„Gdy zobaczyłem świąteczny prezent od żony, aż mnie zatkało. Wydawał się bublem, a stał się przełomem w naszym związku”
„Zawsze staraliśmy się z żoną kupować sobie jak najbardziej trafione prezenty. Czasem to było coś, czego akurat drugie potrzebowało i często o tym mówiło, a innym razem niespodzianka, ale też taka, która nawiązywała do zainteresowań partnera. Teraz jednak dostałem coś kompletnie od czapy, a przynajmniej tak mi się wydawało. Potem zrozumiałem, że to był symbol czegoś bardzo ważnego”.

- Redakcja
Święta zawsze miały dla mnie szczególne znaczenie. Pachniały mandarynkami, choinką i spokojem, który choć chwilowy, pozwalał mi złapać oddech. Zawsze staraliśmy się z żoną robić sobie symboliczne prezenty – nic wielkiego, nic drogiego, ale prosto z serca. W tym roku jednak czułem, że naprawdę się postarałem. Zarywałem wieczory, kombinowałem z zamówieniami, słuchałem jej mimochodem rzucanych pragnień. A potem, gdy odpakowałem swój prezent, świat się na chwilę zatrzymał. Dostałem coś, co wyglądało na mocno zużyte i dość przypadkowe, więc nie wiedziałem, jak zareagować. Przez kilka minut siedziałem w milczeniu, próbując nie dać po sobie poznać, jak bardzo mnie to zabolało.
Ostatnie tygodnie nie były łatwe
Choinka stała w kącie salonu, nieco przekrzywiona, jakby też nie była do końca przekonana, że chce tu być. Światełka migały leniwie, nie wnosząc żadnej radości. Święta dopiero się zaczynały, a ja już czułem, że coś jest nie tak. Ostatnie tygodnie były dla nas trudne. Mieliśmy oboje dużo pracy i dość mało czasu na wspólne spędzanie czasu czy długie rozmowy. Prawda była taka, że coraz częściej mijaliśmy się bez słowa, wymienialiśmy informacje zamiast uczuć.
W wigilię rano obudziłem się wcześniej niż zwykle. Zaparzyłem kawę, przyniosłem jej do łóżka, tak jak robiłem to na początku naszego małżeństwa. Uśmiechnęła się z wdzięcznością, ale w jej oczach nie było już tego błysku, który tak dobrze pamiętałem. Usiadłem obok niej, wciąż w piżamie, i objąłem ją ramieniem.
– Wiesz, cieszę się, że mamy te święta razem – powiedziałem cicho.
– Ja też... – odparła po chwili, ale coś w jej głosie zabrzmiało niepewnie.
Wieczorem ubraliśmy się odświętnie, choć robiliśmy kolację tylko dla siebie. Wigilia we dwoje. Przy stole długo milczeliśmy. Dopiero przy deserze wręczyliśmy sobie prezenty. Otworzyła mój pierwszy – delikatny naszyjnik z bursztynem, o którym wspomniała miesiąc wcześniej. Uśmiechnęła się zaskoczona, przytuliła mnie. Potem podała mi swój prezent i patrzyła z zainteresowaniem na moją reakcję. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, co się kryje w tym niewielkim zawiniątku, a okazało się, że to będzie przełom.
Nie wiedziałem jak zareagować
Rozwinąłem papier i poczułem, jak serce mi zamiera. To był stary, zmechacony szalik, ewidentnie używany, bo pachniał jak ktoś inny. Siedziałem z tym nietypowym prezentem w rękach, próbując się uśmiechnąć, ale w ustach zrobiło mi się sucho. Przejechałem palcami po materiale – był miękki, to fakt, ale miał na sobie drobne kulki i zaciągnięcia. Był wyraźnie znoszony. Nie wyglądał na coś, co kupuje się z myślą o kimś, kogo się kocha.
– Mam nadzieję, że ci się spodoba – powiedziała z delikatnym uśmiechem. – Wygląda na ciepły, prawda?
Zawahałem się. Zamiast odpowiedzieć, pokiwałem głową i próbowałem sięgnąć po kieliszek wina. Ręka lekko mi zadrżała.
– No co? – zapytała, marszcząc brwi. – Nie podoba ci się?
– Nie no, jest... w porządku – wymamrotałem, wciąż gapiąc się na ten nieszczęsny kawałek materiału.
– Kupiłam go na pchlim targu. Pomyślałam, że ci się spodoba, bo masz podobny styl... – dodała szybko, jakby się tłumaczyła.
W mojej głowie aż huczało. Przypomniałem sobie, ile energii włożyłem w jej prezent. Przypomniałem sobie, jak słuchałem, kiedy mówiła o tym naszyjniku. Jak kombinowałem z przesyłką, żeby zdążyła. A ona? Kupiła mi zmechacony szalik od kogoś nieznajomego. Poczułem się jak śmieć. Nie przez wartość rzeczy, tylko przez brak zaangażowania. Jakby wystarczyło coś byle jakiego, byle było. Jakby to wszystko już przestało mieć znaczenie. Nie powiedziałem tego na głos. Zamiast tego wstałem od stołu i poszedłem do łazienki, gdzie mogłem wreszcie oddychać.
Długo o tym myślałem
Przez kilka minut siedziałem na brzegu wanny i wpatrywałem się w kafelki. Nie płakałem i nie miałem nawet ochoty się złościć. Czułem jedynie coś w rodzaju rozczarowania, które powoli mnie paraliżowało. To był ten rodzaj bólu, którego nie da się ubrać w słowa, więc po prostu się go nosi. Wyszedłem z łazienki, jakby nigdy nic, i usiadłem z powrotem przy stole. Ona zeskrobywała widelcem resztki ciasta z talerza, nie patrząc na mnie.
– Przepraszam, jeśli zawiodłam – rzuciła cicho, bez emocji.
– Nic się nie stało – odpowiedziałem równie bezbarwnie, nawet nie próbując spojrzeć jej w oczy.
Przez resztę wieczoru oglądaliśmy jakiś świąteczny film, który przewijał się w tle. Ani razu się nie zaśmialiśmy. Siedzieliśmy na kanapie, niby blisko siebie, ale jakby każde z nas było po drugiej stronie oceanu. Chciałem coś powiedzieć, zapytać, co się z nami stało, ale zabrakło mi odwagi. Bałem się, że usłyszę coś, czego nie chcę znać.
W nocy leżeliśmy obok siebie, każdy zwrócony w swoją stronę. W dłoni wciąż czułem fakturę tego szalika. Powinienem był go odłożyć, ale coś mnie powstrzymywało. Jakby stanowił dowód. Nie wiedziałem jeszcze czego – zdrady? Obojętności? Utraconej miłości? Nad ranem, kiedy myślałem, że śpi, usłyszałem cichy szloch. Nie odezwałem się. Nie przytuliłem. Po prostu leżałem obok obolały, zły i zagubiony.
Musieliśmy w końcu porozmawiać
Kolejny dzień świąt minął nam tak samo – bez słów, bez dotyku, bez bliskości. Ugotowaliśmy wspólnie obiad, choć każde z nas bardziej przypominało mechanicznego pomocnika niż kochającego partnera. Między mieszaniem zupy a nakrywaniem do stołu panowało coś gęstego, czego nie dało się rozciąć żadnym żartem ani wspomnieniem. Przestaliśmy być parą, a staliśmy się niemal obcymi osobami, które dzielą jedynie ten sam adres.
Przy kolacji usiedliśmy naprzeciwko siebie. Starałem się coś powiedzieć, zagaić rozmowę, ale każdy temat wydawał się banalny, wręcz nie na miejscu. Ona z kolei skubała ziemniaki, jakby nie były warte połknięcia. W końcu odezwała się pierwsza.
– Czy ty w ogóle mnie jeszcze lubisz?
Zaskoczyła mnie. Nie pytaniem, tylko jego tonem. Jakby już znała odpowiedź.
– Lubię – odparłem powoli. – Tylko... nie wiem, czy cię jeszcze rozumiem.
Zamilkła. Długo nie mówiła nic, po czym odłożyła widelec na talerz.
– Wiem, że ten szalik był porażką. Myślałam, że to będzie taki... żart. Zapomniałam, że ty nie lubisz symboli. Ty lubisz konkret.
Przyjąłem to milczeniem. Może rzeczywiście byłem zbyt konkret, zbyt oczekujący. Chciałem, by wszystko miało znaczenie, a zapominałem, że czasem ludzie po prostu są zmęczeni. I że nie każdy prezent musi mieć w sobie fajerwerki. Spojrzała na mnie wtedy tak, jakby miała ochotę mnie przeprosić, ale nie wiedziała, od czego zacząć. Ja też nie wiedziałem.
Zrozumiałem coś bardzo ważnego
Następnego ranka siedziała w salonie w moim starym swetrze, z kubkiem herbaty w dłoniach. Wyglądała jak ktoś, kto się właśnie poddał. Przez chwilę przyglądałem się jej z kuchni, zanim się odważyłem podejść. Usiadłem obok, zostawiając między nami tę samą przestrzeń, która wisiała w powietrzu od Wigilii.
– Chcesz wiedzieć, dlaczego kupiłam ci ten szalik? – zapytała, zanim zdążyłem się odezwać.
Skinąłem głową. Nie ufałem swojemu głosowi.
– Bo od jakiegoś czasu czuję się... niewystarczająca. Cokolwiek zrobię, wydaje się za mało. Ty jesteś taki dokładny, pamiętasz o wszystkim. Ja gubię się w rzeczach, zapominam dat. I w tym roku zwyczajnie nie miałam siły. Psychicznie, fizycznie... wszystko mnie przerosło. Ten szalik to nie był żart, to była ucieczka.
Patrzyłem na nią i z każdą sekundą czułem, jak coś mięknie we mnie, jak odpadają warstwy rozczarowania, którymi się obudowałem. Widziałem kobietę, którą przecież kochałem. Która nie potrzebowała wielkich prezentów, tylko zrozumienia. I która nie była zła – tylko zmęczona.
Wtedy poczułem, że muszę coś zrobić. Zsunąłem się z kanapy i uklęknąłem przed nią. Nie teatralnie. Po prostu tak, jakby tylko z tej pozycji można było wyciągnąć rękę do kogoś zagubionego.
– Wystarczasz mi. I przepraszam, że tego nie widziałaś.
Ona zaczęła płakać. A ja trzymałem jej dłonie, jakby były jedynym prezentem, który chciałem dostać.
Coś w nas pękło
W tamtym momencie wszystko przestało być ważne – szalik, kolacja, ciche dni. Liczyło się tylko to, że znowu byliśmy blisko, że z jej oczu znikał cień, a moje dłonie nie były już zaciśnięte w złości, tylko otwarte w uldze. Przez kolejne godziny nie mówiliśmy wiele, ale każde spojrzenie, każdy dotyk miał w sobie więcej treści niż wszystkie rozmowy z ostatnich tygodni.
Zrozumiałem, jak łatwo wpaść w pułapkę oczekiwań. Myślałem, że pokazuję miłość, robiąc wszystko jak należy – idealny prezent, zaplanowana kolacja, romantyczny nastrój. Nie zauważyłem, że osoba, którą kocham, nie potrzebuje doskonałości, tylko obecności. Chciała wiedzieć, że nie musi zasługiwać, że wystarczy taka, jaka jest – zmęczona, rozkojarzona, nieidealna.
Dziś ten szalik wisi w naszej szafie. Czasem go nawet zakładam. Nie dlatego, że nagle mi się spodobał, tylko dlatego, że przypomina mi o najważniejszej lekcji, jaką dostałem od życia. Miłość to nie prezenty. Miłość to bycie razem, nawet kiedy wszystko się sypie, a chyba nawet szczególnie wtedy.
Kiedy po świętach wracaliśmy do codzienności, nic nie było już takie samo. Byliśmy dla siebie łagodniejsi. Mniej wymagający, bardziej czuli. I kiedy znów przyjdą święta, nie będę się skupiał na idealnym podarunku. Wystarczy, że ona będzie obok. W starym swetrze, z kubkiem herbaty, i z uśmiechem, którego nie da się zapakować w papier.
Michał, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na samą myśl, że mam spotkać się w Wigilię z wnukami, robi mi się gorzej. W tym roku święta spędzę z dala od domu”
- „Syn zawsze chciał być kimś, dopóki kobieta nie zawróciła mu w głowie. Nie wierzę, że jest z nią szczęśliwy”
- „Zrobiłam świąteczną paczkę dla starszej i samotnej sąsiadki. Ze szczęścia nie mogła powstrzymać łez”