Reklama

Nazywam się Darek i jestem synem rolnika. Dorastałem w sadzie pełnym jabłoni, w miejscu, gdzie dzień zaczynał się bladym świtem, a kończył późnym zmierzchem. Przez większość życia byłem cieniem mojego ojca – pomagałem mu przy zbiorach, opryskach, przycinkach. Po studiach wróciłem na wieś, wierząc, że w końcu przejmę gospodarstwo. Ojciec jednak nigdy nie powiedział tego wprost. Każdy wrzesień był dla mnie czasem ciężkiej pracy, ale i nadziei, że może w tym roku coś się zmieni. Zamiast tego – słyszałem tylko krótkie polecenia i gorzkie uwagi.

Reklama

Czułem się jak idiota

Słońce dopiero co zaczęło się przeciskać przez liście jabłoni, a ja już stałem po kostki w błocie, niosąc pustą skrzynkę. Ojciec był kawałek dalej, zgięty w pół, z tym swoim starym nożem, co to od lat używał do odcinania owoców. Milczał. Jak zwykle. Ja też nic nie mówiłem – do czasu.

– Myślałem, żeby w przyszłym roku wprowadzić siatki przeciwgradowe – rzuciłem, nie patrząc mu w oczy. – I może zmienić nawożenie, ten preparat z Niemiec…

– Niemcy – parsknął, nie przerywając pracy. – Ty byś wszystko z miasta chciał przynieść. To nie komputer, Darek, tylko ziemia.

– Ale przecież trzeba iść z duchem czasu! Inni mają większe plony, lepsze ceny…

– Inni? – uniósł głowę. – Jak ci się u nich tak podoba, to czemu jeszcze tu jesteś?

– Bo to mój dom! Bo tu haruję od lat, od rana do nocy! Kiedy w końcu mi zaufasz?

Zamarł. Odłożył nóż, wyprostował się powoli. Spojrzał na mnie tak, jakby przez chwilę nie wiedział, kim jestem.

– Bo to nie dla ciebie było. Nigdy nie miało być.

Zamarłem.

– Co ty powiedziałeś?

Gospodarstwo miało być Izy. Ty masz inny świat.

Jakby mnie ktoś zdzielił w twarz. Stałem w miejscu, trzymając skrzynkę jak idiota. A potem się odwróciłem i odszedłem w stronę domu. Nogi miałem jak z waty. Przez całe życie zbierałem te jabłka, każdą jesienią. A teraz to wszystko nagle nie miało znaczenia. Jakby ktoś jednym zdaniem wymazał wszystkie moje lata.

Nie mogłem tego znieść

Siedziałem w kuchni i oparłem łokcie o stół. Na blacie stała gorąca herbata, ale nie miałem siły sięgnąć po kubek. Matka krzątała się przy zlewie, zbyt spokojnie. Jakby nie słyszała, jak trzaskałem drzwiami, jak zrzuciłem kurtkę na podłogę. A może właśnie dlatego była taka spokojna.

– Mama… – zacząłem cicho. – Powiedz mi coś, bo naprawdę nie wiem, czy ja śnię.

Odwróciła się powoli, wytarła ręce w fartuch i spojrzała na mnie z tym swoim zmęczonym wiecznie spojrzeniem.

– Ojciec zawsze planował to dla Izy?

Zamilkła. Serce mi waliło jak oszalałe. Nie znosiłem tej ciszy między nami, tej wiecznej gry niedopowiedzeń.

– Wiedziałaś o tym? – powtórzyłem ostrzej.

– Twój ojciec ma swoje racje – odpowiedziała, nie patrząc mi w oczy. – Ja nie decyduję o ziemi.

– Ale ja tu jestem od zawsze. A Iza? Gdzie ona była, kiedy trzeba było zbierać po burzy, naprawiać dach, odśnieżać drogi?

– Iza ma inne podejście… może właśnie takie, jakiego on szukał – powiedziała cicho.

Zacisnąłem pięści.

– A moje podejście? Moje życie?

Matka usiadła naprzeciwko. Przez chwilę tylko patrzyła na swoje dłonie.

On cię kocha, Darek. Tylko nie potrafi inaczej.

Nie odpowiedziałem. Wstałem i wyszedłem na podwórko. Nagle wszystko wydało mi się obce – sad, dom, nawet ten cholerny pies, który szczekał na każdego przechodnia. Przez całe życie byłem pomocnikiem. Nigdy dziedzicem.

Chciał się mnie pozbyć

Było już późno. Nie mogłem zasnąć. Siedziałem w swoim starym pokoju, otoczony plakatami, które wisiały tu jeszcze z czasów liceum. Nagle przypomniałem sobie, że zostawiłem kurtkę na drabinie w sadzie. Westchnąłem i wyszedłem na zewnątrz. Szron już chwytał trawę. Sad milczał. Chyba tylko ja czułem w tym miejscu to ciągłe napięcie, które unosiło się między gałęziami. Gdy dochodziłem do drabiny, usłyszałem głosy. Ojciec i matka stali pod starą jabłonią, tej, która zawsze owocowała najobficiej.

On by to roztrwonił – usłyszałem głos ojca. – Za dużo w nim złości.

– Ale to twój syn… – odpowiedziała matka, cicho.

– Wiem. Ale Iza rozumie sad. Nie walczy z nim. – Zamilkł na chwilę. – A Darek? On chce wszystko zmieniać. Jakby to było coś do przeprojektowania, nie do zrozumienia.

– I co mu powiesz? – spytała.

– Nie wiem. Może lepiej, żeby sam odszedł – powiedział ojciec twardo.

Zacisnąłem zęby. Wyszedłem spomiędzy drzew.

– Nie musisz mnie wyrzucać – powiedziałem głośno. – Już zrozumiałem.

Oboje zamarli. Ojciec spojrzał na mnie zaskoczony. Przez moment wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć. Ale nie zdążył.

– Wszystko jasne – dodałem i ruszyłem w stronę domu, nie oglądając się za siebie.

Ten sad znał każdą moją bliznę, każdy odcisk na dłoni. A jednak to nie wystarczyło. Zawsze byłem tu obcy.

Nie była moim wrogiem

Pojechałem do Izy bez zapowiedzi. Wiedziałem, że wróciła z praktyk na uczelni i chwilowo mieszkała w kawalerce, którą wynajmowała od znajomej. Zadzwoniłem domofonem. Otworzyła z zaskoczeniem.

– Darek? Wszystko w porządku?

– Muszę z tobą pogadać. Teraz.

Wpuściła mnie bez słowa. W środku pachniało świeżym chlebem i suszonymi ziołami. Jej pokój był pełen doniczek, książek, notatek. Zawsze miała swoje światy, w które się zanurzała. Ja miałem tylko sad.

– Wiedziałaś o tym? – spytałem, nie siadając. – Że to wszystko ma być twoje?

Spuściła wzrok. Usiadła przy stole i przez chwilę grzebała palcem w okruchach.

– Nie wiedziałam, ale się domyślałam. Tata pytał mnie o rzeczy, o które ciebie nigdy nie pytał. Jak pielęgnować młode drzewka, jak wyliczać bilans wodny… To nie były zwykłe rozmowy.

Nie chcesz tego, prawda? – zapytałem. – Tego całego ciężaru. Nie chciałaś być „tą lepszą”.

Iza westchnęła.

– Kiedyś chciałam. Myślałam, że to coś znaczy. Ale teraz… nie wiem. Nie chcę tego twoim kosztem.

Usiadłem naprzeciwko.

– On nigdy nie zapytał mnie, czy ja tego chcę. Po prostu założył, że nie. I że ty się lepiej nadajesz.

– A może… on się po prostu bał, że cię straci, jak ci powie, że nie masz szans?

Popatrzyłem na nią długo. Nie była moim wrogiem. Ale nie była też moim wybawieniem. Każde z nas nosiło w sobie swoją wersję żalu. I tę samą niemoc.

Wybrał kogoś innego

Wróciłem o świcie. Nie planowałem zostawać długo, tylko zabrać rzeczy. Przejść przez sad ostatni raz bez tej dziwnej guli w gardle. Kiedy podchodziłem do stodoły, zobaczyłem ojca. Stał pod drzewem z pustą skrzynką w rękach, jakby czas się zatrzymał. Od tylu lat ta sama scena – tylko dziś było coś innego. W jego plecach było zmęczenie, którego wcześniej nie widziałem. Podszedłem i bez słowa zabrałem mu skrzynkę. Ustawiłem ją pod drzewem.

– To moja ostatnia skrzynka dla ciebie – powiedziałem cicho. – Potem już nie będę wracał.

Odwrócił się. Przez chwilę tylko patrzył. Nie było w nim ani złości, ani dumy. Tylko pustka.

– Zawsze chciałem, żebyś był szczęśliwy – powiedział po chwili. – Ale może nie wiedziałem, jak to zrobić.

– Za późno.

Milczeliśmy. Jabłonie nad nami szeleściły liśćmi, jakby chciały coś powiedzieć, ale żadne z nas nie słuchało. Nie uścisnął mnie. Ja też nie wyciągnąłem ręki. Po prostu odszedłem. Zatrzymałem się jeszcze na chwilę przy furtce. Spojrzałem na sad. Na to wszystko, co mogło być moje, ale nie będzie. Każde drzewo znało mnie lepiej niż ojciec. A mimo to wybrał kogoś innego. Nie zostawiłem po sobie żadnych słów. Tylko jedną skrzynkę. Pełną jabłek, które zebrałem tak samo, jak przez całe życie – po cichu, dokładnie, z myślą, że to ma znaczenie.

Nie wiem, co będzie dalej

Jechałem powoli przez znajome wsie. Mijałem pola, które znałem na pamięć – każde zakrzywienie miedzy, każdy rów. A mimo to czułem się, jakbym pierwszy raz widział ten świat z zewnątrz. Oglądałem go jak widz, który wyszedł z teatru i nie wie, czy spektakl był o nim, czy tylko mu się tak wydawało. W lusterku wstecznym widziałem rzędy jabłoni – prostych, poukładanych, silnych. Jakby nigdy nie potrzebowały mnie bardziej niż dziś. Ale to już nie było moje miejsce. Nie byłem dla tej ziemi kimś ważnym. Byłem tylko przechodniem.

Nie miałem planu. Nie wiedziałem, co będzie dalej. Może znajdę pracę w mieście, może wrócę na studia, może na chwilę gdzieś wyjadę. Czułem pustkę, ale i coś więcej – ulgę. Przez lata byłem zakładnikiem cudzych oczekiwań, domysłów, przemilczeń. Dziś po raz pierwszy nie miałem nic do udowodnienia. Nie było dziedziczenia. Nie było rozmowy. Nie było ojca, który potrafiłby spojrzeć mi w oczy i powiedzieć: „przepraszam”.

Darek, 30 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama