Reklama

Nigdy nie sądziłem, że szczęście może tak łatwo się rozpaść. Że wystarczy jeden wieczór, jeden taniec, jedno spojrzenie — by coś w człowieku pękło. A przecież na początku wszystko było idealne. Natalia i ja byliśmy tacy... zwyczajnie szczęśliwi. Młode małżeństwo z planami na przyszłość, z głową pełną marzeń. Kupiliśmy małe mieszkanie, odkładaliśmy na większe, a wieczorami, przy winie, rozmawialiśmy o dziecku. Chciałem być ojcem — takim jak mój. Silnym, odpowiedzialnym, spokojnym.

Mój ojciec, Edward, był dla mnie wzorem. Charyzmatyczny, pewny siebie, zawsze wiedział, co powiedzieć, jak się zachować. Kiedy pojawiał się w pokoju, ludzie milkli, jakby samą obecnością narzucał autorytet. Ja — spokojny, poukładany — chciałem być jak on. Choć matka, Maria, czasem mówiła z lekkim uśmiechem, że tata zbyt często lubi być w centrum uwagi.

Natalia uwielbiała moich rodziców. A zwłaszcza ojca. Śmiała się z jego żartów, podziwiała, jak pięknie potrafi mówić o życiu, jak z każdym znajdzie wspólny temat. Patrzyłem wtedy na nich oboje i myślałem, że to cudownie, że moja żona i mój ojciec tak dobrze się dogadują.

Z czasem jednak coś zaczęło się zmieniać. Natalia częściej milczała, uciekała wzrokiem. W nocy odwracała się do ściany, a jej dotyk był coraz bardziej obojętny. Pytałem, czy coś się dzieje, ale odpowiadała tylko, że jest zmęczona. Myślałem, że to przejściowe. Że to stres, że każda para ma takie momenty.

A potem przyszło to wesele — kuzynki z mojej strony. Wszyscy się cieszyli, śmiali, tańczyli. I wtedy zobaczyłem ich: Natalię i mojego ojca, na parkiecie. Zbyt blisko, zbyt długo. Ona w jego ramionach, on coś jej szeptał do ucha, a ona śmiała się jak dziewczynka. Goście szeptali, niektórzy ukradkiem spoglądali w moją stronę. Czułem, jak serce mi przyspiesza, a dłonie robią się zimne.

– Robert, nie patrz tak – szepnęła mi matka, kładąc dłoń na moim ramieniu. – On zawsze lubił towarzystwo.

Uśmiechnąłem się wtedy sztucznie, jakbym chciał zapewnić wszystkich, że wszystko jest w porządku. Ale coś we mnie pękło. I choć przez długi czas wmawiałem sobie, że to tylko głupie myśli, od tego tańca w naszym małżeństwie coś zaczęło się psuć.

To mi się nie spodobało

Nie mogłem przestać myśleć o tamtym weselu. Przed oczami wciąż miałem obraz Natalii w ramionach mojego ojca. Widziałem, jak się śmiała, jak głowę opierała o jego ramię, jakby zapomniała, że ma męża. Starałem się to wyprzeć, tłumaczyłem sobie, że przesadzam, że to przecież tylko taniec. Ale im dłużej o tym myślałem, tym bardziej mnie to dręczyło.

Kilka dni po weselu nie wytrzymałem. Natalia siedziała przy stole i przewracała kartki magazynu, jakby nie zauważała, że od godziny krążę po pokoju.

– Mogę cię o coś zapytać? – powiedziałem cicho.

– Jasne – odpowiedziała, nie podnosząc wzroku.

– Dlaczego tańczyłaś z moim ojcem tyle razy? – spytałem, czując, jak głos mi drży. – Goście zaczęli się śmiać, a ja sam nie wiedziałem, co mam myśleć.

Wtedy spojrzała na mnie, jakby nie poznawała człowieka, z którym mieszkała od lat.

– Naprawdę chcesz robić z tego aferę? – zapytała chłodno. – Twój ojciec sam mnie poprosił do tańca. Miałam mu odmówić? Przecież to było wesele, dobra zabawa.

– Nie wyglądało to na zabawę. Trzymał cię tak, jakbyście się znali od dawna.

– Boże, Robert... – westchnęła i wstała z krzesła. – Jesteś przewrażliwiony. Nie wiem, co sobie ubzdurałeś, ale ja nie zamierzam tłumaczyć się z tańca na weselu.

– Wiesz, że chodzi o coś więcej – odpowiedziałem. – O to, jak na niego patrzyłaś.

– Może patrzyłam, bo był jedynym, który potrafił się uśmiechać. Ty przez cały wieczór siedziałeś przy stole i gapiłeś się w telefon – rzuciła z ironią. – Zamiast się bawić, analizujesz, kto z kim tańczy.

– Bo to było nie na miejscu.

– To był taniec, Robert. Taniec, nie zdrada. Może zamiast mnie przesłuchiwać, wyluzuj trochę.

Po tych słowach wyszła do sypialni i trzasnęła drzwiami. Zostałem sam w kuchni z myślami, które nie dawały mi spokoju. Wiedziałem, że nie przesadzam. Tamte spojrzenia, jej śmiech, dłonie na jego ramionach – tego nie dało się pomylić z niczym innym.

Straciłem do niej zaufanie

Następnego dnia próbowałem z nią rozmawiać, ale unikała tematu. Zamiast tego udawała, że wszystko jest po staremu. Przestała mnie całować na pożegnanie, wychodziła z domu bez słowa, wracała późno. Mówiła, że spotkała się z koleżanką, że miała nadgodziny, że zasiedziała się u siostry. Nigdy wcześniej nie musiała mi się tłumaczyć.

Zacząłem się jej przyglądać. Każde spojrzenie, każdy gest, każdy uśmiech wydawał mi się podejrzany. Złapałem się na tym, że podświadomie liczę, ile razy sięga po telefon. Gdy wychodziła do innego pokoju, włączałem telewizor, ale nie słyszałem niczego poza tykaniem zegara. Pewnego wieczoru, gdy wróciła po dziesiątej, zapytałem, gdzie była.

– Przecież mówiłam, że u Marty – odpowiedziała bez emocji.

– Dzwoniłem do niej. Powiedziała, że wyszłaś po siedemnastej.

Natalia zamarła.

– Czyli mnie sprawdzasz? – syknęła. – Nie ufasz mi? Znasz mnie od lat, a traktujesz jak podejrzaną.

– Po prostu chciałem wiedzieć, gdzie byłaś.

– Wiesz co, Robert? – powiedziała cicho, a jej głos był ostry jak nóż. – Jeśli dalej będziesz mnie kontrolował, to naprawdę nie będziesz miał czego szukać w tym małżeństwie.

Odeszła, zostawiając mnie z poczuciem winy, choć to ja byłem tym, który się bał. Nie wiedziałem już, czy mam jej ufać, czy wierzyć własnym oczom. Następnego dnia spotkałem się z matką. Zawsze miała dar łagodzenia napięcia.

– Robert, synku, nie drąż – powiedziała, gdy przyznałem, że się martwię. – Twój ojciec zawsze lubił towarzystwo kobiet. Natalia jest młoda, ładna, może chciał po prostu pokazać, że jeszcze potrafi się bawić.

– Ale przecież też to widziałaś.

– Widziałam. I widziałam też, jak się spinasz. Nie daj się zwariować, proszę cię.

Pokiwałem głową, ale jej słowa wcale mnie nie uspokoiły. Wróciłem do domu z jeszcze cięższym sercem. Wiedziałem, że od tego momentu nic już nie będzie takie jak dawniej.

Radość mieszała się z niepewnością

Minął rok od tamtego wesela. Niby wszystko wróciło do normy, ale to były tylko pozory. Natalia uśmiechała się, żartowała, nawet czasem trzymała mnie za rękę, lecz w jej oczach nie było ciepła. Czułem, że robi to z obowiązku, nie z potrzeby.

Któregoś wieczoru, gdy wróciłem z pracy, siedziała przy stole z kubkiem herbaty. Była spokojna, ale w jej spojrzeniu kryło się coś obcego.

– Muszę ci coś powiedzieć – zaczęła. – Jestem w ciąży.

Zamarłem. Przez chwilę nie potrafiłem wydobyć z siebie słowa, a potem uśmiech sam pojawił się na mojej twarzy. Przytuliłem ją, powtarzając, że to najlepsza wiadomość w moim życiu.

Ojciec, gdy mu powiedzieliśmy, aż się roześmiał z radości.

– Wreszcie! – powiedział głośno, obejmując Natalię tak mocno, że aż się skrzywiła. Patrzył na nią długo, z tym swoim pewnym siebie uśmiechem. Wtedy pierwszy raz coś mnie ukłuło. Niechciana myśl, której nie chciałem nazwać.

Ciąża przebiegała dobrze. Natalia promieniała, a ja starałem się być przy niej na każdym kroku. Kiedy rodziła, trzymałem ją za rękę. Nasz syn przyszedł na świat zdrowy i silny. Trzymałem go w ramionach i nie wierzyłem, że to naprawdę się dzieje.

Ojciec przyjechał do szpitala już następnego dnia. Nachylił się nad dzieckiem, uśmiechnął się i powiedział cicho:

Mój mały chłopak. – Potem spojrzał na mnie, jakby chciał sprawdzić, czy to usłyszałem.

Tamtego wieczoru długo nie mogłem zasnąć. Natalia spała z synem przy piersi, a ja siedziałem w fotelu i patrzyłem na nich w milczeniu. Czułem radość, ale pod nią tliło się coś, czego nie potrafiłem w sobie zdławić. Widziałem, jak ojciec wpatruje się w dziecko, jak dopytuje, do kogo jest podobny. I za każdym razem, gdy to robił, miałem wrażenie, że to nie jest tylko ciekawość dziadka.

Nie chciałem w to uwierzyć

Minęły trzy lata. Nasze małżeństwo dawno przestało przypominać to, czym było na początku. Natalia coraz częściej znikała z domu, tłumacząc się spotkaniami w pracy, a ja coraz rzadziej w to wierzyłem. Kiedy próbowałem z nią rozmawiać, odsuwała się, jakby każde moje słowo było rzuconym w nią oskarżeniem. W końcu przestaliśmy w ogóle rozmawiać.

Po rozwodzie wprowadziłem się do małego mieszkania na obrzeżach miasta. Ojciec próbował mnie odwiedzać, ale coś w jego obecności mnie drażniło. Nie potrafiłem już patrzeć na niego jak dawniej. Pewnego wieczoru zadzwonił.

– Musimy porozmawiać – powiedział. – To ważne.

Spotkaliśmy się w jego gabinecie. Siedział przy stole, z rękami splecionymi na blacie.

– Synu, musisz znać prawdę, choć znienawidzisz mnie za to – zaczął. – Z Natalią… przez jakiś czas byliśmy razem. To trwało krótko, ale wiem, że to niewybaczalne.

Nie od razu zrozumiałem sens jego słów. Potem coś ścisnęło mi gardło.

– Nie mów mi, że mój syn…

Nie jestem pewien – odpowiedział cicho.

Stałem, niezdolny do ruchu. Cały świat, jaki znałem, rozsypał się w jednej chwili. Patrzyłem na niego, a w oczach miałem tylko jedno pytanie, którego nie potrafiłem wypowiedzieć: dlaczego.

Próbowałem o tym nie myśleć

Po tamtym spotkaniu dni zlały się w jedną długą noc. Nie spałem, nie jadłem, tylko siedziałem i słuchałem ciszy. W głowie wciąż brzmiały słowa ojca. Próbowałem je odrzucić, ale wracały za każdym razem, gdy zamykałem oczy. Robiłem cokolwiek, żeby tylko przestać myśleć. Wpatrywałem się w zdjęcia z dawnych lat – nas troje, uśmiechniętych, w ogrodzie moich rodziców. Ojciec trzymał Natalię za ramię. Wtedy wydawało mi się to naturalne. Teraz czułem, jakbym patrzył na kadr z filmu o kimś obcym.

Pewnego dnia pojechałem do matki. Otworzyła drzwi, zanim zdążyłem zapukać. Wyglądała, jakby czekała.

– Wiem, po co przyszedłeś – powiedziała. – Twój ojciec mi wszystko powiedział.

– Od kiedy wiesz? – zapytałem.

Od dawna. – Usiadła i spojrzała w okno. – Nie chciałam, żebyś nienawidził ojca. Myślałam, że to się skończy, że się opamiętają. Ale nie mogłam już patrzeć, jak Natalia kłamie ci prosto w oczy.

Nie odpowiedziałem. Nie potrafiłem. Wyszedłem po kilku minutach, zostawiając ją w milczeniu. Wracając, zatrzymałem się na moście. Woda płynęła spokojnie, a ja pomyślałem, że gdyby nie ten taniec na weselu, wszystko wyglądałoby inaczej. Potem przyszła myśl, że może właśnie wtedy los tylko odsłonił to, co i tak musiało się wydarzyć.

Miałem tego dość

Po kilku tygodniach zebrałem się na odwagę i napisałem do Natalii. Odpisała krótko: „Spotkajmy się. Skończmy z tym raz na zawsze.” Umówiliśmy się w małej kawiarni, w której kiedyś świętowaliśmy naszą rocznicę. Kiedy weszła, wyglądała zupełnie inaczej. Spokojna, jakby już wszystko w sobie uporządkowała. Usiadła naprzeciwko, nie patrząc mi w oczy.

– Ojciec mi powiedział – zacząłem.

Zamknęła powieki i westchnęła.

– Wiedziałam, że w końcu to zrobi.

Więc to prawda?

Nie odpowiedziała od razu. Wzięła łyk kawy, a potem cicho powiedziała:

– Nie planowałam tego. To się po prostu stało. On był... inny. Sprawiał, że czułam się ważna.

Słowa spływały po mnie jak trucizna.

– A ja? – zapytałem. – Co ja dla ciebie znaczyłem?

– Byłeś dobry. Może zbyt dobry. Potrzebowałam kogoś, kto spojrzy na mnie inaczej.

Przez chwilę nie mogłem mówić. Czułem tylko, jak coś we mnie gaśnie. Wstałem, zostawiłem pieniądze na stole i spojrzałem na nią po raz ostatni.

– Nie próbuj już tłumaczyć – powiedziałem. – To nie ma sensu.

Kiedy wyszedłem, powietrze było chłodne. Szedłem przed siebie bez celu, aż zdałem sobie sprawę, że czuję dziwny spokój. Nie dlatego, że zrozumiałem, ale dlatego, że już nie miałem siły czuć czegokolwiek.

To boli najbardziej

Minęło kilka miesięcy. Ojciec próbował się ze mną kontaktować, dzwonił, pisał listy, nawet przychodził pod drzwi. Nigdy nie otworzyłem. Nie dlatego, że chciałem się zemścić, ale dlatego, że nie wiedziałem już, jak z nim rozmawiać. Był dla mnie kimś obcym, a wspomnienia o nim stały się ciężarem, którego nie potrafiłem dźwigać.

Matka mówiła, że starzeje się szybko, że coraz częściej milczy. Czasem myślałem, że może powinienem mu wybaczyć, ale wtedy przypominałem sobie jego twarz tamtego wieczoru — spokojną, jakby wreszcie pozbył się tajemnicy.

Natalia wyprowadziła się z miasta. Zostawiła mi tylko krótką wiadomość, że nie chce, żebym tracił kontakt z dzieckiem. Nigdy nie zrobiłem testów. Bałem się. Widziałem w nim siebie i jego jednocześnie. Ten sam uśmiech, ten sam sposób patrzenia. I nie wiedziałem, który z nas naprawdę jest ojcem.

Czasem, kiedy odbieram go ze szkoły, patrzę, jak biegnie przede mną po chodniku. Wołam jego imię i czuję w piersi coś, co trudno nazwać — mieszaninę miłości, bólu i lęku. Ale idę za nim, bo wiem, że cokolwiek się wydarzyło, on nie jest niczemu winien.

Nie mam już złudzeń, że da się wrócić do tamtego życia. Zaufanie, gdy raz pęknie, nie da się go skleić. Można tylko nauczyć się żyć z jego brakiem. Czasem myślę, że wszystko zaczęło się od tamtego tańca. A może od tego, że nigdy naprawdę nie znałem ludzi, których kochałem. I właśnie to boli najbardziej — świadomość, że czasem najbliżsi potrafią stać się sobie całkowicie obcy, nawet gdy wciąż mieszkają w twojej pamięci.

Robert, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama