Reklama

Nie jestem z tych babć, co to całymi dniami dziergają serwetki i udają, że świat się zatrzymał w 1978 roku. Wiem, że czasy się zmieniają, młodzież ma teraz inne pomysły na siebie i inne priorytety. Człowiek całe życie pracuje, wychowuje dzieci, potem trochę wnuki, to choćby nie chciał, to jednak jakieś wyobrażenia w sobie nosi.

Mój wnuk, Pawełek przyszedł na Wigilię i szczęka mi opadła tak, że aż pierogi z ust wypadły. Co on sobie zrobił? Na miłość boską, ja wiedziałam, że on ma jakieś tatuaże, ale żeby takie coś?

Zamurowało mnie

Wszyscy już siedzieli przy stole. Barszcz parował, karp leżał na półmisku, a moje uszka wyszły w tym roku jak spod linijki. Usiadłam na swoim miejscu i zerknęłam na zegarek.

– No gdzie ten Pawełek się podziewa? – mruknęłam do córki. – Znowu mu coś wyskoczyło?

– Spokojnie, mamo, mówił, że będzie. Pewnie tramwaj się spóźnił – uspokajała mnie Hania, rozlewając kompot z suszu.

I wtedy rozległo się pukanie do drzwi. Zawsze puka, nigdy nie dzwoni, taki ma dziwaczny zwyczaj. Otworzyła mu wnuczka, a po chwili usłyszałam głos:

– Cześć wszystkim. Wesołych!

I wszedł. Zamurowało mnie. Wnuk mój, najstarszy, oczko w głowie, stał w drzwiach w czarnej koszuli z podwiniętymi rękawami, a na szyi miał węża? Smoka? Diabła?

– Jezus, Maryjo i wszyscy święci… – wyszeptałam, chwytając się stołu.

– Babciu… – Pawełek podszedł z uśmiechem, chciał mnie pocałować w policzek, ale aż się cofnęłam.

Co to ma być?! – wskazałam drżącym palcem na jego szyję.

– Oj babciu, nie dramatyzuj… – zaśmiał się nerwowo, poprawiając kołnierzyk, jakby to miało coś ukryć.

– Zawiesiłeś sobie naszyjnik z jakimś pogańskim szarlatanem i przychodzisz tak wystrojony na Wigilię?! – nie wytrzymałam.

Zrobiła się cisza.

Oburzyłam się

– To nie szatan, babciu. To smok japoński – powiedział Pawełek, jakby to coś wyjaśniało.

– A co mnie Japonia obchodzi?! Na Wigilię przyszedłeś ubrany jak na koncert! Ty sobie z ludzi jaja robisz, czy jak? – wciąż nie mogłam oderwać oczu od tego paskudztwa na jego szyi.

– Mamo, przestań – wtrąciła się Hania, zerkając nerwowo na męża. – Przecież to tylko biżuteria. Wiesz, że Paweł interesuje się sztuką.

– To nie jest sztuka, tylko profanacja! – uniosłam głos. – Jak można coś takiego nosić na szyi?

– Babciu, nie chciałem zrobić ci przykrości – Pawełek spuścił wzrok. – Ale to dla mnie ważne. Symbol przemiany. Siły. Wiesz, jak ciężko było ostatnio...

– To byś przemianę zrobił wewnętrzną, a nie takie coś! I jeszcze się tym chwalisz w święta!

Zapanowało napięcie. Nawet Anetka przestała podjadać pierniki, a Maciek – ten najmłodszy – szeptem spytał ojca, czy „Pawełek jest teraz złym czarodziejem”.

– Mamo, proszę... – Hania próbowała mnie uspokoić. – Może usiądźmy, podzielmy się opłatkiem. Nie psujmy świąt.

– Święta to świętość – syknęłam, siadając, jakby ktoś mnie do krzesła przybił. – Ale niech nikt nie oczekuje, że będę udawać, że wszystko jest w porządku.

A Pawełek usiadł. Naprzeciwko mnie. I patrzył, jakby czekał, że się złamię. Nie zamierzałam.

Spojrzałam mu w oczy

Trzymałam opłatek w ręku, ale nie mogłam się przełamać z bliskimi. Zawsze jako pierwsza składałam życzenia, zaczynałam od najstarszych i kończyłam na wnukach. W tym roku miałam ochotę opuścić tę część wieczerzy w ogóle.

– No babciu, może już... – Hania spojrzała na mnie błagalnie.

– A co ja mam niby życzyć, jak się nie poznaję własnej rodziny? – mruknęłam. – Czy wyście się wszyscy umówili na te cyrki?

– Babciu, to są nasze wybory – Pawełek wtrącił się spokojnie. – Nie chodzi o bunt. Ja po prostu... chciałem mieć coś, co pomoże mi się ogarnąć.

– I smok na gardle ci pomógł?! – zapytałam z przekąsem. – A może byś poszedł do kościoła, a nie do jubilera?

– Chodzę. I do kościoła, i do jubilera. – Odparł cicho.

Zrobiło się cicho. Nawet zegar w kuchni jakby przestał tykać.

– Mamo – odezwała się Hania, łamiącym głosem. – On naprawdę się stara. Może czas to zauważyć?

Nie odpowiedziałam. Pierwszy raz spojrzałam Pawełkowi w oczy – nie na jego szyję.

Ugryzłam się w język

Zjedliśmy barszcz w milczeniu. Każdy starał się udawać, że wszystko wróciło do normy, ale to była fikcja. Kompot z suszu już mi nie smakował, a pierogi – choć zawsze wychodziły mi wybitne – wydawały się jakieś gumowate.

– Dobre, babciu – powiedział Pawełek, przełykając pieroga. – Naprawdę się stęskniłem za twoim gotowaniem.

– To trzeba było dzwonić, wpadać, a nie zniknąć na pół roku – odparłam oschle, nie patrząc mu w oczy.

– Wiem, przepraszam – spuścił głowę. – Po prostu miałem dość komentarzy.

Jakich komentarzy?

– No... że się dziwnie ubieram, że wyglądam, jakby mnie z ulicy zgarnęli, że „co z ciebie będzie, Pawełku?”. Nie chciało mi się walczyć z tym wszystkim.

Westchnęłam. Ugryzłam się w język, ale nie na długo.

– Bo ja się o ciebie martwię, a nie wyśmiewam – powiedziałam w końcu. – Zobacz, ja już swoje przeżyłam, ale ty? Jesteś młody, powinieneś mieć czyste konto. A nie smoka na szyi i poczucie, że wszyscy cię oceniają.

– A może by tak raz ktoś mnie po prostu zapytał, po co mi to? I wysłuchał bez zgryźliwości?

Zamilkłam. Tego się nie spodziewałam. Bo przecież ja... Ja tylko chciałam, żeby wszystko było „po Bożemu”.

– No to teraz pytam – powiedziałam cicho. – Po co ci ten smok, Pawełku?

Poczułam coś dziwnego

Pawełek podrapał się po karku i spojrzał przez chwilę w bok, jakby zbierał się na odwagę. Wreszcie powiedział:

– Bo ten smok to nie jest dla mnie ozdoba. To coś, co mi przypomina, że przeszedłem przez piekło i wyszedłem z niego cały. Może trochę poparzony, ale żywy.

– Piekło, mówisz? – zmarszczyłam brwi. – Masz dwadzieścia dwa lata, co ty wiesz o piekle?

Spojrzał mi prosto w oczy.

– Gdy dziadek zmarł, było mi źle. I właśnie wtedy zacząłem rysować smoka. Codziennie, przez kilka tygodni. Na każdej kartce. Bo wiesz… on miał mnie chronić. Przypominać, że nawet jak świat się wali, to ja mogę być silny.

Słuchałam i nagle poczułam coś dziwnego. Jakby ktoś mi ścisnął gardło. Wstyd? Może. Bo przez ten cały czas widziałam tylko te łuski i pazury, a nie chłopaka, który próbował jakoś się podnieść.

– To… mogłeś mi powiedzieć – mruknęłam.

– Babciu, próbowałem. Tylko zawsze wszystko kończyło się na „za moich czasów...”.

Westchnęłam. Zaczęłam łamać opłatek.

– No to może od dziś niech będą już twoje czasy. Jednak ostrzegam, drugiego smoka nie zaakceptuję.

– Obiecuję, babciu. Następny będzie… kot. Dla równowagi.

Parsknęłam śmiechem. Pierwszy raz tego wieczoru.

Nigdy tego nie zapomnę

Po kolacji usiedliśmy przy choince. Śpiewaliśmy kolędy, trochę fałszując, ale z sercem. Pawełek nawet zagrał coś na gitarze – takie swoje aranżacje, ale brzmiały... no cóż, nie gorzej niż organy w naszym kościele. W końcu podeszłam do niego i szepnęłam:

– Wiesz co, Pawełek? Może i ten smok nie jest święty, ale jak jeszcze raz powiesz mi coś takiego jak dziś… to ja ci sama zafunduję kolejny naszyjnik. Z napisem: „Kocham babcię”.

Roześmiał się.

Umowa stoi – powiedział, ściskając mnie mocno. – Ale wtedy ty też musisz nosić zawieszkę w kształcie smoka.

– Ja? – sapnęłam.

– Mały wystarczy.

Prawie się zakrztusiłam ze śmiechu. Może to był najdziwniejsza Wigilia i przełamanie się opłatkiem w moim życiu, ale też pierwsza, od bardzo dawna, podczas której nie tylko czułam się jak gospodyni, co pilnuje barszczu – ale jak babcia. Taka, której nie boją się nawet smoki. Tylko teraz muszę dzwonić do Krystyny. Bo jak ona zobaczy zdjęcia z tej Wigilii, to się udławi. Niech wie, że moja rodzina to nie teatrzyk.

Teresa, 67 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama