Reklama

Czasem się zastanawiałam, ile jeszcze rzeczy muszę znieść, żeby ten związek miał sens. Żebyśmy w końcu mogli żyć jak ludzie. Nie oczekiwałam cudów. Chciałam, żeby mój mąż choć raz stanął po mojej stronie. Ale nie. On wolał milczeć. Wolał unikać konfliktów. Nie zauważał, że wszyscy duszą się w tym układzie.

Reklama

Wojtuś nie mówił tego wprost, ale widziałam, jak się napinał, kiedy dzwoniła babcia Basia. Jak udawał, że nie słyszy, gdy tata powiedział, że znów jedziemy do babci na grilla. Nie ukrywałam, że teściowa nigdy mnie nie akceptowała. Nie musiała tego mówić na głos, bo jej spojrzenia mówiły wszystko. A jej komentarze? Niby uprzejme i pełne troski, ale zawsze z jakąś szpilką.

– A ty znowu taka zmęczona? Dziecko cię tak męczy? Bo Michał nigdy nie był taki absorbujący.

– Zrobiłaś tę sałatkę po swojemu? Michał zawsze lubił klasyczną z groszkiem i majonezem.

Nigdy nie była wulgarna. Zawsze kulturalna. Ale i tak czułam się przy niej jak intruz. A mąż zawsze się wycofywał, uciekał. Nagle „miał coś do załatwienia” albo „ktoś dzwonił z pracy”. Zostawałam sama. Ale już nie zamierzałam udawać.

Zacisnęłam zęby

Teściowa od początku była w formie. Witała gości z miną osoby, która zarządza nie tylko tym grillowaniem, ale i naszym życiem. Był suto zastawiony stół, mięso marynowane według „jej przepisu”, plastikowe leżaki rozstawione pod drzewami i ciotki, które zawsze przyjeżdżały o pół godziny za wcześnie. Uśmiechałam się, ściskałam dłonie, odpowiadałam na pytania o pracę, o szkołę Wojtka. Michał co chwilę znikał, udawał, że czegoś szuka. Zrezygnowana usiadłam przy stole z Wojtkiem. Naprzeciwko mnie siedziała ciocia Alinka i jej wiecznie milczący mąż.

– No, dobrze, że tym razem nie zrobiłaś swojej sałatki – zaczęła, tonem pozornie ciepłym – Michał mówił, że i tak woli moją – uśmiechnęła się szeroko, jakby to był komplement.

– Nie miałam czasu – rzuciłam krótko.

– Ojej... – dodała z błyskiem w oku. – Pewnie masz teraz tyle pracy... No cóż, zawsze musisz postawić na swoim.

Teściowa spojrzała na Michała, który akurat w tym momencie... wyjął telefon i zniknął za domem. Zacisnęłam zęby. Wojtek coś mruknął i pobiegł do dzieci.

– Naprawdę tak uważasz? – spytałam cicho, ale stanowczo.

– A nie? Michał nawet nie dzwoni ostatnio. Kiedyś potrafił codziennie zapytać, jak się czuję. Teraz cisza. A kiedy dzwonię, to słyszę tylko, że „Martyna miała inny plan”.

Zaczynała się rozkręcać. Goście zaczęli przysłuchiwać się rozmowie, udając, że tego nie robią. Ciocia Alinka pokasływała nerwowo.

– Może dlatego, że jest dorosły i ma rodzinę? – odparłam.

Barbara uniosła brwi.

– Rodzinę? Ja też jestem rodziną. Ale mnie już nikt nie pyta, czy mam ochotę na obiad, czy potrzebuję pomocy. Nie rozumiesz, że zabrałaś mi syna?

Wstałam. Ręce mi się trzęsły, ale mówiłam spokojnie, głośno i wyraźnie.

– Nie zabrałam ci syna. To on chciał uciec od ciebie.

Zapadła cisza. Ktoś chrząknął, ktoś odłożył widelec. Nawet dzieci przy trampolinie przestały na chwilę piszczeć. A Michał… stał z boku, trzymając głuchy telefon przy uchu.

Chciałam się schować

Teściowa patrzyła na mnie z niedowierzaniem, ale się nie odezwała. Jej spojrzenie przeskoczyło na Michała, jakby czekała, aż ją obroni. On jednak nie ruszył się z miejsca. Spuścił wzrok i udawał, że właśnie trzeba sprawdzić, czy karkówka się nie przypala.

No i po co te nerwy? – mruknęła ciocia Alinka. – Nie kłóćcie się przy stole. Dziecko patrzy.

Tylko że Wojtek już dawno się schował. Ja też miałam ochotę się schować. Przez sekundę pomyślałam, że może przesadziłam, że mogłam to inaczej ująć, łagodniej. Ale zaraz potem poczułam coś innego. Coś, czego nie czułam od dawna. Dumę. Powiedziałam prawdę. W końcu. Wróciłam na swoje miejsce przy stole, usiadłam spokojnie, chociaż w środku czułam się, jakby ktoś rozkręcił we mnie tornado. Teściowa poszła do domu. Michał nawet nie obejrzał się za nią. Nikt nic nie powiedział. A ja po raz pierwszy w tej rodzinie poczułam, że ktoś liczy się z moim zdaniem.

Nie mogłam powstrzymać łez

W drodze powrotnej nikt się nie odzywał. Michał prowadził, patrząc przed siebie. Ja patrzyłam przez szybę i wciąż słyszałam własne słowa, odbijające się echem w głowie. W mieszkaniu było duszno. Wojtek od razu zamknął się w swoim pokoju. Zdjęłam kurtkę, usiadłam przy stole w kuchni i spojrzałam na Michała. Stał oparty o framugę drzwi, nie ruszał się.

Dlaczego nic nie powiedziałeś? – zapytałam, cicho, ale ostro.

Wzruszył ramionami. W końcu usiadł naprzeciwko mnie.

– Bo miałaś rację – powiedział, nie patrząc mi w oczy. – Bo ja naprawdę chciałem od niej uciec. Od wszystkiego. Ale nie umiem się postawić. Nie potrafię. To zawsze ona mówiła, co mam robić. Co mam czuć.

Zaczęłam płakać. Nie z żalu. Z ulgi, że to w końcu zostało powiedziane. I z rozczarowania, że to wszystko, co mógł mi dać.

Wiesz, jak to boli? Siedzieć tam, być obrażaną przy wszystkich i widzieć, jak mój mąż ucieka do grilla?

Nie odpowiedział. Tylko siedział z pochyloną głową. I było w tym coś smutnego. Nie tylko dlatego, że mnie zawiódł, ale dlatego, że nie potrafił być kimś więcej niż synem.

Musiałam być twarda

Przyszła trzy dni później. Bez zapowiedzi. Wojtek był w szkole, Michał w pracy. Otworzyłam drzwi i przez moment obie patrzyłyśmy na siebie bez słowa. W dłoni trzymała bukiet białych tulipanów.

– Dla ciebie – powiedziała. – Żeby nie było, że przychodzę z pustymi rękami.

Wzięłam kwiaty, ale nie zaprosiłam jej gestem do środka. Weszła sama. Usiadła przy stole w kuchni. Dokładnie na tym samym krześle, na którym Michał przyznał się do ucieczki. Wyprostowana, z dłońmi splecionymi na stole, wyglądała, jakby była gotowa do wygłoszenia kazania. Ale nie zaczęła od pretensji.

– Wiem, że mnie nie lubisz. I ja ciebie... może też nie do końca rozumiałam. Ale jedno ci powiem – wychować dziecko, urodzić i patrzeć, jak odchodzi... To jest coś, czego nie życzę nikomu.

Zamilkła. Nie było w niej dziś chłodu. Była zmęczona. I może naprawdę coś zrozumiała. A może tylko chciała się wybielić. Nie obchodziło mnie to.

– Ja go nie zabieram – odpowiedziałam. – Ale też nie pozwolę mu wracać do domu ze spuszczoną głową, bo jego matka znów mu mówi, że wszystko robi źle.

Teściowa spojrzała na mnie ze łzami w oczach. I przez chwilę zobaczyłam nie teściową, tylko kobietę, która naprawdę coś straciła.

Nie wiem, jak to naprawić – wyszeptała.

– Może na razie nie próbuj – odpowiedziałam spokojnie. – Na razie wystarczy, że przestaniesz ranić.

Nie przytuliłyśmy się. Nie podziękowała mi. Po prostu wstała i wyszła. A ja zostałam z tymi cholernymi tulipanami w dłoni. Stałam tak jeszcze chwilę, zanim wrzuciłam je do kubła na śmieci.

Martyna, 30 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama