Reklama

Na co dzień uczę muzyki w zespole szkół. Wiem, że większość młodzieży traktuje lekcje ze mną jak rodzaj przerywnika między „prawdziwymi” przedmiotami. Za plecami nazywają mnie Panią Nikt. Czy mi to przeszkadza? Nie. Już nie. Przemierzając szkolne korytarze, niemal niewidzialna, zastanawiam cię czasami, co by powiedzieli uczniowie, jak zachowałoby się grono pedagogiczne, gdyby poznali prawdę. Gdyby odkryli moją tajemnicę.

Reklama

Był oczkiem w głowie kolegi matematyka

Ale nawet mnie trudno uwierzyć, że Pani Nikt i uwielbiana przez niektórych GinaRaya to jedna i ta sama osoba.

– Koleżanko, czy pochwaliłem panią za apel z okazji 3 Maja? – głos dyrektora wyrwał mnie z zamyślenia.

– Pewnie miał pan inne sprawy na głowie… – odparłam.

– Co nie znaczy, że nie doceniam pani poświęcenia. Dlatego żałuję, że ostatnio ma pani dla nas jakby mniej czasu i serca. Jeżeli zawiniłem niedoborem pochwał, gorąco przepraszam. Mam nadzieję, że pamięta pani o dyskotece 1 czerwca? O tej nagrodzie dla młodzieży za cały rok mniej lub bardziej ciężkiej pracy. Z naszym szkolnym zespołem w roli głównej. Poradzą sobie? Co pani uważa?

Zobacz także

Zespół Raky był oczkiem w głowie kolegi matematyka. To on wystąpił z inicjatywą, przekonał dyrektora, załatwił sponsorów na instrumenty. Plus za obrotność. Minus za przerost ambicji. Chłopcy coś tam umieli, zwłaszcza Bartek, ale brakowało mu siły przebicia, a reszcie porządnego warsztatu. Entuzjazm i decybele to za mało. Co gorsza, panowie wkroczyli w fazę mutacji. Cudze szlagiery w ich wykonaniu wypadały równie żałośnie co poszukiwania własnego stylu. Sugerowałam, by skupili się na ćwiczeniach, opanowali nudne podstawy, miast skakać między rockiem a hip-hopem, ale Janusz wszelkie uwagi odbierał jak personalne wycieczki pod swoim adresem.

– Ja…? – stałam się czujna.

– A kto? Prosiłem, by jako siła fachowa czuwała pani nad całością – powiedział dyrektor.

– Owszem, prosił pan… – westchnęłam – ale jasno dano mi do zrozumienia, że mam się nie wtrącać. Byłam na paru próbach, starałam się coś doradzić. Usłyszałam tylko, że Raky to nie babski chór.

– Hm… – mruknął rozbawiony pryncypał. – Już dobrze, niech się pani nie dąsa. Nie wiem, o co wam poszło z Januszem, ale proszę być tą mądrzejszą. Dogadajcie się wreszcie. Dla dobra uczniów. Liczę na pani pomoc i rozsądek.

No to pięknie. Pomijając wszystko inne, naprawdę miałam własne zobowiązania w tym czasie.

Ratuj wesele siostry. Pokaż, co potrafisz!

Boże Ciało było ustawowo dniem wolnym, a że w tym roku wypadało tuż przed Dniem Dziecka – robił się długi weekend. Idealny czas na majówki w plenerze, z występami na żywo. Mieliśmy zaklepanych w tym czasie aż jedenaście występów. Dlatego wzięłam urlop, bo 1 czerwca dla nauczycieli wcale nie był wolny od pracy. Zwyczajowo organizowano wtedy w szkołach „dzień sportu”, u nas zwieńczony dyskoteką i wyczekiwanym występem szkolnego zespołu, niestety, mocno amatorskiego. Tymczasem my promowaliśmy trzecią płytę…

Jak zostałam discopolową diwą? Przypadkiem. To był czerwiec dwa lata temu. Ślub starszej siostry nastroił mnie optymistycznie. Skoro jej się udało, może i ja znajdę kogoś dla siebie? Szampan i nastrój chwili sprawiły, że dałam się rodzince wypchnąć na scenę.

– Palant mianujący się wokalistą padł pod stołem. Ratuj wesele siostry. Pokaż, co potrafisz!

Spojrzałam w roześmiane, przyjazne twarze. Chcieli się bawić. Co mi szkodziło…? Zwłaszcza że gdzieś wewnątrz mnie narastał krzyk. Głęboko skrywana część mojej osobowości rwała się na wolność. Chciała zaszaleć. Niech więc się stanie. Potem znowu wrócę do roli nudnej pani od muzyki, z którą nikt się nie liczy.
Pochyliłam się w kierunku klezmerów z krwi i kości.

– Panowie, co śpiewamy?

– Standardy. „Czarne oczy”, „Majteczki w kropeczki”, „Jolka, Jolka”, „Jesteś szalona”, „Bo do tanga trzeba dwojga”. Znasz słowa, piękna?

– O fikuśnej bieliźnie ni w ząb – uprzedziłam solennie.

– Jak się pogubisz, pomożemy. Sala też. Poradzisz sobie – zapewnił wyjadacz o cygańskich rysach i siwych włosach związanych w kitkę.

Wpędziłabyś w kompleksy niejedną gwiazdkę

Skąd wiedział? Rozkręcałam się z utworu na utwór. Mężczyznom świeciły się oczy, a kobiety piszczały. Impreza skończyła się o szóstej nad ranem. Padałam z nóg, niemal ochrypłam, ale rozpierało mnie dziwne uczucie szczęścia.

– Rozbujałaś towarzystwo, piękna. Gratuluję – powiedział szef zespołu, Marco. – Kawał głosu, intrygująca barwa, świetny kontakt z publiką. Wpędziłabyś w kompleksy niejedną gwiazdkę estrady. Nie myślałaś, żeby robić w tym biznesie?

Zatkało mnie. Tylu pochwał nie słyszałam od czasu dzieciństwa, gdy rodzice zachwycali się każdym moim popisem. Na studiach szybko pozbyłam się złudzeń. Wybrałam nauczanie, ale i tu się zawiodłam. Nikogo nie natchnęłam, nie zaraziłam muzyczną pasją. Stałam się Panią Nikt, przemykającą korytarzami gimnazjum.

– Pracuję jako skromna nauczycielka muzyki – bąknęłam, odwracając wzrok. – Dzisiaj… nie byłam sobą.

– Być może. Ale jak na skromnisię coś za bardzo błyszczysz.

Siwowłosy z miejsca mnie rozszyfrował. Tej nocy naprawdę poczułam tętnienie krwi w żyłach. Byłam widzialna i słyszalna. Czy mi się spodobało? Jeszcze jak! I tak się zaczęło. Moje skrywane „ja” okazało się silniejsze i bardziej zdeterminowane, niż sądziłam. Urwało się z łańcucha i szalało na całego. W trzy tygodnie nagraliśmy płytę, którą latem promowaliśmy na bazarach i w lokalnych rozgłośniach wschodniej Polski. Proste nuty i proste słowa trafiające do prostych ludzi. Z dnia na dzień stałam się sławna na bazarach, piknikach i majówkach. Fani domagali się koncertów. Nie mogłam się pojawić na estradzie jako grzeczna pani nauczycielka, ale od czego makijaż, stroje oraz wyobraźnia? Zaczęłam żyć drugim życiem, pod pseudonimem GinaRaya. Ciemne szkła kontaktowe i kruczoczarna peruka sprzyjały wersji, że płynie we mnie cygańska krew. Moja słowiańska rodzina uznała to za świetny dowcip.

Chciał mnie urazić i prawie mu się udało

– Coś ty nagadała staremu? – Janusz dopadł mnie na przerwie. – Waha się, czy pozwolić chłopakom na występ. Obawia się, że nie są gotowi – cedził.

– A są? – odbiłam piłeczkę. – Nie wydaje mi się – dodałam.

– Bo ty w ogóle o niczym nie masz pojęcia. Chowasz się przed światem i nie wiesz, czym jest ryzyko. Ci chłopcy przerastają cię o głowę. Nie boją się podjąć wyzwania, by odkryć, kim są naprawdę!

Chciał mnie urazić i prawie mu się udało. Pani Nikt, nieszkodliwa Regina od muzyki, stuliłaby uszy po sobie, ale GinaRaya radziła sobie w gorszych sytuacjach. Co znaczył jeden złośliwy facet wobec konfrontacji z podpitą widownią czy nachalnymi fanami?

– Nie ty staniesz na scenie. Nie ty polegniesz na całej linii. Brak im techniki, lidera, wokalisty. I wykutych na blachę numerów. Niech ćwiczą, daj im czas. Zlituj się, to tylko banda smarkaczy bawiących się w zespół! Sami nie wiedzą, kim są, i jeszcze długo tego nie odkryją. Nagraj ich na kasetę i posłuchaj. Może wtedy klapki z oczu i uszu ci spadną.

– A wiesz, kim ty jesteś? Smutną, przegraną kobietą, która zazdrości tym, którzy wciąż mają pasję i nadzieję. Nic dziwnego, że jesteś sama. Żaden facet nie przebije się przez ten mur rezerwy i pesymizmu. Bóg jeden wie, czemu próbowałem. Tylko wyszedłem na idiotę!

Pojął, że powiedział o dwa zdania za dużo. Poczerwieniał i odszedł, zostawiając mnie w kompletnym osłupieniu.

Pomylił mój brak pewności siebie z wyniosłością

Takie buty… Gdy pojawił się dwa lata temu – przystojny, bystry i wolny facet po czterdziestce – z miejsca rozkochał w sobie pół szkoły. Ale to mnie obrał za obiekt westchnień i krępujących komplementów. Sądziłam, że bawi się moim kosztem, i potraktowałam go oschle. Odwzajemnił się tym samym. Pomylił mój brak pewności siebie z wyniosłością. Trudno. Stało się. Jednak Raky w niczym nie zawinili. Szkoda chłopaków. Pora, by Pani Nikt zasłużyła na miano pedagoga.

– Mam uczyć smarkaczy, tracić czas, ryzykować powodzenie nowej płyty, żeby uratować jakiś szkolny zespolik przed obciachem. Dobrze zrozumiałem? – siwowłosy Rom patrzył na mnie z ukosa.

– Mniej więcej – potaknęłam cicho.

– Proszę… muszę im pomóc. Tak jak ty pomogłeś mnie. Muszę spłacić dług. Nie daruję sobie, jeżeli ci warci zachodu zrażą się do grania raz na zawsze.

– Ci warci zachodu to konkretnie jeden Bartek – odgadł Marco. – Twój nieśmiały pupilek wpatrzony w przebojowego matematyka jak w tęczę. Powstaje tylko pytanie, komu faktycznie chcesz coś udowodnić…

Zarumieniłam się. Marco zbyt łatwo wyciągał ze mnie zwierzenia. I teraz bezbłędnie uderzył w czuły punkt.

– Odpuść…

– Chętnie, ale kto będzie śpiewał? Ty? Zaryzykujesz ujawnienie się?

– Ależ skąd! Nie narażę naszej wspólnej inwestycji – zapewniłam go. – Znajdziemy kogoś. Nie uwierzysz, ale nawet w naszej szkole wiele uczennic zna kawałki GinyRai. Wystarczy wybrać taką, która będzie umiała zaśpiewać jak ona.

Żadna smarkula nie da rady. Nasze kawałki wydają ci się łatwe, bo masz rozpiętość trzech oktaw. Komponuję je pod ciebie. Twój głos to podstawa naszego sukcesu. A ty wciąż mówisz o sobie w trzeciej osobie. Nie męczy cię to?

Wzruszyłam ramionami.

– Dobra, dwa tygodnie nas nie zbawią. Skoro nie ty będziesz śpiewasz, może wystarczy przesunąć nieco występ, zamiast go odwoływać. A nawet gdyby… dla mojej diwy zrobię niemal wszystko. Powiedz tylko: gdzie i kiedy.

Wymiękli po minucie. Miałaś rację

Dotrzymał słowa. Gdy chłopcy ujrzeli go za keyboardem, mało nie padli z wrażenia. Potem zaczęli się dopytywać jeden przez drugiego:

– Pani wie, kto to jest? Marco! Gra z GinąRayą. Tą Giną! Marco na naszej scenie! Co on tu robi? Skąd się wziął?

– Poprowadzi wasze próby, nauczy kilku numerów z repertuaru Giny – wyjaśniłam. – Może być? Łykniecie discopolowe kawałki?

– Jednak Bóg istnieje… – szepnął Bartek i to starczyło za całą odpowiedź.

Teraz pozostało mi przekonać Janusza.

Nie odmawiaj z góry. Abstrahuj od mojej osoby. Od typu muzyki. Grunt, że dyskoteka się uda. Wystarczy, że Raky przyswoją choć procent z tego, co może przekazać im Marco. Błagam, nie obraź go. Romowie są dość czuli na punkcie…

– Nie zmierzam nikogo obrażać – przerwał mi Janusz. – Jak radziłaś, nagrałem Raky na kasetę i puściłem znajomym. Wymiękli po minucie. Miałaś rację. Zgodzę się na wszystko, byle oszczędzić im upokorzenia. Oddaję się w twoje ręce. I twojego przyjaciela. Jesteście blisko… jak się zdaje…

– Owszem – uśmiechnęłam się.

– Trochę za stary dla ciebie.

– Ale rozumiemy się doskonale i… słucha, gdy do niego mówię.

– Tu skrewiłem. Sorry. Od tej pory ufam ci bez granic. Tylko… – wpatrywał się we mnie natarczywie. – Do cholery, skąd ty znasz kogoś takiego jak Marco?

– Grali na weselu mojej siostry. Ona pamięta GinęRayę z czasów, gdy ta robiła w pieluchy. Tak poznałam Marca. Polubił mnie. Powiedział, że zrobi dla mnie niemal wszystko. Co jeszcze chcesz wiedzieć?

– Nie, już nic… – wycofał się nazbyt pospiesznie.

Czyżby wciąż mu zależało?

Poczułam mrowienie na całym ciele

Próby przebiegały dobrze. Chłopcy się przykładali, słuchali Marca niczym wyroczni, choć był surowy i nie tolerował fochów. Cały Marco. W tydzień opanowali repertuar. Jak na nich – niemal bezbłędnie. Brakowało jedynie wokalistki.

– Totalna kicha – podsumował Bartek casting wśród dziewcząt. – Nie ten głos, nie ta pasja. Nikt nie podrobi Giny.

W końcu zdecydowali się na śliczną Maję, o naturalnie ciemnych oczach, włosach i karnacji. Talentem wokalnym nie dorównywała Ginie, ale wyglądała jak jej młodsza wersja. To wystarczyło, a mnie głupio było protestować.

Nadeszła długo wyczekiwana chwila. Tuż przed występem w szkolnej auli poczułam mrowienie na całym ciele. Jak przed każdym wyjściem na scenę. Chciałam wesprzeć młodych, przekonać ich, że nie taki diabeł straszny, ale zbyli mnie, potraktowali z góry.

– To ja tam stanę i zaśpiewam. Tylko GinaRaya mogłaby mnie zrozumieć – burknęła Maja.

– Ona ma sporo racji – wtrącił się Bartek. – Dzięki za wsparcie, dzięki za Marca, sporo nas nauczył, ale w razie czego to my damy ciała, nie pani.

Znowu poczułam się niewidzialna. Pozostało mi trzymać za nich kciuki.

Pierwszy utwór wypadł średnio, drugi – źle. Urok Majki diabli wzięli, gdy fałszowała. Raky spanikowali, cofnęli się do etapu bezmyślnego bębnienia i szarpania strun. Przy trzecim numerze publika się zbuntowała. Zaczęli gwizdać i skandować:

– Gi-na-Ra-ya! Gi-na-Ra-ya!

Majka uciekła ze sceny. Janusz patrzył na mnie z przerażeniem. Bartek wyglądał, jakby zaraz miał się rozpłakać. Dwa tygodnie pracy wzięły w łeb.

– Potrzebują natchnienia… potrzebują ciebie, piękna – szepnął Marco, obejmując mnie ramieniem.

Nie jestem przygotowana – wyjąkałam. – Mam tam wyjść bez makijażu, peruki, scenicznego stroju? Wiedziałeś, że do tego dojdzie! – olśniło mnie nagle.

– Miałem nadzieję. Pora, byś zaczęła mówić o sobie w pierwszej osobie. Daj czadu, piękna.

Wyszłam na scenę. W granatowej garsonce i jasnych włosach spiętych w grzeczny koczek. Gwizdy się nasiliły. Marco zastąpił Bartka za keyboardem. Widziałam konsternację na jego twarzy. Chłopak nie rozumiał, co się dzieje. Potem światła zgasły.

Czułam się jak kanarek pośród stada wróbli

Tę piosenkę GinaRaya zwykła zaczynać w ciemności. Sama ją napisała. Na głos i klawisze. Nie stała się wielkim hitem, ale lubiła ją bardziej niż inne. Mówiła o smutku, samotności, miłości, która jest daleko i na wyciągnięcie ręki. Mówiła o mnie. Zaczęłam śpiewać w mroku. Głos GinyRai i mój głos zlały się w jedno i… zapanowały nad rozwrzeszczaną młodzieżą. W ciszy pokazałyśmy, na co nas stać. Potem było znajomo. Migające reflektory, rozbawiony tłum… Marco się usunął, pozwalając chłopakom dać z siebie wszystko. Bartek grał jak szatan, a ja śpiewałam własnym głosem, pod własnym imieniem i postacią.

Dyskoteka się udała. Pani Nikt stała się szkolną legendą, uczniowie odtąd stawiali się na moich lekcjach w komplecie, napięci jak struna, a grono pedagogiczne miało problem. W piątek bili mi brawo, a w poniedziałek czułam się jak kanarek pośród stada wróbli. Niechybnie zadziobaliby odmieńca, gdybym im pozwoliła…
Janusz potrzebował tygodnia, by zapytać:

– Kim jesteś?

Długo się zastanawiałam, co mu odpowiedzieć.

– Kim zechcę. Mogę być każdym, nawet sobą. Zaryzykujesz?

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama