„Gotowałam zupę dyniową, by poprawić sobie nastrój. Po tym, co usłyszałam od teściowej, już nic nie smakowało tak samo”
„Przez moment pomyślałam, że teściowa się rozpłacze. Ale nie. To ciężko westchnęła. Jakby się zderzyła z czymś, czego naprawdę się nie spodziewała”.

- Redakcja
Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby zaprosić do siebie teściową. Może to przez pochmurną pogodę, może to była po prostu głupota. Gotowałam zupę dyniową – z imbirem, mlekiem kokosowym, grzankami. Lubię ją. Zawsze mnie koiła, zwłaszcza kiedy coś szło nie tak. A ostatnio – szło głównie „nie tak”. Od dwóch dni teściowa nie dawała znaku życia. A to rzadkość. Lubiła mieć wszystko pod kontrolą – nawet nas. Mój mąż mówił, że przesadzam. A ja, idiotka, wierzyłam, że może kiedyś się dogadamy. Rozmowa zaczęła się zwyczajnie. Skończyła się inaczej.
Zagotowałam się
– Jak się czujesz, mamo? – zaczęłam ostrożnie, gdy tylko pojawiła się w kuchni.
– A jak mam się czuć? Stara jestem – odparła jej charakterystycznym tonem, gdzie żart zawsze ocierał się o sarkazm.
– No, ale ostatnio mówiłaś, że nie czujesz się dobrze… – dodałam, dolewając mleka kokosowego.
Miało być miło. Miało być neutralnie.
– Bo ciśnienie mi skacze, jak pomyślę o moim synu.
Zamarłam z łyżką w powietrzu.
– O Pawle? Coś się stało?
– Nic się nie stało. Po prostu żal mi go, tyle powiem.
Westchnęłam. Miało być inaczej. Jak zwykle rozmowa schodziła na moje domniemane błędy.
– Mamo, naprawdę się staram… – powiedziałam cicho.
– Starasz się? Gotując jakieś tam zupki z dyni i robiąc zdjęcia? To nie jest życie. Życie to ognisko domowe. Gdzie są dzieci, gdzie jest ciepło, zapach pieczeni, a nie tej twojej... wegańskiej papki.
– To zupa dyniowa, mamo – odparłam, tłumiąc narastającą złość. – Paweł ją lubi.
– Lubi? On ci tak mówi, żeby cię nie urazić. Mój syn był wychowany na porządnym jedzeniu, a nie na jakimś purée z pestkami.
Zupa zaczęła bulgotać. I coś we mnie też. Jeszcze się trzymałam.
– Czyli uważasz, że nie umiem się nim zająć?
– Tylko mówię, że szkoda chłopaka. Mógł mieć wszystko, a wybrał… takie życie.
Zamieszałam zupę, ale smak był już inny. Jakby gorzki.
Zatkało mnie
– Mamo, ale naprawdę nie rozumiem... Co to znaczy „mógł mieć wszystko”? – zapytałam, starając się, żeby mój głos nie brzmiał ani zbyt łagodnie, ani zbyt agresywnie.
Zamilkła na chwilę, a potem usłyszałam ten jej chłodny, pouczający ton, który znałam aż za dobrze.
– No, nie muszę ci tłumaczyć. Sam wiesz, jak to było. Wszyscy wiedzieli.
– Nie wiem, mamo – odpowiedziałam już twardziej. – Może warto, żebyś mi to wreszcie powiedziała wprost?
– A proszę bardzo. Paweł był wcześniej z Magdą. Dziewczyną z ambicjami, poukładaną, dobrze wychowaną. Może i była trochę chłodna, ale przynajmniej wiadomo było, że zrobi karierę, a nie będzie się bujać z aparatem i blogiem kulinarnym.
Otworzyłam usta, ale słowa nie chciały przejść przez gardło. Magda. Oczywiście, że Magda. Ona zawsze wracała jak bumerang.
– Mamo… To było dziesięć lat temu – powiedziałam, prawie szeptem. – On wybrał mnie.
– Tak, bo miał chwilę słabości. Każdemu się zdarza.
Zgrzytnęłam zębami.
– Mamy udane małżeństwo. Jesteśmy razem, wspieramy się, kochamy.
– No dobrze, dobrze, nie musisz się unosić – mruknęła. – Po prostu... szkoda, że nie dałaś mu dziecka. Miałabym chociaż wnuka.
Zupę wyłączyłam jednym ruchem. Garnek zadrżał na kuchence.
– Nie mamy dzieci, mamo, ale to nie znaczy, że się nie staramy.
I nagle zrobiło się tak cicho, że słyszałam tylko własny oddech.
Powiedziałam jej prawdę
– Od dwóch lat? – Teściowa w końcu się odezwała, z wyraźnym niedowierzaniem. – A Paweł o tym wie?
– Mamo… Proszę. Oczywiście, że wie. Przechodzimy przez to razem – odpowiedziałam chłodno, choć w środku wszystko się we mnie gotowało.
– Czemu nikt nic nie mówił? Czemu Paweł mi nie powiedział?
– Bo to nie jest coś, czym się człowiek chwali przy obiedzie. To nie jest temat na pogawędkę przy cieście. Myśleliśmy, że… może się uda wcześniej, że nie trzeba będzie o tym mówić nikomu.
Zapadło milczenie.
– I co? Jakie są rokowania?
– Lekarz mówi, że jest szansa. To długi proces. Hormony, zabiegi, czekanie. Każdy miesiąc kończy się testem i płaczem. A potem trzeba wstać rano i udawać, że wszystko gra.
– Nie wiedziałam – rzuciła sztywno.
– Bo nie zapytałaś. Nigdy. Tylko oceny. Tylko porównania. Tylko to, że Magda była lepsza.
– Przesadzasz.
– Nie, mamo. Nie przesadzam. Wiesz, ile razy wracałam do domu po waszych rozmowach i ryczałam w poduszkę? I nie przez to, że nie mam dziecka. Tylko przez to, że ciągle muszę ci coś udowadniać. Jakby bycie sobą było niewystarczające.
Przez moment pomyślałam, że teściowa się rozpłacze. Ale nie. To ciężko westchnęła. Jakby się zderzyła z czymś, czego naprawdę się nie spodziewała.
– Ja… może nie jestem najlepszą matką dla ciebie, ale nie wiedziałam, że cię to aż tak boli.
– Wiem, mamo. Właśnie dlatego już nawet nie próbuję mówić.
Zaskoczyła mnie
– Mamo, wiesz, co boli najbardziej? – zapytałam, podpierając się o blat. Głos mi się trząsł, ale nie chciałam już dłużej milczeć. – Że nawet kiedy próbuję być z tobą szczera, to mnie nie słuchasz. Jakbyś tylko czekała na moment, żeby mi coś wytknąć.
– Oj, nie dramatyzuj – mruknęła. – Po prostu mówię, co myślę. Nie potrafię owijać w bawełnę.
– Tyle że czasem lepiej nic nie mówić – odpowiedziałam cicho. – Szczególnie jeśli nie zna się całej historii.
– A skąd miałam znać, skoro trzymacie wszystko w tajemnicy?
– Mamo, my się nie chowaliśmy. My po prostu… chcieliśmy mieć trochę spokoju. Starania o dziecko to nie tylko badania. Człowiek czuje się, jakby nie był wystarczająco dobry – do życia, do macierzyństwa, nawet do bycia kobietą.
Teściowa zamilkła. Przez chwilę siedziała w ciszy, patrząc na swoje ręce.
– Wiesz, kiedyś poroniłam. Ósmy tydzień. To było przed Pawłem. Nikt nie wiedział, nawet moja mama.
Zamilkłam. Nie spodziewałam się tego. Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć.
– Mamo… przykro mi.
– Było, minęło – odpowiedziała szybko. – Może dlatego czasem za bardzo się wtrącam. Bo człowiek swoje przeszedł i myśli, że wie lepiej.
– Ja to rozumiem. Naprawdę. Tylko… czasem lepiej po prostu zapytać, niż oceniać.
– Masz rację.
To jedno zdanie, tak zwyczajne, a jednak takie nowe, sprawiło, że zupa znów zaczęła pachnieć dynią, a nie goryczą.
Uśmiechnęłam się pod nosem
– A Paweł? – zapytała teściowa ciszej niż zwykle. – Jak on sobie z tym radzi?
– Nie mówi za dużo – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Widzę, że też go to boli. Tylko on, jak to facet, wszystko trzyma w sobie.
– On zawsze taki był. Nawet jak miał dziewięć lat i umarł nasz pies, to nie płakał przy nikim, tylko wieczorem usłyszałam, jak chlipie pod kołdrą.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
– Teraz też myśli, że musi mnie chronić. Udaje silnego. Mamo… my oboje jesteśmy zmęczeni. Tym czekaniem, tą niepewnością, tymi pytaniami od ludzi, którzy nie mają pojęcia.
– I jeszcze ja… – westchnęła. – Chciałam dobrze, naprawdę. Myślałam, że jak cię trochę „popchnę”, to się zmotywujesz.
– Nie potrzebuję motywacji. Potrzebuję spokoju. I życzliwości. Czasem wystarczy zapytać: „Jak się czujesz?”, bez oceniania, bez rad.
Zapadła cisza. Tym razem nie była chłodna.
– Chyba muszę się nauczyć, że już nie jestem najważniejszą kobietą w życiu Pawła. Ty jesteś. I może nie jesteś Magdą, ale jesteś jego żoną. I widzę, że ci na nim zależy.
– Bardzo mi zależy, mamo.
– No to może przyjadę do was w weekend. Bez ciasta, bez uwag. Po prostu pogadać?
– Będzie mi miło, mamo.
– A z tej dyniowej to chętnie spróbuję. Może jednak nie taka zła, co?
– To obiecuję, że dam jej drugą szansę. I pani też.
Doceniłam ją
Tydzień później teściowa przyjechała w sobotę po południu. Bez ciasta, ale z bukietem astrów i… słoikiem ogórków kiszonych.
– Żeby nie było, że zupełnie z pustymi rękami – powiedziała z uśmiechem i uniosła brew. – Tylko ogórki. Bez rad.
– Cieszę się, że pani przyjechała, mamo – odpowiedziałam i, ku własnemu zdziwieniu, nie było w tym ani odrobiny fałszu.
Nalałam nam po miseczce zupy i usiadłyśmy w kuchni, jak dwie kobiety, które dopiero się poznają – po latach wspólnego życia, ale jakby pierwszy raz bez zbroi.
– No… wcale nie taka zła – mruknęła po pierwszej łyżce. – Nawet smaczna. Choć brakuje mi skwarek.
Parsknęłam śmiechem.
– Na to nie pójdę, mamo, ale mogę dorzucić grzanki z czosnkiem. Kompromis?
– Dogadamy się – odparła. – Byle nie z sosem sojowym. Po ostatnim razie wciąż mam złe wspomnienia.
– I bez barszczu z rodzynkami, który mi kiedyś przyniosłaś.
– To nie barszcz był, to eksperyment! – roześmiała się.
I nagle było… ciepło. Normalnie. Nawet miło. Zupę zjadłyśmy do końca. W ciszy. Bez porównań. Bez komentarzy o Magdzie.
– Nie jestem łatwa, ale jakbyś chciała kiedyś pogadać… to ja też umiem po prostu posiedzieć i posłuchać.
– Dziękuję, mamo.
I wtedy pomyślałam, że może... nie wszystko stracone. Może jeszcze wiele z tej naszej historii da się ugotować od nowa.
Monika, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Za miłosne nadgodziny z szefem, dostałam premię uznaniową. W życiu trzeba łączyć przyjemne z pożytecznym”
- „Po 3 randce zaszłam w ciążę, a facet mnie zablokował. Niespodziewanie trafiła się idealna okazja do zemsty”
- „Przepisałam dom na syna, bo obiecał mi opiekę. Najpierw zrobili mi pokój w składziku na szczotki, potem było tylko gorzej”