – mój synek, mój świat, moja duma – trzymam się rutyny. Zasady, plan dnia, zdrowe jedzenie, dużo snu. Żadnego cukru po 18:00, żadnego nieprzemyślanego podjadania, żadnych bajek przed snem. Może i jestem sztywna. Ale to przynajmniej działało. Aż do niedawna.

Reklama

Zaczęło się niewinnie. Antek budził się w nocy i narzekał, że boli go brzuszek. Myślałam, że może to wirus. Albo inne paskudztwo z przedszkola. Ale kiedy trzeci raz z rzędu musieliśmy zostać w domu, zaczęłam się niepokoić. Pediatra nie znalazł nic niepokojącego. „Czasem dzieci tak mają” – wzruszył ramionami. Ale ja czułam, że coś jest nie tak. Bo Antek nie tylko miał bóle brzucha. Zaczął się też śmiać w nocy. Tak jakby ktoś opowiadał mu śmieszne rzeczy o drugiej nad ranem. I nie chciał mówić co. Albo... nie mógł?

Z Pawłem, moim mężem, od dawna różnimy się podejściem do wychowania. On lubi żarty, zabawę, luz. A ja? Ja jestem ta, która martwi się o mleko bez laktozy, o pasek bezpieczeństwa i odpowiednią temperaturę kąpieli. Zawsze to ja byłam „ta zła”, kiedy mówiłam „nie”. Ale trudno. Wolę być zła, niż nieuważna. A teraz jeszcze Barbara – teściowa. Od zawsze za blisko. Za często z nami. „Babcia musi rozpieszczać” – mówi. A ja mam ochotę krzyknąć, że babcia ma przede wszystkim nie podważać zasad, które ustalili rodzice. Ale to tylko siedzi mi gula w gardle. Nigdy nie umiałam się jej postawić. Ani powiedzieć, że czuję, jakby co noc ktoś mnie okradał z kontroli nad moim dzieckiem. I wtedy, któregoś wieczoru, zobaczyłam je. Kolorowe papierki po landrynkach. Pod poduszką Antka.

Mąż nie próbował mnie zrozumieć

– Paweł, nie żartuj sobie, mówię poważnie – zaczęłam, choć czułam, że zaraz znowu zbagatelizuje to, co powiem. – Antek znowu się obudził w nocy. Mówił, że boli go brzuch. I znowu znalazłam te… cukierki. Pod poduszką.

– Może mu się śniło, że coś zjadł? Albo sam sobie coś przyniósł? – Paweł wzruszył ramionami i nawet nie oderwał wzroku od telefonu.

– A może twoja mama znowu robi swoje małe „niespodzianki”? – syknęłam, wbijając wzrok w jego twarz.

Wtedy uniósł głowę. Uśmiechnął się. Z tym swoim półuśmiechem, który potrafi doprowadzić mnie do szału.

– Asia, serio? Bo znalazłaś kilka papierków, to już od razu teoria spiskowa?

– Paweł, to nie pierwszy raz. I nie chodzi o same cukierki. On od tygodni źle sypia. Chichocze w nocy. Jakby… jakby z kimś rozmawiał. Jakby coś się działo za naszymi plecami. A ty tylko siedzisz znowu z nosem w ekranie!

– No weź… – westchnął. – Może to po prostu taka faza. Dzieci mają różne fazy. Poza tym, może trochę więcej luzu? Nie wszystko musi być pod twoje dyktando.

– A może nie wszystko musi być jak u ciebie w domu? – wypaliłam ostro, sama zdziwiona, że to powiedziałam. – Przypomnij sobie, kto ci robił pierogi na śniadanie, obiad i kolację, a potem pozwalał ci jeść czekoladę o północy, jak byłeś chory.

– Okej, okej – próbował się śmiać. – Ale przeżyłem, nie? Wyrosłem na porządnego faceta.

– Porządny facet nie bagatelizuje, kiedy jego syn źle się czuje, tylko dlatego, że jego mamusia robi mu „niespodzianki” – odcięłam się. – Mam wrażenie, że twoja mama znowu robi wszystko po swojemu. I nie szanuje nas. Zwłaszcza mnie.

– Oj, daj już, cholera, spokój… – mruknął i wrócił do telefonu.

I właśnie to bolało mnie najbardziej. Nie to, że się nie zgadzał. Tylko to, że nie chciał nawet spróbować mnie zrozumieć. Tego wieczoru długo siedziałam w kuchni. Patrzyłam na kubek z niedopitą herbatą i myślałam o tych małych, cukrowych prezentach, które ktoś podrzucał mojemu dziecku nocą. Czyżby naprawdę… Barbara? Czy była aż tak bezmyślna? A jeśli robiła to celowo?

Teściowa nie poczuwała się do winy

– Barbara, mogę z tobą porozmawiać? – zapytałam, stając w progu kuchni.

Siedziała przy stole z kubkiem kawy, jakby była u siebie. Rozsiadła się wygodnie, wpatrzona w ekran telefonu. Nawet nie podniosła wzroku.

– Hm? – mruknęła. – Coś się stało?

Zacisnęłam palce na brzegu blatu.

– Chciałam zapytać… czy ty dajesz Antkowi coś do jedzenia wieczorem? Albo w nocy? Na przykład… cukierki?

Barbara uniosła brwi, teatralnie zdziwiona.

– Cukierki? Ależ nie… chyba że… – i wtedy się uśmiechnęła. Ten jej charakterystyczny uśmiech, który zawsze bardziej drażnił niż uspokajał. – Chyba że chodzi ci o nasze wieczorne niespodzianki?

– Jakie niespodzianki? – zmrużyłam oczy.

– Och, Asia, nie przesadzaj. To nic wielkiego. Tylko parę landrynek pod poduszkę. To nasza mała tajemnica. Antoś je uwielbia! Śmieje się, jak tylko je znajduje. To takie urocze.

– Ty sobie żartujesz, prawda? – wbiłam w nią wzrok. – Wiesz, że on od tygodni ma bóle brzucha? Że budzi się w nocy? A ty mu dajesz słodycze, kiedy nikt nie widzi?

Nie rób afery. To tylko kilka cukierków – wzruszyła ramionami. – Dzieci muszą mieć coś miłego, coś tylko dla siebie. A ja chciałam… no wiesz… być blisko. Naprawić to, czego nie umiałam zrobić z Pawłem.

Zatkało mnie. Jak to – naprawić?

– On ma sześć lat. Potrzebuje snu, regularności, bezpieczeństwa. Nie cukierków pod osłoną nocy i sekretów przed matką!

– Myślałam, że to cię ucieszy. Że cieszysz się, że Antek ma ze mną taką więź – odpowiedziała chłodno. – Ale widzę, że wszystko musisz mieć pod kontrolą. Nawet drobne radości własnego dziecka.

I wtedy poczułam, jak coś we mnie pęka. Może i byłam zasadnicza. Może i sztywna. Ale nie zgadzałam się, by ktoś wchodził z brudnymi buciorami w moje macierzyństwo. Nawet – a może zwłaszcza – Barbara.

Robiła to samo ze swoim synem

Noc. Cały dom pogrążony w ciszy, ale ja nie mogłam zasnąć. Chodziłam po mieszkaniu bez celu, jak duch. W końcu przysiadłam na schodach prowadzących na piętro. Zgasiłam światło. Czuwałam. I wtedy usłyszałam ich głosy. Szepczące. W kuchni. Zeszłam kilka schodków niżej, po cichu, na bosaka. Drzwi były lekko uchylone. Ukryłam się w ciemności i nasłuchiwałam.

– Mamo, mówiłem ci, żebyś nie robiła tego z Antkiem. – Głos Pawła był zmęczony. Przytłumiony.

– Ale ja tylko… – Barbara westchnęła. – Chciałam być dla niego kimś ważnym. Z tobą nie wyszło. Ciągle praca, stres, obowiązki. Nie miałam z tobą zbyt wiele cudownych momentów.

– Bo wtedy nie było cię prawie w domu. A jak byłaś, to wszystko było „na szybko”. I miałaś niestety podobne głupie pomysły... – Paweł mówił ciszej, jakby nie chciał, żebym ktoś usłyszał. – I pamiętasz, jak to się skończyło, prawda? Z brzuchem, z moimi atakami w nocy? I ja nie miałem nikogo, kto by się tym zajął.

Barbara zamilkła. Po chwili odpowiedziała cicho:

– Dlatego teraz… teraz chciałam, żeby choć Antek miał coś od babci. Takie ciepło. Coś, czego ty nie dostałeś.

– Ale on nie potrzebuje cholernych cukierków. On potrzebuje matki, która się martwi, i ojca, który jej ufa. – W głosie Pawła pojawiła się złość, którą rzadko u niego widziałam. – A ty to wszystko rozwalasz, mamo. Znowu. W drobny mak.

Nie czekałam. Weszłam do kuchni.

Barbara siedziała na krześle z dłońmi splecionymi na kolanach. Paweł opierał się o blat, wyglądał na jeszcze bardziej zmęczonego niż zwykle.

– Może ze mną też porozmawiacie? – powiedziałam spokojnie, ale z takim napięciem, że aż myślałam, że zadrżał kubek stojący na stole. – Bo ja tu najwyraźniej gram rolę policjantki w serialu, o którym nikt mi nie powiedział.

Barbara chciała coś powiedzieć, ale Paweł ją uprzedził.

Asia… mama kiedyś robiła to samo. Ze mną. Ale nikt nie zauważył, nikt nie powiedział „stop”. I może właśnie dlatego… dlatego nigdy nie potrafiłem jej zaufać. Tak jak ty. I teraz znowu to się dzieje. Tylko z naszym synem.

Stałam. Patrzyłam na nich. A moje ręce, chociaż opuszczone, drżały ze złości. I ze strachu. Bo jeśli Paweł wiedział, co robi jego matka… czemu mi o tym nie powiedział?

Byłam zła, zraniona i zdradzona

– Chciałam tylko… żeby mnie ktoś kochał – powiedziała Barbara.

Siedziałyśmy same w salonie. Paweł wyszedł. Zostawił nas, jakby czuł, że to rozmowa, w której nie powinien brać udziału. Może miał rację.

– Kiedy Paweł był mały, wszystko kręciło się wokół obowiązków. Dom, rachunki, jego ojciec wiecznie nieobecny albo w pracy, albo w barze. Ja robiłam, co mogłam. Ale czułam, że przegrywam wszystko – macierzyństwo, życie, siebie.

Barbara mówiła cicho, patrząc gdzieś za okno, jakby tam był ktoś, kto ją wysłucha lepiej ode mnie.

Nie miałam czułości. Ani dla siebie, ani dla niego. Paweł był chudy, milczący, uciekał w książki. Nie wiedziałam, jak do niego dotrzeć. Więc dawałam mu... cukierki. Drobiazgi. Bo tylko wtedy się uśmiechał.

Milczałam.

– I teraz, jak patrzę na Antka... – zadrżał jej głos – widzę małego Pawła. Tego, którego zawiodłam. I próbuję chociaż jemu dać coś dobrego. Może to głupie. Ale... to jedyne, co jeszcze potrafię.

– To nie jest tylko głupie – powiedziałam. – To jest nieuczciwe. I bolesne. Bo to moje dziecko. Mój syn. I kiedy ukradkiem wchodzisz do jego pokoju z cukierkiem w ręce, zabierasz mi coś. Zabierasz moją rolę. Moje zaufanie. Rozumiesz?

Barbara kiwnęła głową. Powoli. Chyba pierwszy raz naprawdę mnie słuchała.

– Przepraszam, Joasiu – powiedziała. – Nie chciałam cię skrzywdzić. Naprawdę nie chciałam.

Wstałam. Musiałam wyjść, zanim się rozpadnę. Bo czułam, że mimo jej łez, mimo jej historii – nadal jestem zła. Zła, zraniona i… zdradzona. Nie tylko przez nią. Ale i przez Pawła, który pozwolił na to, nie mówiąc mi ani słowa. Wyszłam z domu. Pieszo. Bez celu. Tylko po to, by nie słyszeć cudzego cierpienia, które próbuje tłumaczyć moje.

Czułam, że wszystko się jakoś ułoży

Minął tydzień. Tydzień ciszy, nerwowych spojrzeń i krótkich rozmów, które kończyły się zanim zdążyły się zacząć. Barbara nie pojawiała się u nas, nie dzwoniła, nie pisała. Paweł próbował to rozładowywać, rzucał żarty, opowiadał, co nowego w pracy. Ale ja byłam jak zamrożona. Aż w sobotę rano zadzwonił dzwonek do drzwi. Antek oglądał bajkę, Paweł coś kroił w kuchni. Ja otworzyłam drzwi.

– Cześć, Asiu – powiedziała Barbara cicho. W rękach trzymała pudełko z domowymi bułkami. – Mogę wejść?

Kiwnęłam głową. Weszła powoli, niepewena, bez tej swojej teatralnej pozy i rozstawianiem wszystkich po kątach. Usiadła przy stole i spojrzała na mnie.

– Przemyślałam wszystko. Naprawdę wszystko. I chcę ci powiedzieć jedno: przepraszam.

Nie odpowiedziałam. Czekałam.

Wiem, że naruszyłam granice. Twoje, Pawła. Ale najbardziej – Antka. I wiem, że to, co wydawało mi się niewinne, mogło skrzywdzić. I ciebie. I jego.

– Barbara… – zaczęłam, ale podniosła dłoń.

– Proszę, daj mi dokończyć. – Wzięła głęboki oddech. – Nie chcę więcej być babcią, która robi coś po kryjomu. Nie chcę być kobietą, która próbuje naprawić przeszłość kosztem cudzej teraźniejszości. Chcę być częścią waszej rodziny, a nie ciężarem.

Zapanowała cisza. Tylko Paweł z kuchni zerknął zza drzwi. Nawet Antek ściszył telewizor.

– Jeśli pozwolicie – ciągnęła Barbara – chciałabym zostać. Ale już według waszych zasad. Mogę piec bułki, mogę zabierać Antka na spacery, czytać mu bajki. Ale ty jesteś jego mamą. Ty ustalasz reguły. A ja… ja je zaakceptuję.

Poczułam, jak coś mi mięknie w środku. Jakby lodowiec, który zbudowałam, zaczął topnieć.

– Zgoda – powiedziałam w końcu. – Ale jeśli raz jeszcze zrobisz coś za moimi plecami, nawet najmniejszy drobiazg – nie będziemy rozmawiać. Ani ja, ani Antek.

Barbara skinęła głową. Pierwszy raz – naprawdę pokorna.

A potem Paweł wyszedł z kuchni i powiedział, że kawa już gotowa. I że może wszyscy razem zjemy te bułki. I przez chwilę… przez krótką chwilę... poczułam, że ta rodzina może się jeszcze jakoś poukładać.

Joanna, 37 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama