Reklama

Wzięliśmy ślub w błyskawicznym tempie. W chwili zawarcia małżeństwa miałam zaledwie dwadzieścia lat, a mój wybranek, Adrian, był o trzy lata starszy. Po dwóch latach od sakramentalnego „tak” urodziła się nasza pierworodna córka Julka, a ledwie rok później powitaliśmy na świecie jej siostrzyczkę Nataszę. W tym czasie kończyłam studia zaoczne, jednocześnie opiekując się naszymi pociechami. Adrian z kolei był zatrudniony w urzędzie i nie rozglądał się za inną posadą, bo ta zapewniała mu stabilizację i spokój.

Reklama

Jeśli człowiek nie nabroi, może w takiej robocie wytrwać aż do zasłużonej emerytury. Gdy tylko córeczki zaczęły uczęszczać do przedszkola, ja również ruszyłam na poszukiwania zajęcia. Nic wielkiego, udało mi się załapać jako sprzedawczyni w butiku z męskimi garniturami w galerii handlowej. Dzięki temu mogłam dorzucić się do naszych finansów, pozwolić sobie na drobne zachcianki i przy okazji poobcować trochę z innymi ludźmi.

Moją rękę nakrył własną dłonią, ujmując delikatnie moje place...

To właśnie w tym miejscu spotkałam Mirka po raz pierwszy. Regularnie odwiedzał sklep, w którym pracowałam. Jak mówiły moje bardziej doświadczone współpracowniczki, od momentu mojego zatrudnienia, o wiele częściej wpadał po nową koszulę czy krawat. Pewnego razu, kiedy pakowałam do kartonika świeżo nabyty przez niego skórzany pasek, popatrzył mi prosto w oczy, przenikając mnie spojrzeniem.

– Co by pani powiedziała na spotkanie przy kawie? – zaproponował.

Bardzo mi przykro, ale mam męża – powiedziałam odruchowo.

– Na szczęście w naszym kraju picie kawy z kimś innym niż mąż to jeszcze nie grzech śmiertelny – posłał mi ujmujący uśmiech. – Póki co nie grozi za to ukamienowanie, więc czemu nie spróbować?

Odrzuciłam jego propozycję wypicia razem kawy, a także zaproszenie na kolację, które padło parę dni później. Jednak pewnego razu, kiedy po zakończonej inwentaryzacji zorientowałam się, że właśnie odjechał mi jedyny nocny autobus, a on zaoferował podrzucenie mnie do domu, przystałam na to. Dochodziła jedenasta w nocy, stałam sama jak palec na przystanku, padając z nóg po siedemnastu godzinach na nogach i śniąc tylko o wygodnym posłaniu.

Zaparkował tuż obok mojej klatki schodowej. Byłam mu wdzięczna i już miałam opuścić auto, kiedy nagle położył swoją rękę na mojej. Uścisnął delikatnie moje palce... Dalej mam pustkę w głowie, ale ocknęłam się, gdy oboje łapaliśmy powietrze po namiętnym pocałunku.

To było zupełnie inne niż pocałunki z moim mężem, który cmokał mnie w policzek niczym brat swoją siostrę. Niekiedy zastanawiałam się, jakim sposobem udało nam się mieć potomstwo. Pewnie wyszło niechcący. Z Mirkiem pragnęłam ciągle więcej, najchętniej, żeby nigdy nie kończył. W życiu nie doświadczyłam podobnych odczuć, nie czułam do faceta takiego pożądania. To mnie pochłonęło, ten romans mnie zassał, zupełnie jakbym weszła w ruchome piaski...

Nasze drogi się skrzyżowały i zaczęło między nami iskrzyć...

Nadal trudno mi pojąć, jakie emocje we mnie wzbudzał. Sama jego obecność wprawiała mnie w drżenie, a każdy dotyk rozpalał żar pożądania. On także wydawał się nienasycony.

– Pragnę, abyś była przy mnie każdego dnia – wyznał. – Nie chcę, byś ode mnie odchodziła. Kocham cię i cierpię, gdy musimy kraść chwile dla siebie niczym przestępcy. Weź swoje dziewczynki i zamieszkajmy pod jednym dachem.

Dla niego to była pestka. Żadnej rodziny na głowie, zero obowiązków. Nie mogłam po prostu spakować walizek i zabrać nóg za pas. Gdybym się rozwiodła, na bank całą winę zrzuciliby na mnie, a moje córeczki najpewniej wylądowałyby pod skrzydłami tatusia, w końcu to on zarabiał lepiej i był bardziej ogarnięty życiowo. Mimo wszystko każdego bożego dnia śniłam na jawie o tym, żeby pójść w ślady Mirka. Rzucić w diabły dotychczasową egzystencję, tak nudną i zamieszkać razem z nim. No jasne, że główkowałam, jak to wykombinować. Bez pośpiechu i z głową na karku. Inaczej plan spali na panewce.

Zdecydowałam się złożyć papiery rozwodowe i chciałam przygotować Mirka oraz nasze córeczki na zmiany, które mogą wkrótce nadejść. Kolejny rozdział mojego życia, taki, w którym odnajdę radość i szczęście. Taki, gdzie słowo „miłość” nabierze prawdziwego znaczenia, a nie będzie jedynie pustym frazesem. Taki, w którym rozmawiać będziemy nie tylko o tym, jakie rachunki trzeba uregulować, z jakich bucików wyrosła nasza młodsza pociecha i kiedy umówić wizytę u specjalisty od aparatów na zęby dla starszej. Zapowiada się cudownie...

Nie miałam pojęcia, czy mój małżonek da radę przetrwać

W pewnym momencie odebrałam telefon ze szpitala. Adriana spotkał nieszczęśliwy wypadek. Jego auto zostało doszczętnie zmiażdżone, a on sam, będąc w bardzo złym stanie, trafił helikopterem do szpitala. Momentalnie poczułam, jakby cała krew odpłynęła mi z twarzy, a w moim umyśle zapanował totalny chaos. Zerknęłam na Mirka z ogromnym strachem w oczach. Podwiózł mnie do szpitala, obiecując przy tym, że się odezwie.

Medycy nie potrafili określić szans Adriana na przetrwanie. Był w trakcie trudnego zabiegu chirurgicznego z powodu rozległych urazów narządów wewnętrznych i zmiażdżonych nóg. Chodziłam w kółko po szpitalnym holu, raz po raz odbierając połączenia od bliskich. Czas dłużył się niemiłosiernie, a ja czułam, jakby to wszystko trwało całą wieczność. Dobrze, że rodzice zaopiekowali się naszymi córeczkami.

Adrian trafił w końcu na oddział intensywnej terapii, a mnie odesłano do domu, mówiąc tylko tyle, że mój mąż żyje. I co teraz? Pozostało czekać. Konieczna była amputacja obu nóg powyżej kolan. Urazy wewnętrzne okazały się poważne, a obrzęk mózgu znaczny, dlatego zdecydowali się go wprowadzić w stan śpiączki farmakologicznej. W tym momencie faktycznie nie dało się zrobić nic innego, jak tylko czekać.

Kiedy moje córeczki już smacznie spały, późnym wieczorem zjawił się Mirek. Przytulał mnie czule przez dłuższy czas, delikatnie głaszcząc moje plecy, starając się dodać otuchy i ukojenia. Oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że to, co się wydarzyło, wywróciło nasze życie do góry nogami.

– Nie denerwuj się już. Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć i nie zostawię cię samej z tym problemem – rzekł na pożegnanie tamtego wieczoru.

Składanie pozwu było dla mnie niemożliwe w czasie, gdy mój mąż przebywał w szpitalu. A jego hospitalizacja ciągnęła się w nieskończoność. Najpierw siedem dni, potem czternaście, później miesiąc i kolejne trzy... Tkwiłam w oczekiwaniu, podczas gdy on zaciekle walczył o życie.

Kiedy nareszcie udało się go wybudzić ze śpiączki, wszyscy uznali to za ogromny sukces, że odzyskał przytomność. Ale prawda była taka, iż Adrian stracił obie nogi, a lewa ręka, która również ucierpiała podczas wypadku, miała bardzo ograniczoną sprawność.

Mąż odwrócił wzrok, sprawiając wrażenie, jakby było mu wstyd. Zupełnie jakby czuł się winny, chociaż przecież niczemu nie zawinił. Prowadził auto bezpiecznie i zgodnie z przepisami. Winę ponosił inny kierowca, który wsiadł za kółko z prawie dwoma promilami alkoholu w organizmie. Cud, że po drodze nikogo nie pozbawił życia. Poszkodowana została „jedynie” moja rodzina.

Właśnie teraz musiałam zdecydować

Pewnego popołudnia, gdy jak zwykle poszłam do Adriana, on nagle mi oznajmił:

Nie krępuj się, droga wolna. Odejdź sobie, nie zamierzam robić ci żadnych problemów…

– Że co? – wytrzeszczyłam oczy, totalnie zaskoczona.

– Nie myślisz chyba, że będę cię przymuszał do egzystencji z niepełnosprawnym facetem. Twoja młodość i zdrowie pozwolą ci znaleźć kogoś o niebo lepszego. Jeśli chodzi o rozwód, to nie zamierzam robić żadnych problemów. Zdaję sobie sprawę, że nie okazywałem tego tak, jak powinienem, ale cię kocham. W ten sposób mogę ci to udowodnić. Kocham też nasze córeczki. Mają prawo do w pełni sprawnego taty. Po tym wypadku… Już wiem, ile mogłem stracić, ale mam też świadomość, że nie mogę cię zmusić do oglądania tego… Mnie… Aż do śmierci.

Z płaczem opuściłam salę, zupełnie nie mając pojęcia, jakim cudem znalazłam się w domu. Całą noc spędziłam, szlochając w poduszkę. Nie spodziewałam się, że Adrian mnie kocha, że jest przy mnie z miłości, a nie z samego przyzwyczajenia. Istniała możliwość, iż po prostu kłamał, litując się nade mną i udając, że poświęca się dla mojego dobra.

Być może rzeczywiście potrzebna była aż taka tragedia, żeby w końcu wyrzucił z siebie to wyznanie, a zaraz potem z taką wspaniałomyślnością dał mi wolną rękę. Teraz mogłabym wystąpić o rozwód bez obawy, że zostanę uznana za winną rozpadu małżeństwa.

Teraz moje córki na pewno by przy mnie zostały. W końcu miałam szansę doświadczyć miłości i oddania faceta, który był mną totalnie zauroczony, pragnął zapewnić mi radość, poczucie bezpieczeństwa i wsparcie... Ale czy byłam w stanie to zrobić? Czy potrafiłabym po prostu odejść, zostawiając Adriana samego, a potem nadal patrzeć sobie prosto w oczy? Dawać dobry przykład dzieciom i z czystym sumieniem uważać się za porządnego człowieka? Zdawałam sobie sprawę, że nie dałabym rady.

W nocy podarłam dokumenty rozwodowe. Miałam świadomość, iż nie wystarczy mi odwagi, aby je nadać. Zdawałam sobie sprawę z tego, że zabraknie mi śmiałości do opuszczenia mojego życiowego partnera i pozostawienia go samotnie w obecnej sytuacji. On potrzebował mojego wsparcia.

Nie potrafiłam tkwić w niezdecydowaniu

– Nie mogę tego zrobić – oznajmiłam krótko. Nie odezwał się ani słowem. Do moich uszu docierał jedynie dźwięk jego oddechu, a po chwili usłyszałam jego błagalny ton:

– Proszę, nie zatrzaskuj tych drzwi na dobre.

– Mirek, ja...

– Daj mi dokończyć. Potrzebujesz czasu, żeby to wszystko przemyśleć. Nie oczekuję, że już teraz zdecydujesz się zostawić Adriana. To jasne jak słońce. W końcu to ojciec waszych dzieci. Poza tym jest niepełnosprawny. Możesz go wesprzeć, ja również mogę mu pomóc. Ale błagam, nie odcinaj nas od siebie, dobrze?

Nie było innego wyjścia, musiałam podjąć decyzję. Stanie w miejscu i zwodzenie obu nie wchodziło w grę. Jeden nie zasługiwał na kłamstwa, a drugi na płonne nadzieje.

Przykro mi, ale to niemożliwe – rzuciłam krótko i przerwałam połączenie.

Wypadek zdarzył się przed sześcioma laty. Adrian wciąż jest urzędnikiem. Każdego dnia odwożę go do biura, a po pracy przyjeżdżam, by zabrać go do mieszkania. Dokłada wszelkich starań, by być tak sprawnym, jak tylko pozwalają mu na to jego fizyczne ograniczenia. Zdarza się, że z powodu frustracji jest bliski rezygnacji, jednak zawsze podkreśla, że dla mnie oraz naszych córek musi i chce się zmagać z przeciwnościami losu.

Każdego dnia jestem przy jego boku. Wspieram go w przemieszczaniu się, dbam o to, by sumiennie wykonywał ćwiczenia i pamiętam o wizytach u specjalistów. Moja codzienność wygląda właśnie tak. Zdecydowałam się na takie życie, chociaż pragnęłam czegoś zupełnie odmiennego. Przeznaczenie miało wobec mnie inne zamiary. Pogodziłam się z tym, choć moje serce zostało złamane. Czy czuję się szczęśliwa? Odczuwam spokój. W obecnej sytuacji to jedyne, na co mogę sobie pozwolić.

Reklama

Aleksandra, 29 lat

Reklama
Reklama
Reklama