„Harowałam, żeby rodzina miała udane Święta, a oni woleli tropiki. Musiało dojść do nieszczęścia, żeby się opamiętali”
„– Dlaczego nikt mi nie powiedział wprost, że te święta każdy spędza osobno? Czy nie zasługuję nawet na szczerą rozmowę? Myślałam, że wybiłam wam to z głowy – powiedziałam. – Mamo, no tak wyszło. Wszystko jest już zaplanowane”.
- Listy do redakcji
Zbliża się okres świątecznego wypieku pierniczków. Każdy wie, że potrzebują trochę czasu, by nabrać idealnego smaku, dlatego trzeba się za nie zabrać wcześniej. Co prawda mam problemy z rękami i ciężko mi będzie rozwałkowywać ciasto, ale przecież są na to leki przeciwbólowe. Jeśli dobrze zaplanuję pracę, na pewno sobie poradzę! Mój wnuczek Julek wprost przepada za tymi pierniczkami. W tym roku szczególnie mi o nich przypomina — mówi, że mam ich zrobić więcej niż zazwyczaj, ponieważ prawdopodobnie przywiezie na święta swoją sympatię, więc chętnych do jedzenia będzie więcej.
Zawsze jest dużo pracy
Nie mogę zapomnieć o przygotowaniu sernika z makiem, świątecznej strucli i ciasta z bakaliami. No i koniecznie muszę upiec rogaliki nadziewane orzechami. To właśnie one są ulubionymi słodkościami mojej wnuczki Kasi. Zawsze powtarza, że chociaż pilnuje wagi, to nie potrafi się im oprzeć. W końcu podczas świąt można sobie pozwolić na małe przyjemności!
Muszę dokładnie rozplanować wszystkie prace domowe — odkurzanie, mycie, trzepanie, pranie i polerowanie. Dom jest duży, więc nie mogłabym ogarnąć tego na ostatni moment. Nie mogę oczekiwać wsparcia od córki i zięcia, bo są bardzo zajęci pracą, a po niej mają mnóstwo aktywności — chodzą na siłownię, uczą się tańczyć, pływają, spotykają się ze znajomymi i wyjeżdżają służbowo.
Nawet nie pytam ich o pomoc w przedświątecznych przygotowaniach, bo z góry wiem, jaka będzie odpowiedź: „No wiesz mamo, nie damy rady, przecież nie umiemy tego robić, a poza tym nikt nie zrobi tego tak dobrze jak ty”. Odkąd nie mieszkam razem z dziećmi, czyli już od piętnastu lat, przywykłam do tego, że wszystko spoczywa na mnie. Czasem nie mogę uwierzyć, że tak młodo zostałam sama po śmierci męża!
Kiedyś było łatwiej
Kiedy mój małżonek był przy mnie, wszystko układało się znacznie prościej — dzieliliśmy się pracą po równo. Organizowaliśmy świąteczne spotkania w naszym domu, a ja miałam mnóstwo energii i naprawdę cieszyły mnie domowe prace. Wtedy też zdrowie mi dopisywało. Teraz sytuacja wygląda zupełnie inaczej: choć sklepy oferują wszelkie możliwe produkty, ja sama mam coraz mniejszą ochotę na przygotowywanie domowych potraw. Nie chodzi tylko o to, że przybyło mi lat i szybko opadam z sił. Problem w tym, że magia świąt jakby wyparowała. Cała atmosfera straciła swój urok — bo przecież za świąteczny klimat ciężko uznać puszczane w marketach piosenki czy ozdoby przedstawiające uśmiechnięte mikołaje w czerwonych czapkach i rozświetlone drzewka.
Tego się nie spodziewałam
Ostatnie zmiany dotknęły także moją rodzinę. Pod koniec października córka wraz z mężem zaczęli napomykać o pomyśle spędzenia świąt gdzieś w ciepłym miejscu. Chcieli uciec od szarugi, sklepowego harmidru i całego tego świątecznego zamieszania, w które człowiek daje się wciągnąć bez większego sensu. Trochę mnie to zdenerwowało, więc postanowiłam odpowiedzieć im z odrobiną uszczypliwości...
– Wiecie co – stwierdziłam – z tego wszystkiego tylko ta brzydka aura was rzeczywiście dotyczy. Cała reszta to moja działka, i tak jest od wielu lat. Przychodzicie na wszystko przygotowane, ale jeśli nawet to wam przeszkadza, nie musicie się zmuszać. Przecież czy choinka będzie prawdziwa, czy to będzie palma — co za różnica? Oba drzewa są zielone!
Chciałam tradycyjnych Świąt
Myślałam, że skończyło się tylko na głupich planach i pomyślałam o Świętach jak co roku. Pod śnieżnobiałym obrusem miało leżeć sianko, na stole powinny się znaleźć uszka z grzybami w czerwonym barszczu, różne rodzaje śledzi, rybka w zimnej galarecie i oczywiście kutia. No i nie mogło zabraknąć tej wyjątkowej kapusty postnej, robionej według starego przepisu od dziadka. To nie była zwykła kapusta ze sklepu — przygotowywało się ją specjalnie na wieczór wigilijny, dodając jabłko i przyprawy, a potem kisiło w garnku z kamienia. Jej niepowtarzalny aromat i smak były znakiem rozpoznawczym naszych świąt. Miałam właśnie startować z pieczeniem pierniczków, kiedy zadzwoniła kuzynka.
– Cześć — odezwała się. – Mam pewien pomysł. Skoro zostaniesz sama podczas świąt, zabierz najpotrzebniejsze rzeczy i wpadnij do mnie. Moja rodzina też gdzieś wyjeżdża, więc razem będzie nam przyjemniej!
– Zaraz, co ty gadasz? – zdziwiłam się. – Kto ma wyjechać? I dokąd? W jakim terminie?
– Nie słyszałaś jeszcze? No jasne, pewnie zostawili to na sam koniec. U mnie to samo kiedyś robili, aż w końcu przywykłam do świętowania w pojedynkę. Z tobą będzie podobnie.
– Skąd właściwie to wszystko wiesz?
– Rozmawiałam z twoją córką. Wpadłyśmy na siebie w centrum i zwierzyła mi się, że stresuje się twoją reakcją na te wieści. Pomyślałam, że sama ci powiem — mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe? A żebyś się nie zamartwiała — wykupiłam dostęp do dwóch nowych kanałów telewizyjnych, jeden pokazuje same seriale. Na pewno znajdziemy coś ciekawego do oglądania!
Byłam rozczarowana i zła
Poczułam się okropnie zraniona i odrzucona. Zupełnie jakbym była kimś niepotrzebnym. Starałam się zachować spokój i udawać nieświadomą, ale gdy moja córka przekroczyła próg domu tego wieczoru, nie zdołałam się powstrzymać:
– Dlaczego nikt mi nie powiedział wprost, że te święta każdy spędza osobno? Czy nie zasługuję nawet na szczerą rozmowę? Myślałam, że wybiłam wam to z głowy.
– Mamo, no tak wyszło. Wyjeżdżamy na wakacje w ciepłe kraje, twój wnuczek wybiera się z dziewczyną na stok, a Kasia planuje świąteczny pobyt u znajomych w Londynie. Wszystko jest już zaplanowane. Bardzo nam przykro, ale taką podjęliśmy decyzję.
Mogłam jakoś zareagować, ale po co? Błagać o uwagę? Tłumaczyć, że więzy krwi to coś ważnego? Skoro oni nie mieli takich odczuć, moje argumenty i tak by nie trafiły. Mają pełne prawo układać sobie życie według własnych zasad, nawet jeśli nie ma w nim dla mnie miejsca.
