„Harowałem przy wnukach i byłem na każde zawołanie. Gdy przestałem być użyteczny, córka wywinęła taki numer, że szok”
„Wiedziałem, że córka miała ciężko. Praca, dzieci, dom. Ale ja miałem już swoje lata. A ona wciąż oczekiwała, że będę niezniszczalny. Czy naprawdę muszę być zawsze dostępny, by zasłużyć na miłość?”.

- Redakcja
Miałem 68 lat i po raz pierwszy od dawna budziłem się bez budzika. Wydawało mi się, że na emeryturze człowiek wreszcie oddycha. Że ma czas dla siebie, na spacer, książkę, na poranne patrzenie przez okno. Ale to złudzenie. Tego dnia telefon zadzwonił jak w zegarku. O 7:52.
– Możesz dziś odebrać Franka z przedszkola? – usłyszałem znajomy głos Marty, zanim jeszcze wziąłem pierwszy łyk kawy.
Chciałem powiedzieć, że nie. Że planowałem pójść do lasu. Że miałem nadzieję usiąść nad jeziorem, popatrzeć w ciszy na drzewa odbijające się w wodzie. Ale zanim zdążyłem zebrać odwagę, usłyszałem siebie:
– No dobrze, o której?
I tak mijały dni. Pomagałem, bo kochałem. Bo nie potrafiłem inaczej. Bo pamiętałem, jak kiedyś siedziałem przy łóżku Marty, gdy miała gorączkę, jak biegałem na zebrania, jak próbowałem robić warkoczyki, choć miałem dwie lewe ręce. Po śmierci mojej żony to ja byłem wszystkim – ojcem, matką, przyjacielem. Nie chciałem jej zawieść. Ale były też dni, kiedy naprawdę nie dawałem rady. Gdy kolano nie chciało współpracować, kręgosłup rwał jak wściekły, a głowa… Głowa zadawała pytania. Czasem miałem wrażenie, że jestem złym człowiekiem, bo wolałem odpocząć, niż biegać za przedszkolakiem. Wiedziałem, że córka miała ciężko. Praca, dzieci, dom. Ale ja miałem już swoje lata. A ona wciąż oczekiwała, że będę niezniszczalny.
Szykowałem się na odwet
– W tę sobotę chciałem pojechać nad jezioro. Sam – powiedziałem spokojnie, choć w środku już szykowałem się na odwet.
– Ty? Sam? – zapytała z niedowierzaniem, a potem od razu dodała, jakby czekała tylko na pretekst – A ja co? Mam się rozdwoić?
Stałem z telefonem przy uchu, patrząc przez okno na osiedlowe drzewa.
– Ja po prostu potrzebuję chwili dla siebie. Ostatnio jakoś... nie mam siły.
– Nie masz siły?! – podniosła głos – A ja mam? Pracuję, dzieci, dom! Ty przynajmniej możesz się zdrzemnąć w dzień!
Zacisnąłem palce na kubku. Milczałem, słuchając tej tyrady.
– Wiesz co? Zawsze byłeś dla wszystkich. Dla mnie, dla mamy, dla roboty. A teraz nagle ci się odwidziało?
– Nie chodzi o to... – próbowałem wytłumaczyć.
– Nie! Nie chcesz pomóc, to nie! – przerwała – W porządku. Dziękuję bardzo. – I się rozłączyła.
Stałem tak jeszcze długo, z komórką w ręku, jakbym miał nadzieję, że jednak oddzwoni. Że się rozmyśli. Ale nie zadzwoniła.
Usiadłem w fotelu i zapatrzyłem się w krzyżówkę, której i tak nie potrafiłem dokończyć. W głowie dudniło mi tylko jedno pytanie. Czy naprawdę nie mam prawa do odpoczynku? Miałem nieodparte wrażenie, że ojcostwo nigdy się nie kończy.
Chodziłem po mieszkaniu jak cień
Telefon milczał. Dzień, dwa, trzy. Żadnego „Tato, co u ciebie?”, żadnego „Franek chce pogadać”. Cisza, która kiedyś była luksusem, nagle stała się ciężarem. Chodziłem po mieszkaniu jak cień. Włączałem radio, potem je wyłączałem. Krzyżówki nie cieszyły, kawa nie smakowała. W sobotę, zamiast jechać nad jezioro, usiadłem na ławce pod blokiem. Dzieci biegały, psy szczekały, a ja patrzyłem w przestrzeń, jakby tam, gdzieś w oddali, było jakieś rozwiązanie. Sąsiadka, pani Wanda, przysiadła się nieśmiało.
– A co pan taki markotny?
Opowiedziałem jej w skrócie, bez szczegółów. Że córka się obraziła. Że już nie dzwoni. Bo chciałam mieć czas dla siebie, bo chciałem odpocząć.
– A może po prostu... bardziej pana potrzebuje, niż umie to powiedzieć? – rzuciła cicho, patrząc na mnie z boku.
Nie odpowiedziałem. Ale jej słowa zaczęły we mnie rezonować. Wróciłem do domu, usiadłem przy oknie i myślałem. Czy egoizm i troska o siebie to samo? Czy naprawdę muszę być zawsze dostępny, by zasłużyć na miłość? Wieczorem spojrzałem na zdjęcie żony. Była uśmiechnięta i miałem wrażenie, że chciała mi powiedzieć, że ja też jestem ważny. A jednak serce bolało. Nie z powodu gniewu Marty. Nie pierwszy raz zdarzy nam się sprzeczki. Z powodu tej pustki, która została, kiedy dzieci nie przyszły. Kiedy nikt nie zadzwonił. Byłem sam jak palec.
Nie miałem nic do stracenia
Stałem pod drzwiami Marty chyba z dziesięć minut. W dłoni miałem siatkę z pączkami z tej samej cukierni, gdzie kiedyś zabierałem ją po szkole. Zastanawiałem się, czy to w ogóle ma sens. Ale zapukałem. Nie miałem nic do stracenia. Drzwi otworzyła bez słowa. W jej oczach widziałem zmęczenie. I złość.
– Przyszedłem... nie żeby się tłumaczyć – zacząłem, podając jej siatkę – Ale chciałem, żebyś wiedziała... Ja też jestem człowiekiem. Już mam swoje lata.
– A ja co? Nie jestem człowiekiem? – odpowiedziała ostro – Myślisz, że mnie też nie boli? Że mi łatwo?
Chciałem coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mi w gardle.
– Mam wrażenie, że już cię nie obchodzimy – dodała ciszej.
– A ja mam wrażenie, że liczę się tylko wtedy, kiedy jestem użyteczny – odpowiedziałem, patrząc jej prosto w oczy.
Zapanowała cisza. Po chwili Marta odsunęła się, wpuszczając mnie do środka. Usiadłem na kanapie, obok rysunków Franka i Leny. Przypomniałem sobie, jak robiłem z Martą wycinanki z papieru. Jak płakała, kiedy nie potrafiła narysować konia. Spojrzała na mnie, po raz pierwszy z miękkością.
– Tato... ja też czasem mam dość. Ale nie mogę się rozsypać.
– Ja też nie. Ale czasem się rozsypuję – powiedziałem szczerze.
Zarówno jej łzy, jak i moje, przyszły niespodziewanie. Ale nie były ani dramatyczne, ani głośne. Były ciche, prawdziwe.
Zamrugałem ze zdziwienia
Siedzieliśmy przy kuchennym stole jak za dawnych lat. Tylko role się odwróciły. Marta robiła herbatę, a ja czułem się jak gość.
– Wiem, że nadużywam twojej pomocy – powiedziała cicho, mieszając łyżeczką w filiżance – Ale czasem mam wrażenie, że jak cię nie poproszę, to nie poproszę nikogo. Nie mam nikogo innego.
– Rozumiem – skinąłem głową – Tylko... ja też mam ograniczenia. Moje ciało, moja cierpliwość, nawet moje emocje.
Córka usiadła naprzeciwko mnie i spojrzała poważnie.
– Może ustalmy zasady – zaproponowała. – Takie jasne, dla nas obojga.
Zdziwiłem się. To nie była rozmowa, jakiej się spodziewałem.
– Na przykład: możesz odbierać dzieci we wtorki i czwartki. A soboty masz dla siebie. Jeśli będziesz chciał z nimi być w weekend, to super. Ale nie musisz.
Zamrugałem. Nie dlatego, że to było złe – wręcz przeciwnie. Po prostu nie spodziewałem się, że ona sama to zaproponuje.
– I jeśli czasem powiesz „nie”... postaram się nie słyszeć w tym odrzucenia. Tylko twoje granice.
– A ja się postaram nie mieć z tego powodu wyrzutów sumienia – odpowiedziałem i uśmiechnęliśmy się do siebie.
W tej chwili poczułem coś dziwnego. Jakbyśmy pierwszy raz od dawna spotkali się pośrodku. Nie jako ojciec i córka. Ale jak ludzie. Córka w końcu zrozumiała, że miłość można sobie okazywać także w inny sposób. A przede wszystkim zobaczyła we mnie człowieka.
Byłem wdzięczny
Pierwszy tydzień po naszej rozmowie był… dziwnie spokojny. We wtorek odebrałem Franka z przedszkola, tak jak się umówiliśmy. Siedzieliśmy potem razem nad puzzlami, a ja czułem się… lżej. Bo nie musiałem udawać, że dam radę codziennie. Bo wiedziałem, że czwartek też będzie dla nas, ale sobota – już nie. W piątek wieczorem Marta napisała tylko
„Udanego spaceru, tato. Odpocznij”.
Przez chwilę czułem się winny. Ale zaraz potem… wdzięczny. Pojechałem nad jezioro. Sam. Wziąłem książkę, termos z herbatą. Siedziałem na tej samej ławce, co zawsze. Obserwowałem łabędzie. Myślałem o żonie. O tym, że może właśnie teraz, w końcu, zaczynam naprawdę żyć dla siebie, nie tylko dla kogoś. Ale nowe zasady nie były magicznym rozwiązaniem. W kolejnym tygodniu Marta zadzwoniła w piątek wieczorem.
– Tato… wiem, że jutro twoja sobota, ale… Lena gorączkuje, ja mam dyżur, a niania nie może. Pomożesz?
Zamilkłem na sekundę. Nie dlatego, że nie chciałem. Po prostu to był moment próby.
– Dobrze. Ale tylko jutro. Niedziela zostaje moja.
– Okej. Dziękuję. I przepraszam – powiedziała z ulgą.
Zasady były jak sznurek do prania – rozciągały się, ale trzymały. I choć nie było idealnie, przynajmniej próbowaliśmy. Wspólnie.
Jan, 68 lat
Czytaj także:
- „Teściowa zagląda mi do portfela i mówi, że kupuję badziewie. Według niej powinienem otaczać jej córkę luksusem”
- „Teść nawet na Wielkanoc nie mógł darować sobie złośliwości. Zaraz po żurku zaserwował jajka z majonezem i jadem”
- „Grillowanie w przydomowej altanie skończyło się tragedią. Myślałem, że ojciec mnie wydziedziczy”