„Gdybym wiedziała, że romansuję z księdzem, zatrzymałabym to wcześniej. Ale skoro mleko już się rozlało, to wybieram miłość”
„Z telefonicznych rozmów wnioskowałam, że on też za mną tęskni… Męczyło mnie wprawdzie, że wciąż niewiele wiem o jego pracy, ale czułam, że powinnam poczekać, aż sam mi to wyjawi”.

- Maria, 25 lat
Moi rodzice marzyli o gromadce dzieci, ale doczekali się tylko mnie. I to po 10 latach małżeństwa, gdy lekarze dawno pozbawili ich nadziei na potomstwo. Rodzice uznali to za cud! Gdy podrosłam, zachęcali mnie nawet do tego, żebym w przyszłości została zakonnicą. Jednak – choć bardzo ich kochałam – miałam inne plany!
Byłam zwyczajną nastolatką i nie w głowie mi było życie pełne wyrzeczeń! Lubiłam zabawę, aktywność, ruch. Któregoś dnia – już w liceum – na pozalekcyjnych zajęciach sportowych tak feralnie zwichnęłam nogę, że musiałam iść na rehabilitację. Poddałam się więc zabiegom i… już wiedziałam, co chcę w życiu robić!
– Składam po maturze dokumenty na fizjoterapię. Będę pomagać ludziom wracać do sprawności po urazach. Albo po prostu rozmasowywać bolące kręgosłupy. To mnie interesuje – oznajmiłam rodzicom.
Na szczęście kochali mnie mądrze, więc po pierwszym szoku pogodzili się z tym, że ich córka nie założy habitu.
On mówił, a ja się rozpływałam. To było coś wyjątkowego
Dopięłam swego. Skończyłam fizjoterapię, a po studiach znalazłam pracę w przychodni rehabilitacyjnej. Wyspecjalizowałam się w masażach tak, że dziś pacjenci ustawiali się do mnie w kolejce!
– Pani Marysia ma dłonie, które czynią cuda! – nieraz słyszałam od wdzięcznych chorych.
Do naszej przychodni przychodzili i starsi, i młodsi. Masowałam nieraz bardzo przystojnych mężczyzn, pięknie zbudowanych sportowców. Niektórzy nawet zapraszali mnie na kawę, ale moje serce nie chciało dla żadnego mocniej bić. Aż do tamtego popołudnia…
W drzwiach gabinetu masażu stanął wysoki brunet ubrany na czarno.
– Szukam pani Marii – powiedział nieśmiało.
– To ja, słucham pana?
– Bardzo mi miło – uśmiechnął się nieco zakłopotany. – Udało mi się wyprosić w rejestracji, aby zapisano mnie na masaże właśnie do pani! Słyszałem o pani dobre opinie, a mnie tak bolą plecy…
– Poradzimy sobie z tym. Pan jest sportowcem? – spytałam, by przygotować odpowiedni zabieg.
– Przeciwnie! – roześmiał się. – Plecy mnie bolą raczej z braku ruchu niż jego nadmiaru!
Był bardzo sympatyczny i taki… subtelny. Ładnie pachniał dobrymi perfumami, miał zadbane dłonie, a gdy coś mówił, używał starannie dobranych słów. Jednak wcale nie był nudziarzem, widać było, że lubił żartować. Zaintrygował mnie, więc zagaiłam do niego niewinnie o pogodzie. A on rozgadał się o ptaszkach, wiewiórkach i innych żyjątkach, które – jak wyznał – uwielbiał fotografować. Miał na temat przyrody imponującą wiedzę! Jednocześnie emanował taką… delikatnością i wrażliwością. Był zupełnie inny od mężczyzn, których do tej pory znałam.
– Pani naprawdę ma złote dłonie… – na pożegnanie ujął moją rękę, a ja popatrzyłam w jego oczy i…
Do tej pory myślałam, że zwrot „utonęła w jego oczach” jest tanim chwytem literackim z harlekinów. Tymczasem poczułam, że… naprawdę tonę w błękicie jego źrenic. Serce zaczęło mi walić jak szalone, a on powiedział zachrypniętym głosem.
– Dziękuję… Przyjdę jutro, jak zwykle o czternastej.
– Zapraszam – wyszeptałam.
Tamtej nocy długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o błękitnookim… A następnego dnia nie mogłam się go doczekać! Przyszedł punktualnie i… miał dla mnie prezent. Płytę ze swoimi zdjęciami.
– Jestem bardzo ciekawy pani opinii – znów spojrzał mi głęboko w oczy, a ja poczułam, jak miękną mi kolana.
Zdjęcia, które obejrzałam w domu, zauroczyły mnie tak, że chwyciłam za komórkę i nie bacząc na późną porę napisałam SMS: „Fotografie są cudowne! Zapierają dech. Nie mogę przestać na nie patrzeć. Maria”. Odpowiedź przyszła niemal od razu: „Otrzymać od Pani taki komplement, to jak dostać największą nagrodę! Dziękuję! Roman”.
Nie chciałam mu się narzucać, więc już nic nie odpisałam. Ale i tak tuż przed północą mój telefon piknął. „Dobranoc:)” – przeczytałam wiadomość od tego intrygującego mężczyzny. I poczułam ciepło koło serca.
Roman, a czym ty się właściwie zajmujesz?
Następnego dnia Roman stanął w drzwiach gabinetu z bardzo zadowoloną miną.
– Plecy mniej mnie bolą. Podniosłem się wreszcie z łóżka bez stękania stulatka. To dzięki pani! – powiedział. I dodał: – W ogóle jestem dziś w bardzo dobrym nastroju, bo rano byłem za miastem i udało mi się sfotografować kilka bardzo ciekawych ptaków! Nagram na płytę i przyniosę się pochwalić – mówił.
Nagle zamilkł i zaczął szperać w kieszeni. Coś z niej wyjął.
– Proszę spojrzeć, jaki kamień w lesie znalazłem – na jego wyciągniętej dłoni zobaczyłam kamyk, który, gdy mu się przyjrzałam, wyglądał… jak uśmiechnięta twarz człowieka!
– Ale cudo! – zachwyciłam się.
– Natura tworzy cuda, o jakich nam się nie śniło – odparł. – A ten kamyk jest… dla pani! Proszę go przyjąć, na szczęście. Uśmiechnięty kamyk dla uśmiechniętej pani.
Tak ładnie to powiedział, że nie mogłam odmówić.
– Dziękuję! – ucieszyłam się jak dziecko.
Po chwili masowałam jego ciepłą skórę, a motyle w moim brzuchu miło mnie łaskotały. Nie rozmawialiśmy już wiele, ale wręcz fizycznie czułam rosnące między nami napięcie. „Może mu się choć trochę podobam?” – myślałam z nadzieją, bo on podobał mi się coraz bardziej.
Ku mojej radości kolejne dni pokazały, że nie tylko moje serce mocniej biło. Roman chyba czuł to samo. Odczytywałam to z jego gestów, spojrzeń, zakamuflowanych słów. Miałam jednak wrażenie, że jest bardzo nieśmiały i stara się nie okazywać emocji. Mimo to wyraźnie czułam, że jest mną oczarowany. Dużo rozmawialiśmy podczas zabiegów i te rozmowy pokazywały, jak bardzo jesteśmy do siebie podobni, jak podobnie czujemy! Uwielbiałam mówić do niego, bo potrafił słuchać jak nikt!
Tylko raz coś się popsuło.
– Roman, a czym ty się właściwie zajmujesz? – spytałam, ugniatając jego lewy bark. Dotąd bardzo oszczędnie i ogólnikowo mówił o swojej pracy.
– Eeee… To na dłuższą rozmowę… – westchnął, ale obiecał: – Kiedyś wszystko ci wyjaśnię.
Gdy przepisana mu seria masaży dobiegła końca, zmartwiłam się. „Czy go jeszcze zobaczę”? – myślałam z niepokojem. Ale niepotrzebnie.
– Marysiu… Chciałbym cię nadal widywać, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Chętnie zabrałbym cię ze sobą na zdjęcia. Zobaczysz, ile piękna można znaleźć na leśnej łące! Przy okazji odpoczniesz, pobędziemy sobie razem…– po ostatnich słowach zarumienił się jak sztubak. I szybko dodał: – Jutro muszę wyjechać służbowo na dwa tygodnie, ale będę dzwonił. Mogę?
Pewnie, że mu pozwoliłam! Dzwonił nawet po kilka razy dziennie! A nasze rozmowy stawały się coraz bardziej… odważne, intymne. Bardzo za nim tęskniłam! Stale nosiłam w kieszeni „uśmiechnięty kamyk” i co chwilę dotykałam go, wspominając Romana, jego spojrzenie, uśmiech, zapach. Z telefonicznych rozmów wnioskowałam, że on też za mną tęskni… Męczyło mnie wprawdzie, że wciąż niewiele wiem o jego pracy, ale czułam, że powinnam poczekać, aż sam mi to wyjawi. Jednego byłam pewna: jego praca na pewno nie była zwyczajna! Tak jak on sam…
Gdy wreszcie wrócił, od razu zadzwonił i zaprosił mnie na weekendową wycieczkę. Boże, jaka ja byłam szczęśliwa! W sobotę koło południa dotarliśmy do celu. Las był stary, dostojny, a w jego głębi natrafiliśmy na cudowną łąkę ze stawem. Rozłożyliśmy koc i prowiant. Roman robił zdjęcia, ja mu towarzyszyłam, albo po prostu wylegiwałam się w słoneczku, napawając się pięknem przyrody… Było tak pięknie! A ja, pierwszy raz w życiu czułam, że jestem naprawdę zakochana!
A i Romek – choć po swojemu, nieśmiało – to jednak wciąż szukał mojej bliskości. To dotknął delikatnie mojej dłoni, to odgarnął mi z czoła niesforny kosmyk… A w jego spojrzeniu było tyle żaru! Miałam wrażenie, że najchętniej chwyciłby mnie w ramiona i już z nich nie wypuścił, ale coś go jakby powstrzymywało… „Jest po prostu nieśmiały” – tłumaczyłam sobie.
Gdy słońce zaczęło zachodzić, rozpaliliśmy ognisko i zasłuchaliśmy się w koncert nocnych ptaków i żab. I wśród tej niezwykłej muzyki, granej przez samą naturę, poczułam nagle, że Roman dotyka moich pleców i gładzi je delikatnie. Jakoś tak naturalnie wtuliłam się w niego i… Ruszyła machina miłości, której chyba nic nie byłoby w stanie powstrzymać!
Zaczął całować moją szyję, kark, pochylił się do moich ust… Zaszumiało mi w głowie jak po szampanie! Nasze pieszczoty były coraz odważniejsze, słowa coraz piękniejsze, aż odpłynęliśmy do krainy szczęścia… Świt zastał nas zmęczonych, ale upojonych sobą do końca! Dlatego bardzo zdziwiło mnie, gdy pierwsze promienie słońca oświetliły twarz Romana i zobaczyłam wymalowany na niej smutek!
– Coś się stało? – spytałam, gładząc jego dłoń.
A jemu… popłynęły z oczu łzy!
– Stało się – westchnął. – Coś najpiękniejszego, a zarazem najtrudniejszego w moim życiu! Marysiu, ja… Ja cię pokochałem! A mi… mi nie wolno!
Czar prysnął.
– Co ty chcesz mi powiedzieć?! – zdenerwowałam się. – Ty… masz żonę?!
– Nie, to nie to! – Roman spuścił głowę i milczał.
– Więc co?! – drążyłam.
Przytulił mnie z całych sił.
– Marysiu, pozwól mi nie mówić dziś o tym! To, co się między nami stało, jest tak piękne! Potrzebuję jeszcze chwili czasu, aby podjąć pewną decyzję… Obiecuję, że w poniedziałek ci wszystko wyjaśnię. Przyjadę po ciebie do pracy, pojedziemy gdzieś i porozmawiamy.
– Ale ja nie chcę czekać do poniedziałku – emocje mną targały. – Możemy nie rozmawiać teraz, ale zaczęła się niedziela, możemy spotkać się choćby dziś po południu!
– Przykro mi, ale w niedzielę nie mogę… Błagam o rozmowę w poniedziałek. Przyjadę po ciebie. A teraz wybacz mi, ale muszę już wracać. I… dziękuję! Nawet nie wiesz, jak bardzo zmieniłaś moje życie – Roman wstał i zaczął się ubierać.
I wtedy moja mama zaczęła opowiadać...
Jechaliśmy do miasta w milczeniu. Do domu wróciłam w kiepskim nastroju. Była siódma rano. Rodzice myśleli, że nocowałam u koleżanki… Już nie spali, więc wybąkałam, że jestem zmęczona i zaszyłam się w swoim pokoju.
– Maryniu, żurek ugotowałam. Taki jak lubisz – mama obudziła mnie dopiero na obiad.
Nie byłam głodna, ale nie chciałam, by rodzice zauważyli, że coś mnie gryzie.
– Pyszna ta zupa – chwilę później wysiliłam się więc przy stole na uśmiech.
Mama wyglądała na wyjątkowo rozpromienioną.
– Zdarzyło się coś dobrego? – spytałam.
– Tak! – oczy jej błyszczały. – Ty tego pewnie nie zrozumiesz, bo nie nie masz w sobie takiej wiary jak my z ojcem, ale powiem ci. Dziś rano w kościele spowiadałam się u tego nowego księdza. Proboszcz go polecił, mówił, że to cudowny spowiednik. I miał rację! Ten ksiądz mówił do mnie tak… życiowo, tak pięknie, wzruszająco! O miłości, rozterkach, wyborach. Ta rozmowa była dla mnie wielką ucztą duchową.
Mama miała rację – nie rozumiałam tego! Byłam pod tym względem całkiem inna od rodziców. Ale cieszyłam się, że mama była szczęśliwa.
– To super, mamuś! – uśmiechnęłam się do niej.
– No, mówię ci! – była zachwycona.
– Gdyby wszyscy księża tacy byli…
I rozgadała się o tym nowym kapłanie. Nie obchodziło mnie to, ale jednocześnie było mi na rękę, że nie muszę zmyślać szczegółów „nocy spędzonej u koleżanki”. Nie znosiłam kłamać! Dlatego cierpliwie słuchałam mamy, aż w jej monolog wtrącił się nagle tata.
– A jak się nazywa ten ksiądz? Przypomnij Krysiu, bo też bym się do niego poszedł wyspowiadać.
– Koniecznie Józiu, koniecznie! – mama była w siódmym niebie. – Ja nawet pytałam go, kiedy znowu będzie w konfesjonale, bo właśnie o tobie pomyślałam. Powiedział, że dopiero we wtorek, bo w poniedziałek ma jakiś ważny wyjazd. A nazywa się… ksiądz Roman K.!
Gdyby nagle na środku naszego kuchennego stołu wylądowało ufo, nie zrobiłoby to na mnie takiego wrażenia jak to, co usłyszałam! Jak oparzona zerwałam się od stołu i popędziłam do łazienki.
– Marysiu, co się stało?! Zupa ci zaszkodziła? – zdezorientowani rodzice dobijali się po chwili do łazienkowych drzwi.
– Wszystko w porządku… – uspokajałam ich, tonąc jednocześnie w morzu łez.
Mój świat runął!
W poniedziałek rano zadzwoniłam do pracy i powiedziałam, że jestem chora. Nie mogłam tam pójść, przecież Roman miał po mnie przyjechać! Roman, czyli… ksiądz! Gdy to do mnie docierało, robiło mi się słabo. „Jak on mógł”?! – nie mieściło mi się to wszystko w głowie, a łzy ciekły mi po policzkach.
Pojechałam do przychodni i wybłagałam u lekarza dłuższe zwolnienie. Musiałam się jakoś ogarnąć, jakoś… wyleczyć! Przecież nie mogłam kochać księdza! Na wszelki wypadek wyłączyłam telefon. Gdy po kilku dniach go włączyłam, znalazłam aż trzydzieści sześć nieodebranych połączeń od Romana!
„A niech cię diabli wezmą!” – złorzeczyłam mu w duchu, jednocześnie tęskniąc za nim okropnie! Bo najgorsze było to, że po prostu czułam, iż Roman to miłość mojego życia! Kochałam go, a zarazem nienawidziłam… Targały mną takie emocje, że byłam bliska obłędu! I aż mnie mroziło na myśl o tym, co by było, gdyby rodzice się dowiedzieli, że ich jedyna córka, niedoszła zakonnica, pokochała księdza. I spędziła z nim upojną noc…
Z tym samym księdzem, którego mama uważała za ideał duchownego. Już wiedziałam, dlaczego tak pięknie do niej mówił w tamtą niedzielę. O miłości, rozterkach, trudnych wyborach. „Pewnie pobiegł do konfesjonału prosto z naszej łąki, na której uprawialiśmy seks” – pomyślałam, i aż zachciało mi się wymiotować.
Po dwóch tygodniach postanowiłam wrócić do pracy. Wcale nie czułam się lepiej, ale nie chciałam już siedzieć w domu, myśleć w kółko o tym samym i jeszcze martwić rodziców. Widzieli przecież, że coś złego się ze mną dzieje. Ale konsekwentnie zbywałam ich pełne niepokoju pytania, bo niby co miałam powiedzieć? Kłamać nie chciałam, a prawda by ich chyba zabiła! Tak, jak zabijała mnie. Powrót do pracy wydawał się najrozsądniejszy w tej sytuacji.
– Marysiu, jesteś! – koleżanki z przychodni ucieszyły się na mój widok.
– Wyobraź sobie, że prawie codziennie przychodził tu i pytał o ciebie ten brunet, którego ostatnio masowałaś! W końcu zostawił dla ciebie list – dziewczyny dały mi kopertę.
W pierwszym odruchu chciałam ją wyrzucić do śmieci, ale coś mnie powstrzymało. W domu wrzuciłam zaklejoną kopertę na dno szuflady. Obok wylądował „uśmiechnięty kamień”.
Minął jakiś miesiąc. Starałam się trzymać, ale któregoś dnia mama wróciła z kościoła zapłakana.
– Co się stało? – zaniepokoiłam się.
– Ach, szkoda gadać! Taki skandal – zaparzyła sobie melisy. – Wyobraź sobie, córciu, że ten mój ulubiony spowiednik, ten wspaniały ksiądz Roman, odszedł z naszej parafii. Mało tego! Pani Jagoda, no wiesz, gospodyni proboszcza powiedziała mi w tajemnicy, że on postanowił… w ogóle odejść z kapłaństwa! Pani Jagoda podsłuchała, jak rozmawiał z proboszczem. Tłumaczył mu, że od dawna nie był pewien, czy idzie właściwą drogą. I dodał, że w jego życiu wydarzyło się ostatnio coś, przez co nabrał pewności, że nie może dłużej pełnić swojej posługi. No słyszałaś ty coś takiego? Co to się musiało stać, że taki ksiądz z powołaniem, taki mądry, podjął taką straszną decyzję? – mama łyknęła tabletkę od bólu głowy.
A mi pociemniało w oczach! Ale wzięłam kilka głębokich oddechów i… nagle spłynął na mnie dziwny spokój.
– A może on… pokochał jakąś kobietę? Tak naprawdę pokochał. I chce być uczciwy – usłyszałam swój własny głos.
– Ale to przecież straszny grzech! Śmiertelny! Ksiądz składa śluby na wieki, nie może tak po prostu tego zostawić dla jakiejś baby. Bóg tego nie wybacza – mama miała łzy w oczach.
– Miłość i uczciwość nie są grzechem! I pan Bóg to rozumie – patrzyłam na mamę uważnie.
– Bluźnisz, córeczko!
– Nie sądzę, mamo – byłam spokojna i… pewna. Pewna decyzji, którą nagle podjęłam.
Decyzji, która oznaczała dla mnie i moich bliskich zapewne trudny czas. Drogę pełną wybojów i zakrętów, ale… Jeśli nie spróbuję, to, być może, przeoczę coś, co może nie być mi nigdy więcej w życiu dane – prawdziwą miłość! Nie zostałam zakonnicą, Roman nie będzie księdzem, ale przecież każde z nas postąpiło uczciwie wobec siebie, wobec świata… To jest dobre, a nie złe!
Pobiegłam do pokoju przeczytać list od Romana...