Reklama

Zamknąłem drzwi mieszkania i wcisnąłem guzik windy. Wtedy zobaczyłem przyklejoną do szybki kartkę: „Awaria dźwigu”.

Reklama

– Akurat teraz! Kiedy tak się śpieszę! – wkurzyłem się, ale co było robić? Puściłem się biegiem po schodach w dół.

Kiedy mijałem sąsiadkę, odruchowo powiedziałem jej „dzień dobry”. Przeleciałem z rozpędu jeszcze jedno piętro i dopiero wtedy nogi odmówiły mi posłuszeństwa.

– Jezu – wyrwało mi się. – Przecież Maliszewska od tygodni nie żyje! To komu ja się ukłoniłem? Czy to był duch?!

W panice pomyliłem kroki i runąłem jak długi, boleśnie uderzając się w nogę. Spróbowałem wstać, ale nie mogłem…

Zobacz także

Zadzwoniłem po brata i po pogotowie, i ze zjeżonym włosem na głowie czekałem, aż po mnie przyjadą. Gdyby wtedy jeszcze raz przeszedł obok mnie duch sąsiadki, to narobiłbym chyba w gacie ze strachu!

Brat się śmiał, że wspinam się na skałki i jeszcze nigdy nic mi się nie stało, a złamałem nogę na zwyczajnych schodach. O duchu sąsiadki słowem nie pisnąłem.

Założono mi gips i dostałem trzy tygodnie zwolnienia. Siedziałem więc przykładnie w domu i jedyną moją rozrywką było wyglądanie przez okno. No i któregoś dnia zobaczyłem ją… Śliczna tak, że aż odebrało mi dech. I weszła do mojej klatki.

Nie znałem jej, więc sądziłem, że przyszła do kogoś z wizytą. Ale potem zaczęła pojawiać się pod moim oknem regularnie. Jednak tutaj mieszkała!

Kiedy ozdrowiałem, dowiedziałem się od starszej sąsiadki, gdzie się wprowadziła ta piękna dziewczyna… Zamieszkała w lokalu po tej zmarłej kobiecie, która mnie nawiedziła na schodach!

Najwyraźniej jednak nic nie wiedziała o duchu, bo nie wyglądała na wystraszoną.

Zastanawiałem się, jak ją poznać. Śledziłem jej rozkład dnia i okazało się, że wychodzi do pracy pół godziny przede mną. Przestawiłem więc swój budzik i także zacząłem wychodzić o tej samej porze.

Szef był zachwycony, bo przestałem się spóźniać, i pytał, czemu zawdzięcza tę zmianę na lepsze. Co mu miałem powiedzieć? Że pięknej blondynce?

Odważyłem się zaprosić ją na prawdziwą randkę

Kolejnego dnia przedstawiłem się jej w windzie. Miała na imię Małgorzata, piękny głos i tajemnicze wielkie oczy, w których zwyczajnie utonąłem. Po dwóch tygodniach „windowych randek”, kiedy nabrałem pewności, że mieszka sama i nie kręci się obok niej żaden chłopak, odważyłem się zaprosić ją na prawdziwą randkę.

– Wybieram się w piątek na kręgle ze znajomymi. Przyłączysz się? – zapytałem, a ona – o niebiosa! – się zgodziła.

Odtąd nasza znajomość rozwijała się we właściwym kierunku. Spędzaliśmy ze sobą coraz więcej czasu, chociaż przyznam, że wolałem, gdy Gosia przychodziła do mnie.

W jej mieszkaniu czułem się dziwnie. Chyba zostały w nim jeszcze meble po dawnej lokatorce, bo Gosia strasznie dużo mówiła o tym, co chce zmienić.

„W sumie mały remont przydałby się temu mieszkaniu – pomyślałem. – Poprawiłaby się w nim atmosfera”.

Natychmiast zaproponowałem Małgosi swoją pomoc. Przyjęła ją z wdzięcznością i już w najbliższy weekend wybraliśmy się do marketu po farby i inne rzeczy.

Remont ruszył pełną parą. Muszę powiedzieć, że wspólna praca naprawdę zbliża ludzi. Żadne kino czy kręgle nie zrobiły tak wiele dla naszego związku. A kiedy ściany zyskały radosną żółtą barwę, przyszła pora na zawieszenie lamp…

Stałem właśnie na drabinie w przedpokoju i usiłowałem zaczepić nowy kinkiet na haku, kiedy nagle szczęknęły drzwi wejściowe. Obejrzałem się za siebie i zesztywniałem! Niecałe dwa metry ode mnie stała zmarła sąsiadka i wpatrywała się w moją twarz, a w jej okularach igrały dziwnie złowieszcze błyski!

Pociemniało mi nagle przed oczami i poczułem, że lecę z drabiny. Ostatnią rzeczą, którą pamiętam, był ostry ból w ramieniu.

Poznaj moją mamę!

Ocknąłem się na kanapie, tuż obok mnie klęczała strasznie przejęta Gosia.

– Kochanie, nic ci się nie stało? To znaczy… Chyba masz złamaną rękę, ale tak poza tym dobrze się czujesz? – dopytywała.

Kiwnąłem głową, a wtedy powiedziała.

– Co za przykry wypadek! I to akurat tego dnia, kiedy wpadła do mnie mamusia! Tak bardzo chciałam, abyś ją poznał.

– Mamusia?! – wyrwało mi się.

Dobrze, że w tym momencie weszli pielęgniarze z pogotowia, które wezwała moja dziewczyna, bo gotów byłem jeszcze raz zemdleć albo kompletnie oszaleć, gdy w pokoju znowu pojawiła się zmarła sąsiadka. A skoro oni ją widzieli i nie byli wystraszeni, to…

– Bartku, poznaj moją mamę! – przedstawiła mi ducha Gosia.

– Mamę? Pani jest… bardzo podobna do lokatorki, która tutaj przedtem mieszkała… – wystękałem na tyle sensownie, na ile mi się udało.

– To prawda, z wiekiem coraz bardziej upodabniam się do mojej starszej siostry – odparła na to matka Gosi. – Wiele osób mi to mówi – uśmiechnęła się miło i poprawiła zsuwające się z nosa okulary.

A więc to była siostra zmarłej sąsiadki! Ta nie miała własnych dzieci, więc Gosia, jej siostrzenica, odziedziczyła po niej mieszkanie! Nagle wszystko stało się jasne. Gdybym to wiedział wcześniej, to znaczy, że sąsiadka miała młodszą siostrę, może bym nie spędził kilku tygodni w gipsie, najpierw z nogą, potem z ręką.

Ale jest także dobra strona tej historii.

Reklama

Kiedy Gosia dowiedziała się, dlaczego spadłem z drabiny, najpierw uśmiała się setnie, a potem opiekowała się mną czule. Z taką pielęgniarką jak ona mógłbym spadać z drabiny codziennie!

Reklama
Reklama
Reklama