Reklama

Szef kazał mi się stawić w biurze

– O kurczę – mruknęłam pod nosem, zerkając przelotnie na ekran telefonu. – Znowu padła bateria, no pięknie!

Reklama

Byłam w drodze z biura, gnając na ważną naradę. Zostało mi raptem parę minut, by dotrzeć na miejsce, a przy popołudniowych korkach graniczyło to z cudem. Wskoczyłam za kółko i z kopyta pomknęłam w kierunku śródmieścia. Od samego poranka byłam poirytowana niczym szerszenie w upalny dzień. Na początku zaspałam i spóźniłam się do roboty. Potem musiałam znosić petenta, który usiłował mi wmówić, że zna się lepiej na niuansach mojego fachu niż ja sama. Czekała mnie również przepychanka z pracownikami skarbówki. Na sam koniec mój telefon na biurku zadzwonił, a w słuchawce usłyszałam głos szefostwa informujący mnie, że muszę czym prędzej przybyć na naradę z zarządem. Jednym słowem – totalny chaos.

Przemierzając ulice miasta, usiłowałam poukładać w myślach, jak zrelacjonuję wszystko zarządowi. Nagle oślepiło mnie jakieś mocne światło. Kierownica wymknęła mi się spod kontroli. Do moich uszu dobiegł pisk hamulców, a zaraz potem usłyszałam dwa potężne uderzenia jedno po drugim: ktoś we mnie wjechał! Mój samochód odbił się, przywalił w inny pojazd, dał fikołka i wylądował na dachu. Wszystko zawirowało mi przed oczami, a na twarz posypało się potłuczone szkło z przedniej szyby. Poczułam rozdzierający ból w nogach i karku.

Usłyszałam dźwięki trąbiących aut, czyjeś wrzaski i odgłosy nerwowego biegania dookoła. Minęło chyba z tysiąc lat, zanim w końcu rozległa się syrena ambulansu. Moje ciało tkwiło w jakiejś dziwacznej, nienaturalnej pozie, a ja szlochałam z bólu, błagając w duchu, by ratownicy pojawili się tu jak najprędzej. Nagle wszystko spowiła czerń i odpłynęłam w niebyt.

Nie wiedziałam, co się dzieje

Oprzytomniałam dopiero wtedy, gdy poczułam na policzku czyjś dotyk.

Zobacz także

– Widzi mnie pani? Świetnie, to oznacza, że pani oddycha – dotarł do mnie czyjś głos.

Oślepił mnie blask latarki.

– Szanowna pani... – teraz miałam już pewność, że odzywa się do mnie facet. – Szanowna pani, niech pani nie przymyka powiek. Czy mnie pani wyraźnie słyszy?

– Owszem... – wyjąkałam zachrypniętym głosem.

– Niech pani posłucha uważnie. Nie uda nam się pani wydostać z auta. Musimy zaczekać na przyjazd straży pożarnej, oni rozetną samochód, wtedy zdołamy panią stąd wydostać.

– Nie, nie chcę tego – powiedziałam, szlochając. – To boli, błagam, niech mnie pan stąd zabierze.

– Proszę się nie poddawać. Jak pani ma na imię? Moje imię to Marek.

– Nazywam się Agnieszka – odparłam przez łzy.

– Agnieszko, musisz być silna. Dokładamy wszelkich starań, aby ci pomóc – po tych słowach ratownik medyczny odsunął się ode mnie.

Do moich uszu dobiegł przeszywający dźwięk piły, która cięła karoserię mojego auta. Ponownie straciłam przytomność.

Gdzie był mój wybawca?

Obudziłam się i ze zdziwieniem odkryłam, że nie siedzę już w zmiażdżonym aucie na środku ulicy, ale leżę w szpitalnym pokoju.

– Jednak przeżyłam! – przebiegła mi myśl po głowie, zanim zdałam sobie sprawę, że nie mogę się poruszyć. Kark, kończyny, kręgosłup, podbrzusze – wszystko było obolałe. Ten dyskomfort był jednak do wytrzymania w porównaniu z tym, co czułam wcześniej w samochodzie. Chciałam spróbować usiąść, ale organizm nie chciał mnie słuchać. Szyja, ramię i chyba prawa noga były unieruchomione.

Nagle dobiegł do mnie odgłos czyichś kroków, ktoś wchodził do pokoju, w którym leżałam.

– Witam panią – odezwał się dźwięczny, kobiecy głos. Po chwili ujrzałam zbliżającą się do mnie postać młodej kobiety, chyba nieznacznie starszej ode mnie. Sprawiała wrażenie lekarki. – No, nareszcie otworzyła pani oczy. Jak się pani czuje? – spytała.

– Całkiem... nieźle – wykrztusiłam zdziwiona, że mój głos brzmi tak inaczej niż zwykle. – Co się wydarzyło? – zadałam pytanie.

– Uczestniczyła pani w kolizji drogowej. Podczas zmiany pasów ruchu jakiś kierowca zajechał pani drogę. Z tego, co wiem, uderzyła pani w jego auto, a następnie zderzyła się z kolejnym pojazdem. Na drodze utworzył się spory zator – kąciki ust lekarki uniosły się w delikatnym uśmiechu. – Kiedy na miejsce dotarła karetka, była pani nieprzytomna. Na moment odzyskała pani przytomność, ale gdy strażacy zaczęli wyjmować panią z auta, ponownie urwał się z panią kontakt. Obecnie znajduje się pani w szpitalu. Ma pani uraz w okolicach szyi, złamany obojczyk i kończynę dolną, liczne stłuczenia oraz ranę ciętą głowy, jednak pani życiu nic nie zagraża.

– Bardzo pani dziękuję – wykrzywiłam usta, próbując się uśmiechnąć.

– Drobiazg – odpowiedziała i ruszyła ku wyjściu.

W tym momencie coś wpadło mi do głowy. Zaraz, zaraz, przecież tam na skrzyżowaniu ktoś był obok mnie! Ktoś mnie pocieszał i wspierał!

– Proszę zaczekać – odezwałam się niepewnie.

Lekarka spojrzała w moją stronę.

– Pamiętam, że w ambulansie był ratownik medyczny. Miał na imię… Marek. Rozmawiał ze mną – powoli odtwarzałam przebieg wydarzeń.

– No tak! – zachichotała lekarka. – Chodzi pani o naszego Marka! Faktycznie, parę razy panią odwiedzał. Na pewno jeszcze tu wpadnie – mrugnęła do mnie porozumiewawczo i wyszła z pokoju.

Nie wiedziałam, jak mu dziękować

Rzeczywiście, po paru godzinach usłyszałam delikatne pukanie do drzwi

– Można wejść? – usłyszałam dobrze znany mi głos.

– No pewnie! – postarałam się posłać Markowi uśmiech. – Zapraszam do środka.

– Jak tam samopoczucie? – spytał z troską. – Bo twój samochód nie prezentował się zbyt dobrze.

– Chyba ok – odpowiedziałam.

Popatrzył na mnie uważnie, jakby mnie chciał wybadać.

– Dzięki wielkie – dorzuciłam po chwilce.

Gdy Marek to usłyszał, był ewidentnie zaskoczony.

– Nie ma za co dziękować – odparł. – Daj spokój, ratowanie innych to część mojego zawodu. Nic nadzwyczajnego.

– Nie zmienia to faktu, że jestem wdzięczna – wykrzywiłam usta, próbując się uśmiechnąć, choć niezbyt zgrabnie mi to wyszło.

Nareszcie miałam okazję mu się dokładnie przyjrzeć! Jego przepiękne błękitne oczy okolone były wachlarzem gęstych, długich rzęs. Na bank nie tylko na mnie zrobiły kolosalne wrażenie... Od tamtego dnia mój wybawca często do mnie przychodził, bo chyba spodobałam mu się tak samo, jak on mnie. Te parę tygodni w szpitalu minęło mi zaskakująco dobrze, a to w dużej mierze zasługa Marka, który otoczył mnie troskliwą opieką.

W ciągu tego okresu mieliśmy okazję naprawdę się zżyć. Marek pracował jako ratownik medyczny. Tak samo jak ja uwielbiał się bawić przy hitach zespołu ABBA albo spędzać wieczory w zaciszu swojego mieszkania. Potem, gdy byłam w stanie chodzić o kulach, spacerowaliśmy razem po parku znajdującym się przy szpitalu. Marek zbierał kolorowe liście i kasztany, z których tworzyliśmy rozmaite figurki zwierząt. Wygłupialiśmy się niczym dzieci i powoli rozkwitało między nami uczucie.

Poddałam się temu uczuciu

Łaknęłam jego czułego dotyku i odpowiedziałam na pocałunek, pragnąc, by ta chwila nigdy się nie skończyła. Właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, jak wiele dla mnie znaczy. Kilka tygodni później, gdy opuściłam mury szpitala, byliśmy już w związku. Darzyliśmy się gorącym uczuciem i oboje wierzyliśmy, że nasza miłość przetrwa wszystko. Nie miałam wątpliwości, że Marek to mężczyzna mojego życia, ten, którego wypatrywałam od zawsze. Między nami panowało pełne zrozumienie. Nawet nasze kłótnie przebiegały podobnie – w ferworze emocji wylewaliśmy z siebie wszelkie żale, by potem pojednać się w namiętności!

Marek zaprosił mnie do luksusowej knajpki parę miesięcy po tym, jak miałam wypadek. Kiedy dotarliśmy na miejsce, na stoliku czekał na nas bukiecik intensywnie czerwonych róż. Mój facet posłał mi tylko zagadkowy uśmiech i odsunął mi siedzenie, żebym mogła spocząć. Jeszcze przed otrzymaniem menu, chwycił moją dłoń, złożył na niej czuły pocałunek i wręczył mi niewielkie pudełeczko.

– Proszę, to dla ciebie – rzekł.

Podziękowałam mu, odwiązałam wstążkę, podniosłam pokrywkę, a moim oczom ukazał się… maleńki ambulans.

Parsknęłam śmiechem, nie kryjąc rozbawienia.

Teraz zerknij do środka – dodał Marek z figlarnym spojrzeniem.

Kiedy zrobiłam to, o co mnie poprosił, zaniemówiłam z wrażenia. Wewnątrz tej filigranowej karetki, ukrywał się najpiękniejszy zaręczynowy pierścionek, jaki w życiu widziałam!

– Ten miniaturowy ambulans ma być naszą pamiątką – wyjaśnił. – Tamtego dnia przyjechałem do ciebie podobnym. Ujrzałem cię zrozpaczoną i przerażoną. W tamtej chwili obiecałem sobie, że zrobię co w mojej mocy, żebyś zechciała ze mną być. Liczę na to, że mnie zechcesz…

– No jasne, że chcę, głuptasie! – wykrzyknęłam, po czym poderwałam się na równe nogi, żeby mocno go przytulić.

Reklama

Agnieszka, 30 lat

Reklama
Reklama
Reklama