„Gdybym uwierzył w opowieść babci o pewnym aniele, moje życie wyglądałoby inaczej. A tak zmarnowałem 10 lat”
„Odepchnąłem jednak od siebie niechcianą myśl o Aniele wspomnianym przez babcię, zamknąłem notatnik, wziąłem pierścionek i poszedłem za głosem serca. Oliwia przyjęła oświadczyny i miesiąc po moich trzydziestych urodzinach pobraliśmy się. I zaczęła się moja gehenna”.

- Piotr, 36 lat
Przez całe życie byłem bardziej związany z dziadkami niż z rodzicami. Matka i ojciec stale wojażowali po świecie, załatwiali jakieś interesy, coś sprowadzali, sprzedawali. A kiedy prezentami i rozpieszczaniem próbowali wynagrodzić mi swoją częstą nieobecność, dziadek i babcia ściągali mi lejce i kierowali na właściwą drogę. Uczyli mnie doceniać wiedzę i wykształcenie, szanować innych ludzi, wyznaczać cele i dążyć do ich realizacji. A wpajali mi te zasady poprzez opowieści z ich własnego życia, wychodzili bowiem z założenia, że najlepiej uczyć się na przykładach.
Historia dziadków była zaskakująca
Kiedy miałem szesnaście lat i pierwszy raz się zakochałem, dziadek i babcia postanowili opowiedzieć mi historię ich miłości.
– Śliczna była z Anielki dziewczyna – tu dziadek Poldek podkręcił wąsa – że tylko, panie, brać i całować. Ale w tamtych czasach coś takiego było nie do pomyślenia. Trzeba było drogę do takiej panny wydreptać tysiącami kroków. A zakochałem się w niej, gdy idąc ulicą, zobaczyłem jej śliczną twarzyczkę wychylającą się z okna warszawskiego liceum numer 3 dla panien. Twoja babcia miała wówczas serdeczną przyjaciółkę Bogusię, z którą były właściwie nierozłączne. Bogusia zawsze sympatycznie się ze mną witała, gdy odwiedzałem Anielkę, rozmawiała miło, gdy wybieraliśmy się czasem we trójkę na tańce i do kina. I mówiła o mnie same dobre rzeczy, gdy byłem już narzeczonym Anielki. Myślałem sobie, że takiej wspaniałej osoby tylko ze świecą szukać i jak to dobrze, że pan Bóg łaskawy przydał mojej narzeczonej takiego anioła. Jakże się myliłem!
– Jak to? – spytałem zdziwiony.
– Otóż pewnego dnia przyszedłem do mojej Anielci z kwiatami dla jej mamy i ciasteczkami na deser proszonego obiadu. Kiedy tylko zobaczyłem moją narzeczoną, wiedziałem, że coś złego się wydarzyło. Puder na policzkach nie mógł przykryć zaczerwienionej skóry i podpuchniętych oczu – nieomylnego znaku długiego płaczu. Po obiedzie usiadłem z moją Anielcią w jej pokoju, oczywiście przy otwartych drzwiach, i dowiedziałem się, jaką to Bogusia była zdrajczynią.
Nie wiedzieli, o co chodzi
Wtedy opowieść przejęła babcia Aniela.
– Bogusia była słodka, kochana i lojalna. Tak zawsze myślałam. Dlatego dziwiłam się, że niemal od samego początku wynajdowała w Poldku same wady. A to, że włosy mu się kręcą, a jak komuś tak się robi, to znaczy, że ma pokręcony umysł. A to, że się gładko zaczesuje, a tacy „na gładko” najczęściej są bez polotu i wyobraźni. Przekonywała mnie, że Poldek chodzi jak kaczka, co według niej było oznaką skłonności do nadużywania alkoholu. Nie znam dnia, w którym nie przypięłaby łatki twojemu dziadkowi. A jednocześnie, kiedy tylko się zjawiał, cała była w skowronkach. Miałam wrażenie, że sypałaby mu kwiatki pod nogi, jak nie przymierzając proboszczowi, co to idzie ulicami z procesją. Oczywiście nie omieszkałam jej spytać, skąd ten rozdźwięk w zachowaniu.
– I o co chodziło? – dopytywałem niecierpliwie.
– Wtedy ona oświadczyła, że wszystko to robi dla mojego dobra. „Jestem przecież twoją przyjaciółką, a wiadomo, że takie osoby winny mówić sobie wszystko, choćby nawet była to bolesna prawda. Kiedy jednak przychodzi pan Leopold, grzeczność nakazuje mi być wobec niego osobą miłą i układną. Ot i cała tajemnica”. Jednak tamtego dnia, kiedy płakałam, wyszło szydło z worka. Pamiętam to jak dziś, bo wciąż serce mnie boli na to wspomnienie. Bogusia odwiedziła mnie gdzieś koło jedenastej. Spytała, czy nie pojechałabym z nią i jej rodzicami pooglądać wyścig cyklistów. Jednak tego dnia na obiedzie miał być Poldek, zatem odmówiłam. Bogusia wyszła ode mnie lekko nadąsana. Kilka chwil później zauważyłam, że zapomniała wziąć swoją torebkę. Chciałam pobiec za nią, więc wzięłam ją do ręki, a że spieszyłam się, to wypadła mi na podłogę, zapięcie się odblokowało i z torebki wypadł pamiętnik. Upadając na ziemię, otworzył się na jednej ze stron.
Przyjaciółka babci miała dwie twarze
– Przeczytałaś go, babciu?
