„Gdy żona wróciła do domu z kotem w worku, od razu przeczuwałem problemy. Od tego momentu wszystko się zmieniło”
„Przez dwie godziny walczyłem z tym burym bandytą. Kot ciągle wskakiwał na kołdrę, a ja go odganiałem. W końcu zdecydowałem się zamknąć drzwi do sypialni, ale wtedy zaczął tak rozpaczliwie miauczeć, że naprawdę obawiałem się, że sąsiedzi wezwą straż miejską”.
- Robert, 32 lata
Aniela przyniosła go do domu
Po powrocie z pracy Aniela była wykończona. Kiedy otworzyłem drzwi i zauważyłem, że ma cienie pod oczami i natychmiast się odsunąłem. Moja żona przeszła obok mnie jakby była na jakimś automatycznym pilocie, skierowała się do salonu i osunęła się na sofę. Ogromną torbę, zrzuciła z ramienia bezpośrednio na podłogę.
– Muszę iść spać! – powiedziała, ziewając. – Nienawidzę końca miesiąca. Mdli mnie od tych sprawozdań, raportów i pracy po godzinach. Za które dodatkowo nie dostaję zapłaty...
– Naprawdę było tak źle?
– Tak, ponieważ Jolka jest na urlopie, a Hania jest chora. W biurze zostałyśmy tylko we dwie. Choć sobie poradziłyśmy, to jestem kompletnie wykończona. Wpadłam tylko do sklepu i wróciłam prosto do domu. Nie mam siły, chyba pójdę do łóżka i...
Strumień narzekań i planów mojej małżonki został nagle przerwany przez niespodziewany dźwięk. Coś w pobliżu jej nóg zamiauczało. Zaskoczeni, spojrzeliśmy na siebie.
– Czy ty też to słyszałeś? – zapytała Aniela.
Przytaknąłem, kiwając głową.
Znów usłyszeliśmy miauczenie. Nie mieliśmy kota w domu ani nie mieliśmy zamiaru go mieć. Oboje nie przepadaliśmy za zwierzętami. Zaczęliśmy zdenerwowani przeszukiwać pokój, ale niczego nigdzie nie zauważyliśmy kota.
– A może to za oknem?
Niespodziewanie, torebka mojej małżonki zaczęła się ruszać, a następnie przewróciła na bok. Miauczenie stało się głośniejsze, gdy z wnętrza torebki wypadła się mała kula futra.
– Kot! – krzyknęła Aniela, na wszelki wypadek, gdyby ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości. – Autentyczny, żywy kot! Skąd on się tam wziął?
Mały kot wydawał się tak samo zdezorientowany, jak my. Obserwował salon z ostrożną ciekawością. A potem, jak gdyby to była najnormalniejsza rzecz na świecie, odbił się od podłogi i skoczył Anieli na nogi. A ona go odruchowo pogłaskała.
– Jaką ma mięciutka sierść – oznajmiła, a kotek znowu zamiauczał, prawdopodobnie zadowolony z komplementu.
W międzyczasie rzuciłem okiem do torebki mojej żony, na wypadek, gdyby czekały tam na nas jeszcze jakieś futerkowe zaskoczenia. Wyciągnąłem jednak tylko pokrojoną w plastry wędlinę. To lepsze niż kolejny kot. Ktoś – nietrudno zgadnąć kto – już zdążył ją napocząć, skoro opakowanie było rozerwane.
– To chyba wszystko tłumaczy – powiedziałem. – Przywiozłaś w torbie nieproszonego gościa.
– O nie! – Aniela nadal pieściła kota, który czuł się na jej kolanach, coraz swobodniej. – Musiał wskoczyć, kiedy na moment odłożyłam torbę na ziemię. A ja byłam tak roztargniona, że nic bym nie zauważyła, nawet gdyby wskoczył tam słoń!
– Ostrzegałem cię, że zakup torby bez zamka to zły pomysł – przypomniałem.
– Tak, ale chodziło ci raczej o to, że ktoś mnie okradnie. Nie spodziewałeś się chyba kota!
Co my mamy z nim zrobić?
Aniela się śmiała, ale mi nie było do śmiechu. Nagle znaleźliśmy się w sytuacji, że mieliśmy kota w domu, a zupełnie nie wiedzieliśmy, co z nim zrobić.
– W porządku – zdecydowałem. – Wezmę go i wyprowadzę na zewnątrz.
Mój pomysł nie wydawał mi się najlepszy. Było już późno i zaczęło padać.
– Serio? – zapytała moja żona. Widziałeś te chmury na niebie? Zaraz zacznie lać.
– No i co z tego? Przecież to kot z podwórka, na pewno jest do tego przyzwyczajony...
Aniela potrząsnęła przecząco głową. Patrzyłem na nią i wiedziałem, że nadchodzą kłopoty. Ustaliliśmy dawno, że nie jesteśmy fanami zwierząt i nie chcemy ich mieć, ale... Teraz mały kotek siedział na jej udach i mruczał, a ja widziałem, jak zmienia się jej wyraz twarzy. Anieli mruczenie kota, wyraźnie się spodobało.
– Spójrz, jaki jest uroczy – powiedziała. – Nie masz serca, jeżeli chcesz go wygonić w taką pogodę.
– Więc co zamierzasz z nim zrobić?
– Hmmm nie jestem pewna... – zaczęła, choć ja już wiedziałem, że ma jasno sprecyzowany plan. – Może spędzi u nas jedną noc, a rano zaniosę go do weterynarza... Przychodnia jest na parterze, tuż obok naszego bloku. On nam podpowie, co zrobić z tym bezpańskim kotem.
Nie ucieszył mnie ten pomysł. Ale było późno, a w parapet uderzały pierwsze krople deszczu. Sytuacja bez wyjścia. Byłbym jednak wielkim palantem, upierając się przy wygnaniu kota. A jeżeli by to zobaczyła pani Gienia – sąsiadka z parteru i miłośniczka kotów – na pewno by wezwała straż miejską czy inną instytucję chroniącą prawa zwierząt. Miałbym potem przechlapane.
– Co ten kot będzie jadł? I gdzie będzie spał?
– Wybrał już menu – Aniela pokazała pogniecioną szynkę z marketu. – A do spania damy mu jakiś stary koc...
Anielcia już nie wydawała się tak zmęczona, wręcz odwrotnie. Głaskała kota, zabawiała go sznurkiem, a jej twarz nabrała blasku. Coraz bardziej czułem, że zbliżają się kłopoty.
– Popatrz, jak jest mądry – mówiła z entuzjazmem. – Te małe łapki... I te wąsy!
Zaledwie pół godziny wystarczyło, żeby ten kociak podbił je serce! To nie była ta sama Anielcia, którą znałem.
– Chcesz coś zjeść, kociaczku? – zaczepiała go. – Chodź, nakarmimy cię.
Aniela była nim po prostu zachwycona
Wieczór i noc były... niezwykłe. Moja żona kazała mi udać się do pani Gieni, aby pożyczyć od niej kuwetę (gdyż okazało się, że istnieją również inne procesy fizjologiczne oprócz jedzenia i snu, co odkryliśmy, gdy prawie się poślizgnąłem na plamie na parkiecie). Nasza sąsiadka była oczywiście wniebowzięta, miała dodatkową kuwetę, a nawet wcisnęła mi jakieś kocie przysmaki.
Aniela poświęciła następne piętnaście minut na podziwianie, jak uroczo nasz kociak je. Siedziała na kolanach na kuchennej posadzce, podczas gdy ja zająłem się sprzątaniem tych nieszczęsnych bobków. Następnie Aniela skierowała swoje kroki do łazienki, a kotek szedł za nią krok w krok. Od razu stali się nierozłącznymi przyjaciółmi. Co więcej, kociak tak głośno miauczał za zamkniętymi drzwiami łazienki, że Aniela w końcu go tam wpuściła. Absurdalne! Już od jakiegoś czasu nie chciała się ze mną kąpać...
Zrobiłem dla kota miejsce do spania w korytarzu, zaraz obok drzwi. Aby rano miał blisko do wyjścia... Nie warto się przecież przywiązywać, czyż nie? Ale nasz przyjaciel nie miał zamiaru tam spać, o nie! Kiedy tylko położyliśmy się do snu i wyłączyliśmy światło, wskoczył nam do łóżka!
– Nie, kolego – sprzeciwiłem się, wyławiając go z pościeli i z powrotem kładąc na podłogę. – Do widzenia!
Przez dwie godziny walczyłem z tym burym bandytą. Kot ciągle wskakiwał na kołdrę, a ja go odganiałem. W końcu zdecydowałem się zamknąć drzwi do sypialni, ale wtedy zaczął tak rozpaczliwie miauczeć, że naprawdę obawiałem się, że sąsiedzi wezwą straż miejską. Uchyliłem drzwi, a kot natychmiast wskoczył do łóżka.
– No daj już spokój, pozwól mu zostać – zżymała się Aniela. – Jestem wykończona, chcę odpocząć!
Kot wydreptał sobie legowisko pomiędzy nami i zaczął mruczeć z zadowoleniem. Był doskonałą przeszkodą oddzielającą mnie od żony. Przegrałem tę bitwę. Rano obudziłem się z kotem na głowie. Całkowicie oblizany i pokryty futrem.
– Patrz – radowała się Aniela. – Polubił cię!
No i został z nami
Miałem jednak inne zdanie na ten temat. Wygląda na to, że kot uznał mnie za łatwy cel, a potem triumfalnie przejął kontrolę nad moim terytorium. Mały spryciarz.
– Zanieś go do weterynarza – mamrotałem pod nosem.
Zamierzałem jeszcze dodać: „I najlepiej tam go zostaw”, ale nie byłem już tego taki pewien. Nie, kiedy widziałem wściekłe spojrzenie Anieli, kiedy podnosiła kota i pakowała go z powrotem do swojej ogromnej torby. Miałem naprawdę złe przeczucia. I faktycznie, po pół godziny Aniela wróciła... Z kotem.
– Jest w pełni zdrowy – oznajmiła z dumą. – Dostał tylko coś na odrobaczenie i jakieś suplementy. Poza tym wszystko w porządku.
– Wspaniale – wymamrotałem. – Ale myślałem, że ktoś miał go przygarnąć.
– Niestety – zrobiła smutną minę. – Aktualnie nie ma wolnych miejsc w żadnym domu zastępczym. Może niedługo coś się zwolni...
Spojrzała na mnie tymi swoimi wielkimi oczami, a kot, którego już trzymała w objęciach, a nie w torbie, zrobił to samo.
Przegrałem, całkowicie przegrałem. Niespodziewany pasażer, który wpakował się do torby na gapę, zdecydował się zostać na dłużej. Z biegiem czasu do Burego dołączył Szarak... i Czarna Dama... To był finał naszej niechęci do zwierząt. Zamiast odesłać małego kota do jakiegoś domu zastępczego, sami staliśmy się taką rodziną i teraz przyjmujemy zwierzaki od ludzi z całego miasta. No i bardzo się polubiliśmy. Z weterynarzem i panią Genią.