Zabrałam się za porządki
Zrobiłam dobrą minę do złej gry i pokazałam, że akceptuję ich wybór. Bo przecież jak się kogoś kocha, to nie chce się go martwić. Musiałam czymś zająć ręce i głowę, więc wzięłam się za czyszczenie okna w mojej sypialni. Nie mogłam usiedzieć w miejscu, potrzebowałam jakiejś roboty, żeby przestać się zamartwiać i obwiniać. Bo gdzieś w głębi serca czułam, że to pewnie moja wina — może jednak kiepsko wychowałam te dzieciaki, skoro teraz mają gdzieś rodzinne zwyczaje i kompletnie nie liczą się z moim zdaniem.
Pogoda rozpieszczała — słońce świeciło mocno, więc uznałam, że to świetna pora na sprzątanie. Zebrałam cały potrzebny sprzęt: ściereczki, środki czystości i ręczniki papierowe. Potem postawiłam masywny taboret i spróbowałam na niego wejść... Nie wiem, czy to zawroty głowy, czy może nieostrożnie stanęłam na brzegu siedziska zamiast na środku, w każdym razie mebel się przewrócił i z całej siły uderzył mnie w nogę. Ból był tak potworny, że o mało nie zemdlałam. Nagle znalazłam się na ziemi, nie mogąc wstać. Na szczęście w mieszkaniu była wtedy Kasia — jak tylko usłyszała odgłos upadku i mój wrzask, od razu zorganizowała pomoc i zawieziono mnie do szpitala.
Zmienili plany dla mnie
Zdziwiło mnie, że nagle pojawili się wszyscy bliscy — nawet mój zięć rzucił ważne spotkanie służbowe i pognał do szpitala. Widziałam, jak bardzo się o mnie martwią, a moja córka rozpłakała się, choć kompletnie nie wiem czemu — rentgen pokazał przecież, że to tylko solidne stłuczenie, bez złamania czy pęknięcia kości. Lekarz z ortopedii zalecił mi kompres, kazał przez pewien czas trzymać nogę w bezruchu i ostrożnie się poruszać — wtedy wszystko powinno się zagoić. Naprawdę los się do mnie uśmiechnął.
– Nie przejmujcie się tak — zażartowałam niezręcznie po powrocie, gdy już leżałam w swoim łóżku. – Wszystko będzie dobrze. Dojdę do siebie w mig, nie rezygnujcie ze swoich planów.
– Spokojnie — odezwała się Kasia — Nigdzie się nie wybieram. Zostanę tutaj z babcią. Londyn może poczekać...
– Ja również nie jadę — stwierdził Julek. – Żadnego szusowania w tym roku. Przełożę wyjazd na ferie. Rozmawiałem już o tym z moją dziewczyną i całkowicie się ze mną zgadza.
– To chcecie, żebyśmy tylko my z mamą wyjechali? – odezwał się zięć. – Nic z tego. Na szczęście znalazłem chętnych na nasze miejsca i załatwiliśmy już formalności w biurze. Pojedziemy kiedy indziej.
– Oszaleliście? – musiałam zaprotestować, choć ze wzruszenia coś ścisnęło mnie w gardle. – Przecież nie jestem przykuta do łóżka. Nie musicie niczego odwoływać. Naprawdę nie chcę, żebyście to robili.
– Wiesz, tak naprawdę to bardziej nam na tym zależy niż tobie – stwierdziła szczerze moja córka. — Dotarło do nas, że mamy coś wyjątkowego — kochającą rodzinę, wzajemną więź i świąteczne chwile razem — a mimo to chcieliśmy z tego zrezygnować. Przecież wszystko przemija, a to, co dziś wydaje się problemem, zostanie tylko miłym wspomnieniem. Nie da się cofnąć czasu... To, co cię spotkało, mamo, otworzyło nam oczy – uścisnęła delikatnie moją dłoń. – Teraz nie wyobrażamy sobie spędzać świąt bez ciebie. Spokojnie, każdy przyłoży się do przygotowań. Tylko jedna rzecz nie daje nam spokoju. Powiedz, zdążymy jeszcze upiec te twoje słynne pierniczki?
Grażyna, 65 lat