Reklama

Są dni, kiedy człowiek się po prostu nie budzi. Leżysz pod kocem, obok farelka buczy jednostajnie, a kot, ten wierny towarzysz samotnych poranków, liże cię po dłoni, jakby chciał powiedzieć: „Jeszcze trochę, tylko wstań”. Czujesz jednak jakby ciało ważyło tonę. Zimą, kiedy kaloryfery w moim mieszkaniu są tylko zimnymi atrapami dawnego luksusu, wstanie z łóżka to wyczyn. Grzeję tylko jeden pokój – najmniejszy, dawny pokój gościnny, dziś – mój cały świat.

Reklama

Nie mam już siły mydlić sobie oczu, że to przejściowe. Przejściowe było pięć lat temu, kiedy po raz pierwszy nie zapłaciłam za czynsz. Teraz to już styl życia. Styl... – parsknęłam, gdy to sobie pomyślałam. Styl życia to mają influencerki w social mediach, a ja? Ja mam mruczącego kota, dwie pary spodni, z czego jedna z dziurą na kolanie, i kuchnię, w której woda cieknie z kranu jakby na złość.

Mruczek to jedyne, co trzyma mnie w pionie. Śpi ze mną pod kołdrą, przyklejony do mnie jak rzep. On jeden nie pyta, dlaczego jem tylko chleb z pasztetem, albo dlaczego czasem nie wstaję cały dzień. On wie. Rodzina? Przestała pytać dawno temu. A ja przestałam odbierać. Bo co miałam powiedzieć? Że nie mam na bilet, żeby do nich pojechać? Że śpię w kurtce, bo farelka już nie daje rady? Że nie mam siły się umyć, bo łazienka zagrzybiała do tego stopnia, że sama się jej boję?

Sąsiedzi patrzą dziwnie. Rzucają spojrzenia – takie szybkie, ukradkowe, niby współczujące, ale nikt nic nie powie. Nikt nie zapuka. A ja jakoś żyję. W dzień udaję, że jestem kimś innym – kimś, kto ma plan, kto wie, co robi. W nocy chowam twarz w sierści kota i udaję, że nic się nie dzieje. Że wszystko jest w porządku. Ale nie jest.

Serce waliło mi jak młotem

Zadzwonił stary telefon. Ten stacjonarny, którego nikt już nie używa. Miałam go zostawić tylko dla formalności, jakby sama jego obecność miała coś znaczyć – jakby utrzymywał mnie w jakimś systemie. Dźwięk przeszył ciszę pokoju jak nóż.

– Halo? – odchrząknęłam, zdziwiona, że jeszcze mam głos.

– Iwona? Boże… to ty? – głos z drugiej strony był znajomy i obcy jednocześnie. – Tu Magda. Twoja siostra.

Zamilkłam na chwilę. Odruchowo przycisnęłam słuchawkę mocniej do ucha, jakby to miało przybliżyć mnie do tej wersji życia, którą dawno zostawiłam za sobą.

– No... hej – powiedziałam, jakbym mówiła do kogoś, kogo nie widziałam zaledwie od kilku dni.

– Będziemy w Warszawie w niedzielę. Przejazdem. Dzieci chcą cię zobaczyć. Wpadniemy, dobrze?

„Dzieci”... Nawet nie wiedziałam, ile ich teraz ma. Czy któreś już dorosłe? Ostatni raz widziałam je na zdjęciach na świątecznej kartce. Kartce, której nie powiesiłam nawet na lodówce.

– Jasne. Zapraszam – powiedziałam szybko, zbyt szybko. – Będzie mi bardzo miło.

Kiedy odłożyłam słuchawkę, serce waliło mi jak młotem. Spojrzałam na kotłujące się wokół mnie śmieci – kubki z niedopitą herbatą, koc, który pamiętał czasy studiów i brudną firankę, której nawet nie chciałam dotykać. Zaczęłam biegać po pokoju jak opętana. Zebrałam kubki. Ścierałam pleśń z parapetu. Zakleiłam taśmą dziurę w oknie. A potem zamknęłam łazienkę na klucz. Niech myślą, że się nie używa. „Wyda się, że tak żyję?” – powtarzałam jak mantrę. Kot obserwował mnie z fotela, z oczami jak dwa pytajniki. Może myślał: „Po co się tak szarpiesz, przecież i tak zobaczą?” Ale ja nie mogłam pozwolić, żeby widzieli prawdę. Jeszcze nie teraz.

Nie chciałam ich litości

Kot pierwszy ich usłyszał – podniósł łeb znad koca i nastawił uszy. Zaraz potem rozległ się dźwięk domofonu. Przycisk zaciął się i musiałam walnąć w obudowę, żeby zadziałał.

– Cześć, siostra! – Magda pocałowała mnie w policzek, jakbyśmy się widziały wczoraj. – To Tomek, mój mąż. I dzieciaki – Antek i Julka.

Stałam w progu jak sparaliżowana. Antek wyższy ode mnie, już prawie mężczyzna. Julka, może dwanaście lat, z plecakiem w kształcie jednorożca. Mąż Magdy zerknął w głąb mieszkania i lekko zmarszczył brwi. Magda zamarła, jakby nie wiedziała, czy wejść. Wprowadziłam ich do pokoju. Farelka buczała z kąta, ale nie dawała rady – mimo zapachu „pieczonego grilla” w powietrzu wciąż czuć było wilgoć i zimno.

– Nie masz centralnego? – zapytała Magda, przysiadając ostrożnie na skraju wersalki.

– Nie, grzeję farelką. Wystarcza – powiedziałam, udając, że to nic takiego.

Tomek zapiął kurtkę synowi pod szyję. Dzieci rozejrzały się ciekawie.

Czemu tu tak ciemno? – spytała Julka. – I… gdzie masz telewizor?

– Nie mam – ucięłam. – Nie oglądam.

Antek podszedł do parapetu. Przez szybę nic nie było widać – z zewnątrz zalepiona była folią bąbelkową i kocem.

– Tu serio da się żyć? – szepnął Tomek do Magdy, ale usłyszałam. Oczy mam dobre, słuch lepszy.

Mruczek wskoczył mi na kolana. Zrobił to jakby z wyrachowaniem – jakby chciał zaznaczyć: „To moje miejsce. Moja pani”.

– Kot fajny – rzucił Antek, ale nie zbliżył się. Julka za to przyglądała mu się długo.

– Nie masz choinki? – spytała. – Mama mówiła, że będzie świątecznie.

Nie obchodzę świąt – skłamałam. – Po co, skoro jestem sama?

Magda próbowała się uśmiechnąć, ale w oczach miała coś, czego nie potrafiła ukryć. Litość. A ja jej nie znoszę. Zamrugałam szybko. Nie chciałam, żeby to widzieli. Nie mieli prawa widzieć, jak bardzo boli.

Bredziła coś o godności

Dzieci siedziały w drugim pokoju. Dałam im starą kolorowankę i kredki, które wygrzebałam z dna szuflady, choć nie wiedziałam, czy nie są na to za duże. Tomek zniknął „na papierosa”, ale czułam, że chyba po prostu nie chciał tu dłużej siedzieć. Zostałyśmy same. Ja i Magda. Cisza była gęsta, jakby w powietrzu wisiało coś, co zaraz spadnie z hukiem.

– Iwona… – zaczęła cicho. – Musisz coś z tym zrobić.

Spojrzałam na nią ostro.

– Z czym? Z życiem? – syknęłam. – To może ty mi powiedz, jak. Od czego zacząć? Od braku pracy czy od grzyba w łazience?

– Przecież nie o to mi chodzi. Po prostu… tak nie można żyć. To nie jest godne. Masz rodzinę, przecież mogłabyś zadzwonić.

Zaśmiałam się. Sucho, bez radości.

– A kiedy ostatnio wy sami zadzwoniliście, co? Trzy lata milczenia. Ani „co u ciebie?”, ani „żyjesz?”. Ale teraz, kiedy przyjeżdżacie jak wycieczka krajoznawcza, nagle się przejęliście.

– To nie fair – powiedziała, z twarzą już czerwoną. – Przecież pisałaś do mnie, pamiętam ten SMS... o tym, że nie masz na czynsz. Ale Iwona, ty tylko żądałaś. Nigdy nie chciałaś rozmawiać.

Wstałam.

– Żądałam? Pamiętasz, że wtedy właśnie straciłam pracę? Że nie miałam na prąd? Nie miałam nawet jak się wykąpać, żeby pójść na rozmowę kwalifikacyjną. A ty... po prostu mnie zignorowałaś.

– Nie wiedziałam, że to aż takie poważne – szepnęła, opuszczając głowę.

– Bo nikt nie chciał wiedzieć! Lepiej było sobie wyobrażać, że wszystko okej, że „Iwona zawsze sobie radzi”. A ja nie chciałam żebrać.

Chciałam krzyczeć, ale głos mi się załamał. Poczułam, jak wilgotnieją mi oczy.

– Przepraszam – powiedziała Magda. – Nie wiedziałam, że to aż tak...

I tak już po wszystkim – ucięłam, odwracając się. – Zostańcie jeszcze chwilę z dziećmi, ale potem... chciałabym być sama.

Magda przytaknęła bez słowa. Nie przytuliłyśmy się. Nie było przebaczenia. Tylko mur. Tylko zimny mur między dwiema siostrami, które kiedyś były dla siebie całym światem.

Nikt mnie nawet nie szukał

Zostałam sama. W mieszkaniu znowu zrobiło się cicho, zbyt cicho. Farelka przestała buczeć – odłączyłam ją z gniazdka, bo prąd leci jak woda. Zostawiłam tylko lampkę nocną, tę z połamanym kloszem, która dawała ciepłe, żółte światło. Tylko ono nie bolało. Mruczek wskoczył mi na kolana, jak zwykle o tej porze. Przytulił się do mnie i zasnął szybko, jakby wiedział, że to jedyny moment w ciągu dnia, gdy mogę udawać, że świat się nie zawalił.

– Może powinnam się zgodzić, jak wtedy mówili, żeby wrócić do domu... – wyszeptałam do kota. – Ale przecież wtedy byłam zbyt dumna. Durna i dumna.

Wpatrywałam się w ciemność. Wspomnienia wracały jak upiory – jedno po drugim. Jak straciłam pracę w wydawnictwie, bo „cięcia kadrowe”. Jak potem był zlepek dorywczych prac – inwentaryzacje, ankiety, coś na słuchawkach, co kończyło się bólem głowy i niczym więcej. A potem… już tylko cisza. Nikt nie dzwonił. Nikt nie pisał. Może myśleli, że jestem zajęta. Że „Iwona zawsze daje radę”. Może to ja za długo udawałam. Kot podniósł głowę i spojrzał na mnie. Miał w oczach więcej troski niż niejeden człowiek.

– Wiesz co, Mruczku? Oni mnie nigdy nie rozumieli. Nawet jak mieszkaliśmy razem. Magda zawsze miała swoją „normalkę” – chłopaka, potem męża, dzieci, pracę. A ja byłam... ta inna. Z książkami, z melancholią. Z „trudnym charakterem”. Po policzku spłynęła mi łza, ale nie otarłam jej. Niech płynie.

– I nie chodzi nawet o pieniądze. Nie chodzi o lodówkę pełną jedzenia, o grzyba w łazience. Chodzi o to, że nikt mnie nie szukał. Że nikomu nie było mnie brak.

Zgasiłam lampkę. W ciemności było lepiej. Nie widać wtedy, jak bardzo jesteś sama. I jak bardzo boli, że nikt nie zapukał przez te wszystkie lata.

Nie chciałam już czekać

Kilka dni później telefon zawibrował na parapecie. SMS od Magdy: „Myślałam o tym, co mówiłaś. Chciałabym pomóc, ale nie wiem jak”. Wpatrywałam się w ekran przez długą chwilę. Palce zamarły nad klawiaturą. W końcu napisałam: „Nie trzeba. Poradzę sobie”. Wysłałam. A potem zaczęłam pisać coś dłuższego. Kasowałam. Pisałam znowu. I znów kasowałam.

Nie miałam siły wylewać z siebie kolejnych gorzkich zdań. I tak nie zrozumie. I tak nie cofnie lat. Otworzyłam laptopa – ten stary, ledwo działający grat, który zadziała tylko wtedy, gdy postukasz go w odpowiednie miejsce. Wpisałam w wyszukiwarkę „zdalna praca”, „freelance”, „pisanie tekstów”. Może nic z tego nie będzie. Może znów się nie uda. Ale nie chciałam już czekać, aż ktoś mnie uratuje. Zbyt długo byłam tylko cieniem samej siebie. Teraz chciałam choć spróbować. Nie dla nich. Dla siebie.

Iwona, 40 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama