Reklama

Porwanie uczennicy z tak strzeżonego obiektu wydawało się niemożliwe. Siedziałem przed liceum i czekałem na koniec zajęć. To była naprawdę ekskluzywna buda z bramkami i innymi takimi wynalazkami. Niech mnie diabli, jeśli bym chciał w młodości przebywać w takiej złotej klatce. Ale tak to już jest, że dzieci bogaczy są zazwyczaj skazane na podobne obostrzenia. Bezpieczeństwo, bezpieczeństwo i jeszcze raz bezpieczeństwo.

Reklama

Nic jednak nie chroni w stu procentach, czego najlepszym dowodem była sprawa, jaką właśnie prowadziłem. Po raz kolejny przejrzałem zdjęcia. Ładna, siedemnastoletnia, a rocznikowo już nawet osiemnastoletnia dziewczyna w towarzystwie równie ładnych, roześmianych koleżanek. Fotki jak z folderu, od razu widać, że w życiu tej panienki nie było miejsca na przypadek i przygodę. Wyglądała, jakby była nie wychowywana, ale hodowana.
Nieważne. Dziewczyna zniknęła.

Robi, co do niej należy i co jej każę

– Moja córka została uprowadzona!

Klient zjawił się u mnie poprzedniego dnia po południu. Wyglądał jak milion dolarów, a na koncie bez wątpienia miał znacznie więcej.

– Można po kolei? – spytałem spokojnie. – Proszę usiąść i opowiedzieć wszystko od początku.

Zobacz także

Widziałem, że gość panuje nad sobą z wielkim trudem. Jego latorośl nie wróciła na noc do domu. Co gorsza, okazało się, że w ogóle nie dotarła tego dnia do szkoły na lekcje. Na oczach osobistego kierowcy i zarazem ochroniarza przeszła przez furtkę wraz z dwiema koleżankami. A potem... jakby się zapadła pod ziemię. Oczywiście, dyrektorka szkoły próbowała natychmiast poinformować ojca o nieobecności córki, ale ten właśnie prowadził jakieś ważne rozmowy biznesowe i miał wyciszony telefon. Dopiero około południa odsłuchał wiadomości i natychmiast popędził do liceum. Nikt nie potrafił powiedzieć, gdzie się podziała Sylwia.

Matka dziewczyny rozwiodła się z mężem-biznesmenem dwa lata wcześniej. Klient twierdził, że okazała względem niego wielką niewdzięczność.

– Dlatego nie pozwalam Sylwii widywać się z matką – wyjaśnił. – Pozbawiłem ją praw rodzicielskich. To złe nasienie i su… – powstrzymał się przed dokończeniem obelgi.

To oznaczało dwie rzeczy – że umiał nad sobą zapanować nawet w razie wielkiego wzburzenia, a poza tym miał kobiety za nic. Żaden normalny facet nie nazywa kobiet sukami.

– Czy miał pan jakiś konflikt z córką?

– Ależ skąd! – zaprotestował.

– Na pewno?

– Dziewczyna ma wszystko. I dobrze poukładane w głowie! Nigdy się ze mną nie wykłóca, robi, co do niej należy i co jej każę.

Aż się skrzywiłem w duchu na to ostatnie stwierdzenie. Zacząłem rozumieć, dlaczego żona nie wytrzymała z tym gościem. Pewnie też ją tak traktował.

– Nie miała chłopca, wie pan, jakiejś sympatii? – spytałem.

– Nic o tym nie wiem – odparł. Nie wytrzymał, wstał z fotela, zaczął się przechadzać po gabinecie od ściany do okna. – A na pewno bym wiedział! Wiem o niej wszystko!

Tak. Podobni mu rodzice zawsze wszystko wiedzą o swoich dzieciach. Tak samo jak właściciel kota wie, co właśnie w tej chwili robi jego milusiński.

– Zawiadomił pan policję?

To pytanie zadałem tylko pro forma. I uzyskałem odpowiedź, jakiej się spodziewałem. Oczywiście, że nie zawiadomił. Po pierwsze, obawiał się, że jeśli to porwanie, kidnaperzy będą wściekli, że zwrócił się do organów ścigania. Po drugie, obawiał się, że w policji znajdzie się ktoś, kto jego historię z miejsca sprzeda jakiemuś tabloidowi. Tyle że, jak dotąd, nikt nie zgłosił się po okup.

– To też o niczym nie świadczy – mruknąłem. – Spotkałem się już z przypadkiem porwania, kiedy przestępcy dopiero po kilku dniach zaczęli szantaż.

A ty co, koleżko?

Jednak w tej sprawie coś mi od początku nie pasowało. A już szczególnie kiedy zobaczyłem pilnie strzeżoną szkołę. Uprowadzenie kogokolwiek z jej terenu wydaje się wręcz niemożliwe. Widywałem gorzej strzeżone areszty śledcze. Usłyszałem dzwonek, wysiadłem z wozu i stanąłem przy furtce. Po jakichś pięciu minutach zobaczyłem te dziewczyny ze zdjęcia. Szły razem, roześmiane, nie sprawiały wrażenia, żeby martwiły się o zaginioną koleżankę.

– Możemy pogadać? – zaczepiłem je, kiedy wyszły na ulicę. Od razu wyjąłem licencję. – Jestem prywatnym detektywem.

– A, pan w sprawie Sylwii? – domyśliła się blondynka. – My nic nie wiemy. Jej ojciec już nas pytał i naszych rodziców. Piekło wczoraj robił.

– Ale wchodziłyście na teren szkoły razem, prawda? Kiedy zniknęła?

– Nie zniknęła – odezwała się druga, o kasztanowych włosach. – Weszłyśmy razem do szkoły, poszła do ubikacji i nie wróciła na lekcje.

– Na pewno nie wiecie, gdzie się podziała? Miała może jakiegoś chłopaka?

Blondynka zaśmiała się głośno, naprawdę szczerze.

– Chłopaka? Jej stary by na to nie pozwolił! Nie miałaby nawet jak się z nim spotykać. Cały czas pilnował jej ten goryl.

Chciałem jeszcze zadać parę pytań, ale poczułem na ramieniu ciężką rękę.

– A ty co, koleżko?

Nade mną stał ogolony na łyso gość. Określenie „nade mną” jest jak najbardziej adekwatne. Na pewno miał ponad dwa metry wzrostu. I niemal tyleż samo w barach. Pokazałem mu licencję.

– Chciałem tylko porozmawiać w pewnej ważnej sprawie – wyjaśniłem, siląc się na uprzejmość. Facet w końcu wykonywał tylko swoją robotę.

No to już pogadałeś – oświadczył groźnie. – Marta, idziemy – zwrócił się do blondynki. – Na ciebie Sławek też już czeka – te słowa skierował do kasztanowej.

– Jeszcze chwileczkę – poprosiłem.

W odpowiedzi tylko zacisnął dłoń na moim barku. Z wysiłkiem powstrzymałem syknięcie z bólu.

– Idziemy, dziewczyny – mruknął do nastolatek.

Ale, w sumie, czegoś się dowiedziałem... Jednak to, że Sylwia nie miała możliwości z nikim się spotykać, nie znaczyło, że nie nawiązała znajomości, chociażby przez internet. Żeby to sprawdzić, musiałem zyskać dostęp do monitoringu szkoły i do jej komputera.

To bardzo miła dziewczyna

Wystarczył jeden gniewny telefon mojego klienta, żeby pozornie nieugięta dyrektorka poleciła ochronie udzielenie mi wszelkich możliwych informacji. Facet po prostu poinformował ją, co się stanie, jeśli wycofa dotacje na liceum i namówi do tego paru innych rodziców, a ponadto, jak na dobre imię szkoły wpłynie informacja, że dziecko zniknęło z jej terenu. Wtedy nagle dowiedziałem się, że jak najbardziej może mi udzielić dostępu do monitoringu.

Śledziłem uważnie podzielony na sektory ekran. Wchodzących uczniów łapały trzy kamery po kolei. Widać było tych, którzy przechodzą przez bramę i zmierzają do wejścia, potem środek dziedzińca i wreszcie przeszklone drzwi. Kazałem powiększyć obrazy sukcesywnie z każdej z kamer. Trzy koleżanki, to znaczy blondynka, kasztanowłosa i Sylwia weszły razem, blondi i kasztanka trzymały się pod ręce, zaginiona szła nieco obok. Na drugim ujęciu wciąż szły razem. Nie uśmiechały się, na ich twarzach trudno było coś więcej odczytać z uwagi na jakość nagrania, ale na pewno były poważne. A na trzecim ujęciu Sylwii już nie było. Zażądałem ogólnego rzutu z podziałem ekranu na trzy części. Między drugą a trzecią kamerą Sylwia zniknęła.

– Nie przeglądaliście zapisów? – spytałem ochroniarza.

– Pewnie, że przeglądaliśmy – rzucił.

– I nikt nie zwrócił uwagi, że tej dziewczyny nie ma na tym ekranie?

To było z mojej strony wredne. Pewnie, że nie zwrócili uwagi. Wchodziło kilkadziesiąt osób jednocześnie, musieliby wiedzieć, czego szukają. A poza tym, domyśliłem się, że strażnicy niekoniecznie dokonują codziennej analizy materiału. Nie przewidzieli przecież, że dziewczyna zniknie.

Zapamiętałem jak mogłem najlepiej obraz z kamer, wyszedłem na zewnątrz i obejrzałem dokładnie tę część podejścia do głównych drzwi. Bez trudu znalazłem martwe pole, nieznajdujące się w zasięgu kamer. To tutaj zniknęła Sylwia. Skręciła w prawo, bo lewą stronę było widać na nagraniach. Wyglądało na to, że nikt w tym nie uczestniczył. Zresztą, gdyby doszło do porwania, koleżanki narobiłyby rabanu.

Wróciłem do ochroniarza i spytałem, co wie o Sylwii.

– To bardzo miła dziewczyna – powiedział. – Mówiła wszystkim „dzień dobry”, co u tych dzieciaków z dobrych domów wcale nie jest takie częste. Rozmawiała czasem z ochroną, interesowała się nasza pracą, tymi kamerami, a szczególnie ostatnio… – mówił coraz wolniej, a potem spojrzał na mnie spod zmarszczonych brwi. Dotarło do niego.

– Zatem doskonale wiedziała, gdzie jest martwe pole obserwacji?

– Cholera, ale to dosłownie pięć metrów! – zirytował się.

– Jej wystarczyło.

– Myśli pan, że uciekła i że jest na gigancie?

Nie odpowiedziałem. Moje wnioski są moją sprawą. Skontaktowałem się z klientem i zażądałem laptopa Sylwii. Na szczęście nie zabierała go do szkoły, miała zresztą wypasiony smartfon i tablet z dostępem do sieci. Oczywiście, sprzęt był chroniony hasłem, ale podczas pracy w policji przeszedłem różne szkolenia. Tutaj wszystko okazało się bardzo proste, nic wyrafinowanego. Tyle że dziewczyna miała zwyczaj kasować historię przeglądania, w dodatku robiła to całkiem sensownym programem. Musiałem więc zaprząc do pracy bardziej skomplikowaną technikę.

– Zabieram go do siebie – powiadomiłem klienta.

– Jeśli pan musi…

Uspokoił się nieco na wiadomość, że możemy wykluczyć porwanie, chociaż nadal był wściekły. Właśnie – wściekły przede wszystkim. Jeśli poważnie martwił się o córkę, nie było tego po nim za bardzo widać. Miałem niejasne wrażenie, że mu ulżyło, iż nie chodzi o okup. Dziwny gość.

Tylko te trzy osoby wiedziały, co zamierza

W biurze podłączyłem laptop Sylwii pod swój komputer i zacząłem sprawdzać rejestry. Wymazanie danych z dysku to tak naprawdę tylko operacja zwalniająca zasoby. Wszystko zostawia ślady, mniej lub bardziej wyraźne, ale możliwe do odczytania. Archiwa rozmów na komunikatorach również.
Po dwóch godzinach zadzwoniłem do klienta.

– Czy wie pan, gdzie w tej chwili mieszka pańska żona? – spytałem.

– A po co panu taka informacja? – w jego głosie zabrzmiała czujność.

– Chciałbym jej zadać kilka pytań.

– Przecież Sylwia nie ma z nią żadnego kontaktu!

– Drogi panie – wycedziłem. – Wynajął mnie pan, żebym odnalazł pańską córkę. Chce mnie pan uczyć zawodu?

– Nie mam jej adresu – odparł. – Tylko numer konta, bo chociaż rozwód orzeczono z jej winy, posyłam jej pieniądze.

– Nieważne – powiedziałem lekceważąco. – Chciałem z nią pogadać rutynowo, ale poradzę sobie inaczej.

Przerwałem połączenie, a potem przystąpiłem do pracy. Nawiązanie kontaktu poszło opornie, musiałem się zdrowo napocić, przez chwilę nawet chciałem poprosić o pomoc znajomego profesjonalistę, ale w końcu wysiłki zakończyły się sukcesem. Była żona klienta okazała się atrakcyjną kobietą. Blondynka o jasnoniebieskich oczach i pięknej sylwetce robiła naprawdę duże wrażenie. Ale nie przejechałem ponad dwustu kilometrów, żeby podziwiać jej urodę.

– Sylwia musi wrócić do ojca – powiedziałem. – Chyba że chce pani sobie narobić poważnych problemów.

– Wiem – wyszeptała. – Wiem, ale…

W kącie siedziała Sylwia. Płakała. Podejrzenia o ucieczce z chłopakiem wywietrzały mi z głowy, kiedy przejrzałem zapisy jej rozmów. Przez ostatnie miesiące korespondowała tylko z matką i tymi dwiema przyjaciółkami. I tylko te trzy osoby wiedziały, co zamierza. Koleżanki ułatwiły jej ucieczkę, zasłaniając ją na wszelki wypadek, gdy w martwym polu widzenia kamer smyrgnęła w krzaki. Potem przeskoczyła przez płot i wsiadła do taksówki. Kazała się zawieźć do domu matki. Miała dość pieniędzy, żeby zapłacić za tak długi kurs.

– Pozbawił mnie wszystkiego – mówiła kobieta. – Najpierw wolności, godności, a potem córki. Miałam wyglądać i zachowywać się tak, jak tego oczekiwał, nie mogłam być sobą nawet przez chwilę…

Nie byłem zdziwiony. Osobowość tyrana. Żona i córka były jego własnością, nie dopuszczał do siebie możliwości, że mogą w ogóle czegoś chcieć. W każdym razie czegoś innego niż on.

– Nie mam porządnego zawodu, żyję z tego, co zgodził mi się wypłacać w zamian za to, że wzięłam winę za rozwód na siebie i za to, żebym się nie widywała z córką. Żebym zniknęła…

No cóż, serca matki nie da się oszukać kasą. Wytrzymała prawie rok, a potem zaczęła szukać kontaktu z córką. Dziewczyna żyła w przekonaniu, że matka zrobiła coś strasznego i porzuciła rodzinę. Ojciec zadbał o odpowiednie naświetlenie sprawy. Jednak dzieci mają to do siebie, że dojrzewają i zaczynają samodzielnie myśleć.

Początkowo Sylwia ignorowała próby nawiązania kontaktu ze strony matki, która pisała na jej adres mailowy. Wreszcie była żona klienta napisała do niej długi list, w którym wyjaśniła, jak doszło do rozstania, jak mąż ją tyranizował. Zaczęły rozmawiać. W końcu doszły do wniosku, że muszą się zobaczyć. Początkowo Sylwia chciała przyjechać do matki tylko na jeden dzień a potem wrócić do domu. Narażała się wprawdzie na gniew ojca, ale przygotowała sobie bajeczkę, że postanowiła wyskoczyć nad morze. Głupie. Ale czy można wymagać wiele rozsądku od nastolatki i zrozpaczonej kobiety? W każdym razie, mogło się udać. Mój klient nie był typem analityka, jeśli nie chodziło o pieniądze, powinien łyknąć każdą historię. Lecz gdy już dziewczyna dotarła do matki, nie chciała się z nią rozstać, a rodzicielka nie miała siły jej zmusić do powrotu.

Rozumiałem to doskonale. Ale rozumiałem też inną rzecz. Dlatego powiedziałem coś, czego ze względu na lojalność wobec klienta teoretycznie mówić nie powinienem. Jednak nie wiązało się to ściśle z moim zadaniem, więc i wyrzutów sumienia nie miałem. Znalazłem dziewczynę, a niczego więcej ode mnie nie oczekiwał.

Dla twojego dobra, córciu…

– Droga pani, proszę posłuchać. Ty też, panienko – powiedziałem głośniej, żeby zwrócić uwagę dziewczyny. – Sylwia ma już prawie osiemnaście lat. Za parę miesięcy będzie mogła decydować o sobie. Jeśli teraz znajdzie się u pani, to policja i tak ją zabierze, i odda opiekunowi prawnemu, skoro pani zrzekła się praw. A pani straci środki do życia.

W jej oczach pojawiły się łzy.

– Znajdę pracę... – powiedziała cicho.

– Dobrze. Ale można to załatwić inaczej. Sylwia wróci teraz do ojca. Powiemy, że faktycznie uciekła z jakimś chłopcem, którego poznała w sieci…

– Ale wtedy ojciec zabroni mi korzystać z netu! – zaprotestowała Sylwia. – I nie chcę do niego wracać! Tam jest jak w więzieniu… A z mamą… z mamą tak mi dobrze… jak kiedyś…

– Wytrzymasz – powiedziałem twardo. – Ojciec na pewno nie zabroni korzystać ci z telefonu. Na razie wystarczą wam krótkie rozmowy i SMS-y. A potem, po uzyskaniu pełnoletności, jeśli się zdecydujesz, przyjedziesz do matki. Ojciec będzie musiał ci wypłacać alimenty do chwili, kiedy się będziesz uczyć w liceum i studiować. Jeśli zdecydujecie się na takie rozwiązanie, a pani faktycznie pójdzie do pracy, poradzicie sobie.

Zapadło milczenie. Przerwała je była żona klienta.

Tak chyba będzie najrozsądniej – powiedziała drżącym głosem. – Dla twojego dobra, córciu…

Sylwia skinęła głową i zaczęła zbierać swoje rzeczy.

– Odwiezie mnie pan do niego? – spytała matowym, martwym głosem.

– Tak. I postaram się, żeby za bardzo się nie wściekł. Zresztą, może po drodze wymyślimy jakąś zgrabniejszą bajeczkę. Tylko nie wolno ci się zająknąć ani o planie, ani tym bardziej, że ja go zaproponowałem. Twój ojczulek mógłby mi nieźle zatruć życie.

– Jasne – powiedziała dziewczyna.

Pożegnała się z matką, wsiedliśmy do samochodu i odjechaliśmy.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama