Reklama

Znałyśmy się na wylot

Wracałam właśnie z miasta, mniej więcej w połowie drogi do domu nagle sobie uświadomiłam, że w kuchni nie mam już ani grama kawy! A bez tej pachnącej i gorącej czarnej nie wyobrażam sobie poranka. Dlatego też zawróciłam czym prędzej na rynek, żeby zaopatrzyć się w kawusię. Chyba mam za niskie ciśnienie czy coś, bo bez niej nie zacznę normalnie dnia. Wleciałam jak huragan do sklepiku mojej kumpeli Magdy, od razu delektując się aromatem i niemalże pożerając wzrokiem poustawiane na półkach puszki.

Reklama

– Jak zawsze to samo? – od razu zapytała.

Przytaknęłam. Chwyciła mój ulubiony napój, a ja zaczęłam grzebać w torebce w poszukiwaniu portfela.

– W ostatnim czasie prawie wcale mnie nie odwiedzasz – powiedziała z wyrzutem. – Może byś wpadła w końcu poplotkować...

Trzymałyśmy się razem praktycznie już od przedszkola, a potem wspólnie przebrnęłyśmy przez kolejne etapy edukacji, niezmiennie dzieląc jedną ławkę. Ale gdy zdałyśmy maturę, nasze ścieżki się nieco rozjechały – ja poszłam na studia, a ona przejęła rodzinny interes. Stopniowo, małymi krokami, kompletnie odmieniła sklep i dziś, dekadę później, nikt by nie poznał, że ten lokal był kiedyś starym spożywczakiem. Postawiła na najlepszą kawę, świetne herbaty i aromatyczne przyprawy – sprzedaż szła pełną parą. W każdym razie na tym biznesie zarabia dużo więcej niż ja w urzędzie.

– Czas najwyższy, żebyś to zostawiła i pomyślała o własnej firmie. Doskonale wiem, że początek byłby trudny, ale jestem przekonana, że ostatecznie nie żałowałabyś tego wyboru! Poza tym pracowałabyś na siebie! – od dłuższego czasu powtarzała mi to Magda.

Moja przyjaciółka próbowała mnie przekonać, żebym odnowiła niewielkie pomieszczenie znajdujące się z tyłu jej sklepu. Aktualnie było wykorzystywane jako podręczny magazyn, dawniej natomiast pełniło rolę małej kafejki, którą prowadzili jej dziadkowie. Marzyła o tym, by reaktywować rodzinny biznes.

– Nie zapomnij, że zawsze możesz na mnie polegać, obiecuję, że we wszystkim ci pomogę – zapewniała.

Ja jednak nie czułam się jeszcze przygotowana na taki krok. Brakowało mi jakiegoś bodźca, impulsu, który by mnie do tego skłonił…

– Właśnie słyszałam, że ktoś zdecydował się na zakup tego domu koło cmentarza, wiesz? – ni z gruszki, ni z pietruszki wypaliła Magda, akurat kiedy zamierzałam już wracać do domu.

– Serio? Przecież tam dach jest zupełnie zniszczony, szyby w oknach powybijane...Kto by chciał taką ruinę? – nie kryłam zaskoczenia.

– Zgliszcza nie zgliszcza, ale coś w sobie ma, nie sądzisz? Wygląda trochę jak pałacyk albo dwór szlachecki...

Dom niszczał od śmierci właścicielki

To fakt. Ten stary, teraz już bardzo zaniedbany dom z dużym ogrodem zawsze robił na mnie spore wrażenie. Szary tynk, oszklona werandka i taras w kształcie półkola nadawały mu niepowtarzalnego charakteru. Pamiętałam, że w salonie znajduje się kominek, więc często marzyłam sobie po cichu, jak to by było usiąść obok niego podczas mroźnych, zimowych dni. Z kolei latem wyobrażałam sobie, że relaksuję się na zacisznym tarasie, popijając chłodną oranżadę.

Krążyły plotki, że rodzina zmarłej przez długi czas toczyła wręcz walki o majątek. Całe szczęście w końcu jakoś się dogadali i zdecydowali, że odsprzedają dom komuś, kto zadba o niego z sercem i przywróci temu architektonicznemu cudowi należny blask. Pewnie gdyby tak zwlekali jeszcze parę lat, to już nie zostałoby tam nic wartego wyremontowania.

– A wiesz może coś o tych ludziach, którzy go kupili? – rzuciłam od niechcenia, choć z niecierpliwością czekałam na odpowiedź.

Magda jednak nie dała się zwieść, bo dobrze wiedziała, jakie emocje wywołuje we mnie ten budynek.

– Ten dom ma tylko jednego właściciela. To mężczyzna – zaczęła szeptać, zupełnie tak, jakby ktoś mógł nas podsłuchać w opustoszałym sklepie. – Jest dość przystojny i podobno wszystkim zajmuje się sam… Chyba pracuje jako stolarz, ale bardziej sprawia wrażenie intelektualisty. No i ponoć przepada za wspaniałą kawą, zupełnie jak ty.

Nagle usłyszałyśmy dźwięk dzwonka do drzwi. Magda urwała swoje opowieści w pół słowa, a jej policzki pokrył delikatny rumieniec. Nie musiałam się nawet odwracać, by wiedzieć, kto właśnie nas odwiedził. To był on – tajemniczy właściciel szarego domu na końcu ulicy...

– Kawa? Taka jak zawsze? – przyjaciółka szybko się otrząsnęła do siebie, posyłając mu serdeczny uśmiech.

– Dokładnie, a do tego poproszę opakowanie czarnej herbaty, kawałek żółtego sera, jakieś 20 dekagramów i... – kontynuował zakupy.

Stałam jak zaczarowana, wsłuchując się w barwę jego głosu. Ten ton był po prostu nieziemski! Niski, aksamitny… Obawiałam się, że jak tylko chociażby dyskretnie na niego zerknę, to będę zawiedziona, ale przecież… Magda wspominała, że ten mężczyzna to niezły przystojniak… Zdecydowałam się w końcu odwrócić w jego stronę.
Dosłownie zatkało mnie z wrażenia.

Na pewno już go kiedyś widziałam!

To musiało być jakieś trzy lata temu, o ile mnie pamięć nie zawodzi. Przemierzałam miasto komunikacją miejską i gdy autobus zatrzymał się na przystanku zauważyłam go. Prowadził ożywioną konwersację z innym gościem. W pewnym momencie podniósł wzrok i nasze oczy spotkały się na krótką chwilę, ale wtedy przeszło mnie dziwne uczucie... Poczułam, że oto stoi przede mną mój przyszły mąż. Ta myśl poraziła mnie niczym grom z jasnego nieba!

Nie znałam go ani trochę, pojęcia nie miałam, czy jeszcze kiedyś go zobaczę. Mimo to, w głębi duszy czułam pełne przekonanie, że pewnego dnia staniemy na ślubnym kobiercu. Co ciekawe, ta myśl wcale nie przyprawiła mnie o niepokój, że koniecznie muszę tu i teraz wysiąść, by go poznać. Byłam wręcz dziwnie pewna i spokojna, że wszystko potoczy się swoim torem i w stosownej chwili nasze losy same się połączą.

On z kolei zrobił coś, co przypominało, próbę wskoczenia do autobusu w ostatniej chwili, tuż przed zamknięciem drzwi. Od tamtej pory już się nie widzieliśmy… aż do tej chwili.

– Nie mieliśmy jeszcze okazji się poznać. Jestem Bożena i… również jestem mieszkanką tego miasta – wypaliłam bez zastanowienia.

Magda uniosła wysoko brwi, dając mi do zrozumienia, że plotę trzy po trzy, ale ja już nie potrafiłam ugryźć się w język.

– Słyszałam, że podobno samodzielnie remontujesz swoje mieszkanie. Czy tak?

Skinął głową.

– Jestem Marcin – rzucił na odchodne, po czym błyskawicznie uregulował należność i opuścił sklep.

– No co ty, toż to przystojniak, jakich mało, nie sądzisz? – moja kumpela od razu przeszła do sedna. – Widziałam, jak mu się przyglądałaś.

– Daj spokój… – burknęłam wymijająco, niedbale wzruszając ramionami, ale chyba niezbyt wiarygodnie mi to wyszło.

Mebel miał w sobie to „coś”

Ostatnimi czasy znacznie częściej zaglądałam do Magdy, mając nadzieję, że ponownie, niby przypadkiem natknę się na Marcina. On jednak nie pojawiał się, a moja kumpela nie poruszała tematu, widząc moje zaniepokojenie. W końcu jednak przerwała milczenie.

– Słuchaj, byłam niedawno na strychu u rodziców i w życiu nie zgadniesz, na co tam trafiłam!

– No, na co? – rzuciłam bez entuzjazmu.

– Na starą drewnianą ladę z kawiarenki moich dziadków! Myślałam, że już jej nie ma.

– Nie mów! – nagle zmieniłam nastawienie, a w głowie zaczęła kiełkować myśl. – Mogłabym ją obejrzeć?

– Jasne, nie ma sprawy, kiedy tylko będziesz miała ochotę – zgodziła się ucieszona Magda.

Dębowa lada wyglądała na solidną, miała klasę.

– To skarb, który ozdobi każde pomieszczenie! Potrzeba do niego jedynie pasujących stolików... Choćby takich zrobionych z wysłużonych maszyn krawieckich – moja wyobraźnia wskoczyła na najwyższe obroty.

– No tak, ale najpierw przecież trzeba go odnowić – zrobiłam zamyśloną minę, udając, że się zastanawiam, kto mógłby się tego podjąć, ale Magda rzuciła mi wymowne spojrzenie, trochę jakby z litością.

Masz doskonałą wymówkę, żeby go odwiedzić – podsumowała krótko.

Nie zwlekałam i tego samego dnia postanowiłam odwiedzić Marcina. Nie wyglądał na zbyt zaskoczonego, gdy mnie zobaczył.

– Właśnie szykowałem kawę dla siebie, masz ochotę na małą czarną? –zapytał.

– No pewnie, chętnie się napiję…

Naszykował wyśmienite espresso, przy którym zdradziłam mu swoje plany.

– Razem z koleżanką mamy pomysł, aby uruchomić kawiarnię. Zależy nam na tym, żeby odnowić przedwojenną ladę i zaprojektować do tego pasujące i niepowtarzalne stoliki. Mógłbyś może nam w tym pomóc? – spytałam, podziwiając pięknie wyremontowaną kuchnię. – Jesteś w tym naprawdę super! – dodałam, czekając z niepokojem na jego odpowiedź.

– Szczerze powiedziawszy, czeka mnie tu jeszcze bardzo dużo pracy… – wymamrotał.

Chciałam go bliżej poznać

Serce ścisnął mi żal, poczułam zawód. Byłam przekonana, jadąc autobusem, że to moje przeznaczenie.

– Ale dobrze, zrobię to. Dla ciebie – nieoczekiwanie dorzucił, patrząc mi przy tym w oczy.

Stwierdził, że zrobi to dla mnie? – jego słowa brzmiały mi w uszach kiedy wracałam do siebie. – Otóż to! Użył dokładnie takich słów!”.

Przez parę kolejnych dni kombinowaliśmy na wszystkie sposoby, czy uda się odrestaurować kontuar i gdzie zdobyć minimum sześć wiekowych maszyn do szycia, z których miały być wykonane stoliki w naszej kawiarence.

– Jedną mam ja, po babci. Magda też ma jedną – rozmyślałam.

– W najbliższą niedzielę musimy się wybrać na targ staroci i rozejrzeć za pozostałymi – zarządził Marcin. – A tak na marginesie, to ja również mam w domu starego Singera, czyli brakuje nam więc tylko trzech…

Słowo „nam” zabrzmiało w mojej głowie niczym najwspanialsza symfonia... Uporanie się z zakupem dodatkowych maszyn zajęło ponad miesiąc. Nie miałam za dużo gotówki, więc sporo czasu przeznaczyliśmy na negocjacje i wyszukiwanie promocji. Udało nam się co prawda trochę odłożyć, ale jednocześnie opóźniło to rozpoczęcie robót.

– Ale masz do tego smykałkę – stwierdził Marcin, nie kryjąc uznania. – Jak poprowadzisz swoją firmę równie stanowczo, to sukces masz gwarantowany.

Ty też jesteś świetny w tym co robisz – odparłam, muskając opuszkami świeżo polakierowaną powierzchnię kontuaru, który dopiero co wstawiliśmy do pomieszczenia na zapleczu sklepiku Magdy. Tam, gdzie niegdyś znajdowała się kawiarenka dziadków.

Lada po renowacji prezentowała się pięknie a mnie naszła nagła ochota, by moje dłonie, zamiast gładkiego drewna, mogły pieścić umięśniony brzuch Marcina...

– Bożenko? – niespodziewanie usłyszałam, jak zwraca się do mnie, przerywając mi idyllę.

– Słucham? – odparłam, patrząc na niego jakby nieprzytomna.

Lustrował mnie wzrokiem, jakby chciał wybadać, o czym właśnie marzę, przez co lekko się zaczerwieniłam. „Co by było, gdyby wiedział” – przeszło mi przez głowę.

Dobrze, że nie da się odczytywać cudzych myśli

– Dałbyś radę dodać następną warstwę lakieru? Wygląda świetnie, ale myślę, że warto byłoby ją jeszcze lepiej ochronić – odezwałam się.

– Jasne – przytaknął, zbliżając się do blatu i opierając na nim dłoń. Przez ten czas nie odrywał ode mnie wzroku.

To jego spojrzenie... Zrobiło mi się trochę głupio, bo miałam na sobie zwykły, wysłużony t-shirt, który może i nadawał się do sprzątania i remontów, ale raczej nie można go było uznać za szykowny. W tym momencie Marcin oznajmił:

– Słuchaj, od jakiegoś czasu zastanawiam się nad jednym. Mam wrażenie, że skądś cię znam. Nie miałem pewności, ale kiedy założyłaś tę niebieską bluzeczkę, wszystko zaczęło mi się układać w całość. To właśnie ty siedziałaś wtedy w tym autobusie, mam rację?

– No więc... – przytaknęłam delikatnie ruchem głowy, doskonale zdając sobie sprawę, o czym mówi Marcin.

– To wprost niewiarygodne... – powiedział niemalże szeptem. – Gdy tylko nasze oczy się spotkały, poczułem nieodpartą chęć, by wskoczyć do tego autobusu. Coś w środku mówiło do mnie, podpowiadało: biegnij, rusz się! Ale drzwi zamknęły się z impetem, pojazd odjechał, a ja stałem tam jak otępiały, na tym przystanku, z uczuciem totalnej pustki. Ani przedtem, ani potem nie przeżyłem już niczego podobnego – czułem się tak, jakbym w jednej chwili stracił bliską mi osobę...

– Przecież jestem...– wyszeptałam.

– Gdy nasze spojrzenia spotkały się w sklepie Magdy, poczułem, że między nami momentalnie zrodziło się ogromne, prawie nieznośne napięcie. Zaniepokoiłem się, przestraszyłem się go, więc po prostu stamtąd wybiegłem. Ty jednak mimo to pojawiłaś się u mnie z prośbą. W normalnej sytuacji na pewno bym się tego nie podjął, w końcu stolarstwo to tylko moje hobby. Na co dzień zajmuję się zupełnie czymś innym: grafiką, ilustracjami do książek, dlatego pracę wykonuję w domowym zaciszu. Ale tobie nie potrafiłem powiedzieć, że nie…

– Tak naprawdę to prowadzenie własnej kawiarni nigdy nie było w moich planach, mimo że Magda od dwóch lat próbowała mnie do tego namówić. Ale gdy znalazła tę zabytkową ladę na strychu – zmieniłam zdanie. Powód był jeden i bardzo prosty – ten mebel wymagał renowacji, a to była bardzo dobry pretekst, żeby cię odwiedzić – wyznałam szczerze.

Marcin popatrzył na mnie czule i niespodziewanie wziął w objęcia.

– Słuchaj, a jak myślisz, to uczucie, ta miłość od razu jak się kogoś zobaczy jest możliwe? – zapytał cicho, szeptając mi niemal do ucha.

– No jasne – powiedziałam.

– Widzisz, ja mam takie samo zdanie – oznajmił z uczuciem i pocałował namiętnie.

Poczułam wtedy, jakby wszystko zgrało się w idealną całość, że było tak, tak jak być powinno.

– Jestem prawie pewna, że musieliście już się kiedyś spotkać, może w poprzednim wcieleniu – stwierdziła Magda, kiedy streściłam jej przebieg zdarzeń. – Ten facet wydał ci się twoim mężem, bo najprawdopodobniej już tak było w przeszłości. A może wręcz odwrotnie, wtedy nie dane wam było być razem pomimo że darzyliście się niesamowitym uczuciem, więc przeznaczenie postanowiło to nadrobić.

– Kiedy zaczęłaś wierzyć w przeznaczenie?

– Odkąd tylko pamiętam – zerknęła w moją stronę. – „Ziemia i niebo kryją w sobie więcej tajemnic, niż największym mędrcom się wydaje!” – przywołała cytat.

Byłam mocno zaskoczona bowiem, jak dotąd sądziłam, że jeśli chodzi o przyjaźń moją i Magdy, to właśnie ona stąpa twardo po ziemi, a to ja bujam w obłokach...

Reklama

Bożena, 30 lat

Reklama
Reklama
Reklama