Reklama

– Znowu narzucali tych papierów… – ledwo weszłam do klatki, a już do moich uszu dobiegło marudzenie pani Jadzi, która stała przy skrzynce na listy i porządkowała rozrzucone ulotki. – Przecież jest osobna skrzynka na te świstki, ale nie… Przychodzą, dzwonią domofonem, mówią, że poczta, i rzucają, gdzie popadnie – mamrotała pod nosem niezadowolona.

Reklama

Nigdy jeszcze nie widziałam jej uśmiechniętej

Mieszkaliśmy tu od siedmiu lat, i od siedmiu lat codziennie słyszeliśmy narzekania sąsiadki. Miała kobieta zdrowie, żeby tak marudzić.

– Dzień dobry, szanownej pani – burknęła, kiedy ją mijałam.

– A Wojtusia, to o której pani odbiera z przedszkola? – zainteresowała się.

– Po pierwszej – odpowiedziałam, szukając w torebce kluczy.

– Po pierwszej… Czyli znowu potem zacznie się bieganie po schodach, wołanie pod oknami, piski i wrzaski na placu zabaw. Huśtawki i piaskownica pod samymi oknami są. Trzeba dziecku powiedzieć, żeby tak nie hałasowało. Wczoraj wieczorem też było słychać, jak biega po mieszkaniu. Tupie i tupie, jakby stado słoni się goniło…

– Dobrze, przypilnuję – nie miałam ochoty dyskutować z sąsiadką.

W torebce brzęknęły znalezione klucze. Z wielką ulgą wspięłam się po schodach na swoje drugie piętro.

– Teraz dzieci to takie rozpuszczone, że hej. Za moich czasów… – dobiegły mnie jeszcze słowa pani Jadzi.

„Za pani czasów to dzieci bawiły się z dinozaurami” – pomyślałam. Lepiej jednak nie wyrażać takich opinii głośno, bo jeszcze bym się nasłuchała. Nie pamiętam dnia, żeby pani Jadzia nie miała pretensji. Do wszystkich, i o wszystko. W ciepłe dni siadywała na ławeczce przed blokiem w towarzystwie sobie podobnych starszych pań – wymieniały osiedlowe ploteczki. W deszczowe wyglądała przez okno.

– Darmowy monitoring – mówił ze śmiechem mój mąż, kiedy wieczorem opowiedziałam mu o jej pretensjach.

– Mam już tego dosyć – mruknęłam, stawiając na stole kolację. – Kiedyś naprawdę nie wytrzymam i powiem tej kobiecie, co o niej myślę.

– Starsza osoba – Janek wzruszył ramionami. – Schorowana, mniej cierpliwa, to i niezadowolona. Zresztą, ludzie zawsze mają swoje dziwactwa.

– Niech pilnuje swojego nosa – burknęłam tylko w odpowiedzi.

– Teraz zaczynasz marudzić jak ona. – uśmiechnął się wesoło.

– Zużyłaby tę swoją energię na coś innego. Może niech idzie do klubu seniora? Zapisze się na jakieś zajęcia, zrobi coś pożytecznego, a nie czepia się sąsiadów – ciągle byłam zła.

– Daj już spokój – Janek przytulił mnie do siebie. – Kto wie, jacy my będziemy w jej wieku?

– Ja na pewno nie będę tak marudzić – odparłam.

Pani Jadzia jednak nie dała tak prędko o sobie zapomnieć

Chociaż trzeba przyznać, że przez kilka dni był spokój. Nie spotykałam jej na klatce, nie wysłuchiwałam pretensji na Wojtusia, że woła pod oknami. Odetchnęłam z ulgą. Może wreszcie do niej dotarło, że dzieci to tylko dzieci i czasami zachowują się trochę głośniej, niż powinny. Tym bardziej że nie tylko mój synek bawił się na placu zabaw. Schodziłam właśnie do piwnicy po rower, kiedy nieprzyjemna sąsiadka pojawiła się na klatce.

– Dzień dobry – rzuciła wyniośle.

– Dzień dobry – odparłam, starając się uśmiechnąć.

– Właśnie… Pani to umie odpowiedzieć, a syn co? – patrzyła na mnie, najwyraźniej oczekując odpowiedzi.

Nie rozumiałam, co ma na myśli.

– Wczoraj mijał mnie na ulicy i ani słowa nie powiedział – wyjaśniła, widząc moje uniesione brwi. – Szedł z jakimś drugim chłopczykiem, oglądali patyki – poskarżyła się. – Nie wiem, czy dzieci powinny bawić się patykami. Najpierw je zbierają, potem rozrzucają po podwórku. Biją się nimi, udając, że walczą. A co, jak któreś sobie krzywdę zrobi? I bałagan zostawiają po sobie. Wyrzucili te kije koło śmietnika… – gadała i gadała.

– Pani Jadziu, to chyba sprawa mojego syna, w co bawi się z kolegami – w końcu nie wytrzymałam.

– A pewnie, pewnie – odburknęła. – Tylko jak sobie oczy wykłują, to czyja to wtedy sprawa będzie?

Westchnęłam ciężko. Nie chciałam się z nią kłócić. To było męczące.

– Porozmawiam z Wojtusiem – obiecałam w końcu z westchnieniem.

Nagle zza okna dobiegły nas krzyki

Tylko co miałam powiedzieć sześciolatkowi? Nie zbieraj patyków, bo sąsiadce się to nie podoba? Może i miała rację z tym, że dzieciaki mogą sobie krzywdę zrobić, ale z drugiej strony… To moje dziecko, nie jej! Zdenerwowałam się. Z tego wszystkiego zupełnie odechciało mi się wyprawy na rower. Wróciłam na górę. Janek zdziwił się, że tak szybko. Wytłumaczyłam mu, co i jak.

– Niepotrzebnie się przejmujesz.

– Wtrąca się we wszystko – poskarżyłam się. – Zupełnie jak moja mama.

– Twoja mama bywa jeszcze gorsza – odparł mój mąż rozbawiony.

– No wiesz co?! Jak możesz?! – zdenerwowałam się jeszcze bardziej. – Aż tak ci teściowa przeszkadza?

– Nie przeszkadza – zaczął się bronić. – Mówię tylko, jak jest…

Nie zdążył dokończyć, kiedy z placu zabaw dotarły do nas najpierw huk, a potem przeraźliwe wrzaski. Oboje szybko wybiegliśmy na balkon, spoglądając ze strachem w dół.

– Boże… – jęknęłam, czując, że drżą mi nogi.

W piaskownicy, w której bawiły się dzieci, leżał przewrócony skuter, a jakiś osobnik w kasku gramolił się niezdarnie, próbując wstać.

– Jest pod spodem! – piszczało któreś z dzieci.

– Uduszę smarkacza! – Janek zerwał się i wybiegł z mieszkania.

Co tchu pognałam za nim. Na placu zabaw zebrało się już zbiegowisko. Zaniepokojeni rodzice i oczywiście osiedlowe starsze panie pomstujące na głupotę młodych.

– Wojtuś jest pod spodem! – zakrzyczała mama jednej z dziewczynek.

Prawie zasłabłam. Pod jakim spodem?

Janek był przytomniejszy. Wyłączył warczący skuter i próbował go właśnie niezdarnie podnieść.

– Moje dziecko! Wojtuś! – krzyknęłam wystraszona, widząc leżącego z zamkniętymi oczami synka. – Ratunku! – podbiegłam do męża.

– Nie ruszaj go! – ktoś wrzasnął mi nad uchem. – Nie wolno!

Janek przy pomocy jednego z sąsiadów odsunął skuter na bezpieczną odległość. Synek leżał nieprzytomny.

– Pogotowie już jedzie – oznajmiła pani Jadzia. – A ty, gówniarzu, gdzie? – warknęła, widząc, jak młodociany sprawca, który zdjął kask, zamierza chyłkiem uciec w swoją stronę.

Kilka koleżanek pani Jadzi zastąpiło mu drogę. Któraś z nich pogroziła laską. Młody chłopak patrzył dookoła przestraszonym wzrokiem. Jakby dopiero teraz dotarło do niego, co zrobił. Pani Jadzia pochyliła się nad Wojtusiem i sprawdzała, czy oddycha.

– Odsuńcie się! – rozkazała władczym tonem. – Dzieciak potrzebuje powietrza. Przygniotło go trochę – popatrzyła na mnie, klęczącą obok – ale powinien się wylizać. Jak mojego świętej pamięci Alberta przygniotło, to też dał sobie radę – poklepała mnie po ręce.

Z daleka było słychać nadjeżdżającą karetkę. Ku mojej uldze, Wojtuś otworzył jednak oczy.

– Łapać go! – podniósł się nagle wrzask.

Rozejrzałam się nieprzytomnie, ale nie widziałam nic poprzez tłumek stojący wokół mnie.

– Pani go tu pilnuje – rzuciła pani Jadzia i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, zareagować, rzuciła się przed siebie, roztrącając gapiów.
W życiu nie przypuszczałam, że starsze panie potrafią tak szybko biegać! Janek pobiegł za nimi.

Karetka dojechała, a lekarz sprawnie zajął się Wojtusiem. Na szczęście, pomijając siniaki i szok, nic mu się nie stało. Zaraz też przyjechała policja wezwana przez sąsiadów. Tyle że zniknął sprawca. Zniknęli też pani Jadzia i mój mąż. Dopiero po długiej chwili cała trójka wyszła zza zakrętu. To znaczy, pani Jadzia prowadziła, trzymając za ucho niesfornego nastolatka, który wjechał do piaskownicy, a mój mąż szedł za nimi.

Okazało się, że chłopak wcześniej wypił z kolegami kilka piw, po czym postanowili poszaleć po uliczkach osiedla skuterem starszego brata. Jak wjechał do piaskownicy, nie pamiętał. Jego koledzy przezornie zwiali. On też próbował uciekać, ale nie dość, że plątały mu się nogi, to jeszcze nagle zaatakowała go nasza pani Jadzia. Janek mówił, że nim dobiegł do nich, widział, jak podstawiła mu nogę i przyłożyła solidnego klapsa w tyłek.

– Bo za moich czasów, to chuliganów się inaczej wychować nie dało – rzuciła do mojego męża, który zwrócił jej uwagę, że nie powinno się używać przemocy. – I o jakiej przemocy pan mówi? Jakby mu rodzice tyłek częściej trzepali, to może nie wsiadłby na skuter po pijaku – perorowała, ciągnąc chłopaka za sobą.

Może i narzeka, ale przynajmniej działa

Patrzyłam na nią zaskoczona. A pani Jadzia, wciąż w prawdziwie bojowym nastroju, instruowała policjantów, co mają robić. Z trudem udało się ją uspokoić i odsunąć na bok.

– To plac zabaw dla dzieci, a nie dla chuliganów! – oznajmiła wszem i wobec. – Takich to tępić trzeba!

Przytaknęły jej ochoczo pozostałe starsze panie. Kilka z nich miało chyba ochotę podjąć się owego tępienia, bo zbliżyły się do sprawcy.

– A widziałam, jak chuligan jedzie, widziałam – mruczała pani Jadzia. – I od razu sobie pomyślałam, że zaraz jakieś nieszczęście z tego będzie. To wolałam iść sprawdzić. A pani sobie zapamięta, że nie rusza się od razu ofiary. Bo jak kręgosłup połamany, to zaszkodzić tylko można. Sprawdzić najpierw trzeba, czy oddycha, czy nie ma nic złamanego. Dopiero potem działać. Najlepiej jak lekarz przyjedzie. Żeby na złe nie wyszło.

Reklama

To ona odgoniła pierwszych chętnych do podnoszenia mojego synka. Mogłam jej tylko podziękować, co zresztą niezwłocznie zrobiłam. Od tego czasu coraz mniej narzekam na męczącą sąsiadkę. A kiedy jeszcze zaczęła zbierać podpisy lokatorów pod petycją o ogrodzenie placu zabaw, do reszty zmieniłam zdanie na jej temat. Może i marudzi, narzeka, ale na tym nie poprzestaje, jak większość malkontentów. Gdy trzeba – działa.

Reklama
Reklama
Reklama