– Nie jestem z tych, co czytają coś, co nie jest przeznaczone dla ich oczu, dobrze to wiesz. Jednak wspomniałam historię, którą opowiadała mi niegdyś moja piastunka o Aniele Biblioteki, wysłanniku boskim, który znienacka otwierając strony ksiąg lub podrzucając zapisane karty, informuje człowieka o rzeczach, jakie ten powinien wiedzieć. Pochyliłam się więc nad pamiętnikiem i przeczytałam tylko to, co było napisane na tych dwóch stronach. Ale to wystarczyło, bym zrozumiała, że Bogusia od dawna kochała się w moim narzeczonym. A skoro nie może go mieć dla siebie, to życzy nam jak najgorzej.
Zapamiętałam jedno zdanie: „Jeśli kiedykolwiek połączą się węzłem małżeńskim, wówczas któregoś dnia dopadnie ich moja klątwa. Jak nie w tym, to w kolejnym życiu”. Oczywiście natychmiast z Bogusią zerwałam, choć ona błagała, bym jej od siebie nie odsuwała, bo „kto ci pokaże jego prawdziwą twarz?”. Bardzo to przeżyłam.
Kiedy babcia umilkła, dziadek wyciągnął stary album ze zdjęciami i pokazał mi jedno. Zobaczyłem młodych uśmiechniętych dziadka i babcię, a także dziewczynę o pyzatej twarzy okolonej burzą kręconych czarnych włosów. Bogusia. Na szczęście, klątwa wrednej przyjaciółki nie zaważyła na szczęściu dziadków, którzy w zdrowiu i miłości dożyli sędziwych lat. Aż w końcu odeszli, najpierw babcia, miesiąc później dziadek.
Ułożyłem sobie życie
Zamieszkałem w ich trzypokojowym mieszkaniu, otoczony ich pamiątkami. Akurat skończyłem studia i zatrudniłem się w kancelarii prawniczej. Tam poznałem Oliwię.
Niełatwo było mi ją zdobyć, trwało to kilka lat. Oliwia miała wymagania, marzenia, które chciała spełnić. Jednak mój upór i moja miłość zwyciężyły. Wreszcie poszła ze mną na randkę. Pół roku później dostałem awans, więc postanowiłem się jej oświadczyć. W domu otworzyłem szufladę starej komody, w której trzymałem piękną kryształową szkatułkę babci Anieli z jej biżuterią. Zawinięty w jedwabną szmatkę leżał tam stary pierścionek zaręczynowy, jaki dostała od dziadka. Chciała, żebym dał go swojej wybrance.
Kiedy go brałem, mój wzrok padł na leżący obok notatnik babci, w którym zapisywała swoje myśli, cytaty z książek, które ją poruszyły, a nawet krótkie wierszyki, jakie przychodziły jej do głowy. Uśmiechnąłem się do swoich wspomnień i wziąłem książeczkę. Otworzyłem ją na chybił trafił. Moje oczy padły na zdanie: „Kiedy inni oczekują od nas, że staniemy się takimi, jakimi oni chcą, byśmy byli, zmuszają nas do zniszczenia tego, kim naprawdę jesteśmy.” Poczułem ukłucie w sercu.
To nie była miłość
Odepchnąłem jednak od siebie niechcianą myśl o Aniele wspomnianym przez babcię, zamknąłem notatnik, wziąłem pierścionek i poszedłem za głosem serca. Oliwia przyjęła oświadczyny i miesiąc po moich trzydziestych urodzinach pobraliśmy się. I zaczęła się moja gehenna. Anioł Biblioteki miał rację. Cokolwiek bym nie zrobił, wszystko było źle. Za mało zarabiałem, za mało o nią zabiegałem, za mało dawałem kwiatów, pocałunków, prezentów. Za głośno się śmiałem i dawałem za mało inteligentne komentarze. Jadłem za głośno i słuchałem nie tej muzyki, co powinienem. W ogóle nie byłem takim, jakim ona chciała, żebym był.
– Nic, tylko to skończyć... – nie wytrzymałem pewnego dnia i powiedziałem to Oliwii w twarz.
– Nareszcie miałabym spokój – stwierdziła jadowitym głosem.
Nie mogłem w to uwierzyć
Żeby było tak cały czas, to pewnie szybko dałbym sobie spokój. Ale najgorsze było to, że po kilku dniach Oliwia znów wydawała się we mnie zakochana i przez kilka kolejnych dni było cudownie. Potem złośnica wracała. Innymi słowy, żyłem na emocjonalnej huśtawce. Kij i marchewka… a ja, jak ten osioł, nie myślałem o buncie.
– Nie wiem, co się ze mną dzieje – wyznała żona w przypływie miłości. – Czasami wydaje mi się, że świat bez ciebie nie ma żadnego sensu. A już następnego dnia gardzę tobą. Może powinnam iść do psychiatry?
Do psychiatry nie poszła, ale jakiś czas później odeszła ode mnie ostatecznie. W krótkim liście napisała, że znalazła sobie innego, którego wreszcie kocha pełnią serca. No to spakowałem jej rzeczy, by odesłać, gdziekolwiek jest.
Gdy wyciągałem z szafy pudełka Oliwii, jedno z nich wypadło mi z rąk. Wysypały się zdjęcia jej rodziny, niektóre były bardzo stare. Zdumiałem się, widząc jedno z nich. To było zdjęcie mojej babci z niesławną Bogusią. Obie były młode, roześmiane, objęte jak to najlepsze przyjaciółki. Nigdy tego zdjęcia nie widziałem. Odwróciłem je. Stary, wyblakły już podpis głosił: „Mama z Anielą, przyjaciółką, Warszawa, rok 1931”.
Bogusia była babcią Oliwii. Czyli klątwa uderzyła w następne pokolenie. A może to po prostu przeznaczenie? Nie wiem. Wiem tylko, że gdybym posłuchał podpowiedzi mojego Anioła Biblioteki, nie straciłbym dziesięciu lat życia.