Reklama

Pamiętam dobrze pewne zdarzenie z dzieciństwa. Moja babcia była bardzo schorowaną i zgorzkniałą osobą. Nie wiem, czy nie lubiła dzieci, czy tylko zwyczajnie męczyła ją czterolatka, która miała mnóstwo energii i milion pomysłów na minutę. Kiedyś jej choroba zaostrzyła się na tyle, że musiała przyjmować zastrzyki i przychodziła do niej pielęgniarka. Byłam strasznie zafascynowana tym, co ta pani robi mojej babci. To była taka mieszkanka ciekawości i lekkiej grozy, bo przecież wiedziałam doskonale, że igły kłują. Przekonałam się o tym kiedyś, dość boleśnie wbijając sobie w palec szpilkę. Ale nie bałam się jeszcze wtedy igieł. To się zmieniło, kiedy moja babcia postanowiła wykorzystać sytuację, aby mnie nieco utemperować.

Reklama

Strach przed igłami został mi do końca życia!

– Jeśli będziesz niegrzeczna, to pani tobie także zrobi zastrzyk! – usłyszałam od babci.

– Tak, tak. Tylko wezmę większą igłę! – podjęła grę pielęgniarka, której chyba także przeszkadzało dziecko patrzące jej na ręce.

Zamarłam ze strachu, a potem uciekłam do kuchni i schowałam się pod stołem. Od tej pory ukrywałam się tam zawsze, gdy tylko słyszałam kroki pielęgniarki na schodach. Nie musiała nawet dzwonić do drzwi – ja pod stołem byłam oczywistym sygnałem, że trzeba jej otworzyć. Wychodziłam stamtąd dopiero, kiedy usłyszałam, że pożegnała się i wyszła.

Moich rodziców początkowo to nawet bawiło, dopóki nie zsiusiałam się ze strachu podczas szczepienia. Chyba wtedy powiązali moją nagłą reakcję z wizytami pielęgniarki i ucieczkami pod stół, ale pewnie do końca nie mieli świadomości, że igłami straszyła mnie babcia do spółki z tamtą panią. Sama powiązałam te fakty, gdy już jako dorosłej osobie robiło mi się słabo nawet podczas zwykłego pobierania krwi.

Zobacz także

Wtedy przysięgłam sobie, że gdy już będę miała swoje dzieci, nigdy nie będę ich straszyła. Ani dziadem z babą, ani pielęgniarką. Reagowałam alergicznie, gdy słyszałam, że ktoś w ten sposób próbuje dyscyplinować swoje pociechy. Kiedyś jakaś kobieta w sklepie usiłowała przy mnie uspokoić synka, który co chwilę wkładał jej słodycze do koszyka. Ona je wyjmowała, on przynosił kolejne. No i w końcu nie wytrzymała:

– Jeśli nie przestaniesz, to ten pan cię zabierze i dopiero będziesz płakał! – powiedziała, wskazując na ochroniarza, starszego mężczyznę o dobrotliwej twarzy.

– Ten pan na pewno cię nie zabierze! On ma swoje wnuki. A mama i tak by cię nikomu nie oddała, bo cię bardzo kocha! – wypaliłam, bo po prostu trafił mnie szlag.

Wtedy dziecko, któremu usteczka już się wyginały w podkówkę do płaczu, nagle się uśmiechnęło. Przytuliło się ufnie do mamy, a ona je przygarnęła, speszona.

– Bardzo pani dziękuję – odezwał się na to ochroniarz. – To nie pierwsza taka sytuacja. Człowiek tutaj przez pół dnia robi za jakiegoś stracha na dzieci.

Zupełnie jakby rodzice nie mieli u tych maluchów poważania, tylko musieli im mówić, że ktoś inny je wychowa za nich.

Pokiwałam głową. Starszy pan miał rację.

Kiedy urodziłam synka, starałam się mu wszystko cierpliwie tłumaczyć i byłam pewna, że nigdy nie zniżę się do straszenia.

Łatwo jest mówić i pouczać innych…

Tamtego dnia jechaliśmy samochodem. Mateuszek siedział z tyłu w swoim foteliku. Miał trzy lata i robił się bardzo niesforny. Szybko uczył się różnych umiejętności, a poza tym był strasznie ruchliwy. Nie mógł spokojnie usiedzieć w foteliku, wciąż się wiercił, a w końcu zaczął się rozpinać! Kiedy zrobił to po raz pierwszy, stanęliśmy na poboczu i zapięłam mu pasy przestrzegając, by tego nie robił. Za drugim razem byłam już bardziej zdenerwowana. A za trzecim…

– Nie rób tego, bo jak to zobaczy pan policjant, zrobi z tobą porządek! – wypaliłam i natychmiast zrobiło mi się głupio.

Tyle razy mówiłam mężowi, że nie pochwalam takich metod. Teraz Jacek spojrzał na mnie uważnie, a ja się zaczerwieniłam. Przejechaliśmy jeszcze ze dwa kilometry, gdy nagle na poboczu pojawił się radiowóz. Jeden z policjantów trzymał radar. Jechaliśmy z prawidłową prędkością, więc bardzo się zdziwiłam, że mąż się zatrzymuje.

Tymczasem Jacek odpiął synka, wziął go za rączkę i powiedział:

– Chodź, zapytamy pana policjanta, czemu nie wolno rozpinać pasów w czasie jazdy samochodem.

Policjant odniósł się ze zrozumieniem do sytuacji i faktycznie wyjaśnił synkowi, dlaczego musi jeździć w pasach. I, że jeśli się będzie rozpinał, to istotnie spotka go kara.

– Słuchaj się mamusi, bo ona jest mądra i ma rację – podsumował Jacek, kiedy wrócili do auta.

Reklama

A ja pomyślałam, że mam mądrego męża, który uratował mój honor.

Reklama
Reklama
Reklama